Madki i bombelki – czy to tylko niewinne i śmieszne określenia w sieci?

Każdy z nas ma chyba w życiu przykłady takich rzeczy, które kiedyś wydawały mu się niegroźne, nieszkodliwe i śmieszne, ale wraz z biegiem czasu zmienił nastawienie. Ja mam masę takich przykładów, ba, jestem pewna, że gdyby ktoś przewertował bloga i jego media społecznościowe od a do z to zobaczyłby jak zmieniało się moje podejście do pewnych spraw z czasem. Jedną z tych rzeczy jest kwestia madek – i nagminnego używania tego określenia w sieci. Jeszcze 3 lata temu postukałabym się w łeb przy każdym kto usiłowałby mnie przekonać do tego, że to nie tylko niewinne, śmieszne określenie, tylko coś co może mieć potencjalnie niekorzystny wpływ na postrzeganie matek, dzieci, ba, rodzin całych. Uznałabym, że przesadza i wymyśla sobie problemy z zadu. A wiem o tym, bo… taka rozmowa naprawdę miała miejsca i dokładnie taka była moja reakcja. Ale rozmowa ta zasiała ziarno niepewności, które w końcu sprowadziło mnie do miejsca, w którym uznałam, że moja ówczesna rozmówczyni miała rację, a ja nie.

I dziś chciałbym taka niepewność zasiać w tych, którzy są tam gdzie ja kiedyś. Ale jako że jest to dziedzina życia, na której kompletnie się nie znam, to nie chciałam się wymądrzać. Nie chciałam też stawiać tezy, której będę bronić. Po prostu pewnego dnia zapytałam na fb czy ktoś mógłby mi dać namiary na kogoś kogo będę mogła o to zapytać. Zapytać czy częste pojawianie się określenia madka (a w parze i bombelka, tateła i całej masy innych finezyjnych określeń) może mieć wpływ na to jak w przestrzeni publicznej postrzegane są matki czy owszem nie i w sumie to jednak nie mam racji teraz, tylko miałam te kilka lat temu. Kogoś kto się tym zajmuje na co dzień – w życiu zawodowym i… naukowym. Oddaje więc głos tym trzem osobom – postanowiłam, że nie będę w żaden sposób ingerować w ich wypowiedzi. Po prostu udostępnię je wam w całości – wszystkie są napisane w nieco innym stylu, są też ujęciem z nieco innej perspektywy (i innej dziedziny) ale to w sumie dobrze, bo trafią do większej ilości osób. Bo choć są różne, to wnioski z nich są zaskakująco zbieżne.

Autorką pierwszego komentarza jest Kasia Siuda-Krzywicka, doktor neuronauk, Uniwersytet Sorbona

„Teoria, że język wpływa na to jak postrzegamy świat jest bardzo mocno zakorzeniona w psychologii. Zgodnie z hipotezą Sapira-Whorfa język jest w stanie wpłynąć na to co jak pojmujemy otaczający nas świat: jak go postrzegamy i jak o nim myślimy. Według radykalnej odsłony tej hipotezy wpływy języka można znaleźć nawet w najbardziej podstawowych procesach, takich jak percepcja wzrokowa. Na przykład pokazano, że różnice w sposobie nazywania kolorów wpływają na ich postrzeganie. Jest nam łatwiej odróżnić od siebie dwa kolory, gdy mamy na nie dwie różne nazwy (np. zielony i niebieski) niż gdy mamy do czynienia z dwoma odcieniami kolorów z tej samej kategorii (np. niebieskiej), nawet gdy fizyczna odległości między kolorami jest taka sama. W świetle nowych odkryć ta radykalna, „percepcyjna” wersja hipotezy Sapira-Whorfa została nieco utemperowana. Okazuje się bowiem, że język najprawdopodobniej nie wpływa bezpośrednio na to, co widzimy, a raczej na to na co zwracamy uwagę. Z racji tego że niebieski i zielony mają w naszym języku dwie różne nazwy, jesteśmy „wytrenowani” w rozróżnianiu ich i w efekcie zwracamy większa uwagę na różnice pomiędzy nimi. Mówiąc prosto, różnica pomiędzy dwoma odcieniami niebieskiego jest dla nas mniej interesująca niż różnica między niebieskim i zielonym.

