Szalenie zabawne jest to, że rodziców małych dzieci (niemowląt i kilkulatków) – notorycznie bombarduje się wizjami tego jak wygląda opieka nad maluchami w plemionach zbieracko-łowieckich (wiecie te wszystkie hasła o tym, że się karmią długo, śpią razem, maluchy są noszone, a nie „wózkowane” itd.), szantażując ich tym samym, że nie są dość dobrzy, bo nie robią tego tak jak sugerowałaby ewolucyjna historia naszego gatunku, ale jednocześnie o tym jak potem wygląda „tam” wychowanie dzieci jest już pełna cisza.
Pewnie dlatego, że to co się dzieje później jest bardzo sprzeczne z linią programową wielu współczesnych nurtów rodzicielskich. Stąd nie grzmią już one tak ochoczo o tym, że „tamte” dzieci mają poważne obowiązki, aktywnie uczestniczą w życiu rodzinnym, opiekują się rodzeństwem i dziećmi innych członków społeczności, bawią w niebezpieczne zabawy i są naprawdę wyjątkowo samodzielne już w wieku przedszkolnym, a nawet same zapuszczają się w otchłań „dziczy”. Tymczasem u nas dywagujemy raczej o tym czy siedmiolatek może zostać sam w domu na pół godziny, ośmiolatek chodzący sam do szkoły budzi grozę, zaś powiedzenie, że starsze dziecko 20 minut zajmowało się młodszym grozi zgłoszeniem do MOPSu.
Ja jednak uważam, że w kontrze do nudnej opieki nad noworodem i dwulatkiem, ich podejście do niektórych elementów wychowania starszych dzieci jest znacznie bardziej orzeźwiające.
Dlatego dziś przyjrzymy się rodzicom z grupy znanej jako BaYaka (inaczej Aka) i ich podejściu do dziecięco-młodzieżowego reagowania na polecenia. W naszym kręgu kulturowym często bowiem obowiązki domowe i inne polecenia rodziców budzą w młodocianych opór, a tym samym powstaje duże napięcie na linii rodzic-potomek. Napięcie pełne frustracji i prowadzące do awantur. Gdy dziecko nie słucha czujemy, że mamy problem. I czujemy się bezsilni. Tymczasem u Aka normy społeczne dotyczące posłuchu wobec rodzicielskich (i nie tylko) poleceń są zgoła odmienne. Obowiązuje tam bowiem „kooperacyjna autonomia”, która oznacza mniej więcej tyle, że choć zobowiązania wobec grupy dotyczą każdego i każdy musi dawać coś od siebie, to jednocześnie każdy może wybrać aktywności w jakich uczestniczy (albo nie uczestniczy) i nie można go do niczego zmuszać.
Kilka lat temu duet złożony Adama Boyetta i Sheiny Lew-Levy (na zdjęciach poniżej) postanowił więc przyjrzeć się temu jak ta kooperacyjna autonomia wygląda w praktyce rodzicielskiej. W tym celu obserwowali bacznie grupę dzieci w wieku 3-17 lat pod kątem m.in. tego jak często są im wydawane rozmaite polecenia by coś zrobiły i jak często dzieciaki się wobec nich buntują.
Okazało się, że średnio dzieciaki dostają tam 3,31 polecenia na godzinę – przy czym im starsze było dziecko tym tych poleceń było jednak mniej – co wynika prawdopodobnie z tego, że podobnie jak w wielu innych, odmiennych od naszej kulturach, dzieci z wiekiem częściej same z siebie angażują się w obowiązki (o tym będzie osobny post!).
Polecenia te obejmowały najczęściej zlecenia związane z tym co trzeba zrobić (np., podaj, ugotuj coś, chodź ze mną zastawić sidła i inne), ale czasem dotyczyły innych kwestii jak higiena (np. zapleć włosy, umyj ręce) albo norm kulturowych (najczęściej związanych z dzieleniem się, bo tam normą jest dzielenie się z innymi). I choć bardzo często dzieci reagowały i wypełniały polecenia dorosłych (lub starszych od siebie dzieci), to w 25-30% przypadków odmawiały zrobienia tego co im zlecono, ignorując polecenie.
I teraz robi się najciekawiej, bo na taką reakcję ze strony młodocianych dorośli reagowali… nijak. Najczęściej po prostu akceptowali odmowę – dziecko szło w swoją stronę, a dorośli w swoją bez karczemnych awantur. Jeśli coś się zdarzało to raczej wielokrotne powtarzanie prośby, albo przez tę samą osobę, albo dodatkowo przez parę innych (np. mamę i tatę albo tatę i babcię) – niemniej odbywało się to najczęściej z zachowaniem pełnego spokoju ze strony dorosłych, bo jak to podsumował jeden z członków społeczności „nie możesz sprawić, że ludzie zrobią coś czego nie chcą zrobić.”
