Z dzieckiem na ręku to ty już nic w życiu nie osiągniesz!

Zszokował was tytuł? To wyobraźcie sobie, jak bardzo zdezorientowana byłam ja, ponad 6 lat temu, gdy powiedziałam o tym, że jestem w ciąży jednej z osób stojących wysoko nade mną w hierarchii zawodowej i w odpowiedzi usłyszałam dokładnie to zdanie.

Z dzieckiem na ręku to ty już nic w życiu nie osiągniesz.”

Wyobrażacie to sobie? Wyobrażacie jak bardzo takie słowa przerażają w momencie, w którym i tak już jesteście przerażone samym faktem, że musicie poinformować o ciąży i tym, jak to wpłynie na wasze dalsze losy? Kiedy jesteście zalane hormonami i emocjami, których dotąd nie znałyście? Zmęczone wymiotami i mdłościami? Kiedy nie wiecie, czego się spodziewać, kiedy zastanawiacie się czy będziecie miały gdzie wrócić po macierzyńskim, czy dacie radę utrzymać małego człowieka i zapewnić mu dobry start? Kiedy nie macie bladego pojęcia, jak będzie wyglądało wasze życie po pojawieniu się w nim dziecka i czy to w ogóle będzie jeszcze… wasze życie?

I choć zdaję sobie sprawę z faktu, że słowa, które ja usłyszałam wpisują się raczej w ekstremum, to jednak wiele kobiet, których życie ma się zmienić przez narodziny potomka, spotyka się z właśnie z tego typu negatywnym i ponurym odbiorem społecznym, o odbiorze w kręgach zawodowych nawet nie wspomnę.

Bo teraz to już tylko orka na ugorze, nici z zawrotnej kariery i koniec życia jakie znałaś. Tylko przewijanie i pieluszkowe zapalenie mózgu cię czeka. Madką się staniesz i w madkę obrócisz, a siebie… utracisz. I choć mają rację, że Twoje życie się zmieni, to mają ją li tylko w tym aspekcie. Dziś to wiem na pewno i gdyby ktoś powiedział mi podobne słowa, to zaśmiałabym mu się w twarz.

Bo jasne, początki nie były łatwe – wciąż mam w pamięci taką scenkę, w której stoję przy oknie z kilkunastodniową Pierworodną na rękach, myślę o wszystkich moich bezdzietnych znajomych, o tym jak beztroski jest ich żywot, o tym, że mogli się wyspać, że nie wyglądają jak skrzyżowanie zombie z Frankensteinem, o tym, co myśmy właściwie najlepszego narobili z tym dzieckiem i po cholerę nam to było.

Ale potem z każdym kolejnym dniem, tygodniem, miesiącem okazywało się, że to nie tylko ta mała istota czerpie i wysysa ze mnie – to ja zaczynałam czerpać z niej. Coraz mocniej i mocniej. Nigdy wcześniej tego nie czułam. Nigdy nic mnie tak nie motywowało do zmian na lepsze. Nic tak nie przewartościowało mojego życia. Nic nie dało mi takiej świadomości i pewności siebie. Nic innego nie potrafiło sprawić, że się w końcu przełamię i zacznę walczyć o swoje marzenia – zostawić obraną niegdyś ścieżkę i wbrew stukającemu się w czoło i nierozumiejącemu otoczeniu, zacząć robić to, co naprawdę daje mi radość, satysfakcję, spełnienie i niezależność, której potrzebuję do życia jak powietrza.

Tak właśnie, dobrze przeczytaliście – te dzieci, które miały mnie przecież uwiązać na wieki, a przynajmniej lata, dały mi upragnioną niezależność – psychiczną, mentalną, emocjonalną – od innych, ich opinii, oczekiwań.

Te dzieci, które miały wyzuć mnie z resztek godności i człowieczeństwa, zamieniając w otępiałe i zamknięte na świat stworzenie, sprawiły, że jak nigdy wcześniej dojrzałam właśnie w człowieczeństwie. Jestem bardziej empatyczna, wyrozumiała, pokorna, świadoma swojego wpływu na otaczający mnie świat – dzięki nim właśnie.

