Rodzicu robisz to źle, czyli jak czytać dziecku by wyciągnąć z książek to co najlepsze.

Czytacie dzieciom, prawda? Wiecie jak ważne jest to dla ich rozwoju, więc każdego dnia sięgacie po książkę i czytacie. Czytacie, odtwarzając po raz kolejny, niczym zdarta płyta, treść tej samej historyji, a po głowie pałętają się wam myśli typu „no śpijże już dziecko” wymiennie z „muszę jeszcze powiesić pranie”. Oczywiście nie zawsze – czasem macie dużo energii i wczuwacie się w rolę, ba, nawet głosy podkładacie, czasem razem z dzieckiem recytujecie księgę z pamięci zaśmiewając się przy tym okrutnie, a czasem po prostu czytacie szeptem, czując coraz cięższą głowę malucha na swoim ramieniu, a gdy on spokojnie zaśnie przerywacie lekturę by z gulą wzruszenia w gardle wsłuchiwać się w jego spokojny oddech.

To miłe momenty, tworzące cudowne, ciepłe wspomnienia z dzieciństwa i budujące bliskość, a przy okazji wyciszające malucha – rzecz w tym, że jeśli czytamy nie tylko po to by miło spędzić czas z dzieckiem, ale także mając na uwadze misję, nazwijmy to edukacyjno-rozwojową, to czytając książkę tak zwyczajnie od-do wiele nie ugramy.

Potęga płynąca z książek wiąże się bowiem przede wszystkim z tym co dzieje się kiedy czytać przestajemy – refleksją, zestawieniem własnego obrazu świata z jego książkowym odzwierciedleniem, postawieniem się w sytuacji bohaterów i odnalezieniem w ich rzeczywistości. Każdego dnia czytając książkę na dobranoc i odklepując monotonnie znane nam doskonale zdania i treści tracimy cenne momenty, które można wykorzystać do podbudowania potencjału intelektualnego dziecka i rozwoju empatii. Bowiem paradoksalnie to odkładając książkę – możemy wydobyć z niej najwięcej dobra.

Wiemy to m.in. dzięki temu, że 3 lata temu zespół naukowców z Nowego Jorku podjął się trudnego wyzwania – badacze postanowili stworzyć opartą na dowodach naukowych bazę skutecznych interwencji wpływających na inteligencję dzieci [1]. W tym celu przeanalizowano dane dotyczące kilkudziesięciu potencjalnych „dopalaczy” intelektu – co jasne wśród dopalaczy, które wzięto pod lupę znalazło się także czytanie. Do analiz wybrano wyłącznie randomizowane badania, czyli że się tak wyrażę – badania najlepszego sortu. Pierwsze analizy wprawiły jednak badaczy w konsternację, bowiem i owszem okazało się, że czytanie wpływa korzystnie na IQ małolatów, ale dane są bardzo niespójne, bo pomiędzy wynikami w poszczególnych publikacjach są spore różnice. Ta skandaliczna niesubordynacja danych obudziła w mądrych głowach zew kopania głębiej, który nakazał im oddzielenie badań w których sprawdzano „zwykłe” czytanie od tych w których sprawdzano czytanie „interaktywne”.

I to był moi mili strzał w dziesiątkę – to właśnie interaktywne czytanie w trakcie którego rodzice zadawali dziecku otwarte pytania, podejmowali jego przemyślenia i zainteresowania, a przede wszystkim zachęcali by nie było li tylko biernym słuchaczem, ale też aktywnym i możliwie jak najbardziej zaangażowanym uczestnikiem historii – wiązało się ze zwiększeniem IQ gagatków o kilka solidnych punktów.

Kit jednak z IQ – bowiem zamykając książkę w kluczowym momencie akcji np. kiedy bohater stoi na rozdrożu i musi podjąć decyzję co dalej albo gdy targają nim silne emocje, dajemy dziecku coś znacznie cenniejszego – możliwość przećwiczenia umiejętności podejmowania trudnych decyzji i stawiania się w położeniu innych, pozwalając mu tym samym na aktywne praktykowanie umiejętności niezbędnych w codziennym życiu.

Badania pokazują, że małe dzieci mogą w trakcie lektury wnioskować o postawach, punktach widzenia, uczuciach, emocjach, podobieństwach i różnicach między bohaterami i światem książkowym a rzeczywistym, przewidywać rozwój wydarzeń, zestawiać swoją wiedzę o świecie z wydarzeniami w książce. W praktyce rodzice mogą zatem zadawać pytania typu: „jak myślisz dlatego tak się stało?”, „co według Ciebie stanie się potem?”, „jak poczuł się miś kiedy jego przyjaciele odlecieli do dalekich krajów”, „co to znaczy, że kotek poczuł się zakłopotany”, „które wydarzenie w książce sprawiło że poczułeś się smutny/wesoły/zaciekawiony”, „co ty byś zrobił na miejscu bohatera” dla młodszych dzieci mogą być to pytania prostsze typu „co się stanie jeśli ten pan schowa parasolkę”, a lekturę nowej pozycji zawsze można zacząć od poproszenia o to by dziecko powiedziało na podstawie okładki/tytułu o czym według niego będzie ta historia.

