Czy kiedyś matki były lepsze – o naturalnym rodzicielstwie.

A bo te dzisiejsze matki to są takie, siakie i owakie. Złe są generalnie. Bo narzekają, a kiedyś to matki nie miały tylu ułatwień i nie narzekały. Bo nie siedzą w domu z dzieckiem przez pierwsze 78 lat życia, a przecież to sprzeczne z naturą, kiedyś dzieci były długo z matkami, a teraz te kobiety tylko o karierze i sobie myślą, a nie o dziecku. Bo zamiast patrzeć dniami i nocami na te swoje słodkie maleńkie cherubinki, to one na placu zabaw albo przy karmieniu siedzą z telefonem/książką w łapie. Bo mogłyby się bardziej postarać, przyłożyć, więcej dać z siebie, bo kiedyś to były matki, a teraz to nie ma matek.

Mitologizacja przeszłości, nostalgiczno-romantyczna wizja macierzyństwa kiedyś. Macierzyństwa, które było takie jak trzeba. Mamy były z dziećmi, nosiły, tuliły, karmiły lata całe, wychowywały w zgodzie z naturą, a wieczorami tworzyły zapewne z uśmiechem na licu edukacyjne zabawki DIY z drewienek. Trochę koloryzuję, a trochę jednak nie. Artykuły o tym jak to współcześni, oderwani od natury i trącący zgnilizną rodzice zachodu niszczą dzieci można spotkać w wielu miejscach. Znaczy przepraszam, nie rodzice, tylko matki, bo to na matki społeczeństwo zrzuca w zasadzie całą odpowiedzialność za dziecko i jego rozwój, stawiając jej za wzór postać matki-polki-heroicznej albo matki-naturalnie-idyllicznej.

Tymczasem ta nostalgiczna wizja ma się nijak do rzeczywistości, za to ma się bardzo do tego jak podle czują się matki. Każdego dnia koresponduję z matkami, które niezależnie od tego co robią i tak czują, że robią za mało, niedostatecznie dobrze i nie tak jak trzeba.

I wiecie – kiedyś też się dałam porwać tym idyllicznym opowieściom o naturalnej drodze macierzyństwa, o tym jak kiedyś to było, a teraz to nie jest. Ale potem zaczęłam czytać i im dłużej czytałam, tym bardziej przekonywałam się, że to jest najbardziej fascynujący temat z jakim w życiu miałam do czynienia i tym bardziej rosła we mnie… złość.

Bo to sielankowe kiedyś wcale nie jest takie sielankowe. Te opowieści o matkach co nie miały pralek, pieluch ani słoiczków, a dzielnie dawały ze wszystkim radę, pomijają szokujące dla współczesnych matek informacje o tym co miały.

Ot choćby wiecie czym jest gahvora? Zakładam, że większość z was nie wie. To takie tradycyjne w środkowej Azji łóżeczko z funkcją kołyski i dziurą. Nad tą dziurą kładło się gołą pupę dziecka by mogło się swobodnie wypróżniać do miski umieszczonej pod spodem. Następnie dziecko przywiązywało się do tego łóżeczka, specjalnymi szerokimi, materiałowymi pasami otulającymi niczym becik tak że swobodnie ruszać mogła się tylko główka. W łóżeczku leżały dzieci w wieku od kilku dni do około 20 miesięcy i spędzały tak wedle doniesień nawet do 20h na dobę – im młodsze dziecko tym czas spędzony w kołysce dłuższy. Często mamy nawet nie wyjmowały malucha z gahvory do karmienia tylko pochylały się nad nim by nakarmić małego człowieka.

Zanim jednak ocenicie tę praktykę jako okrutną, a matki jako bezduszne posłuchajcie w jaki sposób argumentują one korzystanie z gahvory. Bo pomijając kwestie kulturowe (to u nas tradycyjny sposób wychowania), dochodzą kwestie bardzo przyziemne. Takie jak to, że w regionach w których gahvory się wykorzystuje jest klimat raczej surowy i ostry, że w wielu miejscach, nawet teraz kiedy czytacie sobie to w swoim cieplutki fotelu nie ma elektryczności ani bieżącej wody. Gahvora zapewniała więc dziecku ciepło nawet zimą, dzięki dziurze na odchody nie trzeba było ciągle prać ubrań (bo pamiętacie woda nie leciała z kranu) – ani dziecka ani matki. Ponadto żeby coś zjeść i oporządzić chatę rodzice nie mogli siedzieć i patrzeć dziecku w oczy, tylko musieli wyjść i pracować w polu, zdobywać jedzenie lub wodę, więc gahvora zapewniała bezpieczne miejsce w którym dziecko nie ma dużego pola manewru by zrobić sobie krzywdę.

