To czego współczesnym dzieciom tak bardzo brakuje.

Czytaliście kiedyś dzieci z Bullerbyn? Ja w wieku knypięcym uwielbiałam, a od kilku miesięcy fascynację „Dziećmi…” przeżywa moja pięcioletnia córka i codziennie z tym samym zachwytem wsłuchuje się w opowieści, które zna już w zasadzie na pamięć. Wcale się jej nie dziwię, bo przygody szwedzkich urwipołci to kwintesencja dzieciństwa, a dla mnie przy okazji sentymentalna podróż w czasie do każdych wakacji spędzonych u babci na wsi. Wakacji pełnych szaleństw, wolności, biegania boso po trawie, umorusanych dziobów, dni spędzonych na dworze od rana do wieczora i to bez placu zabaw, piaskownicy czy tampolinki choćby malutkiej.

W trakcie roku szkolnego/przedszkolnego aż tak dobrze oczywiście nie było, ale i tak mieliśmy lepiej niż „dzisiejsze dzieci”, które spędzają na zabawie na dworze o połowę mniej czasu niż 20 lat temu my – ich rodzice [1, 2, 3]. Ba! Ankiety przeprowadzone wśród reprezentatywnej grupy rodziców brytyjskich dzieci w wieku 5-12 lat wykazały, że 1/5 dzieciaków w ogóle nie spędza czasu zewnątrz w zwykłe dni, a 74% maluchów spędza na aktywnościach na zewnątrz mniej czasu niż… więźniowie [4, 5].

Wszystko to przyczynia się do tego, że dzieciaki są tak oderwane od środowiska naturalnego w którym żyją, że jak wynika z badan przeprowadzonych przez brytyjską fundację National Trust w 2008 roku 1/3 z nich nie wie jak wygląda wrona, połowa nie odróżnia osy od pszczoły, ale już 9 na 10 doskonale identyfikuje roboty z jednego z seriali osadzonych w realiach sci-fi [6]. I choć wygodnie byłoby teraz obarczyć winą za taki stan rzeczy telewizję i tablety, bo złe i niedobre, to ja stanę w ich obronie – w mojej ocenie nowe technologie są bowiem fantastyczną sprawą, bo nie dość, że zapewniają rozrywkę to jeszcze pozwalają dzieciakom na poznawanie natury i poszerzanie wiedzy o świecie w sposoby o jakich nam się nawet nie śniło. Problem bowiem tkwi w tym, że najczęściej to nam – rodzicom – nie chce się ruszyć czterech liter by przez 2 godziny błąkać się po lesie czy innym parku.

A jak już się ruszymy to się boimy. Że spadnie, że się pobrudzi, pomoczy, uderzy, skaleczy, skręci kostkę, złamie kark, capnie go pajęczak z boreliozą albo dżumą chociaż. Te obawy i to niechciejstwo nie są mi obce – naprawdę doskonale je rozumiem – dlatego by siebie i was zachęcić do ruszenia czterech liter zebrałam w jednym miejscu badania na temat tego co wolna, beztroska, czyli pozbawiona ciągłego uważaj, bo się pobrudzisz, nie biegaj, bo się wywrócisz, zejdź stamtąd, bo spadniesz, nie wchodź w błoto, bo zamoczysz buciki, zabawa na zewnątrz i w kontakcie z przyrodą daje dzieciakom.

Najpierw jednak musimy wbić sobie do głowy konieczność rozróżnienia zabawy na placu zabaw od zabawy w dzikiej, naturalnej przestrzeni. Bo choć obie są dla dzieciaków frajdogenne i ważne, to nawet najlepszy plac zabaw nie zastąpi tego co może zaoferować maluchom bezpośredni kontakt z naturą w lesie lub chociaż parku. Przestrzenie naturalne dają bowiem znacznie większe pole do popisu dla wyobraźni – są bardziej złożone, tajemnicze, trudniejsze do odkrycia i poznania, przez co lepiej wspierają dziecięcą kreatywność, a do tego w przeciwieństwie do placu zabaw, który zawsze oferuje to samo – zmieniają się dynamicznie w zależności od pory roku i pogody, dając dzieciakom niemalże nieograniczone pole do zabawy, rozwoju i nauki.

