Kto stresuje matki? Dzieci czy…?

Rodzicielstwo nieodłącznie wiąże się ze stresem i nie jest to stwierdzenie wielce odkrywcze, raczej truizm. Fajnie to zresztą podsumowała moja koleżanka ze szkolnej ławy, która ledwie kilka dni temu wydała na świat swe pierworodne dziecię i która w trakcie naszej wymiany maili o wyzwaniach, trudach i różnych takich standardowych rzeczach które wiążą się z początkami macierzyństwa napisała w którymś momencie „no nic taki los chyba mnie teraz czeka, że będę ciągle martwić się o to dziecko i zastanawiać się czy dobrze robię”.

Lepiej bym tego nie ujęła. Bo choć na własnym doświadczeniu mogę stwierdzić, że z każdym dzieckiem tych stresów jest jakby mniej, to mimo wszystko posiadanie dzieci wiąże się z tak skrajnymi emocjami, że każdego dnia mocno ryje beret – czasem w stronę euforii tak wielkiej że trudno ją ogarnąć rozumem, a czasem bardziej w stronę „wsiąść do pociągu byle jakiego, nie dbać o bagaż, nie dbać o bilet – byle dalej od tej parszywej hałastry”.

I faktycznie z ankiety przeprowadzonej na zlecenie TODAY wśród 7000 amerykańskich mam wynika, że średnio matule oceniają poziom stresu w swym życiu na 8,5 w dziesięciopunktowej skali. Znacznie ciekawsze jest jednak co te matki stresuje, bowiem niemalże połowa z nich (46%) wskazała, że znacznie większym niźli dzieci stresorem są dla nich… ich właśni mężowie. I mogłabym teraz rozwlec tu zacny i zabawny tekst na ten temat, ale w sumie to chyba warte głębszej refleksji jest.

Bo jasne śmiesznie byłoby pojechać na kanwie wypowiedzi uczestniczek ankiety typu „potrafię sobie poradzić z tym, że pięciolatek zachowuje się jak pięciolatek, ale kiedy mój trzydziestopięcioletni mąż zachowuje się jak pięciolatek to trafia mnie szlag, bo on już powinien wiedzieć lepiej” i ponabijać się beztrosko z panów i ich stereotypowych zachowań/upodobań.

Tak samo jak można by oprzeć się na powszechnym dążeniu do bycia matką, kobietą, żoną idealną, które to dążenie często pojawiało się w zeznaniach ankietowanych w postaci np. „mój mąż angażuje się w życie rodzinne, ale ja i tak mam wrażenie, że cała presja związana z tym by wszystko w naszym domu działało jak trzeba i by dzieci miały przyjazne środowisko do dorastania spoczywa na mnie” – bo albo tak mamy w głowie i syndrom matki-polki (alternatywnie żony ze Stepford) nas ciśnie albo owszem mąż się angażuje, ale dopiero wtedy gdy my wydamy odpowiednie ordynacje (wynieś śmieci, przewiń małego itd.).

Moglibyśmy też skupić się na tym czy partnerstwo w związku w XXI wieku aby na pewno jest złotym standardem, bo z ankiety wprost wynika, że 75% kobiet wskazało, że to one wykonują w domu większość obowiązków związanych z ogarnięciem chaty i dziatwy, a 1/5 wskazała, że niedostateczna ilość pomocy przy tych obowiązkach ze strony partnera stanowi dla nich podstawowe źródło codziennego stresu.

Ale… wtedy wysłuchalibyśmy tylko jednej strony. Bo tak się składa, że podobne pytania zadano ongiś grupie 1500 ojców i okazało się, że połowa z nich uważa, że w kategorii podział obowiązków związanych z dziećmi w ich domu panuje pełne partnerstwo. A 2/3 ankietowanych przyznaje, że chciałoby czasem zostać docenionym za to co robią – choćby werbalnie poprzez pochwałę w stylu „dobra robota”, zwłaszcza, że sporo ojców ma wrażenie, że ich rola w domu jest drugorzędna – co odczuwają boleśnie zwłaszcza w sytuacjach gdy dziecko po pomoc biegnie przede wszystkim w ramiona mamy, a nie taty. Matki z kolei, a przynajmniej 60% z nich, deklarują, że nie potrzebuje żadnych peanów pochwalnych – wolałyby by za to co robią partner zrobił od czasu do czasu coś specjalnego specjalnie dla nich albo po prostu częściej dał im trochę wolnego od dzieci.