Macierzyństwo może bowiem kobietę przedefiniować – boleśnie i pięknie. Bo będąc mamą – niezależnie od tego czy pracującą czy zostającą w domu – często czujemy się niewystarczające, niedostatecznie dobre, bezużyteczne i… niezastąpione jednocześnie, a każdej z nas zdarzają się chwile, w których jesteśmy przekonane, że wszyscy inni radzą sobie lepiej. Bo w oczach innych, mama nigdy nie może wygrać. Zostajesz z dzieckiem w domu, bo chcesz, możesz, czujesz, że to Twoja droga albo nie masz innej opcji – marnujesz sobie życie, degenerujesz swoje komórki mózgowe, o tym żeś pasożytem społeczeństwa nie wspomnę – nie mogłabyś ruszyć tyłka i pójść do pracy jak inne kobiety? Wracasz do pracy, bo chcesz, możesz, czujesz, że to Twoja droga albo nie masz innej opcji – jak możesz tak zaniedbywać dzieci, a poza tym to wszystko będziesz tymi dziećmi usprawiedliwiać, zaniedbywać pracę i sępić co chwilę l4, nie mogłabyś posiedzieć z dziećmi w domu i je spokojnie odchować jak inne kobiety?

To ta bolesna część.

Ale jest też ta piękna, w której dzięki dzieciom właśnie, dzięki temu, że wiesz, że to Ty musisz im pokazać jak żyć w zgodzie ze sobą, swoim sumieniem i marzeniami, nie uzależniając poczucia własnej wartości od opinii i celów życiowych innych, zaczynasz… walczyć. Ta część, w której znajdujesz w sobie niewyobrażalną moc, radość i spełnienie, bo dostrzegasz to, co wcześniej było przed Tobą ukryte. To trudno nawet opisać słowami – to po prostu trzeba poczuć.

Dlatego uśmiecham się pobłażliwie, gdy słyszę komentarze, że jakaś kobieta zatraciła się w macierzyństwie, bo po narodzinach dziecka się zmieniła. Zmieniła swoje nastawienie do życia, pracy, pieniędzy. Otwarła na nowe znajomości, zamknęła na stare. Postronni są zatem pewni, że biedna matula utraciła i zagubiła w tym wszystkim siebie.

Kolejny wyjątkowo obrazowy przykład tego jak ponuro i niezgodnie z prawdą postrzegamy macierzyństwo. Bo wbrew temu co mogą sobie myśleć postronni – ja (i zapewne wiele innych kobiet) wcale się w macierzyństwie nie zatraciłam. Wręcz przeciwnie. Ja się w nim… odnalazłam.

I to właśnie z dzieckiem na ręku odważyłam się sięgać po to, czego chce, osiągając spełnienie, o jakim kiedyś nawet nie śniłam.

Mecenat nad wpisem sprawuje marka Baby Dove, dzięki której przez cały rok mogłam pisać o sprawach ważnych dla nas wszystkich i walczyć o to, by głos matek – tych, od których wszyscy oczekują, że będą niewidzialne i potulne – stał się słyszalny. Na zakończenie naszego cyklu chciałam zrobić jakieś ładne zdjęcie, ale z takim mistrzem drugiego planu to niemożliwe 🙂

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

17 komentarzy

  • Odpowiedz 23 listopada, 2017

    Iza

    Dziękuję za ten tekst. Nawet nie wiesz jak bardzo.

  • Odpowiedz 23 listopada, 2017

    Marta

    Świetny i bardzo potrzebny mi tekst. Dzięki!

  • Odpowiedz 23 listopada, 2017

    Elektryczna mama

    Właśnie.. Jestem szczęśliwą mamą już (prawie) dziewięciomiesięcznego bąbelka. Być mamą to coś pięknego, najpiękniejszego w życiu, co mnie spotkało. A jednak okres urlopu powoli się kończy. I tu zaczyna się dylemat. Bardzo lubię swoją pracę, ale jest ona wymagająca, bo dojazdy (nie ma mnie w domu od 5 40 do 16 50 o ile nic nie wyskoczy), bo delegacje, bo trzeba w domu jeszcze czasami popracować, bo telefony, maile, etc… i naprawdę nie wiem jak to będzie. Bo nie chce być tylko mamą z „doskoku”. Uwielbiam spędzać czas z moim pierworodnym, przetrzeć jak rośnie, jak robi nowe rzeczy, doskonali swoje umiejętności, jak się uśmiecha, jak rosną mu zęby!!! Wiem, że jak wrócę do pracy to mi to ucieknie, i nie będzie już tak jak teraz… Ale lubię też moją pracę, spełniam się, daje mi dużo satysfakcji.. Jestem rozdarta..

