O tym czego o rodzicielstwie nauczyły mnie dwa szczury.

Jedną z historii, które w minionym roku wywarły na mnie największe (najgorsze?) wrażenie była ta na podstawie, której powstał dokument „Three identical strangers” – ukazujący kulisy niewyobrażalnie nieetycznego eksperymentu naukowego. W skrócie – rzecz dotyczyła trojaczków, które wkrótce po narodzinach rozdzielono i oddano do adopcji do 3 kompletnie odmiennych w zakresie warunków socjoekonomicznych rodzin. Wszystko po to by naukowcy mogli obserwować jak potoczą się ich losy, jak będą się zachowywać, jaki będzie ich stan zdrowia, preferencje, osobowość i wiele innych.

Chciano bowiem sprawdzić czy mimo wychowania w odmiennych środowiskach chłopcy będą do siebie podobni nie tylko z wyglądu, ale też z zachowania. Innymi słowy nieświadomych niczego chłopców (ich rodzice adopcyjni też o niczym nie wiedzieli) rozdzielono, bo ludzie zaangażowani w ten projekt chcieli przybliżyć się do rozwikłania dylematu „nurture or nature” – co w moim pokracznym tłumaczeniu można by przełożyć na wrodzone czy wychowane/wyuczone. Tak się bowiem składa, że kwestia tego czy ludzkie zachowanie jest konsekwencją tego w jaki sposób człowiek został wychowany i środowiska jakie go otaczało czy też jest wrodzone i wynika li tylko (albo w znacznej części) z genów jakie wylosował na początku swego żywota w loterii genetycznej, zajmuje wielkie umysły od wieków.

Wyników obserwacji osób zaangażowanych w ten wątpliwy etycznie projekt nie poznamy jednak wcześniej niż w 2065 roku – nie mogą one bowiem ujrzeć światła dziennego zanim wszyscy zaangażowani (niezależnie czy jako obiekty badawcze czy w jakikolwiek inny sposób) nie opuszczą ziemskiego padołu, dlatego póki co wszystkie dane są zamknięte w sejfach uniwersytetu Yale.

Nie oznacza to jednak, że póki co nie mamy na czym bazować, bo mamy. Są próby badań, dociekania, hipotezy – niemniej definitywnych odpowiedzi brak, a zwolennicy jednej frakcji zawsze ostro kontrargumentują drugą. Nie zmienia to jednak faktu, że zagadnienie to mnie fascynuje i jeśli coś na ten temat wpadnie w me ręce to zagłębiam się ochoczo. Ostatnio czytałam choćby dość ciekawy artykuł popularnonaukowy, którego autorem jest dr Brian Boutwell – kryminolog zainteresowany genetyką zachowania. Stawia on w nim dość śmiałe i kontrowersyjne tezy na temat tego czy i jaki wpływ na dziecko ma droga rodzicielska (spoiler alert według niego – niewielki, z zastrzeżeniem, że mówimy tu o zwyczajnych domach, a nie takich gdzie  trauma, nadużycia i patologia się panoszą), spekulując, że pewna część badań z zakresu psycho- i socjologii jest obarczona ogromny błędem, bo w ramach kontroli nie bierze pod uwagę czynników genetycznych.

Z drugiej strony mamy przecież masę badań, z których wynika wprost, że zachowania rodzica mogą indukować zmiany epigenetyczne u dziecka (więcej na ten temat np. TU) – co jest podkreślane przez zwolenników opcji, że ważniejsze jest jednak „nurture” (czyli wychowanie), więc sądzę, że jak we wszystkim i tu definitywnych, czarno-białych odpowiedzi się nigdy nie doczekamy, a ostateczny rezultat będzie po prostu wypadkową interakcji pomiędzy tym co genetycznie w sobie nosimy, a całokształtem środowiska w jakim przyszło nam dorastać i żyć. Jedno wpływa na drugie. I jedno bez drugiego nie istnieje.