Wykazano to zresztą bardzo fajnie w norweskim badaniu, które objęło swymi mackami grupy przedszkolne do których chodziły dzieciaki w wieku 5-7 lat i które badało wpływ zabawy w naturalnym środowisku na rozwój maluchów [7]. Przedszkola biorące udział w badaniu podzielono na dwie grupy – eksperymentalną i kontrolną. Dzieciaki z placówek należących do tej pierwszej grupy miały przez calutki rok przez 1-2 godziny dziennie bawić się w lesie znajdującym się w sąsiedztwie przedszkola i tylko okazjonalnie korzystały z przedszkolnego placu zabaw – z ogromną przyjemnością czytałam opis tego jak dzieci z tej grupy zorganizowały sobie zabawy w lesie, jak podzieliły go na sekcje, jak zmieniały lokalizacje w zależności od pory roku i jak kreatywnie wykorzystały to co oferowało środowisko naturalne do zabawy. Z kolei przedszkola z grupy kontrolnej miały funkcjonować zgodnie z dotychczasowym schematem tzn. codziennie przez calutki rok pozwalać dzieciakom na 1-2 godziny swobodnej zabawy na przedszkolnym placu zabaw i jedynie okazjonalnie zabierać je na wycieczki w dzikie tereny zielone.

Zarówno przed, jak i po zakończeniu badania wszystkich jego małych uczestników poddano testom zdolności motorycznych i jak się okazało, mimo że przed rozpoczęciem badania dzieci z grupy eksperymentalnej były nieco do tyłu w stosunku do dzieci z grupy kontrolnej, to po roku zabaw w lesie przegoniły w umiejętnościach motorycznych dzieciaki z grupy kontrolnej – zwłaszcza w zakresie koordynacji ruchowej i balansowania ciałem.

Rozwój fizyczny to jednak nie wszystko, bo nowiuteńkie badanie przeprowadzone wśród dzieci w wieku 7-8 i 4-5 lat, którym najpierw zalecono wykonać zadanie, które miało nadwyrężyć ich zdolność do koncentracji i skupiania uwagi, a następnie wysłano je na dwudziestominutowy spacer w otoczeniu miejskim (ulice) lub naturalnym (las lub park), wykazało, że spacer w otoczeniu natury wpływa zdecydowanie korzystniej na dziecięcą zdolność do koncentracji oraz pamięć [8].

Inne badania wykazały też, że dzieci, które żyją blisko naturalnych terenów zielonych, a co za tym idzie częściej mają z nimi kontakt i częściej mogą się w nich bawić nieco lepiej wypadają w testach nie tylko koncentracji, ale też samodyscypliny [9, 10].

I mogłabym tak mnożyć przykłady, ale pozwólcie, że odniosę się tylko do pracy z 2014 roku, która stanowi systematyczny przegląd literatury na temat wpływu kontaktu naturą na dzieciaki do 12 roku życia, w której jak byk stoi, że spędzanie czasu (i zabawa) w otoczeniu natury może korzystnie wpływać na regulację emocji u małych ludzi [11].

Co więcej wykazano, że dzieci, które przed 11 rokiem życia miały możliwość częstego obcowania z „dziką” naturą m.in. poprzez piesze wędrówki i zabawy w lesie czy innych naturalnie zielonych terenach, budowanie szałasów, sadzenie kwiatów itd. w dorosłości bardziej dbają o przyrodę i środowisko [12].

Dlatego zamiast narzekać, że dzisiejsza młodzież to tylko w tablety wpatrzona lepiej zabrać małego człowieka w co któryś weekend na dłuuugi spacer po parku, lesie, łące czy co tam macie pod ręką – moje starsze dziecko w ostatni weekend po 2 godzinach premierowego w tym sezonie łażenia po lesie nie chciało wcale wracać do domu, za to całe umorusane, ze złamaną gałęzią, pełniącą funkcję laski wędrownika w ręku i rumianymi polikami deklarowało w kółko „las to najlepszy plac zabaw” po czym jęło wypatrywać śladów dzikich zwierząt.