Bo rzadko gdziekolwiek i kiedykolwiek było tak, że matki pierwsze lata życia spędzały całe dnie na pielęgnowaniu wyjątkowej więzi z dzieckiem i stymulująco-rozwojowych zabawach. Trzeba było przecież zdobyć jedzenie, wodę, skombinować rzeczy w które można się ubrać, oporządzić zwierzęta domowe i uprawy, zadbać o starsze i młodsze dzieci, których było zwykle więcej niż w standardowej współczesnej rodzinie.

Nawet nie tak dawno temu w nie tak odległej krainie, kiedy rodzice musieli wyjść do pracy (niekoniecznie do korpo ale na zwykłe, trywialne pole) – może nie stosowało się gahvor, ale za to bez nomen omen krępacji stosowało się starsze rodzeństwo. Sześcioletnie starsze siostry niańczące niemowlaka i kilkulatka – spytajcie mojej mamy, chętnie wam opowie o tym jak to wyglądało. I nikogo to nie dziwiło na tyle by wzywać policję albo choć wejść na fejsa by wklikać oburzone #tematdlauwagi. W końcu plony się same nie zbiorą, a gęb do wykarmienia sporo. A kiedy starsze rodzeństwo w charakterze nianiek przestało być spoko to wprowadzono inne sposoby. Nie wiem na przykład czy tygodniowe żłobki obiły się wam o uszy. Tak u nas, w naszym kraju, niedawno jeszcze całkiem.

Więc jak już tak z prędkością karabinu maszynowego ładujemy w matczyne umysły poczucie winy, bo „kiedyś”, „zawsze” i „naturalnie” to czemu im nie powiemy dla równowagi o klasycznej pracy Weisnera i Gallimora, którzy analizując dane etnograficzne z ponad 100 społeczeństw zauważyli, że ponad 40% niemowląt i 80% dzieci od roku do lat 3 była częściej pod opieką kogoś innego niż matka (najczęściej starszej siostry).

I nie, nie twierdzę, że tak powinniśmy robić, że trzeba powiązać dzieci w gahvorach albo zostawić na cały dzień pod opieką starszego rodzeństwa. Twierdzę, że dzieci i ich rodzice od zawsze musieli jeść. A żeby było jedzenie potrzebna była praca i nikt nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. A dziś nie ma tygodnia by ktoś do mnie nie napisał o tym jak podle się czuje, bo wraca do pracy (nie ma znaczenia czy z konieczności czy z wyboru), a ktoś mu nagadał jak straszną krzywdę dziecku wyrządza, roztaczając przed nim wizję istoty potwornie i na wieki okaleczonej emocjonalnie i psychicznie i tyś matko i twój samolubny powrót do roboty temu winne – przecież dobre matki tak nie robią!

Bo my gdy myślimy o matkach „tradycyjnych” plemion mamy wizję matuli, która przez pierwsze lata życia jest nierozłączna ze swoim dzieckiem, które towarzyszy jej w chuście od zmierzchu do świtu. Takiej która oferuje bliskość i czułość w ogromnych dawkach, a nie to co te teraz matki rozproszone takie.

I faktycznie są badania, w których wychodzi, że matki z różnych plemion w różnych zakątkach globu mają więcej bliskości fizycznej z dzieckiem niż te „współczesne złe rodzice”. Ale znowu pomijamy szczegóły ważne. Ot na przykład, że takie plemię Nso owszem zapewnia masę bliskości fizycznej, ale totalnie zaniedbuje kwestię kontaktu wzrokowego – gdy porównano współczesne matki trzymiesięczniaków z Niemiec z mamami z plemienia Nso, to okazało się, że te pierwsze oferowały dziecku znacznie więcej interakcji twarzą w twarz. A chyba nie muszę dodawać, że ten typ interakcji też jest ważny dla rozwoju?

