LOST. Naucz dziecko co robić zanim się… zgubi

No i stało się. Niemożliwe stało się faktem.

Pierworodna się zgubiła.

Jak?! Jak można zgubić dziecko, pytacie? Trzeba być skrajnie nieodpowiedzialnym, zapatrzonym w swój telefon rodzicem, myślicie? To nie myślcie. Wyobraźcie sobie za to, że jesteście na festynie dla dzieci.

Są występy, stragany z plastikowym badziewiem, dmuchańce i jakiś taki plastikowy ruro-pseudo-labirynt na widok którego wasze dziecko wpada w totalny zachwyt. Wchodzi się z jednej strony, wychodzi z drugiej. Proste jak budowa cepa. Nie ma opcji żeby dziecko się tam zgubiło. Dajesz panu 5 zł za wstęp, dziecko ściąga buciki – daje Ci je do ręki, wchodzi, lata chwilę w środku i wychodzi drugą stroną.

Ale Twoje nie wyszło.

Nie wyszło po 3 minutach, nie wyszło po 5. Wyszły za to dzieci, które weszły po nim. Gula w gardle rośnie, serce przyspiesza. Rozglądasz się z niepokojem.

Nie ma.

Są tylko te małe buciki w Twoich rękach. Z duszą na ramieniu i młodszym dzieckiem w wózku biegniesz do wejścia i drżącym głosem pytasz pana z obsługi.

Nie widział.

Żadne dziecko nie zawróciło. Rozglądasz się w panice i nie masz pojęcia co zrobić. Serce wali jak szalone, a na czoło wstępują pierwsze krople potu. Zaczynasz biegać, szukać, wołać.

Nie ma.

Sekundy są jak godziny, minuty jak lata, a w głowie rodzą się same drastyczne scenariusze. Nie wiesz czy dzwonić na policję czy lepiej nie tracić cennego czasu na telefony i składanie wyjaśnień i szukać na własną rękę. Nie wiesz. Nie myślisz jasno.

Wiesz tylko, że go nie ma.

Nigdy wcześniej nie czułeś takiej bezsilności i przerażenia. Czujesz jak cierpną Ci dłonie od kurczowego trzymania tych cholernych butów. Ściskasz je jakby były jakimś magicznym amuletem mającym moc przywołania Twojego dziecka. Tego, które przed chwilą z uśmiechem na ustach wskoczyło do festynowego labiryntu.

Tego, którego teraz go nie ma.

Nagle widzisz. Widzisz je z daleka. Bose i trzęsące się w ramionach jakiejś starszej kobiety. Krzyczysz. Biegniesz. Nie wiesz czy najpierw całować kobietę czy dziecko. Dukasz jakieś idiotyczne i nic nie znaczące dziękuję. Zachłannie wyrywasz dziecko z ramion kobiety, a ono wtula się w Ciebie i płacze.

Ty też.

Nasza historia ma happy end. Jak zresztą wiele tego typu historii – z placów zabaw, supermarketów, wesołych miasteczek i innych. Niemniej może nasza historia w ogóle by się nie zdarzyła gdyby Pierworodna wiedziała co robić w takiej sytuacji. Niestety jakoś tak wyszło, że mimo iż rozmawiamy z nią o wielu różnych dziwnych rzeczach – kwestia zgubienia się nigdy w naszych rozmowach się nie przewinęła.

A szkoda bo być może młoda wiedziałaby wówczas, że powinna się ZATRZYMAĆ. Tak po prostu – zatrzymać się i stanąć w miejscu w momencie w którym zauważyła, że nas/babci/dziadka/innego pociotka nie ma. Gdyby się wtedy zatrzymała to… w ogóle by się nie zgubiła.