Z badań wynika też, że doskonałe rezultaty daje próba porównania i/lub przełożenia tego co wydarzyło się w książce na prawdziwe, życiowe doświadczenia dziecka lub rodzica. Przykładowo w jednym z badań [2] rodzice mieli za zadanie czytać dzieciom książkę o Oskarze i zadawać m.in. następujące, uprzednio przygotowane przez naukowców pytania:

– Oskar lubi wszystko co brudne, śmierdzące i zepsute, a nie lubi rzeczy, które są urocze i piękne, a Ty co lubisz, a czego nie lubisz najbardziej?

– Oskar schował się przed swoją imprezą urodzinową, bo bał się, że nie będzie się dobrze bawił, a czy Ty przypominasz sobie jakieś wydarzenie którego się bałeś i nie chciałeś w nim uczestniczyć, a potem okazało się, że świetnie się bawiłeś? (rodzice mogą naprowadzić dziecko na trop)

– przyjaciele Oskara przynieśli mu same zepsute i śmierdzące prezenty, jak myślisz dlaczego tak zrobili i co Ty byś przyniósł Oskarowi?

Niby proste pytania, które tak naprawdę nie zabierają nam wiele cennego czasu, a jednak sądzę, że niewielu rodziców wprowadza je do codziennej lektury. Co więcej technikę interaktywnego czytania warto wprowadzić od malińkości – autorzy wspomnianej bazy od interwencji podbijających intelekt rzekli, że czytanie takowe działa najefektywniej na dzieci w wieku poniżej 4 roku życia – później efekty nie są tak spektakularne, a przynajmniej w zakresie IQ, bo w zakresie empatii, podejmowania decyzji, wnioskowania i innych mądrych rzeczy nadal gra i buczy.

Nie bójcie się zatem wchodzić w dynamiczne interakcje czytelnicze z dwulatkiem. Nie bójcie się też, że przy dziecięcym upodobaniu do wałkowania w kółko tej samej książki skończą wam się pomysły na dyskusje – nie skończą, słowo. Dlatego choć ja wiem jak to jest i że nie zawsze ma się ochotę na rozwlekłą lekturę – czasem po prostu chce się żeby już przestali gadać, a zaczęli chrapać. Wiem o tym doskonale, bo mniej więcej co trzeci, no dobra przesadziłam, co drugi wieczór tak mam, ale pamiętajcie – by dziecko wyciągnęło jak najwięcej dobra z książki, czas spędzony przy lekturze powinien być czymś więcej niż tylko pasywnym słuchaniem odczytu rodzica. Gdy więc zdarzy się taki dzień w którym uda wam się wyrwać nieco czasu i siły na to by na chwilę zrobić przerwę w lekturze i oddać refleksji przypomnijcie sobie o interaktywnym czytaniu. To zaprocentuje.

Może Cię także zainteresować:

  1. nowe wytyczne dotyczące korzystania przez dzieci z telewizji i tabletów
  2. kilka słów o książce ze zdjęcia przewodniego, która bawi i uczy

Polub fanpage mataja.pl na FB – klik

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

11 komentarzy

  • Odpowiedz 6 grudnia, 2016

    Iza

    Wartościowy ten tekst, ale jak dla mnie jest on opisaniem i potwierdzeniem tego, co już znam i znam raczej rodziców którzy tak samo podchodzą do książek czytanych dzieciom. Toteż z tej racji, bardzo,bardzo nie spodobał mi się tytuł… „Rodzicu, robisz to źle”. Bardzo niefajny i niewłaściwy. Pamiętajmy o tym, że my, Rodzice to duże dzieci. Wypada tak dziecku powiedzieć na wyrost „robisz to źle” nie zadając sobie trudu żeby dowiedzieć się w ogóle jak to robią? Widzę tutaj niespójność w traktowaniu małego i dużego człowieka fair. Duży minus.

