Ojcowie zmieniają wszystko – również pieluchy

Wpis powstał w ramach współpracy z marką Pampers

Kojarzycie wydarzenie zwane Super Bowl? Finałowy mecz o mistrzostwo w futbolu amerykańskim, który jest nie tylko świętem sportowym ale też kulturalno-rozrywkowym przerywanym głośnymi koncertami, a dodatkowo mniej więcej jedna trzecia globu, w tym mój własny osobisty mąż, co roku czeka z wypiekami na licu na pasmo reklamowe w przerwie meczu. Ze względu na monstrualną oglądalność reklamodawcy zwykli bowiem prześcigać się w twórczych i kreatywnych pomysłach na pokazanie swego produktu. Mamy więc reklamy zabawne, wzruszające, porywające wizualnie albo z innego powodu zapadające w pamięć. W trakcie tegorocznego finału jednym z reklamodawców była marka Pampers, która stworzyła video pod hasłem „love the change”, będące grą słów, bo w języku angielskim może nawiązywać zarówno do radości z przewijania, jak i radości ze zmian jakie zachodzą w życiu człeka gdy zostanie rodzicem.

Dla mnie najbardziej znamienna jest jednak inna radość ze zmian, którą w niej dostrzegam. Spot kręci się bowiem w całości wokół ojców. Tym razem to nie mama spędza czas z dzieckiem. Nie ona je pielęgnuje. Nie ona zajmuje się przewijaniem. Co więcej – w spocie pojawiają się ojcowie znani i lubiani – John Legend, piosenkarz, ojciec dwójki i mąż Chrissy Teigen, która robi masę dobrej roboty w kwestii normalizacji macierzyństwa oraz Adam Levine wokalista grupy Maroon 5 i tata 2 dziewczynek. To według mnie naprawdę ożywcza zmiana, zwłaszcza w kontekście popularnych jeszcze kilka lat temu deklaracji wielkich gwiazd płci męskiej, głoszących, że i owszem uwielbiają spędzać czas ze swoimi dziećmi, ale pieluch to oni nie zmieniają. Za każdym razem te wieści mnie bardzo wzburzały i bolały, zwłaszcza, że raz dotyczyły nawet jednego z moich ulubionych aktorów.

To dla mnie tym bardziej interesujące, że emisja spotu zbiega się czasowo z odkrywaniem przez moje dzieci książek, które ja sama namiętnie czytałam w dzieciństwie. Powroty do tych lektur po latach są dla mnie dziwne, bo z perspektywy osoby dorosłej pewne kwestie budzą mój sprzeciw. Ostatnio miałam tak z Madiką z Czerwcowego Wzgórza Astrid Lindgren. Wiem, że opisuje inne czasy, inne podejście do kobiet, macierzyństwa, rodziny i że to już minęło, ale mimo wszystko chwilami słowa grzęzły mi w gardle. Z drugiej strony cieszy mnie, że moje latorośle znają już inny świat i odbierają to jak radosną abstrakcję – wymysł autorki, który miał po prostu rozśmieszyć czytające dzieciaki, bo przecież to niemożliwe żeby tak było, a kiedy im tłumaczę, że i owszem – tak było – robią wielkie oczy.

Znamienny był chociażby fragment opisujący fakt, że tata Madiki i jej młodszej siostry, a przy okazji mąż ich ciężarnej matuli – mył podłogę w kuchni. Rzecz to była niesłychana i Madika wiedziała, że żaden inny tata w całym mieście nie robiłby tego, ale jej tata nie jest taki jak inni tatusiowie i dlatego tak go kocha. Innymi słowy łojciec ów był jedynym tatusiem w mieście, któremu do głowy przyszło skalanie się wyszorowaniem podłogi, zamiast zostawienia tego ciężarnej żonie lub innym domownikom.

Szczęśliwie czasy się zmieniły. Panowie zajmują się już domem. Ba! Nawet swoimi dziećmi się już zajmują – choć i w tej domenie jeszcze do niedawna byli pokrzywdzeni. Zwłaszcza przez naukę.

Jeszcze bowiem do późnych lat siedemdziesiątych znakomita większość badań na temat tacierzyństwa – o ile w ogóle miała miejsce – koncertowała się jedynie na porównywaniu dzieci, które wychowują się z ojcem z tymi, które z jakiegoś powodu wychowują się bez taty. Dopiero na początku lat osiemdziesiątych coś się zaczęło zmieniać i w badaniach zaczęto analizować figurę ojca jako taką, zamiast skupiania się wyłącznie na jego absolutnym braku.