Zastanawiacie się teraz co tam się stało? Ano po długim śledztwie wyszło, że weszła do tego labiryntu, tam od razu natknęła się jakąś grupkę dzieci, które ją przestraszyły więc zaczęła szybko biec i najwyraźniej bez żadnej pomyłki/zboczenia z trasy pobiegła wprost ku wyjściu. Wybiegła stamtąd z impetem – bo co jak co ale szybko biegać to ona potrafi – zobaczyła, że nikogo z „jej” dorosłych nie ma po tej stronie, więc dawaj pobiegła szukać w tłumie…

Tylko tyle i aż tyle.

Najprawdopodobniej jej wybiegnięcie od nadejścia kogoś z dorosłych dzieliły sekundy. Nikt o zdrowych zmysłach nie przypuszczał bowiem, że można tak szybko przebiec tę konstrukcję więc kiedy wszyscy stali i czekali aż wyjdzie, a ona w tym czasie coraz bardziej się oddalała.

Dlatego znakomita większość organizacji zajmujących się ogólnie pojętym bezpieczeństwem dzieci zaleca by wpoić dziecku, że nie powinno się oddalać od miejsca w którym po raz ostatni widziało opiekuna. Niech po prostu ZATRZYMA SIĘ w bezpiecznym miejscu i zacznie… KRZYCZEĆ. Głośno. Najlepiej nie samo „mamo, tato” bo mam i tat jest pełno – niech wrzeszczy mamo + imię mamy (mamo Alicjo!). Genialny jest też pomysł wyposażenia młodzieży w GWIZDEK. Taki gwizdek kosztuje ledwie parę złotych i można go spokojnie zawiesić na szyi dzieciny na czas imprezy masowej/wycieczki, a jest nieporównywalnie donośniejszy niż piskliwy głosik kilkulatka.

Alternatywą jest ustalenie jakiś strategicznych miejsc typu informacja, scena, kasa itd. do których powinno udać się dziecko gdy się zgubi. W mojej skromnej opinii jest to jednak wersja dla starszych dzieci. Przestraszona 3,5-latka na festynie nie byłaby bowiem w stanie odnaleźć organizatorów i powiedzieć im, że się zgubiła i prosi o pomoc.

A właśnie „prosi o pomoc”. Bo widzicie – jak zdarzy się czasem jakiś publiczny atak histerii to zazwyczaj znajdzie się usłużny dorosły z „nie płacz/słuchaj mamy bo Cię zabiorę” (argh!). Statystyczna Kowalska interweniująca w sprawie czepeczki też jest już legendarna. Ale na bosego, płaczącego i latającego jak w amoku kilkuletniego krasnala długo nie zwracał uwagi… nikt. Dopiero ta jedna, jedyna starsza pani.

Warto więc nauczyć malucha PROSIĆ O POMOC. Najlepiej niech młode celuje w kogoś ze służb mundurowych – policjanta, strażnika miejskiego czy kogo tam jeszcze. Dlatego nigdy i pod żadnym pozorem nie próbujcie straszyć dzieciaka policją. Zupełnie nie rozumiem tego popularnego trendu – nie będę jednak na ten temat pisać bo Agata już dawno to zrobiła – przeczytajcie koniecznie (klik).

W praktyce jednak rzadko bywa tak, że młode będzie miało policjanta na wyciągnięcie ręki. Dlatego gdy w pobliżu nie ma nikogo ze służb mundurowych malec po prostu powinien poprosić o pomoc kogoś dorosłego. Najlepiej jeśli będzie to jakaś kobiecina z dziećmi. Wiem, że panowie się obrażą i lament podniosą, ale co ja mogę poradzić. Trzeba nauczyć bajtla celować w tę najbezpieczniejszą opcję, a matka z dziećmi stanowi przynajmniej w teorii mniejsze zagrożenie niż wesoły i skądinąd sympatyczny pan Edmund.

Przy okazji trzeba jeszcze nauczyć dzieciaka, że tak nieznajomy, anonimowy Edmund, jak i nieznajoma, anonimowa matka dzieciom mogą stanowić potencjalne zagrożenie. Dlatego trzeba wpoić mu zasadę ograniczonego zaufania (jeśli to nie policjant to nie dajemy się zabrać/wynieść/wsadzić do samochodu itd.), nie strasząc przy tym i nie podkopując dziecięcej wiary w ludzkość. Trudna sprawa.