Oj tam, oj tam, ale one przynajmniej karmiły jak trzeba, czyli czule i koncentrując się na dziecku, a nie jak te teraz wpatrzone w telefon, powie ktoś uprzejmie? Cóż, jakby wam to powiedzieć. Pewnie były plemiona i matki, które tak robiły, ale jak się poczyta opisy antropologów to znajdziecie tam takie fragmenty jak „matki (z plemienia Kpelle – przyp. mój) noszą dzieci na plecach i karmią je często, ale robią to bez zwracania zbytniej uwagi na dziecko, raczej kontynuują prace lub prowadzą życie towarzyskie”. Również matki z ludu Mazahua w trakcie karmienia „właściwie nie zwracają uwagi na dziecko”, zaś matki Pashtu „rzadko nawiązują kontakt wzrokowy z dzieckiem podczas karmienia chyba, że jest jakiś problem”. Z Kolei „matki Gusii rzadko patrzą lub mówią do swoich niemowląt – nawet wtedy gdy trzymają je w ramionach lub karmią”.

Czemu krzewiciele jedynej słusznej, naturalnej, intuicyjnej drogi rodzicielstwa jakoś nie wspominają o tych elementach? Czemu skupiają się na jednym plemieniu w jakiejś dżungli i niektórych tylko jego praktykach, wbijając matki w poczucie, że są nie dość. Bo nie są takie jak tamci.

Ano nie są. Bo jesteśmy inni, jesteśmy różni. Społeczeństwa na przestrzeni czasów i szerokości geograficznych też były różne i realizowały rodzicielstwo w różny sposób. Dopasowując je zwykle do warunków w jakim przyszło im żyć i oczekiwań jakie wobec członków społeczności ma dana grupa.

My wdrażamy dzieciaki do życia w innym systemie społecznym, oni w innym. My mamy inne możliwości, oni inne. To normalne. I naturalne. A jednak to dzisiejszym (i to raczej tym ekstremalnie zaangażowanym, bo w ogóle interesującym się takimi treściami) matkom ochoczo wbija się do głów, że są niezgodne z naturą i za mało czasu i uwagi poświęcają dzieciom – mimo że dane z analiz porównujących choćby dzisiejsze matki z tymi z lat sześćdziesiątych sugerują, że to teraz dzieciom poświęca się znacznie więcej czasu.

I choć uważam, że mówienie o dzieciach, ich potrzebach i rozwoju jest bardzo ważne, to nie bardzo rozumiem sens wciskania matek w większe poczucie winy, zwłaszcza gdy używane argumenty mijają się z prawdą.

Bo jeśli ktoś twierdzi, że kiedyś to były zgodne z naturą matki, które o wszystko dbały, o dzieci zwłaszcza, że poświęcały im masę czasu, nie pracowały, wszystko robiły z czułością, miłością, bliskością i subtelnością, nie miały syropków uspokajających dla dzieci na bazie morfiny i alkoholu, od piersi odstawiały dzieci łagodnie i bez przemocy, wcale nie wywożąc dzieciaków do nieznanych krewnych w innej wiosce i zostawiając je tam same na kilka dni żeby targane płaczem i trudnymi emocjami się odzwyczaiły, że rolą starszego rodzeństwa nie była opieka nad młodszym, że dzieciaków nie obciążano obowiązkami ani nie musiały przechodzić brutalnych rytuałów przejścia i że generalnie matki ogarniały wszystko same bez pomocy całego sztabu ludzi i mimo braku współczesnych udogodnień technologicznych w ogóle nie narzekały tylko z uśmiechem na ustach pełniły swoją kobiecą rolę, a teraz to te matki takie niedorajdy nieporadne, niezaangażowane, wynaturzone w swym macierzyństwie i w ogóle biedne te maluszki, to to nie jest prawda. To jest bardziej… stolec prawda.

Jakby ktoś chciał zobaczyć gahvorę to jest ona TU na przykład.

Pogadaj o tym na fejsie TU.