Zdaję sobie przy tym sprawę z tego, że nie zawsze jest czas i siła na to by wędrować po lesie, nie zawsze też pozwala na to nasze miejsce zamieszkania, bo czasem na wyprawę do lasu czy w inny bardziej zielony niż standardowe osiedle teren, trzeba najpierw przeprawić się przez całe miasto albo i dalej, a czasem są jeszcze inne bariery nie do przeskoczenia. Warto jednak starać się zrobić jak najwięcej by dzieciaki czas na dworze mogły spędzać – jeśli nie w lesie to chociaż na osiedlowym placu zabaw – może dzięki temu nie pójdą drogą małych brytyjczyków i nie zaczną spędzać na dworze mniej czasu niż więźniowie.

Zwłaszcza, że to przede wszystkim zabawa na podwórku pozwala dać ujście dziecięcej potrzebie biegania, skakania, wspinania się – bardzo intensywnej pomiędzy 3 a 12 rokiem życia. I choć jest to potrzeba problematyczna dla rodziców, to jest też niewątpliwie korzystna dla małego człowieka – jest to bowiem okres dynamicznego wzrostu i rozwoju fizycznego, a takie aktywne, energiczne ruchy wpływają nie tylko na rozwój mięśni małych ludzi, ale też wspierają rozwój… serca i płuc [13]. Warto to sobie przypomnieć zanim się powie nie biegaj, bo się spocisz albo inną tego typu kwestię słyszaną często na placach zabaw – kwestię wypowiadaną zwykle z troski o bezpieczeństwo małego człowieka, szkopuł w tym by w tej trosce o bezpieczeństwo nie zapędzić się na tyle mocno, że stanie się ona dla małego człowieka… niebezpieczna. Dajmy im więc czasem pobiegać boso po kamyczkach, potrulać się po trawie i powspinać na drzewa, zabierzmy od czasu do czasu do lasu, na łąkę albo gdziekolwiek poza miasto  – nam też taki wypad dobrze zrobi.

Bo gdzie indziej można dziecięcinom pokazać cały system korzeniowy drzewa?

Źródła

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

38 komentarzy

  • Odpowiedz 22 marca, 2017

    Małgorzata

    Bardzo ważny temat nie tylko dla naszych dzieci ale i dla nas. No bo gdzie lepiej koi się nerwy po ciężkim tygodniu w pracy i po wszelakich urokach dnia codziennego jak na dłuuugim spacerze po lesie? Moja 3,5 latka od maleńkości spędza wakacje i weekendy na łonie natury ale to konsekwencja naszego stylu życia i preferowanego wypoczynku. Niestety dla większości rodziców nasze praktyki są co najmniej kontrowersyjne… No bo jak to z kilkumiesięcznym dzieckiem pod namiot? Jak to z dwulatką na spływ kajakowy? Da się i jest cudnie. Dziecko bierze na 2-tygodniowy urlop jedną czy dwie zabawki a tak to godzinami wrzuca kamyczki do wody, grzebie w piasku patykiem, karmi kaczki i w ogóle się nie nudzi. I okazuje się że młoda fantastycznie wysypia się w śpiworze a wykąpać dziecko można w misce do mycia naczyń 😉 Ale nie trzeba wakacji, wystarczy 2 godziny w sobotę i o każdej porze roku można coś fajnego robić w lesie, „problem” w tym że zwykle dziecko (a co za tym idzie pewnie i samochód) się ubrudzi… A to już spora tragedia dla większości rodziców z naszego osiedla, którzy absolutnie nie wychodzą na plac zabaw ani na spacer w deszcz (moja córka jako jedyna na na prawdę dużym i młodym osiedlu skacze w kaloszach po kałużach z kapturem na głowie i kroplami deszczu na twarzy – i z uśmiechem od ucha do ucha i autentycznym zachwytem w oczach). Ba! Nawet w piękną pogodę na placu zabaw w kółko słyszę teksty w stylu „wstań z piasku bo spodenki pobrudzisz”… Ręce opadają. Skąd w nas taka mentalność i czy da się to zmienić…?