I choć wniosków z tego wszystkiego można by natłuc na trzy epopeje w rodzaju Odysei, to to na co ja chciałam zwrócić uwagę wiąże się przede wszystkim z tym, że po pojawieniu się dziecka chyba coś się sypie w komunikacji między rodzicami przez co tworzy się sytuacja w której część ojców uważa, że przykłada się wystarczająco mocno do życia rodzinnego mimo że nikt ich wysiłków nie docenia, zaś matule uważają, że to nieprawda. I w ten sposób mamy sytuację patową, bo wychodzi na to, że każda strona uważa, że się stara i robi co może, a ten drugi/a tego nie docenia albo nie zauważa.

I faktycznie jak myślę nawet nad naszym przykładem całkiem partnerskim rzekłabym to zdarzyło się i owszem tak, że wróciłam, nie wiem nawet skąd, do wypucowanego domu, Wirgiliusz z promiennym uśmiechem przywitał mnie w drzwiach i zaczął wyliczać czego to nie zrobił licząc na słowa pochwały, a ja… cóż, wpadłam w coś na kształt szału, że cholera ja cały czas coś robię, dziecko w nocy ogarniam, chatę jak on jest w pracy też i nie oczekuję za to pieśni pochwalnych, więc bez kitu niech on też nie oczekuje, bo jak się jest dużym i ma dom to trzeba to robić, bez gadania i basta.

Sądzę, że w większości związków zdarzają się właśnie tego typu bezsensu sytuacje – rzecz chyba w tym by to sobie uświadomić. Bo o ile nad relacją z dziećmi pracujemy w większości prężnie, zaczytując się w lekturach i wywodach wielce mądrych o tym jak być uważnym i jak mimo że spóźniamy się właśnie do pracy docenić kreatywne poranne pasje malucha, nie poganiać go żołnierskim „szybciej” i zamiast rzucać gromami roztkliwiać się nad wielce nieudolnymi i nie mającymi końca próbami osiągnięcia samodzielności poprzez własnoręczne zawiązywanie sznurówek buta założonego na nie-tę-nogę-co-trzeba, bo przecież jak teraz te próby zbesztamy i wyrwiemy dzieciu sznurówkę to przekreślimy jego całożyciowe szanse na samodzielność, bo ta akcja mu się wryje w beret na wieki wieków i w ogóle zła matka, kajać mi się tu w komentarzach (a widziałam takie kajania, widziałam!), to na minimalną choć pracę nad związkiem mało kto ma siłę.

Warto więc chyba zwrócić większą uwagę na chłopa tego łonego i babę tę łoną, zwłaszcza, że z badania z 2009 roku wynika, że po pojawieniu się dziecka u znakomitej większości par obserwuje się spadek satysfakcji ze związku. Nie ma w tym zresztą nic dziwnego, wszak mały rozwrzeszczany człowiek zaburza dynamikę i dotychczasowy żywot w stopniu jaki trudno sobie wyobrazić, ale po pierwszym szoku, zrozumieniu, że jednak mała szansa na to że ubierając bodziaka urwiemy dzieciowi główkę i poradzeniu sobie z tego typu problemami związanymi z początkowymi etapami rodzicielstwa (niezależnie od tego po raz który rodzicami zostajemy) dobrze jest spróbować sobie przypomnieć że w końcu z jakiegoś powodu to właśnie tę babę/tego chłopa wybraliśmy na matkę/ojca naszych dzieci. Bo gdzieś tam pod wielkimi worami pod oczami, stertą rozrzuconych skarpet, plamą po ulanym mleku, stresem związanym z dziecięcymi problemami w przedszkolu i irytacją, że małe hrabicze znowu wtarły gluty w rękawki zamiast w chusteczkę, nadal tli się reszta tego osobnika, który przyprawiał o szybsze bicie serca na randkach. Dobrze jest spróbować go czasem poszukać, pogadać z nim i powiedzieć o swych oczekiwaniach, o tym że wiesz ja pochwał nie potrzebuje, ale czasem godzina kąpieli bez dziecioprzeszkadzania by mi dobrze zrobiła, ale jeśli tobie słowa „dobra robota” są potrzebne to wiedz, że w gruncie rzeczy fajny z Ciebie tata, ale te skarpetki to mógłbyś częściej zbierać…, a potem się pośmiać z siebie i swoich fochów – nie tylko dla siebie, ale też dla tego berbecia co nam zrujnował ranek swoim wiązaniem sznurówek.