Niezależnie jednak od tego dziś bardzo chciałabym nawiązać do tego co nosimy w sobie. Jakiś czas temu w naszym domu pojawiły się bowiem dwa szczury. Szczurzyce właściwie. Siostry – z jednego miotu, azaliż po tym samym ojcu, wychowane przez tę samą matulę, w identycznych warunkach socjoekonomicznych, znaczy w klatce tej samej i karmione nawet tak samo. A jednak choć szczurzyce podobne fizycznie są, to w kategorii życie szczura różni je wszystko. Jedna z nich zwana Ratką to stworzenie nad wyraz ciekawskie, odważne, pierońsko inteligentne (naprawdę łapie w mig, co gdzie i jak) i ciągle w ruchu. Z klatki po raz pierwszy wyściubiła nos już na drugi dzień po przybyciu do nowego domu. Z lekką dozą niepewności podeszła do mojej ręki trzymającej smakołyk, a po kilku godzinach szczurzym zwyczajem siedziała już na moim ramieniu. Dziś po kilku tygodniach bycia z nami z radością eksploruje mieszkanie, sięga tam gdzie wzrok nie sięga, wbiega ochoczo na nasze ręce, podbiegając bez cienia lęku nawet do pełzającego Wikinga, a gdy tylko usłyszy że ktoś wchodzi do pokoju to staje na dwóch łapkach przy jednym z klatkowych wyjść patrząc na nas wzrokiem typu „te dwunożna pokrako proszę mi tu otworzyć, bo biegać sobie życzę”. Otwieramy więc, a ona biega.

Co robi w tym czasie jej siostra – Śnieżka? Cóż, raczej niepewnie wystawia wąsiki zza drzwi szczurzej hacjendy – po to by po chwili wrócić do swego puszystego hamaka i kontynuować spanie, ewentualnie wspina się na szczyt klatki i tam siedzi i patrzy dopóki coś jej nie wystraszy, czyli niezbyt długo. A to i tak sukces, bo ona z klatki wyszła po raz pierwszy dopiero po kilkunastu dniach. I to na chwilę i ledwie kilka kroków. Póki co dała się poznać jako stworzonko raczej lękliwe i leniwe, bo w przeciwieństwie do siostry spanie zdecydowanie przekłada ponad przygody typu zaglądanie w zakamarki pokoju albo wdrapywanie się po nogawkach tych śmiesznych dwunożnych celem pogilania ich wąsikami po uchu. Na jej zaufanie musimy jeszcze zatem mocno zapracować, choć jej rodzonej siostrze wystarczył jeden orzeszek i zlizana z palucha resztka papki warzywnej, która została z obiadu Wikinga.

Gdyby do naszego domu trafiła tylko Ratka-Wariatka, a potem spotkałabym gdzieś właściciela Śnieżki to pewnie pomyślałabym, że zrobił coś źle. Źle oswoił, źle traktował, za krótko tudzież za długo karmił przetartymi resztkami niemowlęcego obiadu, przeczytał za mało książek o wychowaniu szczurów albo czytał te złe, a może wziął za krótki urlop na oswajanie szczura i nie zdążył wytworzyć więzi albo – wręcz przeciwnie – za długo siedział z tym szczurem przy klatce i przez to on taki teraz wycofany. Ba, pewnie zerknęłabym z wyższością na jego uczepionego spódnicy, tfu, palca szczura i uznała, że mój niezależny, odkrywca świata to wyłącznie moja zasługa. Bo mój w tym wieku to już dawno przecież…

O! Albo gdybym miała tylko taką Śnieżkę cichą, nieabsorbującą i spotkała właściciela takiej niegrzecznej, prawda, Ratki co zamiast w kątku spokojnie siedzieć, swoim tunelem się bawić i przesypiać noce to lata jak króliczek Duracella od rana do rana, luuudzie ileż ja wtedy bym sobie pomyśleć mogła rzeczy różnych o właścicielu Ratki. Na przykład mogłabym uznać, że niezorganizowany jest, bo non stop ściółka mu się po domu wala, a mój szczur ściółkę w klatce trzyma, nie roznosi bajzlu po domu, a nawet jak trochę rozniesie – w końcu to tylko zwierze – to sprzątam na bieżąco, przecież prosta sprawa, dwa paprochy zebrać – wszak więcej to to nie da rady wynieść dziennie, bo szczury głównie śpią, prawda?