Karasik i wsp., The ties that bind: Cradling in Tajikistan

Save the Children. Harmful Traditional Practices in Tajikistan

Lancy. The Anthropology of Childhood. Cherubs, Chattel, Changelings

Weisner i Gallimore. My Brother’s Keeper: Child and Sibling Caretaking

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

16 komentarzy

  • Odpowiedz 13 listopada, 2019

    Mama30

    Bardzo potrzebny tekst.
    Babcia mojego męża opowiadała jak za jej czasów zostawiało się dziecko w głębokiej kołysce i szło w pole pracować. Dzieciak dostawał do ssania makowinki zawinięte w tetrę. Oczywiście takie dziecko nie płakało, bo albo spało albo matka była tak daleko, że i tak nie słyszała.
    Moja babcia z kolei kazała mi zlać w dupę moją dwulatkę, która akurat była na coś zła czy płakała,dokładnie nie pamiętam. Na moje słowa że przestanie mi ufać i zacznie się mnie bać usłyszałam, że przecież przynajmniej się uspokoi i będzie cicho.
    Moja mama nie była w stanie ogarnąć tego całego karmienia piersią i była przekonana, że mi się nie uda. Urodziła mnie pod koniec lat ’80 w czasach kiedy mleko matki było ostatnią rzeczą jaką polecano dla dziecka. Sztuczne mieszanki, później papki owocowe i warzywne, trochę wody z cukrem. Zero wsparcia laktacyjnego. Karmiłam prawie dwa lata i często mówiła mi jak bardzo jest zdumiona. Także teges.

  • Odpowiedz 13 listopada, 2019

    A.

    Z opowieści siostry mojej babci – pokolenie rodzące dzieci kilka lat po wojnie: na wsi dziecko się karmiło, ubierało, przewijało i zostawiało w łóżeczku. Nie wyciągano bez potrzeby, a potrzeba była wtedy gdy trzeba było dziecko oporządzić. Matka szła do obrządku, w pole – a dziecko w łóżeczku. Wychodziło jak się nauczyło.

  • Odpowiedz 14 listopada, 2019

    wisznu

    Ech, kiedyś to były czasy…

    😉

  • Odpowiedz 14 listopada, 2019

    mayaxanda

    takie teksty uczą jeszcze jednego – nie oceniajmy i szafujmy opiniami, bo nie znamy kontekstu.

    Nie cierpię zbytnio na lawiny poczucia winy, ale jak każdemu chyba zdarza mi się szybko kogoś ocenić – bo dzieci przyklejone do telewizora, bo jedzą słodycze, bo nie biegają po lesie albo biegają za dużo, źle ubrane i mają kompletny zakaz na słodycze pod groźbą kary…… teraz trzymam się w ryzach i patrzę na dzieciaka, zdrowy, zadowolony i ogólnie kochany – to co ja się będę wymądrzać.

    Zresztą sprawa dotyczy również jedzenia, ekologi, zwierząt, no życia ogólnie innego niż nasze własne.

  • Odpowiedz 14 listopada, 2019

    Len

    Coś mi się wydaje, że jak kobiety jakoś wywalczyły to, że nie tylko sa „paniami domu” i nie tylko one piorą, sprzatają i gotują i dziecko ogarniają to zaczęto od nich wymagać perfekcyjności, bo tyle teraz czasu mają 😀
    Naromiast chcialabym zaznaczyć, że te sielsko idylliczne wychowanie zazwyczaj wyglądało tak: uderzyłeś czerepem o stół, to po pierwsze: nic się nie stało a po drugie, jeszcze Ci na tyłek poprawię, bo biegasz, chłopcy muszą być twardzi a dziewczynki grzeczne, nie, nie czujesz, tego, co czujesz a nawet jeśli, to natychmiast przestań, bo mamusi/babci/cioci będzie smuuuuutno… Bliskość taka, że hej!

  • Odpowiedz 14 listopada, 2019

    Ania

    Ja jestem z tych matek, co zostały w domu z dzieckiem na wychowawczym. I czytam na forach, że skoro moje dziecko nie chodziło do żłobka, a teraz do przedszkola (przedszkole będzie, ale później) to na pewno będzie miało jakieś społeczne deficyty. Tak, że, zgodnie z powiedzeniem – jak się chce psa uderzyć to zawsze się kij znajdzie. Trzeba robić swoje i nie oglądać się na innych – ciągle jeszcze się tego uczę.

    Przy okazji pozdrawiam i gratuluję bloga – jedno z niewielu miejsc „rodzicielskich” w internecie, jakie regularnie odwiedzam, bo jest naukowo i przyjaźnie rodzicom 🙂

  • Odpowiedz 14 listopada, 2019

    Vivien20

    Och sama prawda, babcia mojego męża ze zgroza nas pytała czemu córka 6 miesięczna jeszcze nie siedzi, przecież jej dzieci już w tym wieku obłożone poduszkami pięknie „same” siedziały ! Ona szla w pole, dzieci zostawały w domu, same. Z kolei moja mama wciąż zapomina, że miała pod nosem moją babcię i było nas tyle, że starsze pilnowało młodszego, co wspominam okropnie, babcia była super. Zawsze ta sztafeta pokoleń tak wygląda. Przypomnina to wieczne zrzędzenie „ach ta dzisiejsza młodzież”, jaka by ta młodzież nie była zawsze jest gorsza niż my w młodości.