Szkopuł w tym żeby rozmów o trudnych sprawach nie unikać – nawet z trzylatkiem. Nie powielajcie zatem naszego błędu i w delikatny i dostosowany do wieku i poziomu rozwoju bajtla poinstruujcie co ma zrobić gdy straci z oczu opiekuna. My z powodu całej sytuacji wstęp do tych rozmów mieliśmy ułatwiony, ale jak nie wiecie jak zacząć to polecam chociażby książeczki – Zuzia się zgubiła i Maks nie rozmawia z obcymi (o serii pisałam już TU). Są naprawdę fajne i będą stanowiły dobry punkt wyjścia do rozmowy.

zuzaFragment książeczki „Zuzia się zgubiła”

Nie traktujcie przy tym przytoczonych tu wskazówek jako wyroczni i prawdy objawionej – bo choć ja zebrałam je na podstawie lektury stron przeróżnych organizacji, które generalnie w tych kilku kwestiach (zatrzymaj się, krzycz/gwiżdż, poproś o pomoc – niech dorosły ją zorganizuje, ograniczone zaufanie) są bardzo zgodne – to wiadomo, że wszystko trzeba dostosować do dziecka, jego wieku, możliwości i okoliczności (inaczej przecież będzie w sklepie inaczej na festynie itd.) dlatego wypracujcie sobie swoje schematy działania. Czytajcie. Kombinujcie. Ale w żadnym wypadku nie unikajcie tematu bo jak pokazuje nasz przykład warto być na takie sytuacje przygotowawczym i nie zmienia tego nawet to, że znakomita większość takich chwilowych, przypadkowych zagubień kończy się happy endem.

To zresztą prowadzi nas do ostatniej z rzeczy, którą nauczyliśmy Pierworodną, czyli w razie czego NIE BÓJ SIĘ – rodzice Cię zaraz znajdą – to pozwoli jej zachować większy spokój i jasność umysłu, dzięki czemu mam nadzieję wdroży w życie wszystko czego ją nauczyliśmy.

Przede wszystkich mam jednak nadzieję, że nikt z was nie będzie musiał kurczowo trzymać bucików zgubionego dziecka…

ps. 1. Wirigliusz też się zgubił jako czterolatek, znalazł się… 8 km dalej…

ps. 2. I bardzo ważna rzecz – jak już się znajdziecie to nigdy nie krzyczcie na dziecko, że się zgubiło i nie miejcie pretensji. To wyście je zgubili – nie ono was.

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

38 komentarzy

  • Odpowiedz 26 sierpnia, 2015

    edziowa

    My w sytuacjach festynowych, plażowych, basenowych zapinamy Młodej bransoletkę z numerem telefonu do mamy lub taty.
    Wybierając się w takie miejsca P. ma także plecaczek lub torebkę, a w środku karteczkę z numerami naszych telefonów, ale w sytuacji labiryntu zostałyby pewnie one jak te buciki w moich rękach, dlatego bransoletka jest lepszym rozwiązaniem.

  • Odpowiedz 26 sierpnia, 2015

    Julkowa mama

    o jesa! co za groza! mało się nie poryczałam…, ale tak- dzieć to chwila moment- i nie ma… a trudno(w moim mniemaniu)2-latkowi wytłumaczyć co ma robić w takich sytuacjach…; osobiście jako dziecię troszkę starsze ZAWSZE SIĘ GUBIŁAM, na wszelkich wyjazdach…ale zawsze znajdowałam kogoś z grupy- co też się gubił 😀 mam nadzieję, że mój syn nie odziedziczył tej zdolności…

  • Odpowiedz 26 sierpnia, 2015

    najladniejsza

    jedyny pomysł jaki przychodzi mi do głowy to związać się z dzieckiem smyczą i do żadnych takich zabawek nie puszczać aż skończy 18 lat! więcej pomysłów nie mam, ale skoro Nieduży Człowiek ma dopiero rok to chyba mam jeszcze chwilę na ogarnięcie tematu…