Czujecie tę analogię? Tak wiem, że to tylko szczury i przekładanie tego jeden do jeden na znacznie bardziej skomplikowany świat intelektualno-społeczno-rodzinny ludzi jest dużym przekłamaniem, ale przecież właśnie tak – w zależności od tego czy w kategorii dziecko trafi nam się bardziej Ratka czy bardziej Śnieżka – czasem patrzymy na innych rodziców. I nie próbujcie zaprzeczać, absolutnie każdemu z nas to się zdarzyło.

Gorzej, że jeszcze częściej odwracamy to i widzimy siebie jako tego co robi coś źle. Pamiętamy z podstawówki, że była tabula rasa i tak właśnie widzimy tego noworoda co nam w ramiona dali. Jako czystą, białą kartkę. Człowieka DIY którego możemy od A do Z zaprojektować w całości, jak sobie wymarzymy albo jak wyczytamy w instrukcjach do obsługi dzieci. A gdy okazuje się, że mimo dokładnego stosowania się do instrukcji z fejsbukowej grafiki „wychowaj dziecko krok po kroku” nie wychodzi nam dokładnie taka istota jaką uroiliśmy sobie ongiś w głowie, bo jest mniej lub bardziej emocjonalna/pewna siebie/cokolwiek innego niż na starcie rodzicielstwa zakładaliśmy, to wpadamy w panikę, bo może jednak źle przeczytaliśmy instrukcję. Nie bierzemy pod uwagę, że dzieci to nie pralki z jednej fabryki i nie można napisać do nich uniwersalnej instrukcji obsługi.

Jeszcze gorzej, że ogrom społeczeństwa kompletnie niesłusznie uważa, że osobą odpowiedzialną za ostateczny rezultat projektu „jakie będzie dziecko” jest tylko i wyłącznie matka, a to sprawia, że presja, odpowiedzialność i oczekiwania spoczywające na barkach jednej osoby są trudne do udźwignięcia i zabijają całą radość z rodzicielstwa i odkrywania tego kim właściwie jest ten mały człowiek, którego powołaliśmy na świat, bo próbujemy go wpasować w oczekiwania otoczenia, które chce by raz był buńczuczną i ciekawską Ratka, raz spokojną i potulną Śnieżką, a raz jeszcze kimś innym.

Tymczasem światu potrzebne są i Ratki i Śnieżki i jeszcze inne ktosie, bo każdy z nich znajdzie swoją niszę i sprawdzi się w czymś innym, uzupełniając siebie nawzajem. I choć może to wszystko jest oczywiste, to dobrze jest czasem dostać takim szczurem między oczy, po to by zamiast nieustannie się stresować czy robimy wszystko zgodnie z instrukcją, rozsiąść się wygodnie i z zaciekawieniem patrzeć kto w naszym miocie jest bardziej Ratką, kto Śnieżką, a kto jeszcze kim innym.

I właśnie tego wam w tym nowym rodzicielskim roku życzę – radości z odkrywania małych ludzi i bycia rodzicem, bez spinania się i porównywania się (lub dzieci) do innych. Znajdowania siły w tym co uważamy za słabość. I jeszcze morza wyrozumiałości dla siebie i innych też, a co niech wiedzą, że z nas dobre paniska ;))

Dla co bardziej zainteresowanych lektury, które przywołuję w tekście:

Peter Bradshaw – Three Identical Strangers: the bizarre tale of triplets separated at birth.

Brain Boutwell – Why Parenting May Not Matter and Why Most Social Science Research is Probably Wrong.