Dostrzeżono, że to ktoś istotny, kto może mieć spory wpływ na dobrostan małych ludzi. Ktoś więcej niż człowiek, który ma kołować mamuta na obiad dla rodziny albo w przypadku braku mamutów na stanie – zarabiać by było co do gara włożyć. Ktoś kto ma ważną rolę do odegrania także wcześniej niż wtedy gdy okaże się, że nastoletnia progenitura coś przeskrobała i trzeba „powiedzieć ojcu” by powziął decyzję o tym jaka kara spotka delikwenta. Wcześniej bowiem, tradycyjnie ojca postrzegano przede wszystkim jako tego, który zapewnia wikt i opierunek i dyscyplinuje gdy matka nie daje rady. Oczywiście panowie zaangażowani zdarzali się zawsze i wszędzie, ale z tego co mi wiadomo nie byli jednak złotym standardem.

Nie byli nim zresztą jeszcze całkiem niedawno, bo zanim wyniki tych wszystkich badań dotarły pod strzechy – sporo wody w Wiśle upłynęło. Jeszcze kilka lat temu, w początkach działalności bloga zdarzało mi się dostawać maile o treści „co mam robić – mój mąż wstydzi się wychodzić sam z dzieckiem na spacer, bo to według jego kumpli niemęskie” albo „mój mąż mówi że „czas taty” przyjdzie później, bo niemowlę to sprawa wyłącznie dla matki”. Naprawdę. Dziś na szczęście maili z których wynika, że zajmowanie się małym dzieckiem to ujma na męskości – nie dostaję. Co jasne na pewno wciąż są osoby, które takie poglądy prezentują, niemniej jest ich po prostu mniej, bo podejście do ojcostwa zmienia się dynamicznie na naszych oczach.

Zmienia się podejście do czynności prozaicznych. Ot choćby tak w nawiązaniu do rzeczonego spotu to z danych do których dotarłam wynika, że w latach osiemdziesiątych aż 43% ojców deklarowało, że nigdy nie zdarzyło im się zmienić pieluchy własnemu dziecku. Całkiem sporo, przyznać trzeba, a przecież nie wiemy ilu z tych 57%, którym zdarzyło się ubabrać ręce tą niesłychanie brudną robotą, robiło to w miarę regularnie, a ilu zdarzyło się to raz czy dwa po czym wpisali to sobie do dzienniczka wiecznej glorii i chwały. Dziś odsetek panów imających się regularnie tą najbardziej chyba trywialną czynnością rodzicielską sięga – w zależności od źródła – od sześćdziesięciu do dziewięćdziesięciu.

Czekam cierpliwie aż dobiją do 100%, ale nadzieją, że nastąpi to wkrótce napawają chociażby rozbudzone niedawno ojcowskie ruchy, domagające się zaprzestania dyskryminowania panów tatów w przestrzeniach publicznych i stworzenia albo wszędzie pokoi dla człowieka z dzieckiem albo instalowania przewijaków także w męskich toaletach, bo co ma zrobić taki pan tata gdy dziecko wymaga zmiany pieluchy, a jedyny dostępny przewijak jest w WC oznaczonym kółeczkiem?

Równolegle zmienia się też podejście do spraw znacznie mniej przyziemnych, za to bardziej poetyckich, czyli języka. Weźmy chociażby taki artykuł pochodzący z początku lat dziewięćdziesiątych w którym analizowano zachowania i zwyczaje matek i ojców, a czyniono to m.in. przez rozmowy z nimi. W rozmowach z absolutnie każdą parą, biorącą udział w tej analizie choć raz padło stwierdzenie, że mąż pomaga żonie przy dzieciach, ale nigdy nikt nie powiedział, że to co robi żona przy dzieciach jest pomaganiem mężowi. I choć ta maniera określania męskiego zajmowania się dzieckiem „pomaganiem” wciąż nie poszła całkowicie na dno, to coraz częściej zwracamy uwagę na to by nie używać słowa pomaganie w tym kontekście, bo wiemy, że przekłamujemy wówczas rzeczywistość, sugerując jakoby każdy akt zajmowania się dzieckiem przez jego osobistego ojca był postępkiem heroicznym, za który matula winna pieśni pochwalne śpiewać i posągi swemu oblubieńcowi stawiać, bo wszak dzieci to jej wyłączny obowiązek, a pan tata łaskawie może przy nich pomóc. Ale nie musi.