  • Odpowiedz 15 listopada, 2019

    Fundacja XXII

    zastanawiam się jaki był cel tego artykułu. Moim zdaniem odpowiedzialność jest równa po stronie kobiet i mężczyzn. Obie strony nie rozumieją własnej sprawczości w stosunku do procesów zarządzających rozwojem człowieka.
    Interesując się historią przemocy wobec dzieci można podać znacznie więcej przykładów dalece dysfunkcyjnego rodzicielstwa. Powijaki, odczłowieczenie dziecka, wszechobecna przemoc fizyczna, wykorzystywanie seksualne, etc….
    Tylko czy to jakoś usprawiedliwia nas rodziców XX czy XXI wieku?
    Idąc za głosem Jaspera Juula , wyjątkowo tym razem zgadzam się z nim, niewiele zmieniło się w przemocy wobec dzieci. Jedne dysfunkcje zastąpiliśmy drugimi.
    Może właśnie dlatego zamiast coraz zdrowszego społeczeństwa mamy epidemie lęku i depresji.
    Zamiast przerzucać się przykładami deprywacji dzieci na przestrzeni kultur i dziejów, warto zadać sobie pytanie DLACZEGO ?
    Dlaczego dziecko przestało mieć najwyższą wartość dla społeczności?
    Dlaczego w oświeconych społeczeństwach zachodu wracają powijaki?
    Dlaczego myślimy o dzieciach zwykle tylko przez pryzmat własnych celów?
    Kiedy i dlaczego rozpoczął się ten tragiczny proces deprywacji potrzeb dzieci?
    Odpowiedzią na większość pytań jest egoizm świata dorosłych oraz nadrzędna rola wzorców kulturowych powstających na bazie tegoż egoizmu.
    Na ostatnie pytanie również jest odpowiedź. Ten proces rozpoczął się w momencie kiedy społeczeństwa przeszły z kultury zbieracko-łowieckiej na hodowlę i rolnictwo.
    W wyniku zmian w żywieniu oraz ograniczeniu kontaktu z dzieckiem ( wszystkie ręce do roboty) zaburzony został ewolucyjny system zarządzający owulacją. Dzieci zaczęły rodzić się rok po roku. A kiedy jest nadwyżka to dany „produkt -dziecko” traci na wartości. W następstwie czego przez kolejne tysiąclecia powstawały wzorce kulturowe wspierające egoizm rodziców lub jak kto woli świata dorosłych.

    Czy zdajecie sobie sprawę jak bardzo nasz post-rolniczy sposób kształtowanie psychofizycznej konstrukcji dziecka (wychowania) różni się od ewolucyjnych imperatywów rozwoju?
    Czy jesteście w stanie zrozumieć, że wszystkie mechanizmy zarządzające rozwojem mózgu i organizmu człowieka powstały w procesie ewolucji na setki tysięcy lat zanim pojawiły się społeczeństwa przed-rolnicze?

    Oczywiście znacznie łatwiej jest powiedzieć „my mam inny system a oni mieli inny”.
    Tylko dla procesów zarządzających rozwojem mózgu dziecka nie istnieją różne „systemy”. Istnieje jeden i wszystko co nie jest z nim zgodne jest źródłem mniejszych lub większych deprywacji.
    Mało kto jest w stanie uświadomić sobie te wartości w czasie kiedy jest na początku rodzicielstwa. I to jest właśnie swego rodzaju przekleństwo nieświadomości większości rodziców.