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

9 komentarzy

  • Odpowiedz 4 stycznia, 2019

    Martyna

    To jest jeden z najlepszych artykułów które tu przeczytałam, bardzo mądry i wesoły :))) Brawo Ty 😀 Pozdrawiam serdecznie i życzę wszelkich sukcesów w Nowym Roku!!!
    P.S. też chciałam kiedyś mieć szczura (dla córki), ale kupiliśmy chomika, bo mąż powiedział „albo szczur albo ja”… jakby wyboru nie było, ale gdy chomik wyda kiedyś ostatnie tchnienie to wrócę d tego tematu hehe

    • Odpowiedz 6 stycznia, 2019

      Dominika

      Co przeczytam u Alicji jakiś post z jej przemyśleniami to sobie myślę, że jest najlepszy i najmądrzejszy na blogu ? jest więc ich już całkiem sporo, Alicjo jesteś normalnie Konfucjusz parentingowej blogosfery ? Najlepszego w nowym roku dla wszystkich ?

  • Odpowiedz 4 stycznia, 2019

    Asia

    Polecam jeszcze w tym temacie „Każdy inny” Judith Rich Harris – książka na podstawie analizy iluśtam badań. Wnioski podobne jak Brain Boutwell 🙂

  • Odpowiedz 4 stycznia, 2019

    Pe

    Bardzo fajne porównanie. Dobrze napisane.
    Dodam tylko, że też miałam takie szczurze bliźniaki – jeden wabil się Pirat (bo to taki szczur-Explorer był) a drugi Toto (bo przez dobre dwa tygodnie nie wiedzieliśmy nawet jak toto wygląda, nosa z domku nie wystawiał nawet). Był też trzeci o charakterze totalnie „pośrednim”. Od malenkosci u nas, zawsze razem a każdy totalnie inny. I chyba w tym urok 😉

  • Odpowiedz 4 stycznia, 2019

    Mama Ewci i Maciusia

    Podobne wnioski o tym, że każde dziecko może być inne i jest trochę Ratką, a trochę Śnieżką przyszły do mnie, matki z czasem. Mój Mąż zarzucał mi kiedyś, że mam słabość do spokojnej córki mojej siostry. Tymczasem moja własna córeczka (dosyć żywa i często głośna) mnie momentami potrafiła bardzo „zmęczyć”. Nie zawsze umiałam sobie poradzić z tym, że nie jest zgodna z moim wyobrażeniem „ułożonej” dziewczynki. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałam, że moje dziecko to mix charakterów i zachowań i będzie po prostu sobą. Kiedy to do mnie dotarło, to łatwiej mi było przyjąć, że moja córka odstaje od dziewczynki z wyobraźni. A od kiedy mam też drugie dziecko (dla odmiany dosyć spokojnego synka) doświadczyłam, że dzieci są różne. I tak jest dobrze! 🙂

  • Odpowiedz 7 stycznia, 2019

    Michalina

    Urodziłam dwóch Ratków i gdyby nie to, że przyjaźnimy się z rodziną, gdzie jest taki Śnieżek, ciągle myślałabym, że coś robię źle. Od maleńkości chłopcy są diametralnie różni i w oczach przyjaciółki jestem bohaterką gdy nie wychodzę z siebie po każdej akcji starszaka.

  • Odpowiedz 7 stycznia, 2019

    Kamila

    Różnorodność jest piękna i potrzebna! Moja córka – typowa Ratka – zaprzyjaźniła się z sąsiadką – typową Śnieżką – i bardzo im z tym dobrze 🙂

  • Odpowiedz 7 stycznia, 2019

    Kardina

    Czytam często Twoje teksty, nigdy nie komentuję, taką jakąś mam nieśmiałość internetową 😉 Ale nie tym razem. Tekst genialny! Nienawidzę oceniania i porównywania, a czuję to stale, szczególnie przy innych mamach. Ale to nic przy tym, że i mnie się to często zdarza! Zle mi z tym straszliwie ale żyć trzeba dalej. Będę wracać do tego tekstu po każdej ocenie którą wstawię. Dziękuję. Mama Ratki

  • Odpowiedz 25 października, 2019

    Ania

    Piękny artykuł ? i bardzo zabawny jednocześnie ?

Leave a Reply Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.

Skomentuj Martyna Anuluj pisanie odpowiedzi