Doss, 2009. The Effect of the Transition to Parenthood on Relationship Quality: An Eight-Year Prospective Study.
Today, 2013. Moms confess: Husband versus kids, who stresses them out more?

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

30 komentarzy

  • Odpowiedz 1 lutego, 2018

    Basia

    Oj, potrzeby był mi teraz taki tekst. To nasze drugie dziecko i myślałam że będziemy mądrzejsi o doświadczenia z pierwszego berbecia, a tu się okazuje że znowu kłócimy się o te same rzeczy i jeden drugiego patologicznie wręcz niedoceniamy. A najlepsze jest że czasem na koniec takiej kłótni zastanawiam się o co właściwie poszło… ?

    • Odpowiedz 1 lutego, 2018

      Krystyna

      Wy to chociaż macie kiedy się pokłócić!

      my już się nawet nie kłócimy bo nie ma kiedy, zawsze któryś z maluchów (2) domaga się uwagi natychmiast

    • Odpowiedz 4 lutego, 2018

      Po30.pl

      To takie perpetum mobile… ja też już zapomniałam jak to było z pierwszym dzieckiem.

  • U nas obowiązkami związanymi z dziećmi podzieliśmy się. Nie wiem czy po połowie ale w taki sposób, że chyba obydwu stronom pasuje 🙂 Ja gotuje i piorę, mąż ogarnia lekarzy i przedszkole. Według mnie, dla komfortu obydwu stron warto ustalić takie sprawy.

  • Odpowiedz 1 lutego, 2018

    Jejmosc.pl

    Z pewnością po przyjściu na świat dziecka trzeba się na nowo nauczyć relacji z partnerem. Czasem przychodzi to w trudach Ale zawsze warto dla dobra rodziny zbudować relację inną, piękniejszą i bardziej męcząca.

  • Odpowiedz 1 lutego, 2018

    Panna Joasia

    Bo to nie chodzi o podział obowiązków, tylko o mentalną odpowiedzialność za nie – jak w tym doskonałym komiksie. To trochę jak z tymi kuriozalnymi nagłówkami na portalach „mężczyźni pomagają w domu”. Takie stawianie sprawy ukrywa fakt, że to kobiety kulturowo mają wbudowaną (wyuczoną) odpowiedzialność za mnóstwo spraw. Partnerstwo, w którym drugiej stronie ciągle trzeba mówić, co ma robić, nie jest żadnym partnerstwem.
    https://www.facebook.com/pg/grupaponton/photos/?tab=album&album_id=10155795936147052

    • Odpowiedz 1 lutego, 2018

      Alicja

      Ja się w pełni zgadzam, że mental overload potwornie żyłuje psychicznie i że leży zwykle na kobiecych barkach, zgadzam się też że tekst o pomaganiu we własnym domu jest idiotyczny, ale to na co tu chciałam zwrócić uwagę to to że skoro każdy myśli że robi dużo i czuje się niedoceniany to chyba jednak coś nie gra w kwestii komunikacji – bo czasem zamiast oskarżać się na fochu (też to mam na sumieniu żeby nie było) o złą wolę lepiej na spokojnie pogadać o tym co jak gdzie i dlaczego. Bo z dziećmi teraz każą nam gadać o tysiącach dziwnych rzeczy i przez to na zwykłe szczere gadania z partenrem/ką nie ma czasu, a może jakbyśmy tak sobie szczerze powiedzieli że ja bym chciała żebyś czasem mi powiedział dobra robota albo zabrał dzieci na samotny spacer to byłoby łatwiej? I mniej stresująco-frustrująco?