Badacze jedynie w pojedynczych przypadkach zaobserwowali podniesienie głosu czy silniejszą, bardziej namolną reakcję sfrustrowanego rodzica, ale po pierwsze zwykle nie robiło to najmniejszego wrażenia na dzieciach. Po drugie zaś, jeśli rodzic przesadzał z reakcją albo nagabywaniem dziecka, to spotykało się to z oburzeniem i reakcją ze strony innych dorosłych, którzy kazali mu przestać dybać na autonomię dziecka i się od niego elegancko odtentegować.
Ba, nie tylko dorośli upominali takich natarczywych rodziców – w artykule opisano nawet sytuację w której gdy matka nastolatki mimo wielokrotnej odmowy naciska na nią by udała się do lasu i pomogła mamie w zbieraniu czegoś tam, to w końcu na scenę wkracza nastoletnia koleżanka dziewczyny i każe matuli dać córce spokój i iść w dżunglę samodzielnie. Czujecie to? Dostać ochrzan od kumpeli swojego dziecka, za to że każe iść mu się nazbierać czegoś na kolacje?
To jest tym ciekawsze, że w Aka krytykowanie innych rodziców wprost nie jest normą – badacze wskazują, że nawet gdy dzieci zrobią sobie naprawdę poważną krzywdę, przytaczając przykładowo historię dwulatka, który wpadł do ogniska i poparzył sobie rękę, to inni krytykowali nieostrożność matki tylko pod jej nieobecność – nigdy wprost. Tymczasem w obronie autonomii dziecka odzywają się ochoczo i licznie wprost do rodzica.
Autorzy postanowili więc wziąć członków społeczności na spytki, zastanawiając się dlaczego kiedy dzieci i młodzież odmawiają zrobienia czegoś, to nikt ich do tego nie zmusza i nie próbuje im wyperswadować tej decyzji. Na podstawie często obserwowanej sytuacji zapytano więc dorosłych o to dlaczego np. kiedy proszą dzieci by poszły z nimi do lasu, a te odmawiają lub wolą iść z rówieśnikami, pozwala się im na to.
67% dorosłych stwierdziło, że związane jest to z tym, że dzieci uczą się życia po swojemu, a dorośli nie powinni w to ingerować. Jedna z osób powiedziała na przykład:
„Dzieci mają swoje własne pomysły – jeśli odrzucają Twoje prośby, to może dlatego, że mają swoje własne historie do napisania w lesie. Jeśli zmusisz je żeby poszły z Toba, to nie poznają swoich historii. Jeśli dziecko bawi się i biega w lesie, nauczy się samo. To nie Twoja rola by je uczyć.”
Dodatkowo 43% stwierdziło, że nawet jeśli dziecko odmówi zrobienia czegoś z rodzicem, to nic straconego bo w tym czasie na pewno w inny sposób przysłuży się społeczności obozu, wykonując jakąś inną pracę. To jest zgodne ze wspomnianymi już przeze mnie obserwacjami z wielu odmiennych od naszej kultur, w których dzieci często same z siebie angażują się w wykonywanie obowiązków i robienie rzeczy dla społeczności.
Część stała też na stanowisku, że współpraca ze strony dziecka jest przejawem jego rozwoju i inteligencji – jeśli dziecko często nie kooperuje tzn., że „jeszcze nie jest inteligentne”. Jest to bez kitu moje ulubione wytłumaczenie wszystkiego 😀
Podejście rodziców do posłuszeństwa dzieci opiera się zatem na normie społecznej Aka, która zakłada, że współpraca musi być dobrowolna, autonomia jednostki jest ultra ważna, a przymus jest niedopuszczalny. Jednocześnie pełne koegzystowanie w grupie, bo od urodzenia dzieci i dorośli żyją razem nie tworząc odrębnych sfer, i druga norma społeczna w której wspólne dobro jest bardzo ważne i każdy powinien wnosić coś od siebie dla wszystkich, sprawia, że choć dzieci się czasem buntują to po pierwsze i tak często się podporządkowują (70-75%), po drugie angażują się same z siebie w to co chcą albo widzą, że jest potrzebne, bo chcą czuć, że mają swój wkład w życie społeczności.
To jest szalenie ciekawe, ale oczywiście niekoniecznie da się to wdrożyć w nasze normy kulturowo-społeczne. Bo tych norm jest na świecie mnóstwo – to że tak jest u Aka nie znaczy, że jest tak u wszystkich grup łowiecko-zbierackich (bo tak nie jest!), a już tym bardziej, że jest tak w innych warunkach życia. Sami autorzy przytaczają zresztą przykłady grup, które żyją już w trybie rolniczym, w których to pełne posłuszeństwo wobec rodziców ma znacznie wyższy priorytet niż autonomia i wolna wola jednostki. Świat jest bardzo różnorodny, a schemat wychowywania młodocianych bardzo zależny od tego o jakim miejscu i specyfice trybu życia mówimy.