Zmienia się wreszcie nasze podejście do ojców, bo zaczynamy ich pytać o to jak sami czują się w tym całym rodzicielskim zamieszaniu, a czują się znakomicie – w jednej z analiz aż 90% ojców zadeklarowało, że bycie rodzicem to ich największa radość, zaś 73% deklaruje, że ich życie zaczęło się dopiero po narodzinach dzieci. Z tego wynika, że miejska legenda głosząca, że panowie zwykle nie są zbyt szczęśliwi ze zmian jakie zaszły w ich życiu po pojawieniu się dziecka i „zobaczysz jak się urodzi to koniec życia stary hyhyhy” – jest nieprawdą.

Niestety aż 63% ojców zgadza się przy okazji ze stwierdzeniem, że „ojcowie dostają zbyt mały kredyt zaufania jeśli chodzi o ich zaangażowanie w proces wychowania i opiekę nad małymi dziećmi”. Innymi słowy – panowie często są traktowani jak rodzic drugiej kategorii. Zupełnie niepotrzebnie, bo w badaniach ojcowie okazują się być równie kompetentni jak matki w opiece nad choćby niemowlakiem. Warto o tym pamiętać i od maleńkości pilnować by w opiekę nad już noworodkiem angażowali się oboje rodzice – także opiekę typu „trzeba uspokoić płaczącego malucha”. W relatywnie nowym, bo pochodzącym z 2014 roku stwierdzono bowiem, że w przypadku rodziców niemowląt w wieku od 1 do 4 miesięcy jedynie u 34% par rodzice dzielili obowiązek uspokojenia małego człowieka gdy ten płakał. Gdy dziecię miało 8 miesięcy odsetek ten wzrastał do 41%, ale to wciąż jakby nie było mniejszość. Tymczasem z tego samego badania wyłania się też obraz, że panowie odczuwali większe poczucie swej sprawczości czy tam udolności rodzicielskiej tylko wtedy gdy dzielili się z matulą po równo kwestią uspakajania. Zupełnie im się nie dziwię, bo radość i satysfakcja jaką człowiek odczuwa gdy w końcu uspokoi płaczącego berbecia jest naprawdę duża – skoro to mi się udało, to uda się wszystko.

I tak sobie myślę, że to ważna kwestia, bo jako że zwykle pierwsze miesiące życia dziecka jest z nim głównie mama, a tata ma okazję być tylko po pracy/w weekendy, to chyba jednak warto od początku pracować nad tym by para tata-dziecko wypracowała swój schemat uspakajania niezależny od obecności mamy. Może to pozwoli uniknąć takich kwiatków jak zaobserwowano w innym niewielkim badaniu (i które chyba każda matka zna z codzienności), w którym to każdemu z obserwowanych ojców zdarzyło się szybkie poddawanie się gdy niemowlę płakało „bo on/ona płacze do mamy” i ja na pewno nie dam rady go uspokoić. Jak się słusznie domyślacie z ust żadnej z mam, biorących udział w tym badaniu nie padło stwierdzenie „płacze, bo chce do taty” – uspokajały do skutku, czasem dłużej, czasem krócej, ale nie poddawały się. Autorzy postulują, że sytuacja ta wynika z tego, że mimo iż w parach tych ojcowie byli mocno zaangażowani w opiekę nad dzieckiem, to w trudniejszych chwilach poddawali się ze względu na przekonanie, że jednak matka jest lepiej przygotowana do zajmowania się dzieckiem. Tymczasem gdyby tylko dawali sobie szanse od początku to najpewniej poradziliby sobie wybornie z uspokojeniem małego człowieka, a „on/ona płacze, bo chce do Ciebie” nie padło by, bo panowie nie stawialiby się z automatu na drugiej rodzicielskiej pozycji.