    • Odpowiedz 2 lutego, 2018

      f.lamer

      > Takie stawianie sprawy ukrywa fakt, że to kobiety kulturowo mają wbudowaną (wyuczoną) odpowiedzialność za mnóstwo spraw.

      większość kobiet.
      dokładnie tak samo jak większość mężczyzn zresztą. oni też czują się odpowiedzialni za dom, ich też ciśnie stres, tylko ich priorytety i źródła są trochę inne.

      > Partnerstwo, w którym drugiej stronie ciągle trzeba mówić, co ma robić, nie jest żadnym partnerstwem.

      nie, to partnerstwo w którym nie rozmawia się o własnych potrzebach jest żadnym partnerstwem

  • Odpowiedz 1 lutego, 2018

    Olszak

    A mnie bardziej niż mąż/ojciec, stresują dziadkowie tego dziecia…

    • Odpowiedz 1 lutego, 2018

      mama kiwoszka

      o to to! zgadzam się.

      • Odpowiedz 5 lutego, 2018

        Justyna

        No włąśnie dziadkowie…………mogłabym epopeje napisać:(

    • Odpowiedz 8 marca, 2018

      ania

      Ja po przeczytaniu tytułu byłam pewna, że o dziadkach będzie.;) :/

  • Odpowiedz 1 lutego, 2018

    L4rt4

    A ja jestem ciekawa jak związki rodziców wyglądają po pewnym czasie jak już dzieciarnia się ogarnie i nie truje czterech liter o wszytko, wręcz stanowi odrębne byty, które rodziców traktują jako tło do obiadu. Ta relacja między rodzicami się poprawia czy zawsze już czuć to piętno dramatu pierwszych lat bycia powiększoną rodziną. Bo że na początku jest ciężko, że psycha siada to zrozumiałe że trzeba serio nieźle pokopac żeby się doszukać pokładu altruizmu I uwagi dla drugiego człowieka, ale potem znowu powinniśmy być bardziej z mężem/żoną/partnerem niż swoimi dziećmi.

    • Odpowiedz 1 lutego, 2018

      Alicja

      To badanie obejmowało 8 lat, więc generalnie taki okres czasu że dziecię już w miarę samodzielne i nie trzeba mu tyłka wycierać, ja myślę że problem w tym że jak się zatracimy na tych pierwszych latach, to potem coraz trudniej odbudować to co było

    • Odpowiedz 2 lutego, 2018

      Agata

      U nas piętno dramatu czuć nadal (mamy dzieciaki w wieku 3 i 4 lata). Wprawdzie nasze relacje są już ok, ale jakiś taki niesmak związany z tymi trudniejszymi latami pozostał. Myślę, że wszystko zależy od tego jak mocno „połówki” się na sobie wzajemnie zawiodą w tym czasie.
      Bardzo nie lubię określeń typu „odbudowanie tego co było”, „wracanie do tego co wcześniej”. Kiedy pojawiają się dzieciaki, to już nie ma tego co wcześniej – trzeba coś zbudować na nowo. Moim zdaniem problem pojawia się kiedy to „nowe” buduje jedna osoba, podczas gdy druga kurczowo trzyma się tego „co wcześniej”.
      Mam nadzieję że kolejne lata pozwolą zapomnieć.

      • Odpowiedz 2 lutego, 2018

        Alicja

        Fakt, że zbudować na nowo jest zdecydowanie bardziej adekwatnym określeniem, dzięki za uwagę i trzymam za was kciuki!

  • Odpowiedz 2 lutego, 2018

    AgataM

    ?słowem w sedno, prawda wielokrotnie powtarzana i poruszona ? ale teoria teorią a praktyka … Po prostu bez dzieci, kobieta jest niezależna, ale jak się pojawia dziecko jest już uwiązana i uzależniona od otoczenia – partnera Wtedy wszystko „wyłazi” kto co ile ogarniał do tej pory i kto co ile może i w ogóle chce ogarnąć Sorry kobietki, ale moim osobistym zdaniem jest, że facet potrzebny jest tylko do zrobienia dziecka i kasy przynoszenia, jeśli to drugie nie w ilości wystarczającej na pomoc domową bo jaśnie pan nie udziela się w domu (jego obowiązki domowe sprowadzają się do leżenia na kanapie po powrocie do pracy i wyrzucania śmieci, innych nie robi ze zmęczenia po max 8h pracy w biurze), to najlepiej pognać…znam kilka matek, które tak zrobiły i naprawdę wyszły na tym o niebo lepiej, niż te, które do tej pory zęby zaciskają. Sama się w takiej sytuacji znalazłam i niestety, ale taki facet tylko jest dodatkowym balastem