To na co zwracamy uwagę istotnie wpływa na to co widzimy, a ludzie różnią się pod względem umiejętności uwagowych. Żeby to zobrazować proponuję poniższy test. Oglądając wideo należy policzyć, ile razy gracze w białym podkoszulku podali między sobą piłkę. Najlepsi uczestnicy są w stanie doliczyć aż do 50! Gotowi?

Doliczone do 50? 100? Tak naprawdę jest to zupełnie nieistotne, gdyż zadaniem wideo (które w rzeczywistości nie jest żadnym testem 😉 ) było zobrazowanie czegoś zupełnie innego. Czy w czasie liczenia zauważyliście przechadzającego się między graczami czarnego goryla? Nie? To zobaczcie raz jeszcze i doceńcie jak bardzo na środku ekranu goryl ów się pojawia, jak powoli się przechadza i jak radośnie do was macha. Skupieni na angażującym zadaniu jakim jest liczenie odbić piłki, naszej uwadze umyka zdarzenie, które miało miejsce tuż przed naszymi oczami! Jak widać, często to co jest poza zasięgiem naszej uwagi po prostu umyka nam i w efekcie zupełnie tego nie widzimy.

Dobrze, tylko jak do wszystko ma się do „maDek” i bOMbelkow”?

Wyobraźmy sobie osobę, która nie ma dzieci i nie ma specjalnie do czynienia z dziećmi ani z ich matkami. Nie ma tez na ich temat żadnej sprecyzowanej opinii. Wyobraźmy sobie teraz, że nasz delikwent spędza mnóstwo czasu na Facebooku. I nagle jego Facebooka zalewa fala artykułów na temat tego, że restauracja zabrania wstępu rodzicom z dziećmi. Delikwent zastanawia się o co tyle szumu i z ciekawości czyta komentarze. A z tych komentarzy wylewają się nieprzebierające w słowach opinie na temat szalonych „maDek”, które chcą zawładnąć światem, są roszczeniowe, głupie, ich dzieci – to znaczy „bOMbelki” – są niegrzeczne, ciągle się drą, zaczepiają ludzi, żyć nie dają i w ogóle w naszych czasach nie ma dobrych ludzi, a moja matka jeździła dla mnie po mleko przez Himalaje na rowerze i nie narzekała ani słowem. I teraz ten delikwent zaczyna w swojej głowie rozwijać koncept szalonej „maDki” i rozwydrzonego „bOMbelka”. Z tym konceptem wychodzi z domu, powiedzmy na zakupy. I po drodze mija Bogu ducha winna mamę z trzylatkiem, któremu akurat teraz zachciało się hot doga sprzed trzech dni. Jak to w takich sytuacjach często bywa, hot dog urasta do rangi kwestii życia i śmierci, dziecko więc walczy o niego jak Braveheart o Szkocję metodami, które ma w zasięgu: leżeniem na chodniku, darciem się w niebogłosy, waleniem piąstkami w ziemię itd. I o ile wcześniej nasz bohater zapewne skwitowały te scenkę krótkim westchnieniem „biedna kobieta” lub „antykoncepcja jest super”, o tyle teraz, wyposażony w gotowy koncept „maDki” i „bOMbelka” zaczyna myśleć: „rzeczywiście te dzisiejsze maDki są kompletnie poza kontrolą, a dzieci. tzn. bOMbelki sa nieznośne”. W ten sposób koncept ten umacnia się i będzie sterował jego uwaga. W efekcie wydarzenia, których wcześniej nawet by nie zauważył, np. mamę karmiąca piersią dziecko na ławce w parku, będą docierać do jego systemu i nakierowane przez negatywny stereotyp będą umacniać jego przekonanie ze w naszych czasach matki już kompletnie oszalały i pokazują cyca gdzie popadnie. Tego, co raz zobaczone nie da się odwidzieć (spróbujcie teraz zobaczyć powyższe wideo i nie widzieć na nim goryla!), więc gdy taki negatywny stereotyp raz zacznie wpływać na uwagę naszego bohatera, bardzo ciężko będzie ten proces zatrzymać. A im częściej te negatywne komentarze i opinie będą do niego dochodzić, tym bardziej ten stereotyp będzie dla niego dostępny i tym częściej będzie on w swoim otoczeniu zauważał matki i negatywnie interpretował ich zachowanie.