I wierzę, że wkrótce żaden tata nie będzie tak widziany – ani przez siebie, ani środowisko, ani w końcu przez same matki, bo my czasem też mamy w tej kwestii sporo za uszami (daj ja zrobię, to lepiej). Za ojcami bowiem długa droga od niewyraźnie majaczących na rodzinnym horyzoncie dyscyplinujących strażników, do zaangażowanych, ciepłych i szczęśliwych ze zmian jakie zachodzą w ich życiu istot z którymi dziecko buduje ciepłą i głęboką relację – fundament na całe życie. Badania na temat tego, że ta relacja jest równie ważna jak relacja mama-dziecko mnożą się jak grzyby po deszczu i przedostają do powszechnej świadomości. To strasznie cieszy, bo pamiętam, że jeszcze niedawno czytałam przenikliwie smutne wyznania dorosłych mężczyzn (z mojego pokolenia!) o tym, że najbardziej żałują, że ich tata nigdy ich nie przytulił – wszak ojciec musiał być twardy, chłodny i zdystansowany – żeby dziecko (syna zwłaszcza), twardym nie mientkim uczynić.

Cieszy mnie, że moje dzieci będą miały zupełnie inne doświadczenia. Że tata to dla nich taki gość, którym nie trzeba straszyć (bo powiem tacie!), taki co przytuli, umyje podłogę, przewinie i nakarmi – i że nie będzie to jak tata Madiki wyjątek w całym dużym miasteczku. Cieszy podwójnie, a nawet potrójnie, bo dotychczasowe stawianie taty w roli li tylko pomagiera i rodzica drugiej kategorii było krzywdzące nie tylko dla matki na której barki spadało za dużo, i nie tylko dla ojca, który tracił te najcenniejsze przecież chwile i relacje, ale przede wszystkim dla dzieci. Co więcej dzieci także zyskują podwójnie – teraz jako dzieci na fajnej relacji z tatą i jako dorośli, bo dla nich to będzie normalne, naturalne i nie będą musieli łamać barier by nie tracić najfajniejszych chwil z swoimi dziećmi. W kontekście moich dzieci, szczególnie synów, bardzo mnie ta myśl wzrusza.

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

9 komentarzy

  • Odpowiedz 19 lutego, 2019

    Asia Be

    Ja to niedawno nazwałam roboczo tak: „Rodzina = tata + kombinat „mama i dzieci”. Jakby mama i dzieci były jednym organizmem.
    Niemniej zmienia się to. Zmienia. Mój własny tata (rocznik 1964) mając siódemke dzieci nigdy nie zmienił żadnej pieluchy. Przynajmniej tak twierdzi. A mój mąż to jego totalne przeciwieństwo w tych kwestiach. Co więcej autentycznie szczęśliwy ojciec, nie męczennik „żeby żona nie jęczała, że nie pomagam”. Ja to mam dobrze 😉

  • Odpowiedz 20 lutego, 2019

    baixiaotai

    Mój mąż jest świetnym ojcem, naprawdę. Kąpanie, karmienie, zmiana pieluch, spacery, zabawy, czytanie – co kto sobie wymarzy. Ale jeśli chodzi o uspokajanie, niestety musiałam przez to przebrnąć sama, ponieważ to była kość niezgody. Mąż uważał, że trzeba się dziecku „dać wypłakać”, więc jak mu mówiłam, że ma iść uspokoić dziecko, to szedł i siedział obok, zamiast wziąć na ręce. Tłumaczenie i pokazywanie wyników badań nic nie zmieniało. Więc… Cóż. Całe płakanie wczesnego dziecięctwa spadło na mnie. Nie dlatego, że nie miałam zaufania ani dlatego, że mąż stawiał siebie na drugim miejscu, tylko dlatego, że jest uparty jak osioł, nienaukliwy i okrutny – choć oczywiście w jego głowie wygląda to inaczej.

  • Odpowiedz 21 lutego, 2019

    Mama Ewci i Maciusia

    Mam wrażenie, że mój Mąż i ojciec moich dzieci bardziej poświęcał się opiece nad starszą córką, niż obecnie nad synkiem. Nie wiem, czy to kwestia bycia pierwszym dzieckiem, czy czegoś innego, ale u synka o wiele rzadziej zmienia pieluchy, czy mniej chętnie go karmi. Sama jestem zaskoczona, bo po roku spędzonym z córeczką tata zostawał z nią w domu, gdy ja byłam w pracy (mąż ma pracę zmianową). A teraz za to jestem na urlopie wychowawczym i mąż wciąż powtarza, że „on chyba się starzeje, bo teraz by tak chętnie w domu z dzieckiem nie został, nie mówiąc już o dwójce”. Jeśli ma kogoś przebrać, to woli córcię (co akurat rozumiem, bo łatwiej ubrać 3-latkę, niż uciekającego 14-miesięcznego berbecia). Tak samo on usypia córkę, ale kąpie oboje dzieci. Cierpliwości też ma więcej do starszego dziecka (mimo jej buntów i wybuchowego charakteru). Czyżby chodziło o to, że to córeczka tatusia? 😉