  • Odpowiedz 26 sierpnia, 2015

    Aga

    W ostatni weekend bylismy na festynie i całkiem przypadkiem odkryłam sposób na nie spuszczanie dziecka z oka. Niesamowicie pomógł mi w tym kupiony kilka minut wcześniej balon napełniony helem. Ów balon przywiązałam 2,5 letniej córce do nóżki (hue hue hue) z tego prozaicznego powodu, coby go wzięła i nie zgubiła, ale jako, że wisiał on nad małą w odległości ok.metra od główki – niesposób jej było nie zauważyć w tłumie 🙂 Ona latała po placu – balon uporczywie latał za nią 🙂 Fakt, że sposób w niektórych warunkach może być uciążliwy, ale w tym przypadku był bardzo malowniczy i przede wszystkim skuteczny.
    Poza tym czasami piszę jej na rączce zwykłym długopisem mój numer telefonu.
    Poza tym wyuczyłam ją jak sie ona nazywa, jak się nazywa mama i jaki jest nasz adres.
    Poza tym wychwalam pod niebiosa policję i mówię, że to fajne wujki i że zawsze jej pomogą i w razie co ma ich prosić o pomoc.
    Chyba tyle 🙂

    • Odpowiedz 27 sierpnia, 2015

      Joszka

      Ja robiłam tak samo.
      Mój syn ma teraz 8 lat ale zawsze gdy idziemy w jakieś mega zaludnione miejsce typu festyn czy wielki plac zabaw na plaży- pytam o mój nr telefonu (by się utwierdzić, że nie pokręcił) Zawsze tłumaczę, że gdyby nie mógł mnie znaleźć, niech podejdzie, najlepiej do jakiejś Pani z dziećmi i powie że zgubił Mamę i czy mogłaby do niej zadzwonić. Jak był mniejszy to zapisywałam mu nr na przedramieniu.
      Od małego też znał nasz adres- ulicę i nr domu (bez mieszkania- to już pokazałby na miejscu) no i swoje nazwisko 🙂
      Całe szczęście nigdy nie musiał korzystać z tych pomocy.

      Joszka

  • Odpowiedz 26 sierpnia, 2015

    Sayane

    Też mamy bransoletkę (z Infoband, ale widzę, że się już namnożyło sklepów) oraz smycz. Córka sama się dopomina gdy idziemy do miasta, czuje się wyraźnie bezpieczniej. Zaczynami wpajać by zgubiona stała w miejscu, ale 2,5 r. to jeszcze mała szansa, by przerażona ustała wśród obcych

  • Odpowiedz 26 sierpnia, 2015

    Mateusz

    W centrum handlowym zdarzyło mi się słyszeć komunikaty „Tato 5-letniego Tomka proszony jest do informacji” wtedy z jednej strony zastanawiam się co musi czuć rodzic przez chwilę, gdy orientuje się, że nie ma dziecka… Okropne uczucie.
    Mój 3,5-latek również się zgubił na festynie. Szczęście, że festyn organizowany był w mojej wioseczce liczącej 400 mieszkańców. „Tato, chodź na plac zabaw” – powiedział, a ja wykręciłem się z tego mówiąc, że pójdziemy za moment, tylko… Nagle szok! Dziecka nie ma ani przy mnie, ani przy mamie. 2 minuty tętna jak u Justyny Kowalczyk wjeżdżającej na nartach na najwyższą górę. Zaglądamy na plac zabaw, a on siedzi w piaskownicy. Sam jak palec. Nie dziwiłem mu się – sam pewnie uznałbym – na jego miejscu – że to blisko, że znam okolicę i że pójdę, a wszyscy na mnie będą patrzyć. Wszystkie dzieci naturalnie – na festynie, ten 50 metrów dalej, na placu zabaw. Jej… Ciężko opisać emocje, gdy znajdujesz swoje dziecko.