Podsumowując, słowa dają nam pewne narzędzia do porządkowania rzeczy, które widzimy. Często jak na coś nie mamy słowa, możemy tego po prostu nie zauważać, bo nie zwracamy na to uwagi. Gdy jednak już to słowo mamy, i jest to określenie pejoratywne (np. maDka), nie dość, że będziemy zwracać większą uwagę na jego desygnat i w efekcie częściej go zauważać (matki z dziećmi) to jeszcze będziemy interpretować to co widzimy zgodnie z naszym negatywnym stereotypem.”

Drugi komentarz stworzyła dla was doktor Emilia Bańczyk, językoznawczyni z Uniwersytetu Śląskiego

„Forma homofononiczna madka, poprzez budowanie nowej jakości na zerwaniu z poprawnością ortograficzną, wskazuje na pewną niedoskonałość obiektu, którego dotyczy. Na czym ona polega? Internauci zainteresowani tematem mówią, że jest to roszczeniowa matka, przekonana, że wszystko (a zwłaszcza 500+ i naklejki na świeżaki) się jej należy. Za opinie te odpowiedzialnych jest przede wszystkim kilka memów, które obiegły internet, przedstawiających pełne błędów ortograficznych posty sprzedażowe lub komentarze matek, gdzie te prezentowały właśnie taką postawę, por. np. „dlaczego nie potraficie oddać naklejek za darmo?”.

Niejednokrotnie matki same używają względem siebie omawianego pseudonimu, pokazując w ten sposób dystans i autoironię, wszak chwytliwa nazwa ułatwia żartobliwe opisanie rzeczywistości rodzicielstwa. Atrakcyjna forma, aktualność i ludyczność sprawiają, że pole semantyczne związane z madką nieustannie się rozwija, tworząc karykaturalny obraz rodziny; jej partner to (nieporadny?) tateł, dzieci madek to bombelki, brajany (obydwie nazwy wskazują na niskie pochodzenie społeczne i brak wykształcenia matki) czy kaszojady, purchlaki, gówniaki, a nawet niedoskroby (nazwy te pozbawiają dzieci jako istoty niedorosłe człowieczeństwa, dwie ostatnie mają charakter silnie deprecjonujący). Madka zakochana w swoich dzieciach choruje na pieluszkowe zapalenie mózgu.

W internecie mamy obecnie do czynienia z ekspansją tego pseudonimowania (np. przy dyskusji o tym, czy można zakazywać dzieciom wstępu do restauracji), a wręcz na podstawie jego popularności tworzą się nowe miejsca w sieci (słownik madkowo-polski czy fanpejdż Dej, mam horom curke). Niewinne i humorystyczne w zamyśle coraz powszechniejsze nazywanie w internecie matek madkami, a ich dzieci wręcz wulgarnie gówniakami może w istocie przyczynić się do negatywnego postrzegania rodzin z dziećmi.

Przede wszystkim niepokój budzi rozszerzanie się znaczeń wskazanych określeń. Madka „nie panuje nad nerwami”, „drze ryja na dziecko”, ma poczucie wyższości, należy do patologii. Jednak etykieta, która miałaby służyć piętnowaniu negatywnych zachowań, pojawia się już także w kontekstach neutralnych, tj. brak pracy zawodowej matki (której zarzuca się poczucie wyższości i społeczne pasożytnictwo, to na jej barki spada krytyka obecnego systemu świadczeń socjalnych), karmienie piersią czy przewijanie dziecka w miejscach publicznych, ekspresywne emocje u dziecka (które mają świadczyć o tym, że zostało rozpieszczone przez madkę), a gówniak staje się popularnym synonimem dziecka w ogóle (np. idącego do szkoły lub przedszkola). Te wybory nominacyjne często są paradoksalnie wyrazem poczucia wyższości tego, który ich dokonuje, a niejednokrotnie także pogardy. Zwróćmy też uwagę, że popularność tematu sprawia, iż w morzu niepoprawnych i niemądrych wypowiedzi internetowych wyławiane są te, których autorkami są mamy – i to już prowadzi do zniekształcenia obrazu kobiety posiadającej dzieci.