    • Odpowiedz 6 grudnia, 2016

      alicja

      to kolokwializm taki, slang, żart, a nie wytknięcie blędu ja tu czarnym humor od zawsze jadę 😉

  • Odpowiedz 6 grudnia, 2016

    Ania

    Miny takie logiczne ale faktycznie zapomina się o tym żeby dyskutować z dzieckiem. Jak tylko moje dziecko zacznie mówi coś więcej jak „dźwig” to postaram się każda książeczke tak analizować. Ale póki co, jak tylko skupi chwile na jednej ksiazeczce nazywamy prawie kazda rzecz, każda część ciała … staram się mówić o emocjach. Chociaż tak bardzo mi się nie chce. Tak bardzo pragnę aby w końcu poszedł spać wcześniej … a nie o 22 albo i później ..
    Dziękuję za ten tekst 🙂

  • Odpowiedz 6 grudnia, 2016

    Aleksandra

    Czytanie książki mojej niespełna dwulatce jest wyłącznie interaktywne. Nie ma szans, że dziewczyna posłucha co tam jest napisane (nawet jeśli miałoby być to jedno zdanie na stronę). Najlepsze „czytanie” to nazywanie tego co ona pokazuje właśnie paluszkiem, albo zagadki do pokazania paluszkiem i pytania tak/nie typu: gdzie jest balonik? a gdzie dziewczynka? A gdzie są ptaszki? Na drzewie, tak? A pamiętasz jak widziałaś ptaszki na spacerze?, etc.
    Dobrze wiedzieć, że jak podrośnie i więcej będzie mówić oraz więcej słuchać (mam nadzieję), to warto i tak zadawać pytania przy czytaniu.

  • Odpowiedz 7 grudnia, 2016

    Jamama

    U nas też tylko interaktywne czytanie, Mała ma 22 miesiące i nazywanie rzeczy i szukanie na obrazkach to w sumie nasze czytanie. Ale my czytamy tylko w dzien, nie przed snem. bo to nasze dynamiczne czytanie, wcale a wcale nie usypia skrzata. Po takim czytaniu jest nakręcona i np chce robić to co bohaterowie książek ( gotować dla lalki, bujać się na koniku, sprzątać, bawić autem i milion innych rzeczy). Wyciszajaco działają tylko wiersze, chociaz ostatnio zyczy sobie żeby te wiersze śpiewać …
    Ale już zauważam, ze pomimo iż nie mowi za duzo, to miną potrafi mi odpowiedzieć czy bohater jest wesoły, smutny itp. 🙂

  • Odpowiedz 7 grudnia, 2016

    Monika

    A ja wyrodna matka przestałam dyskutować o książkach po tym jak przez tydzień usypianie trwało 2 godziny. Z czego 1,5 godziny to opowieści dziwnej treści, których mój Bąbel żądał i żądał. A powieki zamiast opadać otwierały się coraz bardziej 🙂 Czytamy interaktywnie w dzień a na noc zostają słuchajki.

    • Odpowiedz 7 grudnia, 2016

      Ania

      O, jak dobrze, że nie jestem jedyna! U nas też wieczorem musi być szybka piłka (znaczy się książka), bo jak tylko okażę chwilę słabości, to kończymy z dziesięcioma pozycjami (mamo! a jeszcze to! i to!) i milionem pytań. A już najgorzej, jak wyciągną jakąś książkę obrazkową (np. „Rok w…”), w której w ogóle tekstu nie ma 😀 Interaktywne czytanie zostawiamy na dzień.

  • Odpowiedz 7 grudnia, 2016

    Jadwiga

    Super, że naukowcy potwierdzili to co intuicyjnie czułam. Prawie zawsze podczas czytania wdajemy się w różne rozmowy o treści lub obrazkach. Czasami rozmawiamy o lekturze jeszcze długo po tym jak została przeczytana. Dla tych którym czytanie dziecku sprawia problem i marzą o tym by w końcu zasnęło napisałam mini mini poradnik, o tym jak to pokochać. http://wychowac-szanowac.pl/2016/10/26/czytac-dziecku-codziennie-i-nie-zwariowac/. Marzę o tym, aby wszyscy rodzice czytali dzieciom.

    • Odpowiedz 13 grudnia, 2016

      Marysia

      Fajny tekst podesłałaś, dzięki!

  • Odpowiedz 7 grudnia, 2016

    kasiabob

    No to klops. Córa 4,5 lat a ja od zawsze czytam jej źle. Może mi mieć kiedyś za złe, że Einsteinem nie została 😉

  • Odpowiedz 12 grudnia, 2016

    Remia

    My jesteśmy dopiero na etapie pokazywania,nazywania i wydawania dzwiekow (m.in. z Puciem ?) albo recytowania z pamięci ulubionych wierszowanych książek. A niedawno syn tak interaktywnie czytał z tatą książeczkę, że aż potknął się i rozciął sobie powiekę. ?

Leave a Reply