  • Odpowiedz 26 sierpnia, 2015

    Monika

    Bliska mi osoba jest policjantem i nie dalej jak miesiąc temu zadzwonił do niej na komendę kierowca autobusu MPK z informacją, że w autobusie jedzie 4-letnie dziecko zupełnie bez opieki. Pojechali po szkraba, a on zaprotestował, że z policjantami nigdzie nie jedzie, chyba że pojedzie z nim pani, która siedziała w autobusie na miejscu obok (widać rodzice straszyli policją). 😉 Okazało się, że małe wykorzystało chwilę (!), kiedy mama poszła powiesić pranie i wyszło z domu, bo… chciało zrobić niespodziankę dziadkowi i go odwiedzić! Dziecko z tylnego siedzenia radiowozu pilotowało wycieczkę wprost do domu dziadków. Cóż… dziadek zdziwił się widząc wnuka wysiadającego z radiowozu, a wnuk był rozczarowany, że dziadek nie skacze z radości, że dziecko go odwiedziło. 😉

  • Odpowiedz 27 sierpnia, 2015

    Leena

  • Odpowiedz 27 sierpnia, 2015

    Wiridiana

    Z policjantami i innymi mundurowymi może być różnie, bo a nuż pedofil będzie chciał wykorzystać zaufanie dziecka do munduru.

    Ostatnio miałam ciekawą sytuację. Widziałam bąbla z Mamą. Za chwilę to samo dziecko stoi w kącie galerii handlowej i płacze. Mamy na horyzoncie nie widać. Podchodzę do niego próbuję się dowiedzieć gdzie Mama, jak ma na imię. Nic. Kompletna cisza. Próbuję w taki, inny sposób. Nic. Dziecka nie zostawię ale co zrobić też nie mam pojęcia. Zaczęłam sie zastanawiać czy nie rozumie może po polsku. Na szczęście Mama się znalazła. Maluch szczęśliwy, po polsku mówi tylko z obcymi chyba miał nie rozmawiać.

  • Odpowiedz 27 sierpnia, 2015

    Piwnooka

    W punkt! Zgubiliśmy raz Antka w Ikei. To znaczy poprosiliśmy, żeby usiadł na kanapie a my oddaliliśmy się na 5 metrów i najwyraźniej stracił nas z oczu, bo spanikował i zaczął iść w drugą stronę. Nie przewidzieliśmy takiej reakcji i dziś myślę, że zostawienie go było ogromnym błędem. Duże skupiska ludzi mają to do siebie, że jest głośno i tłoczno. On mógł spokojnie czekać, ale nie wiemy, jacy ludzie są w sklepie. Ktoś mógłby „chapnąć” go pod pachę i wyjść. Krzyków i płaczu raczej nie byłoby słychać a jeśli już, możliwe, że nikomu nie wydałyby się podejrzane. Ciarki mnie przechodzą, jak o tym pomyślę.

  • Odpowiedz 27 sierpnia, 2015

    awa

    Popłakałam się jak durna po prostu. Jeszcze nas takie przeżycia nie doświadczyły na szczęście. My od dawna tłumaczymy dzieciom (3 i 5 lat) że mają prosić o pomoc jakąś dorosłą panią. Przed każdym festynem i inną dużą imprezą przypominamy wspólnie dane oraz wkładamy do kieszonki karteczkę z telefonem. Ale pomysł z opaską bardzo mi się podoba. Zaopatrzę się w najbliższym czasie.