W komentarzach internautów coraz wyraźniej widoczna jest niechęć wobec rodzin, por. antybombelkizm, patus matus, „nie lubię dzieci”, „nienawidzę pajdokracji”, „jestem antynatalistką”. Mamy do czynienia z mówieniem o wartościach, emocjach i przekonaniach podmiotów, a więc wkraczamy w dyskurs ideologiczny. Emocjonalna antypatia (wspólny wróg) integruje i wyraża wspólnotową tożsamość, utwierdzając w przekonaniach i stereotypowym postrzeganiu rodziny, aktualność tematu zaś i balansowanie na granicy żartu zdaje się legitymizować coraz bardziej radykalne oceny. Nie trzeba zastanawiać się, czy używanie tych określeń, jest niebezpieczne, wystarczy zajrzeć do sieci, by przekonać się, że stają się one przejawem agresji językowej, przy ich użyciu internauci zaczynają znieważać i piętnować rodziny.”

Trzeci komentarz stworzyła dla was natomiast Natalia Banasik-Jemielniak, doktor psychologii, adiunkt w Akademii Pedagogiki Specjalnej i badaczka w Harvard Graduate School of Education

„Spotkałam się z próbą usprawiedliwiania i racjonalizowania użycia słowa madka, jakoby miało ono być odniesieniem nie do konkretnych osób czy też do jakiejś grupy, ale do ich niepoprawnego zachowania. Ba, pojawiła się nawet opinia, że nazywanie kogoś madką to „konstruktywna krytyka”, a jeśli dotyka ona odbiorcę, to widocznie sam jest on roszczeniowym, rozwydrzonym rodzicem (sic!). Zatrzymajmy się jednak na chwilę. Czy słowo madka jest nacechowane neutralnie, pozytywnie czy negatywnie? Czy odnosi się do emocji osoby mówiącej, wyrażonych w komunikacie „ja”, czy też może jest etykietą, którą się komuś nadaje według jakichś subiektywnych kryteriów? Wydaje mi się, że łatwo na te pytania odpowiedzieć. Nazwanie kogoś madką, nie ma w sobie nic ani z konstruktywnej krytyki, ani z komunikatu „ja”. Trudno też nie zgodzić się, że słowo to ma negatywne konotacje.

Madka jest słowem nacechowanym pejoratywnie, używanym w kontekście drwiny, wyśmiewania się i poczucia wyższości. Oznacza to, że nazywając kogoś w ten sposób, dajemy sobie prawo do odnoszenia się do tej osoby z wyższością, a nawet pogardą. Tworzymy etykietę, którą komuś przyklejamy, szerząc język nienawiści. Zwerbalizowana pogarda blokuje reakcje empatyczne i uprzedmiotawia człowieka.

Z badań psychologów społecznych* wiemy, że częsta ekspozycja na język nienawiści sprawia, że ocena zachowań łamiących normy społeczne staje się bardziej pozytywna – to znaczy jesteśmy gotowi akceptować coś, co wcześniej było zupełnie nieakceptowalne, na przykład publiczne obrażanie ludzi, obrzucanie nieznajomych wyzwiskami, przemoc werbalną i fizyczną. Przejawem takiej rosnącej akceptacji na publiczne obrażanie dzieci niech będzie słynny paragon w jednym z luksusowych polskich hoteli, gdzie przy wyszczególnieniu opłaty znalazł się dopisek „dopłata za bachora” czy też niektóre dosadne internetowe komentarze napisane w reakcji na post o restauracji, która zakazała wstępu dzieciom do lat sześciu. Wzrost akceptacji dla zachowań łamiących normy społeczne sprawia natomiast, że takich zachowań pojawia się coraz więcej.

Powstrzymując się więc od mowy pogardy mamy realny wpływ na emocje w dyskursie publicznym i na zachowania ludzi wokół nas.

*zobacz np. Winiewski, Hansen, Bilewicz, Soral, Świderska, Bulska, 2017″

Nie wiem jak wy, ale ja byłam pod wrażeniem tych wypowiedzi – gdyby ktoś porozmawiał ze mną o tym w ten sposób te 3 lata temu to myślę, że ziarno niepewności by wykiełkowało znacznie szybciej. Bo język jakiego używamy w Internecie, i zjawiska z jakimi się w nim codziennie spotykamy są w mojej opinii warte znacznie większej uwagi niż ta jaką poświęca się opowieściom o madkach i bachorach. A niestety mam wrażenie, że to te właśnie opowieści dominują i cieszą się zainteresowaniem. Ale być może dzięki uprzejmości i wiedzy moich rozmówczyń zrobimy krok by to zmienić.