  • Odpowiedz 23 listopada, 2017

    Ela

    Jezu, nie znoszę tych reklam DOVE. Ryczę zawsze na nich a teraz jeszcze w ciąży to już w ogóle 😀 Dobrze napisałaś, macierzyństwo to spełnienie i rozumieją to tylko Ci, którzy mają szansę go doświadczyć… a reszty nie warto słuchać 🙂

    • Odpowiedz 23 listopada, 2017

      Ania

      Tylko, co zrobic kiedy okazuje sie, ze macierzynstwo jednak nie jest spelnieniem, a matka juz sie jest…

      • Odpowiedz 24 listopada, 2017

        Selene

        Ania ja też byłam pewna długo że to nie moja bajka, że się wkopałam na amen bo wycofać się nie ma jak. Że wszystko przepadło, teraz już do końca życia będę TYLKO matką i nic więcej… Przez pierwsze miesiące życia synka robiłam co musiałam mechanicznie, byłam pewna że wszystko robię nie tak, bo wyobrażenia miałam zupełnie inne. Z czasem zaczęłam się godzić z sytuacją, próbować jakoś poukładać życie po nowemu, przestałam tyle planować, bo żadne plany się nie sprawdzały przy małym dziecku, które za cholerę nie pasowało w schemat „niemowlę tylko je i śpi na zmianę”… Przepłakałam z nim nie jeden dzień, nie raz czułam się skrajnie bezsilna a w końcu uznałam że to moje macierzyństwo, moje dziecko i mam gdzieś te wszystkie schematy, opinie, porady i wyobrażenia. Jest jak jest i trzeba to jakoś do siebie dopasować.
        Potrzebowałam dwóch lat, żeby pomyśleć że ten mały człowiek jest tym co mnie najlepsze spotkało w życiu i nie wstydzę się powiedzieć, że musiałam się nauczyć go kochać, nauczyć z nim żyć i cieszyć tym co mam. Wciąż zdarzają się chwile, że mam ochotę uciec z krzykiem bo nawalam nie raz, ale wtedy po prostu krzyczę. Tak żeby poczuć ulgę. I idę dalej.
        Jeżeli nie da się z czegoś wycofać – trzeba to oswoić i to od Ciebie zależy w jakim stopniu Ci się uda, nie ma co liczyć na pomoc z zewnątrz, wyłącznie na siebie, bo nikt nie jest w stanie przeżyć Twojego życia.

  • Odpowiedz 23 listopada, 2017

    Zokeia

    Jakie to prawdziwe! Gdyby nie moja Mama, to oszalałabym. Na szczęście zawsze mi powtarzała, że „pociąg” nie odjeżdża. Jeszcze mam na wszystko czas, jeszcze całe życie zawodowe przede mną i że rozumie mnie, bo też się tak czuła. Nie wierzyłam, że jeszcze coś mnie czeka oprócz wiecznego „łeeeee, chcę kupę”. Ale słowa powtarzane przez moją Mamę, że JA wciąż istnieję, utkwiły mi w podświadomości i okazały się prawdziwe 🙂

    Na jedno Mama mnie nie przygotowała. Na przemijanie. Teraz, kiedy mam drugie dziecko, łapię każdy z nim moment, bo już wiem jak okropnie szybko czas ucieka! Ostatni raz mam przy sobie płaczącego noworodka, niemowlę, półroczniaka, roczniaka, za chwilę przedszkolaka itd. Już nie będzie więcej małego człowieka, który tak mnie potrzebuje. Z każdym dniem moje dzieci dorastają i oddalają się ode mnie. Jeszcze momencik i będę sama. Ja i moja kariera. 40 lat pracy. Tak musi być. Tak jest dobrze.