    • Odpowiedz 22 marca, 2017

      Alicja

      Moja mama kiedyś wzbudziła histerię wśród rodziców na placu zabaw, bo pozwoliła młodej biegać po kamyczkach bez bucików (w samych skarpetkach) – a najlepsze jest to, że ostrzegali moją mamę nie przed tym, że młoda coś może sobie w stópki zrobić (bo to jeszcze bym rozumiała), ale przed tym, że uwaga, fanfary… skarpetki się nie dopiorą…

      • Odpowiedz 29 marca, 2017

        Angelika

        A mi tato pozwalał łazić po kałużach na całkiem boso 😀 I pod rynna prysznic brać jak padało 😀 Pamietam ta zazdrość w oczach dzieciaków z bloku 🙂

        • Odpowiedz 5 kwietnia, 2017

          Turkuć podjadek

          Brawo dla taty! Od narodzin mojej córki (a ma już 17 miesięcy) jesteśmy codziennie na dworze! Deszcz nie deszcz, mróz nie mróz! Ile się nasłuchałam pytań, pseudotroski – a nie za zimno jej? 🙂 Teraz korzystamy z wiosny, a że mieszkamy na wsi i terenów zielonych dostatek to spędzamy na dworze całe dnie! 🙂

          • 6 listopada, 2017

            Zebra

            Okej, ja rozumiem, że dzieci powinny być jak najwięcej na dworze. Naprawdę to rozumiem. Ba, nie tylko dzieci. Mówicie deszcz, mróz, śnieg…

            Ale co ma zrobić rodzic (lub ja jako ciocia, która dużo czasu spędza z dzieciakami), który nienawidzi całym sercem zimna i deszczu? Nikt i nic (nawet brak czekolady w domu – zawczasu kupuję wracając z pracy 😉 ) nie zmusi mnie, żebym wyszła z domu jak pada deszcz – co najwyżej mżawkę zniosę albo lekki deszczyk latem, ale i to z ciężkim sercem. Temperatura mniejsza niż 15 stopni to dla mnie czas na szukanie czapki.

            A tak już abstrahując od mojej nienawiści do bylejakiejpogody (czyt. poniżej 20 stopni) – nie boicie się kleszczy? Pamiętam spacery z rodzicami po lesie, chciałabym znów powdychać ten specyficzny zapach, ale panicznie się boję tych małych popaprańców i lasów unikam jak ognia.

    • Odpowiedz 22 marca, 2017

      Kura Mania

      Haha, my będąc w Polsce na święta w śnieg i mróz poszliśmy na plac zabaw i sie okazało, ze cała wieś o nas mówiła XD

      • Odpowiedz 23 marca, 2017

        Rainha

        Mam podobnie! jak chodzę z córką w zimie lub gdy pada deszcz z wózkiem to wszystkie sąsiadki – „ale ją pani hartuje!”. Dla mnie szok bo czy zima czy Lato codziennie jesteśmy na spacerze. Nie wiem skąd taka reakcja ludzi. Zwłaszcza ze mieszkamy w dużym mieście a nie na Syberii, a jaki mamy klimat, każdy wie i nikt nie umiera od normalnej aktywności!!

        • Odpowiedz 23 marca, 2017

          Matania

          Co do hartowania to ostatnio usłyszałam oburzenie, bo nie ubrałam 6- cio miesięcznemu dziecku rajstop pod spodnie kiedy było 12stopni a w wózku miało jeszcze przykrycie.

        • Odpowiedz 7 kwietnia, 2017

          Angelika

          No ja tez jak bylam na spacerze z malutka corka w wozku na dworze to babka do mnie ze mam biedne dziecko ze tak na mrozie z nia chodze. Ona sobie spala,na biedna nie wygladala

  • Odpowiedz 22 marca, 2017

    Olga

    Alicja, uwielbiam Cię czytać! Lekko o rzeczach ważnych, nieczęsty to talent!

  • Odpowiedz 22 marca, 2017

    Kura Mania

    Popieram z całego serca! Mieszkając w Anglii lasy koło miasta mam bardzo ucywilizowane, ale i tak frajda jest przednia! I mamy mini ogródek z pomidorami, ziołami i truskawkami, które trzeba sadzić, podlewać i dogladac. Nie mówiąc już o wakacjach w Polsce, gdzie dziecko łazi samo po podwórku całe dnie, utytłane, usyfione, rozczochrane, w gaciach ubloconych li i jedynie z psią niańką za przewodnika. A mama może jedynie kontrolnie rzucać okiem z cienia czy wszystko ok. No czysta patologia XD

  • Odpowiedz 22 marca, 2017

    Basia

    Popieram całym sercem ten tekst. I jednocześnie im jestem starsza, tym bardziej doceniam tygodnie spędzone w namiocie w lesie na obozach harcerskich i oczywiście działkę warzywną pod miastem, gdzie jeździłam z rodzicami co weekend.