Podyskutuj o tym na fejsie TU.

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

16 komentarzy

  • Odpowiedz 1 października, 2019

    Amanda

    Bardzo bym chciała, aby ten artykuł doszedł do jak największej ilości osób.
    Ludzie często nie zdają sobie sprawy, że to nie są niewinne słowa, śmieszne żarty. Miałam raz sytuację, że wyszłam na miasto bez dziecka i bezdzietna znajoma, która nie chce nigdy zostać matką, zapytała – a gowniaka gdzie masz? I nie chciała mnie, ani dziecka obrażać. Dla niej to było słowo nienacechowane… A ja byłam tym totalnie oburzona, nie rozumiem tego trendu i bardzo mnie on niepokoi.

  • Odpowiedz 1 października, 2019

    Ela

    Może to zbyt drastyczne, ale moja 94-letnia ciocia zna wiele żartów o Żydach, powiedzonek o Żydach, żartobliwych określeń na temat Żydów, ich zachowań i zwyczajów. Na zdjęciu z 1 klasy podstawówki każdy Żyd ma, nie wiem przez kogo, ale dziecięcą ręką, napisane nad głową „Żyd” i krzyżyk… Wiemy jak to się skończyło…

  • Odpowiedz 2 października, 2019

    Ewa

    W moim odczuciu jest to jedno ze zjawisk które świadczy o umniejszaniu roli/pozycji/ znaczenia rodziny i trudu wychowania dzieci we współczesnym swiecie.

  • Odpowiedz 2 października, 2019

    Re

    Taki dziwny czas ze społecznym przyzwoleniem na hejt dla różnych grup, osób, zjawisk.

    • Odpowiedz 2 października, 2019

      wisznu

      Generalnie – na wszystko. Ludzie korzystając z fejsa, google’a zamykają się w swoich bańkach informacyjnych, nieświadomie nie dopuszczając do siebie opinii innej niż własna. I postępuje atomizacja społeczeństwa, przez co zanikają więzi społeczne i empatia.

      Trudno ten trend odwrócić, bo te (i inne też) wielkie korporacje musiałyby zacząć działać wbrew swoim interesom, wbrew dążeniu do maksymalizacji zysku, by społeczeństwa znowu zintegrować w sposób inny niż znalezienie wroga na daną chwilę.

  • Odpowiedz 2 października, 2019

    Mama (po prostu)

    Dokładnie. Ja słowo „madka” odbieram jako czysty hejt. Kiedyś były matki i im należał się szacunek. Paradoksalnie polityka prorodzinna zwróciła społeczeństwo przeciwko rodzinom, a już wielodzietnym to w ogóle. Żarty żartami, ale przeliczanie dzieci na złotówki świadczy o żenującym poziomie osób osób komentujących. Zwłaszcza, że większość tych dzieci została poczęta przed erą 500+, nie wszyscy rodzice głosowali na miłościwie nam panujących, a często z pieniędzy tych rodzice wcale nie korzystają, chcąc je zaoszczędzić na przyszłość dla dzieci. Dlatego ludzie, dajcie matkom być matkami przez duże M (i przez t), bo może się tak zdarzyć, że i Wy nimi zostaniecie (z wyłączeniem tych, którzy na skutek tego zdarzenia zostaną ojcami – Wam też należy się szacunek 😉

    • Odpowiedz 1 czerwca, 2020

      mała

      Dobrze, że pani to tak poruszyła. Jestem kompletnie przeciwna obrażaniu matek. Mimo że sama dzieci nie chcę mieć, mam 100% szacunku do czyiś wyborów. Podziwiam matki za ich poświęcenie i trud. Rozumiem to jak się czujesz, ja nieraz zostałam wyzwana od bezdzietnej lambadziary, egoistki itp. i rozumiem że hejt może działać także w dwie strony. Ludzie którzy nie szanują czyiś wyborów, wyzywają są po prostu bardzo nieszczęśliwi. Bez problemu można dzisiaj obrażać kogo się chcę. Mnie szczególnie przeraża ten hejt na dzieci to jest całkowicie poniżej wszelkiej krytyki. Pozdrawiam Cię serdecznie.