    Ale i smutno 🙂

    • Odpowiedz 25 lipca, 2020

      Zokeia

      3 lata temu napisałam, że to ostatni raz? Ha, ha! Jestem w trzeciej ciąży 🙂 Żebym ja to wtedy wiedziała… 😉

  • Odpowiedz 23 listopada, 2017

    Ania

    Hmmm, no tak, jak zostajesz z dzieckiem w domu, to ktoś tam zawsze powie, że marnujesz życie/talent/szansę na pieniądze, ale to by było na tyle. Natomiast, jak idziesz do pracy to dostajesz tonę naukowych dowodów na to, że dziecko bez matki zaczyna się cofać w rozwoju, moczyć w nocy i zamykać w sobie. Powiem Ci, że nie jestem matką, czuję, że bez pracy bym była człowiekiem nie do zniesienia, ale bardzo się boję, że nie mogłabym odnaleźć radości ani tu, ani tu. Właśnie przez to straszenie, w które przyznaję (o ja głupia) nawet trochę wierzę i tym bardziej się boję. Bardzo dobry tekst, każdy szef i szefowa powinni go przeczytać 🙂

  • Odpowiedz 23 listopada, 2017

    Jaśmina

    Jakbym czytała o sobie ? dziękuję za ten tekst.

  • Odpowiedz 23 listopada, 2017

    Babe

    Wielkie dzięki i uściski za ten tekst! Nawet nie wiesz, jak mi teraz był potrzebny. Czuję dokładnie tak, jak piszesz. Etap bolesnego i pięknego przedefiniowania kobiety. Doświadczenie macierzyństwa naprawdę otwiera jakieś tajemne drzwi w naszych umysłach. Zrozumie to tylko druga matka. Ja na przykład przed urodzeniem dziecka nie mogłam przełamać się, żeby jeździć na snowboardzie. No totalnie mi nie szło, bałam się prędkości, stromej góry, ciągle się wywalalam. Niecały rok po porodzie wsiadłam na deskę i pojechałam… Po prostu. Pamiętam jak stanęłam na skraju dość stromego stoku, czarnego, i spojrzałam w dół z obawą. Stałam tak chwilę i patrzyłam, patrzyłam. W końcu pomyślałam „kurde, przeżyłam poród! Co niby może mi się tu stać?!” i po prostu pojechałam. To całe doświadczenie macierzyństwa co chwilę mnie zaskakuje i pozwala odkryć coś nowego w sobie.

  • Odpowiedz 23 listopada, 2017

    juld

    Taka anegdota może troszkę nie na temat, ale jak moja znajoma, pracująca na polibudzie, poszła powiedzieć swojemu przełożonemu o trzeciej ciąży to fuknął obrażony: Nie moglibyście tego jakoś kontrolować?!

    • Odpowiedz 24 listopada, 2017

      Justyna

      ahahahahahahahahaha 😀 padłam!!

  • Odpowiedz 23 listopada, 2017

    Mama Ewci

    Oj, tak tak… Poszłam do pracy po urlopie macierzyńskim (na pół etatu), to jedni się dziwili: „A czemu nie na cały etat wróciłaś?”. A inni na to: „Ale jak to znosi Twoja córka, że Cię tyle nie ma w domu? Może lepiej było z nią zostać chociaż do skończenia 3 urodzin?”… Więc nikomu się nie dogodzi. Macierzyństwo bardzo zmienia, wręcz uważam, że dzięki temu się dojrzewa bardziej w kilka chwil. Kiedyś nie wyobrażałam sobie „siedzieć w domu” z dzieckiem, a teraz rozumiem taki wybór doskonale. Tak samo jak to, że jakaś Mama spełnia się wtedy, gdy łączy pracę „domową” z zawodową. Oba wybory są dobre, gdy zgadzamy się same z sobą.

  • Odpowiedz 24 listopada, 2017

    Magdalena G.

    Tak trochę z innej beczki. Zanim urodziłam moje pierwsze dziecko, jakieś 4 lata temu, szukając pracy, na każdej rozmowie kwalifikacyjnej padało pytanie : „Czy ma Pani dzieci?”. Ręce opadały, oczywiście nikt później nie oddzwaniał ws pracy. Co dziwne, większość tych pytań zadawały kobiety, nie mam pojęcia czy posiadające własne dzieci.

