Jak nie dać się ponieść złości na dziecko. I chłopa. I babę. I teściową nawet!

Złość – często mnie o nią pytacie. Nie ma w tym nic dziwnego, bo złość jest normalna, naturalna, ba, potrzebna nawet. Jest też codzienna – zwłaszcza kiedy się jest rodzicem. No chyba, że tylko ja wściekam się na dziatwę 14 razy na godzinę. A kolejne 14 wzruszam się jacy oni fajni, mądrzy, dobrzy… a kiedy już się tak nimi pozachwycam to jestem zła na siebie, że byłam zła na nich. I tak w koło Macieju. Złoszczę się i żałuję, złoszczę i żałuję… Żałuję, bo wiem, że często ta moja złość jest delikatnie mówiąc średnio uzasadniona.

Jakby tego była mało – latem, przy wysokich temperaturach może być z tą złością jeszcze weselej – nie wiemy tego co prawda na pewno, ale są sugestie, że kiedy jest ciepło częściej reagujemy złością, a nawet agresją [1]. Nie ma więc lepszego okresu niż pełnia lata na wpis o tym jak poskromić tę poschizowaną złośnicę.

Bo poskromienie poschizowanej złośnicy wcale nie jest łatwe. Wiedział to już Arystoteles, który w całej swej legendarnej mądrości rzekł podobno „każdy może się zezłościć – to łatwe, ale zezłościć się na właściwą osobą, z właściwą mocą, we właściwym czasie, z właściwego powodu i we właściwy sposób – to już łatwe nie jest i nie każdy to potrafi”.

Dlatego choć złoszczenie się jest naturalne, to dobrze jest umieć nad nim w razie potrzeby zapanować. Wszyscy to zresztą przecież wiemy dlatego przy dzieciach, nawet jeśli krew nam się w żyłach gotuje, często staramy się po prostu stłamsić emocje, zacisnąć zębiska, przykleić sobie sztuczny uśmiech na paszczę, schować złość głęboko i udawać, że nigdy jej nie było, bo przecież tak jest najlepiej dla wszystkich, prawda?

No… nie.

Niekoniecznie.

W opublikowanym kilka miesięcy temu kanadyjskim badaniu wykazano, że rodzice którzy przy dzieciach chowają w sobie te mniej fajne emocje (czyli np. starają się ukryć to co nimi targa kiedy dziecko zachowuje się nie do końca tak jakby tego oczekiwali) lub starają się nadmierne wyeksponować te fajnie (czyli np. starając się udawać jak bardzo się cieszą z jakiegoś wydarzenia mimo że w głębi serducha obchodzi je ono mniej niż zeszłoroczny śnieg), kończą ze znacznie gorszym samopoczuciem, gorzej też oceniają swoją relację z dzieckiem [2]. Przy czym żeby było jasne – w badaniu nie sprawdzano w ogóle jak taka supresja lub amplifikacja rodzicielskich emocji działa na dziecko – być może wpływa to dobrze, być może źle, a być może wcale – tego nie wiemy, wiemy tylko, że dla rodziców ta strategia nie jest najszczęśliwsza. Pierwsza autorka tego badania dr Bonnie Le spekuluje, że to dlatego, że regulując swe emocje w ten sposób rodzice czują się sami wobec siebie mniej autentyczni. To pewnie trochę na zasadzie sfochowanej pannicy która na padające z ust księciunia na białym rumaku pytanie „stało się coś?” odpowiada „a co miało się stać” i kontynuuje udawanie, że nie fochuje jednocześnie pozostając arcyschowaną. Wszyscy wiemy, jak to się kończy.

To co w takim razie? Lepiej dać upust swoim emocjom i niczym włoska mamma walnąć z całej siły w poduchę, potupać nóziami, rozbić w końcu tą znienawidzoną zastawę od teściowej, tak?

No… nie.

Niekoniecznie.