    • Odpowiedz 19 listopada, 2019

      Alicja

      Odpowiedzi na pytania dlaczego zadane w tym komenarzu są proste – nigdy tak nie było albo zawsze tak było. TO NIE SĄ ZEPSUTE CZASY. Litości no, to są najlepsze czasy dla dzieci w historii. Co do reszty zachęcam do zajrzenia do opracowań antropologów rodzicielstwa – rozpykają dużo mitów, które pan tu powiela chowając za mądrymi słówkami. Natomiast to Państwo jako organizacja skutecznie szerzą panikę wtłaczając rodziców w wyrzuty sumienia – teksty o krzywdach dzieci, które mają za szybko rodzeństwo (5 lat odstępu minimum – to jest bardzo ciekawa koncepcja z niewiadomo czego), i wózkach, żłobakch i inne takie o ktorych wrzało w sieci. I te wspierające teksty o tym by rodzice nie okłamywali się że są wystarczająco dobrymi rodzicami. Generalnie szkoda, że treści które mogłyby rzeczywiście pomóc dzieciakom w kryzysie, zamieniają państwo na treści stresujące rodziców. I tylko nie wiem czy Pańśtwo wiedzą, że z danych naukowych dośc jasno wypływa że zestresowany lękowy rodzic nie jest optymlanym opiekunem dla dziecka. Mamy na to aż nadto danych.

  • Odpowiedz 15 listopada, 2019

    Dorota

    Moja mama do dziś wspomina, jak miała 8 lat i bardzo chciała iść z koleżankami się pobawić, ale musiała najpierw uśpić siostrę, a ona jak na złość się nie dawała i jak już już drzemała i mama myślała, że już może, to ciotka oczy jak 5 złotych 🙂 już widzę, jak zostawiam najmłodszą najstarszemu do uśpienia i idę do pracy ?

  • Odpowiedz 15 listopada, 2019

    Anna

    Zgadzam się że były inne czasy.Jednakże teraz matki mają łatwiej i to jest prawda.Tak jak autorka pisała kiedyś kobieta zostawiała dziecko w łóżeczku i szła w pole, bo nie miała wyboru.Nikt za nią tego nie zrobił,a musiała pracować ugotować, dom oporządzić i między czasie dzieci.A starsze dzieci pomagały.O wiele więcej starsze dzieci potrafiły niż teraz bo teraz to lekcje odrobiają a reszte czasu to potrafią spędzać przy elektronice,na dwór też mało wychodzą.Różnica jest ogromna.Trudno żeby kobieta miała czas spędzać z maleństwem mając ogrom obowiązków.W dzisiejszych czasach kobiety mają większy wybór,mają więcej możliwości aby zostać w domu z dzieckiem.Jeżeli zostaną w domu to muszą zająć sie domem gotowaniem i dzieckiem no ale nie pracują na polu.Poza tym jest więcej udogodnień niż kiedyś.A jeszcze jedna sprawa nie wiem jacy są wasi mężowie ale teraz mężczyzna też zajmie sie dzieckiem czy cos ugotuje lub posprząta.Przynajmniej potrafi( może nie każdy ).Zaś kiedys mężczyzna kompletnie nie robił nic przy dziecku ani w domu ani nic poza pracą.Wydaje mi się ze kobietom jest teraz łatwiej i mają większe możliwości by mieć więź z dzieckiem.Nie wspomne o tym że nie jedna matka ma czas aby wieczorem wyskoczyć z koleżanka na drinka.

  • Odpowiedz 15 listopada, 2019

    Justyna

    Ja z „Pamiętników babci” znam opowieści o przywiązywaniu 2-3 latka za nogę do słupka żeby nie spierniczył za daleko, jak trzeba było ziemniaki zbierać. Zostawianie w łóżeczku na cały dzień to chyba standard. Znam opowieści o „zbiórce” niemowlaków w zagródce ze szmat, gdzie się w ramach przerwy w pracy szło je nakarmić, a tak to same sobie były zostawione na cały roboczy dzień. A że płakały to rozkapryszone widać były.

    Sama pamiętam jak mając 3-4 lata biegałam po polach sama z 6 letnim bratem. Kto by nas tam pilnował. A teraz jestem przerażona jak mam na chwile zostawić moje 5 i 2 letnie szkraby bo np. idę na sekundę do teściowej po mleko bo mi brakło (piętro niżej w domu jednorodzinnym – wyścig z czasem normalnie). Hehe 🙂 I bardzo pocieszył mnie ten fragment o kontakcie wzrokowym w plemionach, bo sama miałam wieczne wyrzuty sumienia jak karmiłam Młodszą, że uwagę poświęcam Starszej i się z nią bawię zamiast patrzeć w ślepia niemowlęce i gładzić pukle pierwsze. 🙂