  • Odpowiedz 24 listopada, 2017

    Alicja

    Gdy zobaczyłam tytuł tego wpisu, trochę się przestraszyłam, że to będzie tekst o tym, jak to z dzieckiem na ręku można WSZYSTKO – bo na taki miałam ostatnio (nie)przyjemność trafić. Autorka tamtego tekstu przekonywała, że z dzieckiem można wszystko:
    – Tydzień po porodzie wygłaszać konferencję w pracy – a mnie się cisnęło do głowy: a co z tą całą rzeszą kobiet ze szwami (i nie, nie wszystkie szwy da się uzasadnić nieprzygotowaniem do porodu lub złym zachowaniem lekarzy/położnych), z anemią po porodzie etc.
    – Pracować do samego porodu – gdy w 8. miesiącu wzięłam urlop, od teściowej słyszałam między wierszami, że coś jest ze mną nie tak, że teraz się leniwe te ciężarne porobiły! A odnosiła się tylko do swojej ciąży, w której nie miała żadnych dolegliwości.
    – Mieć wymarzoną pracę, mając małe dziecko – znam oczywiście sporo kobiet, którym to się udało. Ale jest też sporo takich, które po porodzie nie mają dokąd wracać lub nikt nie chce ich zatrudnić – czy to ich wina, bo za mało się starają? A może wszystkie jak jeden mąż powinny założyć własną działalność, a jeśli nie mają pomysłu lub im się nie kalkuluje (rynek zbytu, składki – to się magicznie samo nie zrobi) – to też ich wina, bo za mało się starają?
    – Matka aktywna zawodowo pracuje 2 razy więcej! – bo pracuje i w pracy, i w domu (i bo lepiej zamiast wyważonego tekstu napisać kolejny atak w „wojnie matek”). Osobiście gdy wychodziłam w sprawach zawodowych, nie miałam poczucia, że pracuję 2x więcej, bo w tym czasie ktoś opiekował się dzieckiem za mnie. Ja tego nie robiłam. Za to po powrocie miałam więcej zapału do zabawy z dzieckiem, bo miałam odskocznię psychiczną. Wbrew pozorom „siedzenie” z dzieckiem 24/7 bez takiej odskoczni jest męczące psychicznie. Do tego wiele mam – i tych aktywnych zawodowo, i tych niepracujących – ma problem, żeby być perfekcyjną panią domu, gotować 2-daniowy obiad z własnych kurczaków z bezglutenowym deserem.

    Więc z dzieckiem nie można WSZYSTKIEGO. Często nie można wypić ciepłej kawy, nie wspominając o bujnym życiu towarzyskim i zdobywaniu Nagrody Nobla. Więc tak, dziecko jakoś nas ogranicza. (Zwłaszcza, że często „dziecko” występuje często w rodzaju mnogim…) Ale przecież ogólnie w życiu nie można wszystkiego i wiele rzeczy nas ogranicza: pochodzenie, pieniądze, talenty, rodzina, posiadanie męża nawet (bo w sumie nie można nagle wziąć super pracy w USA, jeśli mąż pracuje w Polsce i ogólnie nie ma ochoty nigdzie wyjeżdżać). Więc nie zostanę aktorką hollywoodzką ani wybitnym fizykiem teoretycznym.

    Bardzo dziękuję, że w tym całym internetowym szaleństwie Mataja pozostaje wyspą rozsądku i nie wpada w jakieś histeryczne tony 🙂 Bo chociaż z dzieckiem nie osiągnie się wszystkiego, to też nie traci się życia z chwilą poczęcia. Ma się po prostu życie przed sobą z tym małym człowiekiem, którego potrzeby trzeba brać pod uwagę, ale który daje też dużo siły (byle omijać internetowych „ekspertów”) 🙂

  • Odpowiedz 27 listopada, 2017

    Michalina

    Dziękuję za ten refleksyjny tekst. Właśnie jestem 2 dni po terminie porodu, jest 5 nad ranem, hormony i niewyspanie kumulują lęki. I choć to drugie dziecko, mam ogromne wsparcie rodziny na każdym polu, to jednak wiem, że w pewnym sensie przychodzi właśnie czas na to, żeby wyrzec się siebie na te kilka/ kilkanaście miesięcy. A potem będę tęsknić za tym czasem…

Leave a Reply Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.

Skomentuj Ela Anuluj pisanie odpowiedzi