Pomijając ewentualny wpływ takiego zachowania na dziatwę i konieczność tłumaczenia się teściowej z braku zastawy, to wyniki sporej części badań sugerują, że danie upustu złości w taki sposób działa trochę na zasadzie efektu kuli śniegowej i zamiast złość zredukować – raczej ją potęguje. Dużo lepiej działa nazwanie swoich emocji i konstruktywne podzielenie się nimi – Creswell i Lieberman w serii swoich badań wykazali, że takie zwyczajne nazwanie swoich uczuć po imieniu rzeczywiście może wyciszać te obszary mózgu, które są odpowiedzialne za nasze nabuzowanie. Badania innych autorów wykazały ponadto, że takie trywialne, wydawałoby się, zaraportowanie o swym stanie emocjonalnym (tu badali złość właśnie, a raportowanie polegało na zaznaczeniu w kwestionariuszu jak bardzo źli są w badani w danym momencie – skala obejmowała od wcale do bardzo mocno) potrafi uspokoić parametry oszalałego ze złości serca [3]

Pytanie za sto punktów – jak u licha spokojnie podejść do tematu i na widok tłukącego się po raz 10 w ciągu 5 minut rodzeństwa – rzucić radośnie w przestrzeń „no elo ziomki coś mi się wydaje jestem teraz zła – tak w skali od 1 do 10 wyceniam się na 7” po czym odetchnąć pełną piersią, wrócić w tryb zen i spokojnie porozmawiać z młodzieżą o emocjach i pokojowym, konstruktywnym rozwiązywaniu konfliktów?

Cóż… łatwo nie będzie, ale od czego mamy neurobiologów. Mózg jest bowiem niesamowitym tworem – jego możliwości są przeogromne, niemniej ma on pewne ograniczenia – z trudem przychodzi mu na przykład jednoczesne przetwarzanie silnych emocji i pokonywanie wyzwań intelektualnych. Dlatego kiedy czuje, że zaraz wybuchnę na dzieciarnię albo już wybuchnęłam i zamiast się dalej w złości nurzać wolałabym się od tej niej zdystansować, staram się szybko przestawić swój umysł na tor „pomyśl o czymś trudnym” i zaczynam… mnożyć, dzielić, dodawać.

Nie, nie oszalałam i nie wymyśliłam sobie tego sama – w 2007 roku Van Dillen i Koole opublikowali wesołe badanie w którym wykazali, że wykonywanie działań matematycznych pozwala ludziom oddalić się od niechcianych i przyciężkawych uczuć [4]. Z ręką na sercu powiadam wam, że liczenie stało się moim ulubionym i najlepiej działającym sposobem na wewnętrzną złośnicę. Serio, serio! Tylko pamiętajcie żeby to nie było 3+4, bo to jest wysiłek intelektualny dla trzylatka, a wy nieco starsi jesteście więc kierujcie się bardziej ku 1343+6287 albo 12×6+15. Zwykłe liczenie do 10 na mnie nie działa, ale to i owszem. W innym badaniu wykazano też, że rozpraszanie się poprzez np. wizualizowanie sobie, że jest się właśnie kierowcą piętrowego autobusu zjeżdżającego z górki też dobrze rozprasza złość. Ja tam od autobusu wolę matmę, ale co komu pasuje.

Innym sposobem na zdystansowanie się od złości jest… zdystansowanie się. W artykule o wdzięcznym tytule „muchy na ścianie są mniej agresywne”, którego pierwszym autorem jest swojsko brzmiący Dominik Mischkowski niczego nieświadomych uczestników celowo prowokowano tak by uwolnić z nich całe pokłady złości. Dodatkowo uczestników podzielono na 3 grupy – grupę której mówiono by patrzyła na sytuację z własnej perspektywy, grupę której której zalecano by spróbowała popatrzyć na sytuację z dystansu czy tam boku i grupę której nikt nic nie mówił – okazało się, że grupa która próbowała spojrzeć na całą sytuację z boku, niczym tytułowa mucha – miała w sobie bezpośrednio po prowokacji zdecydowanie mniej złości i agresji [5]. Kiedy więc wpadacie w wir w złości, spróbujcie poudawać, że jesteście obserwatorem sytuacji, a nie jej uczestnikiem. Mnie to co prawda jeszcze nigdy nie wyszło, ale może wam pójdzie lepiej.