  • Odpowiedz 27 sierpnia, 2015

    mama córek

    U nas też funkcjonuje bransoletka, ale ona dla mnie szczególnie jest ważna na plaży. Gdzie dzieci potrafią pobiec za muszelką, a wiadomo dzieci na plaży wyglądają bardzo podobnie

  • Odpowiedz 27 sierpnia, 2015

    anjanka

    Dzięki za ten post. Nam sie jeszcze żadne dziecko nie zgubiło, chociaz syn uciekł dwa razy.
    Dzięk iza ten post, przede wszystkim za wstep do tego posta. Zgubienie sie dziecka to nie jest patologia. To sie może zdarzyć. Tłum ludzi to właśnie niebezpieczeństwo zgubienia. Wystarczy puścic rękę dziecka, by ochronić mu głowę np przed uderzeniem torebka cudzą. Kilka sekund wystarczy, by w tłumie wielkich ludzi małe dziecko poszło w inną stronę niż trzeba i łatwo się go nie znajdzie, chociaz będzie dwa metry od nas…
    Pozdrawiam

  • Odpowiedz 27 sierpnia, 2015

    Jadwiga M

    Bardzo przydatny post. Ja osobiście jeszcze nie mam dziecka, ale zapamiętam na przyszłość!

  • Odpowiedz 27 sierpnia, 2015

    Asia

    Oj nam też się syn (6 lat) zagubił w Turcji w akwarium. Poszedł przodem i jak go dogoniłam wreszcie akurat przy toaletach to poszłam skorzystać. Chciałam, żeby poszedł ze mną, ale nie chciał. Więc miał zaczekać na ławce przy toaletach tym bardziej, że mąż i znajomi szli za nami a droga była tylko jedna. Jak poszłam jemu też się nagle zachciało i poszedł mnie szukać, ale nie znalazł. Jak wyszłam z toalety był mąż i znajomi, ale nie było syna. Zdenerwowaliśmy się bardzo, ja poszłam szybko szukać do przodu. Poszłam do samego końca i Rafała nie było, więc wróciłam. Okazało się, że się odnalazł. Ponoć poszedł do jakiejś pani z obsługi, która się domyśliła, że się zgubił i po rosyjsku nadała komunikat przez megafon, że tak i tak ubrany chłopiec czeka tu i tu na rodziców. Dobrze, że mąż trochę zna rosyjski, bo ja bym nie zrozumiała ani słowa… Na szczęście wszystko się dobrze skończyło.

  • Odpowiedz 27 sierpnia, 2015

    BB

    Na wszystkich, ale to po prostu wszystkich ubraniach i butach rutynowo piszemy imię i nazwisko dziecka i nasz numer komórki. Nowo kupione ubranie jest natychmiast podpisywane na wszywce fabrycznej, pisak jest niespieralny (Kappahl). Nie trzeba wtedy pamiętać o żadnych dodatkowych bransoletkach. No i jak buty się zgubią w ferworze zabawy, to też taka informacja znalazcy się przydaje 😉

    Dobra rada z tym zatrzymywaniem się, na pewno tego małą nauczę.

    • Odpowiedz 2 września, 2015

      Wirginia

      Ja nie wpadłabym na to, żeby szukać takich informacji na metkach przy ubraniach dziecka. Mało tego, wyglądałoby to dziwnie, gdyby obcy człowiek zaglądał dziecku pod bluzkę czy w spodenki w poszukiwaniu numeru telefonu rodzica. Moim zdaniem jest to sposób na pewno skuteczny w przedszkolu, pomocny w identyfikowaniu właściciela ubrań czy butów, ale raczej nie wtedy kiedy dziecko się zgubi.

  • Odpowiedz 27 sierpnia, 2015

    Kaja

    Moje dziewczynki tez są wyposażone w bransoletki z numerem telefonu. Wiedzą, że w chwili kiedy się zgubią mają podejść do dorosłej osoby i poprosić o telefon do rodziców.