  • Odpowiedz 2 lutego, 2018

    Oo

    Czytam po kłótni 15 min temu z mężem o to, że palcem w domu nie kiwnie (dosłownie: brudne skarpetki pod krzesłem, brudne talerze na stole nie w zmywarce, wanna pełna wczorajszych zabawek z kąpieli itp), gdy zajmuje się Małym. Jak to działa – kobieta ogarniając dziecko daje radę jako-tako okiełznać chaos w chałupie, mężczyzna jak się zajmuje dzieckiem to tylko nim (w przerwach na drzemki – zagra w grę na kompie, a jakże), a reszta niech płonie. Mamy sytuację pt. chory cały dom, wszyscy włącznie z dzieckiem mamy paskudne przeziębienie i jak na tacy widzę jaki mamy podział obowiązków. Mąż owszem wstaje w nocy, ale odsypia do południa. Owszem na przemian ze mną bawi się, zajmuje i kąpie bobasa, ale zostawi za sobą pożogę, czyli pełną wannę, rozwalone zabawki, mokry ręcznik rzucony na ziemię. WTF I’m asking?! Czuję się jak służąca księcia pana, bo on jest tak sfokusowany na dziecku jak już się nim zajmie, że nic innego nie chce widzieć. Za to on jest dumny jakim jest postępowym ojcem, co to się dzieckiem zajmie, bo jego koledzy pieluchy by pewnie palcem nie tkneli. Nie wiem co z tym fantem zrobić, bo temat wraca jak bumerang i czuję że nas rozsadza od środka. Rozmawiamy, często ja już na skraju załamania nerwowego i w histerii, jest lepiej po czym po ok 2 tyg wracamy stopniowo do smutnej normy.

    • Odpowiedz 2 lutego, 2018

      Alicja

      PRzytulam, może daj mu po prostu przeczytać swój komentarz? Może w ten sposób jeśli rozmowy nie pomagają? A co do tego że mężczyzna zajmujący się dzieckiem zajmuje się dzieckiem i niczym poza tym to jest hm, dość powszechne https://mataja.pl/2016/10/bycie-matka-jest-trudniejsze-niz-bycie-ojcem/

    • Odpowiedz 14 lutego, 2018

      Marta

      Też to przerabialismy… Pomogła nam wizyta u psychologa malzenskiego(oczywiście prywatnie). Dokładnie 3 wizyty co 3 tyg. I naprawdę szczerze polecam!

  • Odpowiedz 2 lutego, 2018

    Andżela

    Ja się z mężem śmiejemy, że jeszcze nikt nie prowadził badań z małżeństwem naszego pokroju. 😉 To mój mąż mógłby napisać, że ma przeze mnie masę stresów 😛

  • Odpowiedz 2 lutego, 2018

    Mama Ewci i Maciusia

    Zgadzam się z tym stresem spowodowanym przez męża. Ale ostatnio z przykrością odkrywam, że od kiedy mamy drugie dziecko, to o wiele częściej stresuje mnie starsze dzieciątko – non stop domaga się mojej uwagi i w dodatku robi wielkie bunty (ma prawie 2,5 roku). A młodsze dziecko też najchętniej chciałoby mieć mamę na własność (a zwłaszcza mleczko). Także różowo nie jest, a do tego mąż mnie „dobija” tym, że tyle robi, a mi nic nie pasuje… I mowi mi, że on też mnie potrzebuje (co akurat rozumiem), ale po całym dniu z wariatami naprawdę nie mam sił na nic – oprócz snu…

