Lubię pisać. Zawsze lubiłam – na maturze rąbnęłam od ręki, bez żadnego kombinowania „na brudno” tekścicho o poezji na kilkanaście stron. A potem poszłam na studia i wpadłam w wir tekstów naukowych – niestety tu zaczęły się schody, bo okazało się, że naukowce, parszywce jedne, wolą jak wszystko jest walnięte wg schematu – ma być sucho merytorycznie, fakt za faktem – koniec. Żadnych tam kwiecistych ozdobników ani złotych myśli tak głębokich, że Coelho wysiada. Do dziś pamiętam, że w recenzji mojej pierwszej pracy posłanej do czasopisma branżowego nie było żadnych uwag merytorycznych, była za to uwaga recenzentów by uprościć styl i język, bo jakiś taki za bardzo on jest. Zrozumiałam, podkuliłam ogon i potem pisałam już normalnie, ale obiecałam sobie, że jeszcze znajdę sposób na to by pisać o nauce w pstrokatym stylu. Jak mniemam domyślacie się jaki.
Dziś po 30 miesiącach blogowania – stąd ten post, bo to takie w sumie urodziny – mogę śmiało powiedzieć, że poza czystą radochą z niczym nieskrępowanego uprawiania grafomanii, blogowanie dało mi jedną z najcenniejszych życiowych lekcji. Bo nie wiem czy wiecie, ale ja śmiało mogłabym stanowić pierwowzór Hermiony z Pottera – jestem tą typiarą co musi mieć zawsze szóstkę i być najlepsiejsza we wszystkim i dla wszystkich. Prowadzenie bloga nauczyło mnie, że tak się nie da – pod jednym, tym samym artykułem z łatwością znajdę bowiem rozpływające się w zachwytach komentarze typu „fantastyczny artykuł”, po to by zaraz pod nimi natrafić na „ale beznadziejny artykuł”. Niby z obserwacji komentarzy na chociażby portalach człowiek powinien mieć tego świadomość, ale kiedy to dotyczy bezpośrednio człowieka, to wygląda to trochę inaczej. Dlatego jeśli nie umiecie nie przejmować się tym co myślą inni to polecam z całego serca założenie blogaska.
Druga rzecz, którą dało mi blogowanie to ludzie. Ludzie, czyli czytelnicy – wielu z was miałam bowiem okazję poznać trochę bliżej niż mogłoby się wydawać. Z niektórymi utrzymuję nawet stały kontakt pozablogowy!
Ale ludzie i blogowanie to także inni blogerzy – fajnie jest bowiem mieć możliwość poznania bliżej kogoś kogo zna się tylko jako człowieka z internetów. Takich możliwości nie miałam dotąd zbyt wiele, bo ja jestem stary nudziarz i nie ciągnie mnie na wydarzenia dla blogerów. No nie i już. Ale raz zrobiłam wyjątek i właśnie o tym „razie” jest ten zupełnie nietypowy dla nas wpis.
Tym „razem” był Blog Conference Poznań – na który wybraliśmy się całą rodziną (w sensie pojechałam z Wirgiliuszem i kolejnorodnymi). Droga była długa i męcząca (macie pod tym Poznaniem korki gorsze niż w Katowicach – skandal!), ale warto było się pomęczyć.
Warto było dla Poznania, który znam doskonale z Jeżycjady, ale „na żywo” był mi dotąd kompletnie nieznany. A szkoda, bo miasto zrobiło na nas bardzo dobre wrażenie. Autentycznie żałowaliśmy, że byliśmy na tak krótko i obiecaliśmy sobie, że jeszcze tam wrócimy. Może nawet bez dzieci, tylko tak żeby sobie samemu połazić po tych pięknych uliczkach.
Planowaliśmy zjeść w Pozananiu coś zdrowego, a wyszło jak zawsze.
Warto było dla warsztatów. Konferencje blogowe składają się bowiem zazwyczaj z warsztatów różnych marek i paneli dyskusyjnych w których dywagacje prowadzą różni blogerzy. Panele dyskusyjne mnie jakoś średnio interesują, bo panel dyskusyjny to ja mam w domu 24 na 7, a przewodzi mu na zmianę Pierworodna z Drugorodnym, ale warsztaty chciałam sprawdzić, bom była wielce ciekawa o czym niby będą warsztaty z… Pampersem. I tu mnie pieluchotwórcy zaskoczyli, bo okazało się, że na warsztatach pojawił się… iluzjonista. A konkretniej to iluzjonista Igrek (w sensie Y – ma swój kanał na YT jakby ktoś chciał to klik) Nigdy wcześniej nie widziałam pokazu iluzjonisty na żywo i ze zdziwieniem muszę przyznać, że oglądało się to przyjemnie. Mimo że lustrowałam magika sceptycznym okiem Hermiony nie byłam w stanie wyśledzić jego ruchów i domyślić się „jak on to robi”. A jeśli dodać do tego fakt, że kolega Igrek prowadził pokaz z dużą dawką poczucia humoru to robi się całkiem przyjemnie.