  • Odpowiedz 27 sierpnia, 2015

    Karolina

    Ja na szczęście nie doświadczyłam takiej sytuacji z moim dzieckiem, ale znalazłam kiedyś w zimie na ulicy trzylatkę, która wybiegła boso i bez kurtki z domu. Okazało się, że opiekunka dziewczynki wyszła na chwilę po kawę do sklepu, a dziewczynka otworzyła drzwi, bo chciała zobaczyć, czy wraca. Niestety przez otwarte drzwi uciekł pies i dziewczynka wybiegła za nim na mróz. Niestety dziecko nie znało swojego adresu, ale na szczęście wiedziało jak dojść do domu. Odprowadziłam ją. W międzyczasie wróciła z pracy mama dziewczynki i mało co nie dostała zawału, jak usłyszała co się stało. Na marginesie dodam, że mała mijała różnych ludzi, wiele matek z dziećmi tam się kręciło, ale jakoś nikt nie zainteresował się tym, dlaczego małe dziecko biega samo po ulicy, zimą bez butów i kurtki.

  • Odpowiedz 27 sierpnia, 2015

    Magda /dwa plus dwa

    Stać, wołać po imienu rodziców i z nikim nie odchodzić – muszę jutro pogadać z moim przedszkolakiem, bo jakoś do tej pory zawsze był pod moim ścisłym monitoringiem, ale jak widać i to może być zawodne 😉

  • Odpowiedz 28 sierpnia, 2015

    MAJA

    ważne żeby dziecko wiedziało co ma robić jak się zgubi, chociaż u nas rozmowa na ten temat odbyła się dopiero po pierwszym „incydencie”. Do tej pory pamiętam swoją bezsilność, mimo że dziecię miało prawie 7 lat. W pierwszym odruchu nauczyłam go mojego numeru telefonu i wpisałam na kartkę w plecaku, na wypadek zaniku pamięci. Znikał od zawsze więc wszyscy mieli go na oku, ale w pewnym wieku dzieci muszą zacząć pilnować się również same. Patent z kobietą z dzieckiem jest najbezpieczniejszy. Matka pomoże zawsze, służby mundurowe mogą niestety wyciągnąć wnioski że dziecko było niedostatecznie pilnowane… niestety czasem więcej kłopotu mimo że daleka od straszenia policją jestem.

  • Odpowiedz 28 sierpnia, 2015

    szirek

    dzieci są małe, ale nie niedorozwinięte do cholery!
    sam pamiętam jak w przedszkolu zgubili mnie w Rabkolandzie (Park rozrywki w Rabce Zdrój). Ba! Opiekunki wsiadły w autokar z innymi dziećmi i odjechały!
    Ale jak już pisałem – dzieci nie są niedorozwinięte – mimo, że się bałem jak cholera poszedłem (z płaczem) do obsługi rabkolandu (punkt info jakiś) i powiedziałem że byłem z kolonią i że się zgubiłem i oni nadali przez megafony komunikat i przedszkolanki wróciły po mnie (jak się skapnęli licząc w autokarze, że kogoś brakuje).
    także – z umiarem. nie robiłbym z dzieci kalek życiowych, które sobie „bez mamusi i tatusia” nie poradzą

  • Odpowiedz 28 sierpnia, 2015

    AnuŚka Bąbik-Daniło

    Jako trzy, może czterolatka zgubiłam się…w kościele. Kościół nietypowy, okrągły, duży, z 9 rzędów ławek naokoło ołtarza. Msza dla dzieciaków, ksiądz zaprasza małolaty bliżej, ja chętna, więc poszłam. Poszła też moja 2 lata starsza siostra, a rodzice zostali w ławce, skąd doskonale nas widzieli. Zgubiłam się. Byłam zrozpaczona, nie widziałam ani siostry ani rodziców. Wyłam jak głupia, bo poszłam do ławki, w której siedzieli rodzice, a ich nie było. Tyle, że jako maluch pomyliłam rzędy. Tata cały czas mnie obserwował i zaczął się zastanawiać czy ja przypadkiem nie łkam. Podszedł do mnie ze spokojem, a ja poryczałam się jeszcze bardziej. Ze szczęścia, że mnie odnalazł. Dla mnie była to dramatyczna sytuacja, którą pamiętam mimo, że byłam malutka. Rodzice byli zdziwieni, bo dla nich wcale się nie zgubiłam – cały czas mnie widzieli, więc myśleli, że ja ich też. Tyle, że dorośli są nieco wyżsi. 😉 Warto o tym pamiętać! Po co niepotrzebnie stresować malucha. 🙂