  • Odpowiedz 15 listopada, 2019

    Aga

    O matulu, jestem w drugiej ciąży pierwsza jednostka ma nieco ponad rok i ząbkuje a ja mam takie momenty, że najchętniej przywiązała bym ją gdziekolwiek za cokolwiek (gahvora wygląda całkiem sensownie :P, zagroda ze szmatek też ale pewnie by wylazła) i poszła bym do magazynu sklepowego na przeciwko zamknąć oczy chociaż na 5 minut ;P dzięki temu wpisowi może choć na moment przestanę się czuć jak wyrodna matka niekochająca swojego dziecka 😉

    • Odpowiedz 29 listopada, 2019

      Anna

      @AGA miałam tak samo przez większość ciąży i nie widzę, żeby mój starszy synek był pokrzywdzony jakoś. Mamy nadal bardzo fajną relację, z młodszym 4-miesięcznym też dobrze się dogadują. Także głowa do góry, to zupełnie normalne i nieszkodliwe, że się chce czasem dziecko zamordować. 😉

  • Odpowiedz 15 listopada, 2019

    Marta

    Czytam I sie zgadzam … a jednak Chyba potrzebuje wiecej takich artykulow bo do mnie nie trafiaja. Przez ta skorupe stworzana przez media socialne, poradnik, znajome-ktore-wiedza-lepiej ciezko mi przyswoic ze jednak moze jest szansa ze jestem wystarczajaco dobra mama…

  • Odpowiedz 19 maja, 2020

    Kess

    Pani Alicjo,

    To jeden z najlepszych akrtykułów jakie przeczytałam na temat wychowania dzieci. Sama jestem mama 10 latka i 6 latki, i juz troche macierzyństwa za mna. Przez szereg lat slyszłam głownie od rodziców męża, ze nie powinnam pracować, albo mniej, ze dzieci nie powinny do żlobka chodzić bo to zle, ze ja na delgacje nie powinnam bo to tez bardzo źle wplywa na dziecko itp. Gerealnie od lat zyję w ciąglym stresie , ze wszytko robie źle i jestem fatalna egoistyczna matka która tylko mysli o swojej karierze. Przyznam , ze nie jednokrotnie wracajac po pracy , ogarnizjac jakis obiad sprzatanie padalam i nie mialam ani ochoty ani sily na zabawe z nimi, zawsze wywolywolo to u mnie ogromne poczucie winy. Starałam się choć, 10 min, znależć alby poczytac ksiązke na dobranc czy sprawdzic lekcje niejednokrotnie zasypiajac przy tym wczesniej niz dzieci. Chodziłąm do psychologów którzy ciagle powtarzali , ze to za mało, ze z dzieckiem to trzeba to i tamto robic. Popadłam w depresje, bo dodam , ze nie mam pomocy ani od teściowej ani od mamy, która zmarla kilka lat temu. Ciagle zadawałam sobie pytanie jak to jest ,że moja ukochana mama która byla mi najblizsza osobą, najlepsza przyjaciółka i miałam z nią bardzo bliski kontakt, ogarniała rzeczywistość, że udało jej sie wykształcic dwoje dzieci, które bardzo dobrze radza sobie w zyciu i były jej zawsze bardzo oddane. Nie pamietam aby kiedykolwiek bawiła sie ze mna lalkami, zawsze bawiłam sie sama, pamietam jak czytała mi ksiazki. Ale jak patrze teraz z wyrzutami sumienia na matki które spedzaja cale dnie z dziecmi wymyslając coraz to nowe zabawy to nie pamietam aby ktos kiedykowiek poswiecal mi tyle czasu. Byc może nie poświecam moim dzieciom wystarczająco duzo czasu, ale widze , ze niejednokrotnie na wyjeżdzie z innymi rodzicami, ze te moje dzieci, sa jakies takie bardziej ogranięte, sama sie bardzo wczesnie nauczyly ubierać, i to widac spośród innych dzieci, sa pierwsze ubrane, spakowane, potrafią sobie nawet kanapki sami zrobic. Sami przygotowują sobie buzy i kurtki na dłuższe wyjazdy i sami nosza swoje plecaki na wycieczce górskiej co jest ewenementem, bo wiekszośc mam wszytko dzwiga za swoje dzeici. Nie wiem co przyniesie przyszłość. Wiem jedno milośc to nie ilosc poswięconego czasu i wymyslanie nowych zabaw….

Leave a Reply Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.

Skomentuj Kess Anuluj pisanie odpowiedzi