  • Odpowiedz 3 października, 2019

    Kate

    Osobiście strasznie nie lubię tych form. Do tej pory mnie irytują. Nie wiem po co pisać cokolwiek z błędami? Moje pierwsze wrażenia?- Boże, co za analfabetyzm!?!!MATKA I BĄBELEK nie potrafią napisać…. I szacunek do osoby piszącej od razu spadł.

  • Odpowiedz 16 października, 2019

    Mama

    Artykuł dobry i rzeczowy. Ale dobrze by było zrobić krok w tył i zastanowić się, skąd się takie podejście ludzi bierze. Spora cześć społeczeństwa ma po prostu dosyć roszczeniowego podejścia społeczeństwa oraz typowego bezstresowego wychowania. Kiedyś nasze mamy potrafiły zwrócić nam uwagę, nauczyć nas zachowania w miejscach publicznych i zrozumienia słowa „nie”. Oczywiście nie generalizuje, bo są rozsądne mamy, które wychowują dzieci, a nie hodują. I jestem pewna, że nikt takiej kobiety nie nazwałby „madką”. Na szacunek trzeba sobie zasłużyć i działa to w dwie strony. Ile się słyszy o „gówniarach”, „bezdzietnych lambadziarach”, które nie powinny się wypowiadać, bo na pewno nie mają dzieci.
    Brak nam dystansu, ale i normalności i życzliwości w dzisiejszym świecie. Agresja rodzi agresję.

    • Odpowiedz 18 października, 2019

      Zyzelda

      Bardzo zabrakło mi w tych trzech wypowiedziach refleksji nad tym, skąd wzięły się takie określenia. I takie podejście w ogóle. W mojej opinii to reakcja na właśnie roszczeniowość wielu rodziców (szczególnie spotykana w Internecie), ich wrażenie bezkarności dzieci („przecież to tylko dziecko”) i gloryfikowanie roli rodzica wyłącznie jako osoby posiadającej dziecko, niekoniecznie jako osoby, która to dziecko wychowa. Agresja rodzi agresję, dlatego brak zrozumienia dla genezy takich zjawisk, który niestety jest wyraźne we wszystkich trzech wypowiedziach nie sprawi, że ktokolwiek spojrzy na swoje zachowanie i stwierdzi „tak, rodzicielstwo to najtrudniejsza rzecz świata i każdemu rodzicowi należy się podziw”. Paragony z obraźliwymi określeniami czy używanie takiego języka w sytuacjach oficjalnych jest niedopuszczalne, ale fanpejdże Internetowe rządzą się innymi zasadami i działają na zasadzie udosudostępniania szerszej publiczności wypowiedzi określonych członków grup społecznych – to również nie znalazło zrozumienia w powyższych tekstach. Na codzień pracuję z dziećmi w wieku szkolnym i mimo że bardzo lubię swoją pracę i dzieci w ogóle, to nie uważam, że wszystko, co jest z nimi związane jest nienaruszalną świętością. Ile dzieci, tyle sposobów na wychowanie, a rodzice są bardzo różni. Dlatego nie wolno piętnować wszystkich z góry, jednak należy pamiętać, że rodzice i dzieci bywają dla otoczenia naprawdę nieznośni i każdy ma prawo powiedzieć „dość”.

      • Odpowiedz 23 stycznia, 2020

        Paulina

        Obawiam się, że właśnie na tym się miał skupiać ten artykuł-nie na genezie określeń, a na fakcie, że uderzają w niewinne osoby. Nagle każda kobieta z dzieckiem jest w oczach przechodniów, zbombardowanych wyselekcjonowanymi historiami, maDką, zaś każde dziecko, zachowujące się jak dziecko-brajanem czy gówniakiem. Język, a właściwie wspomniane określenia, ukształtował pewien szkodliwy stereotyp. Podobnie historia się ma z moherami, łysymi mężczyznami, itp.

  • Odpowiedz 21 października, 2019

    Polly

    Bardzo konstruktywny i merytoryczny tekst. Zaimponował mi sposób zbierania przez Panią materiału, czyli akceptacja własnej niewiedzy i poszukiwanie odpowiedzi u osób, które mają większe doświadczenie w pracy z danym tematem.
    W przyszłości proszę tylko o zwrócenie uwagi na błędy – m.in. interpunkcyjne, językowe, składni – bo takie się niestety pojawiły. Tego typu niedociągnięcia często psują czytelnikom odbiór tekstu i skutkują „zagubieniem się” merytorycznego przesłania pomiędzy sferą formalną.