  • Odpowiedz 28 sierpnia, 2015

    Marta

    Niestety mnie też się zdarzyło ekhm zagubić młodego, tłum i zamieszanie robią swoje, szczególnie jak masz więcej jak jednego malucha pod opieką. Dzięki za ten post, lecę pogadać z moim starszym (młodszy się jeszcze nie nadaje na tego typu gadki)…

  • Odpowiedz 28 sierpnia, 2015

    Marta Magdalena

    Można już kupić wodoodporny zegarek na rękę dla dziecka z wbudowanym GPS-em. Kosztuje koło 300 zł, widać lokalizację dziecka na aplikacji w telefonie. Myślę, że to całkiem fajna sprawa…

  • Odpowiedz 29 sierpnia, 2015

    Dzieciakiija

    Ciekawy wpis. Mój trzylatek wybiera się właśnie do przedszkola. Myślałam o metce z numerem telefonu wszytej w apaszkę lub/i czapeczkę, kurtkę lub/i bluzę.To często dziecko ma przy sobie. Szukam jescze sensownego rozwiązania. Bardzo dobre rady, podoba mi się ta z gwizdkiem.

  • Odpowiedz 27 stycznia, 2016

    anna

    jeszcze jedna rada- z książki „jak powstaje życie” – malutkie dzieci zazwyczaj oddalają się w stronę przeciwną niż świeci Słońce. Jeśli zgubiło się np. o godz. 10 zastanówmy się, w którym miejscu było Słońce na niebie i szukajmy w przeciwnym kierunku.

  • Odpowiedz 3 kwietnia, 2017

    B.

    Moj synek juz jako trzy latek umial powiedziec jak sie nazywa, gdzie mieszka i podac numer telefonu rodzicow. A jakby sie zgubil mial powiedziec to komus doroslemu. Zgubil sie juz jako starszy 7 letni dzieciak dziadkowi ale wtedy juz madrzejszy i odwazniejszy po prostu poszedl do informacji i poprosil zeby zawolali dziadka 😉

  • Odpowiedz 5 kwietnia, 2017

    Ania Kaczała

    Ooo, dokładnie o tym jest fajny filmik instruktażowy jak się nie zgubić – dzieciaki same o tym opowiadają więc nawet można dzieciom swoim puścić, żeby obejrzały. Super artykuł i super filmik – ważne, zeby rodzice właśnie tak uświadamiali swoje dzieci 🙂
    https://www.youtube.com/watch?v=nl1qqlOLW3E

  • Odpowiedz 24 kwietnia, 2017

    sylwia

    A czy gwizdek wystarczy taki plastikowy? Ma ktoś coś? Podejrzewam, że metalowe są donośniejsze, ale chyba młody chętniej by nosił plastikowy – lżejszy i można wybrać jakiś dziecięcy kształt… Mój syn jest bardzo samodzielny, ale ja się o niego boję…

  • Odpowiedz 8 czerwca, 2018

    Alicja

    Mamy „Zuzię” (polecam jeszcze „Zuzia nie korzysta z pomocy nieznajomego”), mamy bransoletkę z numerem, cyklicznie robimy pogadanki. Cyklicznie, bo jak moje dziecię usłyszało coś w wieku trzech czy czterech lat, to po paru miesiącach może niewiele z tego kojarzyć. A młody pan policjant kiedy spłonął kiedyś niemal dziewiczym rumieńcem, gdy zatrzymałam się przy nim na dużej imprezie i powiedziałam:”To jest pan policjant, który pomaga ludziom. Gdybyś się zgubiła, podejdź do takiego pana i pokaż bransoletkę” ? Nie wiem, dlaczego się tak zawstydził ?

Leave a Reply Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.

Skomentuj edziowa Anuluj pisanie odpowiedzi