Ja sama nie wyobrażam sobie mojej niewzruszonej reakcji na dziecięcą olewkę mojego „pomóż mi rozpakować zakupy” kiedy w sobotę wbijam na chatę obładowana taśkami z żarciem na cały tydzień. Wyobrażam sobie raczej, że po odmowie w takim momencie żyłka na czole mi pęka 😉 I biada każdemu kto w takim momencie jeszcze kazałby mi dać dziecku spokój.
Myślę jednak, że to i tak ciekawe dla rodziców europejskich. I że możemy coś z tego dla siebie zabrać. Bo dzieci, niezależnie od kultury w jakiej wzrastają, mają ewolucyjnie wgraną w siebie zarówno silną potrzebę autonomii, jak i potrzebę swojego wkładu w życie grupy – i fakt, że w ostatnich dekadach możliwości realizowania tych potrzeb w zachodnim kręgu kulturowym bardzo zmalały jest wg części ekspertów przejawem niedopasowania ewolucyjnego i jedną z przyczyn pogorszenia stanu psychicznego wśród dziatwy (tu więcej na ten temat).
Możemy zatem na tej podstawie (uwaga to nie porada ekspercka z badania, to refleksje, które mi jako matuli się nasuwają po lekturze):
- odetchnąć, że nie tylko u nas dzieci nie zawsze słuchają
- zastanowić się w jakich obszarach w naszych warunkach ten posłuch jest niezbędny (dla mnie to jest chociażby zachowanie w szkole albo pomoc w rzeczach, które trzeba zrobić na już, patrz kiedy ja rozpakowuje zakupy to niech mnie dunder świśnie nie waż mi się olać i siedzieć wtedy z grą), a w których można dać więcej autonomii (np. dziecię może wybrać co będzie jego stałym obowiązkiem dla dobra wspólnego i orientacyjnie kiedy to zrobi – rano, wieczorem, w tygodniu w weekend – niech samo wybierze kiedy ma na to zasoby)
- stosować krótkie, proste, częste polecenia kierowane do mniejszych dzieci – mają fajny system z kierowaniem do młodszych dzieci częstych, jasnych poleceń (podaj, wynieś, zabierz) dzięki czemu dzieci w praktyce szybko uczą się jak się pewne rzeczy robi
- nie oddzielać dzieci od pragmatycznej sfery życia – w tamtej społeczności dzieci od małego uczestniczą w różnych zajęciach dorosłych i w ten sposób szybko się uczą i nabywają w nich autonomii – u nas bardzo często sfera ta jest oddzielona, bo rodzice uważają, że dzieci mają ważniejsze zajęcia albo nie chcą w tym uczestniczyć więc zajmują się obowiązkami kiedy dzieci śpią albo oglądają tv, żeby potem mieć dla nich czas na „ważniejsze” aktywności. I dodatkowo warto by obowiązki dzieci nie koncentrowały się wyłącznie wokół ich własnych sfer życia (ich pokój, ich zabawki), ale dotyczyły też elementów, które służą wszystkim domownikom
- uwierzyć w starsze dzieci, że mogą, potrafią i chcą – zaufać im bardziej, bez stereotypowego myślenia, że nastolatki mają wszystko w pompie i niczego nie potrafią.
Jak zawsze chętnie poznam wasze refleksje w komentarzach albo na priv! 🙂 A i dodam żeby było jasne – identyczne zasady dotyczą dorosłych – nie chcesz, to cie nikt nie zmusi 😀 Myślę, że nasza gospodarka by tego nie dźwignęła, bo w poniedziałek nikogo by w robocie nie było 😀
ps. Z okazji Blak Frajdej – wrzuciłam wam promocję na moje książki Pierwsze Lata Życia Matki (dla matki dzieci w kazdym wieku o współczesnym macierzyństwie) i Wspieralnik Rodzicielski (dla świeżych rodziców noworodów). Jak ktoś dybał na promkę to teraz zostanie wam 10 zł w kieszeni na każdym egzemplarzu 😉 TUTAJ SKLEP
Boyette i Lew-Levy, 2021. Socialization, Autonomy, and Cooperation: Insights from Task Assignment Among the Egalitarian BaYaka
sylwek-szarlej@o2.pl
Jak zawsze ciekawy artykuł. 🙂
Ja w wieku 9 lat miałam obowiązek mycia całej łazienki, tydzień ja, tydzień siostra. No i swój pokój. Myślę, że fajnie, kiedy dzieci angażują się w coś takiego, czują, że są częścią domu, a nie gościem. 😉