  • Odpowiedz 22 marca, 2017

    tola

    noo jak zwykle super 🙂 ale tego pisac nie musialam bo to juz wiesz 😀 ciekawa jestem jak ma sie tutaj kwestia dzieci mieszkajacych na wsi czyli np mojego urwisa? bo jak wiesz nie tylko mieszczuchy Was czytaja :p ja pochodze ze śląska wiec ciagle narzekam ze mieszkam teraz na wsi, ze daleko do placu zabaw ale moze jednak teraz inaczej na to spojrze? 🙂
    no i dzieki za wyjasnienie kwestii wspinania sie bo przeciez moj syn (2 lata 3 miesiace) od jakiegos czasu UWIELBIA sie wspinac! ostatnio zastałam go pośrodku 4 metrowej drabiny!! to juz teraz wiec czemu tak go ciagnie :)))

  • Odpowiedz 22 marca, 2017

    Karola

    W teorii zgadzam się z każdym argumentem z osobna, ale mimo że mieszkam na terenach z grubsza leśnych (a więc mam przyrodę na wyciągnięcie dłoni) to nie daję dzieciom pełnej swobody zabawy w krzakach. Być może są takie rejony Polski, których ten problem nie dotyczy, ale u nas z roku na rok jest coraz więcej kleszczy. I coraz więcej znajdujemy ich na sobie. Nawet w przydomowym ogródku. To naprawdę zniechęca przed dodatkowymi wypadami do lasu.

    • Odpowiedz 22 marca, 2017

      Alicja

      Wiem niestety, kleszcze są parszywe i mnie przerażają 🙁 natomiast nie wiem czy jest miejsce w którym jesteśmy od nich bezpieczni, bo młoda jedynego kleszcza w swoim życiu złapała w naszym ogródku – w którym nie ma niczego, absolutnie niczego poza trawą, którą regularnie przycinamy na krótko 🙁

      • Odpowiedz 23 marca, 2017

        Karola

        Właśnie :-\
        To przy okazji dopytam Was o zdanie w kwestii szczepień przeciw kleszczom. Noszę się z zamiarem szczepienia, ale trochę obawiam się działań niepożądanych, którymi trochę mnie nastraszono.

        • Odpowiedz 23 marca, 2017

          admin

          My nie jesteśmy zaszczepieni, ale coraz bardziej myślę o tym by to jednak w tym roku zrobić – bo jak nikt z nas nigdy nie miał kleszcza tak w zeszłe lato i młoda i Wirgiliusz złapali – młoda tak jak pisałam w ogrodzie, a stary jak biegał po chaszczach w lesie – więc boję się, że się mnoży dziadostwa. Ale najpierw muszę moich na ospę zaszczepić, bo ciągle mamy to przekładne, bo coś, a mnie szlag trafia, bo chciałabym żeby byli zaszczepieni już przeciwko ospie, bo nie chce badziewia.

          • 23 marca, 2017

            Karola

            Ja w sumie zła jestem na siebie, że nie pomyślałam o tym wcześniej, bo teraz te małe potwory ruszyły na żer po zimie. U nas wszystkie z jakimi mieliśmy kontakt butowały w ogródku, więc oczami wyobraźni widzę tam całe kolonie…
            Powodzenia zatem 🙂

          • 23 marca, 2017

            Karola

            Bytowały oczywiście 🙂

        • Odpowiedz 23 marca, 2017

          justin

          Od Boreliozy nie da sie zaszczepic, tylko od zapalenia opon mozgowych ktore wywoluja kleszcze. Co do ogrodu to dobrzej jest chociaz posadzic rosliny odstraszajace kleszcze np lawende. Sama bylam chora na borelioze i tez sie boje jak to bedzie z moim dzieckiem chce zeby mialo taka swobode jak ja w dziecinstwie a z drugiej strony sie boje bo wiem co sama przeszlam chorujac.