Generalnie zresztą warto umieć odejść się od sytuacji, która doprowadziła waszą krew do wrzenia i ujrzeć ją w innej perspektywie – przykładowo jeśli ktoś rzuci w waszą stronę przykry komentarz to możecie albo uznać go za wraz złej woli ktosia i z płonącymi polikami wdać się w utarczkę słowną albo postarać się ocenić sytuację ponownie i uznać, że komentarz ktosia jest np. przejawem niskiego poczucia własnej wartości i wtedy cała wasza trajektoria emocjonalna przestawi się z toru „o już ja mu pokaże temu bydlaku jednemu” na „w sumie to żal mi ciecia”. Sytuacja ta sama – ale wasze postrzeganie jej (i emocje) zupełnie inne. Są badania sugerujące, że osoby które regularnie wcielają w życie przewartościowanie i potrafią spojrzeć na „gorącą sytuację” również innej perspektywy lepiej radzą sobie z trzymaniem złości na wodzy [7]. W innym badaniu wykazano też, że osobom wierzącym na opanowanie złości pomaga modlitwa – która również może uchodzić przecież za formę przekadrowania sytuacji – bo złość zamienia się we współczucie [8].

Podobnie z dziećmi – jeśli w sytuacji konfliktowej pomyślicie, że te złośliwe trolle znowu nie słuchają i robią to tylko po to by was wkurzyć to wybuchniecie, ale jeśli zamiast tego pomyślicie sobie, że tu nie chodzi przecież o was, bo to w końcu tylko małe dzieci, które dopiero uczą się jak kontrolować swoje zachowanie i emocje to powinno wam być łatwiej opanować własne emocje.

Mnie pomaga także zmiana złości na śmiech – gdy dodawanie nie pomaga, to idę do punktu powiedz o swoich emocjach i krzyczę sobie aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa jestem złaaaaaa, jestem taka zła, że zaraz was zjem po czym rozwieram paszczę i ryczę takie wrau, że król lew się chowa i zaczynam ich gonić, a oni uciekają wyjąc z uciechy, co mnie kompletnie rozbraja i pozwala na pokojowe i racjonalne rozwiązanie problemu.

Niestety czasem nie pomaga nic, czasem z moich ust leci potok ile razy mam jeszcze powtarzać przerywany przez czemu wy mnie nigdy nie słuchacie i czemu wy zawsze to i tamto, a w ogóle to szlag by trafił!!!!! Wszak tylko ludziem jestem i złość nie jest mi obca, ale co sobie naprzypominam przy tym tabliczki mnożenia to moje. 😉

Zdjęcie przewodnie – gratisography.com

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

14 komentarzy

  • Odpowiedz 12 lipca, 2016

    prupka

    Pytanie za sto punktów – jak u licha spokojnie podejść do tematu i na widok tłukącego się po raz 10 „w ciągu 5 minut rodzeństwa – rzucić radośnie w przestrzeń „no elo ziomki coś mi się wydaje jestem teraz zła – tak w skali od 1 do 10 wyceniam się na 7” po czym odetchnąć pełną piersią, wrócić w tryb zen i spokojnie porozmawiać z młodzieżą o emocjach i pokojowym, konstruktywnym rozwiązywaniu konfliktów?”

    ech!
    no…
    umarłam…
    zupełnie przedwcześnie

    • Odpowiedz 17 lipca, 2017

      Trus

      Ja dokładnie tak mówię, z eloziomkami włącznie. Tylko ten powrót do zen trochę gorzej mi idzie 😀