  • Odpowiedz 22 października, 2019

    Dorota

    Dziękuję za ten tekst <3

  • Odpowiedz 17 listopada, 2019

    Renata

    Nie tak dawno doszłam do podobnych wniosków. Bardzo lubię taki trochę,nazwijmy to hamski żart, więc żarty o „madkach” mnie śmieszyły. Zaznaczam też, że uwielbiam czytać komentarze w internecie, lubię obserwować ludzi, ich reakcje, poznawać różne opinie. Kiedyś czytałam sobie posty na FB ” Dej mam horom curke” i nagle uderzyło mnie, jak daleko to zaszło. Okazało się bowiem, że większość tych postów i opisanych tam sytuacji nie była wcale „madkowa” a hamstwo i słowa padające pod adresem matek, rodzin i dzieci były zatrważające- przerażały. Od tamtej pory te wcześniej wydawałoby się niewinne żarty już mnie nie śmieszą.

  • Odpowiedz 24 grudnia, 2019

    Aleks

    Hejt zawsze będzie czymś negatywnym, zwłaszcza że używanie takich form wymyka się spod kontroli i są one na porządku dziennym, odnoszą się nie tylko do patologicznych rodzin, ale powoli do ogółu. Aczkolwiek warto zwrócić uwagę na to, że taka postawa nie bierze się znikąd. Duża grupa rodziców tak naprawdę nie powinna nimi być, bo niewłaściwie wychowuje swoje dzieci. Polega na wychowywaniu „materialnym”, a nie uczuciowym czy polegającym na wpajaniu wartości. Stosunkowo mała grupa dzieci jest wychowywana jak należy, uczona kultury i obycia wśród ludzi. Nie mówiąc, że to słynne „darcie się” dziecka jest wywołane stresem, często nałożony nieświadomie przez niewprawnych rodziców. Nie ukrywam, że polityka prorodzinna mogła również paradoksalnie przyczynić się do takiej sytuacji, bo rozleniwiła wielu rodziców, a zasiłek zamiast służyć jako pomoc dla matki, która nie może pracować na pełen etat, stał się czymś pożądanym, czymś, co się należy. Roszczeniowe podejście i traktowanie własnych dzieci jako źródła finansów jest obrzydliwe i nie dziwi mnie, że społeczeństwo ma dosyć takiej mentalności. Wciąż jednak nie jest to powód, by generalizować i sprawiać, by widok rodziny z dziećmi przyprawiał schematycznie o nieprzyjemne odczucia. Jednocześnie może to znak, że wychowanie dzieci naprawdę ma się źle i zamiast zaczynać od zasiłku dla rodzin, powinno się zacząć od uświadamiania czysto z dziedziny psychologicznej, jak należy postępować z dzieckiem i jak wychować je na szczęśliwego człowieka.