  • Odpowiedz 22 lutego, 2019

    Aga

    Czemu tej reklamy (a w zasadzie tych dwóch) nie ma w Polsce? Ani ewentualnie jej adaptacji. Jest naprawdę świetna a piosenka zachęcająca do wykorzystania. Mój mąż z dumą przewija naszą córkę od urodzenia i widzę też, że jeżeli ma okazję (karmię piersią) to karmienie jej także sprawia mu ogromną radość.

  • Odpowiedz 22 lutego, 2019

    Marysia

    Fajna reklama chciało by się takie widzieć w telewizji. A co do facetów i pieluch to w moim pokoleniu raczej już wszyscy dzielnie uczestniczą w zadaniach domowych 🙂 (z przewijaniem włącznie)

  • Odpowiedz 24 lutego, 2019

    Angelika

    Mój teść musiał zostać od razu po porodzie z tygodniowym synkiem bo teściowa miała powikłania i wylądowała w szpitalu. Pierwsze co to go ubrał i zawiózł do szpitala ale nie zgodzili się przyjąć zdrowego dziecka aby tylko było przy mamie. No to 3tyg zajmował się sam,dodam że to było prawie 30lat temu. W ogóle mój teść to super gość,prał pieluchy kiedy to nie było jeszcze modne u facetów. Cała rodzina się z niego śmiała i dziwila się że tak pomaga teściowej ale on miał to gdzieś. I mój mąż jest taki sam. Córki go uwielbiaja,nie ma dla nich totalnie różnicy czy kąpie,przewija tata czy mama.Jedyne czego nie zrobi to paznokci nie obetnie,mówi że ma za duże ręce 🙂

  • Odpowiedz 1 marca, 2019

    wisznu

    Zawsze mnie zastanawiało, że kobiety mają taką awersję do tego pomagania. Tak jak tu zacytuję:
    „sugerując jakoby każdy akt zajmowania się dzieckiem przez jego osobistego ojca był postępkiem heroicznym, za który matula winna pieśni pochwalne śpiewać i posągi swemu oblubieńcowi stawiać, bo wszak dzieci to jej wyłączny obowiązek, a pan tata łaskawie może przy nich pomóc.”

    A ja to widzę inaczej. Kojarzycie Batmana i Robina?
    Zawsze Batman grał pierwsze skrzypce, a Robin był tylko pomocnikiem. Był kimś gorszym, słabszym, mniej doświadczonym… Wcale nie „Panem i Władcą”, który z łaski czasem pomoże Batmanowi.

    Faceci właśnie tak to widzą – pomagają, bo w tych sprawach jako mniej doświadczeni, nie wspierani intuicją nie pchają się do bycia tym najważniejszym, skoro istnieje większe prawdopodobieństwo, że zrobią coś źle. I często sami słyszą: zostaw, bo ja zrobię to szybciej/lepiej.

  • Odpowiedz 1 marca, 2019

    wisznu

    Aha, zapomniałem dopisać – w temacie „Dziecko płacze, bo chce do mamy”, to zauważyłem, że to wszystko zależy od sytuacji – są takie momenty, że dzieciak płacze i choćbym na głowie stawał, to jedyny efekt jaki jestem w stanie uzyskać, jest zwiększeniem głośności. Ale bywa też i odwrotnie – dziecko płacz i się wyrywa mamie. I wtedy tylko ja jestem w stanie je ukoić.

    Ale żadna matka się do tego nie przyzna, bo taka sytuacja stanowi ujmę na jej honorze. Bo myślą, że musi być złą matką, skoro dziecko nie chce z nią być.

  • Odpowiedz 7 marca, 2019

    Kamilla

    Rola mężczyzny jest nieoceniona 🙂

Leave a Reply Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.

Skomentuj baixiaotai Anuluj pisanie odpowiedzi