  • Odpowiedz 4 lutego, 2018

    ag-nieszka

    Od zawsze wiedziałam, że jesteśmy dziwni ? bo to było tak: pierwsze pół roku życia naszego dziecka w domu „siedziałam” ja. Podział obowiązków mieliśmy wtedy jasny: ja zajmuję się dzieckiem i ogarniam gotowanie (kiedy byłam w połogu mąż odgrzewał różne gotowce uprzednio w zamrażarce upchnięte), on pracuje i sprząta*. Drugie pół roku w domu z dzieckiem „siedział” mąż (dzisiaj mu się urlop rodzicielski kończy… Biedny mąż ? ). I wyglądało to tak: on zajmuje się dzieckiem i sprząta*, ja pracuję i gotuję, i po pracy zajmuję się dzieckiem, bo on 3 razy w tygodniu popołudniami dorabiał.
    Do dzisiaj mam stres jak sobie pomyślę, że ja poza ogarnięciem się i dziecka, i zrobieniem szybkiego obiadu, nie byłam w stanie ogarnąć chałupy. A on był ?

    *sprzątać – zmywać naczynia, odkurzać, myć okna, prać, myć podłogi, lustra, zlew, kuchenkę, itp.
    (nie zazdrośćcie – życie z pedantem nie jest takie kolorowe ? )

    • Odpowiedz 4 lutego, 2018

      Angela

      Też mam pedanta 🙂 nie wiem co gorsze 😛

  • Odpowiedz 5 lutego, 2018

    Katt

    To my też jakoś tak pod prąd idziemy 🙂 Kłócimy się z mężem a i owszem, nawet całkiem czesto. Ja siedzę z dzieckiem w domu i powiem szczerze, że nie jestem w stanie zrobić wszystkiego w domu. Koniec końców to moj mąż zarabia, w większości sprzata i robi wszystkie cięższe prace domowe (mycie okien, lodówki i wszystkiego o czym nawet nie wiem 🙂 ja gotuje i dosprzątuje i chwalę męża 😉 może kluczem do sukcesu jest brak telewizora? 😀

  • Odpowiedz 6 lutego, 2018

    Gayaruthiel

    Moze was to zainteresuje – artykul o matkach zalujacych macierzynstwa. Powoluja sie na badania 🙂 http://www.macleans.ca/regretful-mothers/?utm_source=Facebook&utm_medium=PSocial&utm_campaign=MAC+always+on&utm_term=society&utm_content=0

  • Odpowiedz 8 lutego, 2018

    Dorota

    Mogłabym wypracowanie na ten temat napisać. Mimo, że mój mąż ogarnia dużo, nawet zbiera czasem brudne ciuchy dzieciaków po drodze i wstawia do prania i wiele, wiele innych, to jednak my jako kobiety czujemy się bardziej odpowiedzialne, jak lwice chronimy własnego dziecia, czasem zabawiamy się w złe czarownice, które przewidują mniejsze i większe dzieciowe katastrofy. I też mi się wydaje, że czasem trudno jest pogodzić wychowywanie rocznego dziecka, a potem kolejnego zaraz wracając do pracy. Podsumowując chyba i tak nie raz zaśmiejemy się i zatęsknimy ze tymi nerwowymi momentami i będziemy się z niektórych po prostu śmiać 😉

  • […] Nie przewiduję dziś dłuższego wpisu. Taka myśl mnie naszła po przeczytaniu kilku wypowiedzi, a mianowicie po pytaniu Pani Swojego Czasu na FB o problemach w organizacji matek oraz wpis na systematycznie czytanym przeze mnie blogu mataja.pl o stresowaniu Matek. […]

  • Odpowiedz 15 lutego, 2018

    Matula

    Mam do wyboru żyć w stresie i wściekać się „bo On nic nie robi” albo zacząć zauważać że on jednak coś robi i zacząć to doceniać. Ewentualnie uświadomić sobie że on nie wie że na czymś mi zależy więc mogę „stroić fochy” albo mu o tym powiedzieć. I dobiera jak on dalej robi nic to mogę zacząć się złościć. Czy tylko ja uważam że życie jest za krótkie i szkoda czasu i energii na wzajemne pretensje, żale i złość?

  • Odpowiedz 3 marca, 2018

    Mayaxandra

    Mój mąż uwielbia gdy czytam mataję. Po takim wpisie odwracam się do niego i mówię: Kochanie, ależ my jesteśmy fajni. To co normalne tutaj, gdzie indziej moze być świętem. Jesteś extra….
    I tak sobie chwilę słodzimy nim któreś z dzieci nie znudzi się z wrzaskiem 🙂

Leave a Reply