  • Odpowiedz 12 lipca, 2016

    Asia

    Fajnie dowiedzieć się, że na moje radzenie sobie z emocjami poprzez przeliczanie liczb na binarne są naukowe dowody 😀
    Nie, nie jestem matematykiem, jestem filologiem 😉
    Małż mnie kiedyś nauczył – wykorzystuję dla własnych celów 🙂

  • Odpowiedz 12 lipca, 2016

    Kasia

    Szkoda tylko, że ten wpis tak późno, bo się dziś nawkurzałam na dzieciaki jak nigdy. Cały dzień deszcz, przy tym 50°C w mieszkaniu, zabawki walające się wszędzie (łącznie z kuchnią i łazienką), a do tego ich ciągła wojna, wrzaski i piski, czasem nawet walka wręcz. Nie wiem czy dodawanie i mnożenie mi pomoże, bo jestem kiepska z matmy i mogłabym przy tym jeszcze bardziej się wkurzyć, że się doliczyć nie umiem, ale może z autobusem wyjdzie, albo muchą obserwatorką.
    Kocham Cię Alicjo! Gdy czytam Twoje wpisy, od razu mi lepiej 🙂
    Pozdrawiam!

  • Odpowiedz 12 lipca, 2016

    kasiabob

    O! Poczytałam o sobie 🙂 na pewno spróbuję rady wdrożyć w życie przy najbliższej okazji, czyli już jutro rano przy szykowaniu się do przedszkola, hy hy.

  • Obawiam się czy to liczenie nie pogłębi jeszcze bardziej mojej złości…;)

  • Odpowiedz 12 lipca, 2016

    jagna

    metoda Joeya Tribbiani buaahhaaaa;robić))) jak musiał zagrać zaskoczonego dra Ramoreya to dzielił 5 tys ileś tam przez 13…. Kto uwielbia Joeya??

  • Odpowiedz 13 lipca, 2016

    Dorota

    Jak ja potrzebowałam tego wpisu akurat teraz.. 😉
    Dodawanie -nawet takie proste- w sumie zawsze mi pomagało,kiedy chciało mi się płakać 😉 teraz spróbuję przy złości,bo samo liczenie do 10 to też nie moja bajka..

  • Te sposoby nieco przypominają mi strategię opisane w Teście Marshmallow- tam dzieciom też pomagało dystansowanie się, odwrócenie uwagi, zmiana sposobu postrzegania ciasteczka ?

  • Odpowiedz 13 lipca, 2016

    Magda Lena

    No bardzo ci dziękuję za ten artykuł 🙂 właśnie teraz go potrzebuję. Bunt dwulatka plus odpieluchowanie to nie kaszka z mlekiem…

  • Odpowiedz 13 lipca, 2016

    Melodia

    Yak zacznę jak lew ryyyyyyczeć i połknę dziatwę całą i będzie spokój 😀
    Ja straszny nerwus jestem :/

  • Odpowiedz 14 lipca, 2016

    Asia

    Aa ja sie smieje. Kiedy musze podkladac trzeciego pampersa pod zaszczany tyłek, cala jestem na dodatek mokra albo spozniona, albo cos… to juz sie smieje… chooociaz zdarza mi sie pomyslec, ze przeciez on mnie nie wkurza specjalnie, bo jest za maly i wtedy wyje Grzesiiiiuuuuuuuuuu i czekam az mi przejdzie (czasem pare razy). Dobre imie wybralismy takie wyjaco-melodyjne 😉

  • Odpowiedz 16 lipca, 2016

    maja

    dziekuje za wpis! bardzo byl mi potrzebny, od jutra zaczynam przypominanie sobie matmy:)

  • Odpowiedz 5 grudnia, 2019

    Klaudyna

    (…) Niestety czasem nie pomaga nic, czasem z moich ust leci potok ile razy mam jeszcze powtarzać przerywany przez czemu wy mnie nigdy nie słuchacie i czemu wy zawsze to i tamto, a w ogóle to szlag by trafił!!!!! Wszak tylko ludziem jestem i złość nie jest mi obca(…) dziękuję za ten akapit :*

Leave a Reply