Ziomek Igrek potrafi na przykład zamienić bańkę mydlaną…
…na szklaną kulę! A jednej dziewczynie to nawet zamienił 10 zł na dużo więcej złociszy! Do końca pokazu wszyscy zgromadzeni żałowali, że się tak ociągali kiedy poprosił o banknot ha! ha! Pamiętajcie jak was magik prosi o piniondorzy to dajecie bez wahania.
Ale co ma iluzjonista do pieluch pytacie? Ano było to całkiem sprytne, przyznać muszę, nawiązanie do kampanii promującej nową wersję Pampersów Active Baby Dry do których wprowadzono chłonne kanaliki określane jako magiczne i której hasłem przewodnim jest Gdzie się podziało siusiu? (w sensie, że znika w tych kanalikach). Zresztą poza pokazem sztuki magicznej uczestnicy warsztatów mogli sobie sami poeksperymentować i pooglądać jak legendarna, znana wszystkim z tv, niebieska woda jest pochłaniana przez pieluszkę i osobiście porównać to z chłonnością innych pieluszek. Było też co nieco o historii marki i tu ciekawostka – wiedzieliście, że na pomysł ich stworzenia wpadł tata, któremu żal było swej już dorosłej i posiadającej własnej dzieci córki, bo poświęcała połowę dnia na pranie zwykłych pieluch? A jako że tata ów był przy okazji chemikiem to przystąpił do działania, zamknął się w laboratorium i stworzył pieluchę jednorazową. Fajny taki tata. Ja bym sobie życzyła żeby czyjś tata wymyślił jakieś samozbierające się lego i pluszaki…
A żeby nie było, że tak totalnie w oderwaniu od rodzicielstwa to pozwolę sobie przy okazji dodać, że jest jeszcze jeden sposób na sprawdzenie chłonności, który może dodatkowo stanowić fajny sposób na zabawę naukową z dzieckiem (sprawdziłam z Pierworodną) i który nomen omen opisuje się dzieciakom jako „znikanie wody”- od dawna miałam zresztą w planach to opisać na blogu, ale jakoś mi się to dotąd nie udawało. Niniejszym naprawiam błąd. Trzeba rozciąć pieluchę i wygrzebać z niej bebechy – tam takie coś na kształt pudru jest – przesypcie to do szklanego pojemniczka – dolejcie wody i zobaczcie co się stanie. Całą instrukcję i proste naukowe wyjaśnienie fenomenu znajdziecie na filmikach TU lub TU a ja jeszcze podpowiem, że jak na zakończenie wsypiecie do kubeczka soli to wrócicie do punktu wyjścia 😉
Warto było w końcu – dla ludzi! Agatę, czyli Hafiję znam osobiście od dawna, ale jako że łączy nas zaskakująco dużo to każda okazja by pogadać na żywo nas cieszy. Warto było też po latach wirtualnej znajomości poznać w końcu na żywo Anię, czyli autorkę fenomenalnego zaangażowanego społecznie bloga boskamatka, Magdę, czyli pomysłodawczynię akcji #nicminiewisi, Martę, czyli Piwnooką czy w końcu Asię z Ala’Antkowego BLW i pogawędzić z nimi przy lemoniadzie 😉 Dlatego niniejszym zmieniam zdanie – blogowe konferencje mogą być fajne i składam ogromne podziękowania dla Ilony i Piotra z mumandthecity i całej reszty ekipy za zorganizowanie tego przedsięwzięcia. Ja pewnie na kolejną konferencję nie wybiorę się szybko (braki czasowe), ale jeśli sami prowadzicie bloga (a że część z was prowadzi jestem pewna – ujawnijcie się), to nie bądźcie tak sceptyczni jak ja i choć raz się wybierzcie! A tych z was którzy chcieliby zacząć blogować, ale jakoś tak nie mają śmiałości – zachęcam by wzięli się do roboty i zaczęli – czasem taki jeden mały blog może wam dużo w życiu namieszać i pozwoli poznać mnóstwo fajnych ludzi!
Algo
A na Roosevelta 5 zawitaliście? 😉
Kara
Co tam spotkanie blogerow! Za tą Jezycjade uwielbiam Cie jeszcze bardziej <3 lece do biblioteki!
jagna
No Poznań jest miły, miły… Na roosvelta 5 już co prawda Borejków nie znajdziesz- podobno przenieśli się na wieś;)) ja też:PPP w związku z tym dojeżdżam tzw. trasą KATOWICKĄ więc swoje odstoję:))
Magdalena Komsta
A prowadzimy, ujawnię się – wymagajace.pl 🙂 Będzie mi miło, jak zajrzysz 🙂
Mama Ewci
Borejkowie = love very much! Tak jak Mataja.pl 😉 Moja siostra była z koleżanką w Poznaniu śladami Jeżycjady. Do tej pory żałuję, że mnie ze sobą nie zabrały….
Melodia
Też prowadzę, ale bardziej takiego co można pooglądać, choć czasem coś napiszę http://melodia-tomik.blogspot.com – zapraszam. Z założenia miał to być blog z poezją 😉
Melodia
aż sama zerknęłam od kiedy piszę bloga i 17.07 będzie 42 miesiące. Wcześniej prowadziłam inne blogi, ale jakoś rozpłynęły się w eterze 😉