  • Odpowiedz 17 stycznia, 2020

    Nemo

    Przede wszystkim – dziękuję za profesjonalne podejście do tematu. Cokolwiek uważam to trzeba przyznać, że mamy tutaj do czynienia z merytorycznym wyjaśnieniem, co jest rzadkością i takie teksty trzeba cenić bez względu na własne przekonania. Nie do końca jednak zgadzam się z całością przekazu. Prawdą jest, że określenie „madka” jest obraźliwe, ze względu na otoczkę jaka temu słowu towarzyszy od jakiegoś czasu (o ile na początku były to niewinne żarty, tak dzisiaj może prowadzić do regularnych wyzwisk, co ma przełożenie w tym, co powiedzieli eksperci – zaczęliśmy tak to postrzegać bo już wiemy jak takie sytuacje nazywać). Warto jednak dotrzeć do źródła problemu, bo moim zdaniem jest to klucz do całkowitego zrozumienia i tego zjawiska i jego skutków – problem wynika w dużej mierze w nierówności społecznych. Tam, gdzie takie nierówności mają miejsce, grupy będą się ścierać, nierzadko będą wytaczać najcięższe działa, tu pojawiają się wulgaryzmy, przemoc słowna. Internet istnieje od dawna, ale jeszcze na długo przed nim były już społeczeństwa, rodziny i dzieci. Za naszego życia (mam tu na myśli te kilka ostatnich pokoleń, z którymi jako młoda osoba mam do czynienia) szeroko pojęte zjawisko „madka” zaistniało dopiero niedawno, choć dzieci – czasem również niegrzeczne, rozwydrzone – istniały na długo wcześniej. Tak samo matki – zanim wszystko ruszyło, na przełomie tysięcy lat były i dobre, i złe, i srogie i że skłonnością do rozpieszczania pociech. To wszystko pojawiło się mniej więcej w momencie wejścia w życie programu 500+. Tak naprawdę, jeśli zaczniemy analizować problem u źródła, to dojdziemy do wniosku że genezą jest to, co robi rząd, a reakcja ludzi (złych na beneficjentów programu) jest już skutkiem. Nie zapominajmy, że generalnie zaczęło się od roszczeniowości właśnie oraz historii z 500+ w tle. W związku z tym, że żyjemy w czasach takich a nie innych, kwestia „madek” pojawiłaby się prędzej czy później, z mocniejszym lub lżejszym wejściem, w takich bądź innych okolicznościach, może inaczej byłaby nazwana, ale pojawiłaby się. Ludzie najzwyczajniej w świecie są zdenerwowani – widząc, że ich pieniądze z podatków są często marnotrawione na alkohol i papierosy, zamiast na dzieci. Wzbudziło to ich czujność, wszak ten problem dotyczy wszystkich ale każdego trochę inaczej i nie dla każdego jest to problem, dla jednej grupy to radość, co tylko wzmogło polaryzację społeczeństwa i za duży błąd uważam, że do polaryzacji na taką skalę w ogóle dopuszczono. Stara zasada – jak nie wiadomo o co chodzi, chodzi o pieniądze. Tak jest i tu – przeciwni np. programowi 500+ będą po 1. kontrolować społeczność korzystającą z programu, który oni finansują, a po 2. naginać swoje hipotezy, aby tę nierówność społeczną uwypuklić, by te bolączki zobaczyli inni (np. obojętni), a także druga strona. Problem z samym nazewnictwem jest taki, że słowo madka jest bardzo ekspansywne, pożera coraz więcej postaw macierzyńskich, przez co zatraca się geneza jego powstania mająca na celu uwypuklenie tylko patologii (która niestety istnieje, choć zapewne w mniejszym wymiarze niż prezentują to antybombelkowcy). Samo słowo, gdyby znaczyło to, co na samym początku – zapewne wzbogaciłoby tylko slang i oznaczało wybitnie kiepską matkę, roszczeniową i chcącą wszystkiego za darmo, niezdolną do panowania nad dzieckiem. Podkręca to fakt, że te zjawiska istnieją naprawdę – nawet jeśli spora część wiadomości do wyśmiewania jest spreparowana, to nie możemy powiedzieć tak po prostu, że matki roszczeniowe, patologiczne, udostępniające najdrobniejsze intymne szczegóły życia swojego i dziecka nie istnieją absolutnie. Istnieją, i zostały trafnie nazwane. Kluczem do poprawnego korzystania z tak niebezpiecznych neologizmów jest inteligencja, której wielu antybombelkowców też brakuje i zaczynają szukać madkizmu na siłę we wszystkim. Na to zjawisko trzeba patrzeć niejako z dystansem – wiedząc, że ma swoje logiczne uzasadnienie ale przy tym będąc świadomym nadużywania go przez innych. Im częściej zastanawiamy się nad sensem naszych słów, tym jaśniej widzimy, że potrafimy ich po prostu nadużywać, a pomagają nam w tym media, mocno zmanipulowane i zakochane tak w jednej i drugiej stronie barykady (różni je tylko nazwa i to, po której stronie stoją, praktyki są te same). Brakuje nam wszystkim dystansu do słów i zbyt rzadko myślimy o tym czy na pewno znaczą to samo, co znaczyły kiedyś… Stąd ciężko rozpatrywać całą kwestię jako jedność – gdyż początek tego zjawiska był zupełnie inny niż to, co widzimy teraz. Podsumowując, uważam że język i tego typu słowotwórstwo są nam zarówno potrzebne jak i niestety mogą nieść ze sobą zagrożenie – wszystko zależy od człowieka, który tych słów używa i z jaką odpowiedzialnością.

Leave a Reply Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.

Skomentuj wisznu Anuluj pisanie odpowiedzi