      • Odpowiedz 23 marca, 2017

        Jamama

        Alicjo, gdzieś, kiedyś czytałam/ słyszałam, że te paskudztwa – kleszcze to najłatwiej w miastach złapać. A dlaczego? Ano dlatego, że parki, skwerki, żywopłociki w miastach, to idealne stołówki. W lesie toto badziewie musi naczekać się na jeża, norniczkę albo zajączka, jakiś ludź lub pies to rzadki rarytas. A w mieście, w parku, to w krzaczory i na trawkę jedzonko samo się pcha. No i jest tego dużo, bo sami razem z naszymi psiakami z lasów i łąk nanieśliśmy.
        Moje zwierza, też jak przynoszą to tylko z domowego ogrodu (Katowice). A ja mam schiz, nie ja mam totalnego schiza i panicznie boję się kleszczy (jest jakaś kleszczofobia?) odkąd moja mama zachorowała na boreliozę. A jak mnie ciachnął w ciąży taki jeden parszyw, to myślałam, że się przekręcę ze strachu.
        A i najgorzej jest złapać wersję „nimfa”, bo toto jest widoczne dopiero jak sie porządnie nażłopie krwi…. Lat temu kilka z głowy osobistego czworonoga (rasa duża błoto i krzakołażąca) zdjęłam około 30 nimf… No i te wszystkie repelenty dla psów i kotów, niestety coraz słabiej działają, bo kleszcze się bardzo szybko uodparniają.

      • Odpowiedz 24 marca, 2017

        Remia

        Ja byłam szczepiona lat temu 10, jak w liceum należałam do pttku i po lasach łaziłam ciągle.Teraz staram się z dzieckiem wybierać do bardziej oddalonego lasu, bo w nim jakby mniej tego niż w tym, do którego mamy pół km. A jeśli jest kleszczofobia, to ja ją zdecydowanie mam. I zaraz szukam na temat szczepienia dla dziecka.

  • Odpowiedz 22 marca, 2017

    ARek

    Czytałem i przypomniałem sobie jak to w każdy weekend rodzice zabierali nas na spacer do lasu i była to norma nawet zimą. Teraz się zastanawiam dlaczego jeszcze w tym roku nie byłem z synem w lesie… no tak zawsze jest coś ważniejszego do zrobienia, a dzieci jak w więzieniu siedzą w domu. Dobrze jest poczytać kogoś mądrego, co uzmysłowi popełniane błędy. Dziękuję za kolejny dobry artykuł.

  • Odpowiedz 23 marca, 2017

    S.

    Noooo… te angielskie dzieci są naprawdę biedne. Mieszkamy w pewnej mieścinie w jukeju i jesteśmy prze-ra-że-ni. Najwięcej czasu na dworze to dziecko spędza, jak jest przerwa w szkole. Bo potem po lekcjach to albo od razu rodzic (he, he… rodzic siedzi w pracy, prędzej opiekunka) odbiera samochodem (co z tego, że mieszka trzy ulice dalej), albo takie młode (powiedzmy 9-14 lat) idzie do sieciowej kawiarni i tam siedzi z koleżankami i kolegami. To nas naprawdę powaliło. Nie na plac zabaw, nie na rower, nie na przechadzkę, tylko kurczę do sieciówki, żeby wcinać te brytolskie obrzydliwe pseudowypieki z olejem palmowym (i się dziwią, że 2/3 społeczeństwa ma problemy z otyłością). Mnóstwo dzieci ma też niewyobrażalną ilość zajęć pozalekcyjnych. Do samego wieczora i w weekendy. Znamy nawet przypadek, że dzieciak przyjechał ze szkoły z internatem do domu na przerwę śródtrymestralną, więc rodzice załatwili mu dodatkowe korepetycje. Bo przecież nudziłby się w domu, nie?
    Jak przyglądam się otoczeniu to jeszcze bardziej żałuję tych dzieci. Nie wiem, jak na północy kraju, ale u nas dużych, ogólnodostępnych przestrzeni jest jak na lekarstwo. Wszędzie tylko płoty, płoty, płoty (takie po dwa metry często). Ulice i płoty. Lasu nie uświadczysz. A park to w ich mniemaniu miejsce do gry w rugby i trzy drzewa na krzyż. No, niech będzie: plac zabaw jest fajny. Tylko gdzie ta zieleń?

    • Odpowiedz 25 marca, 2017

      Ka Pa

      To ja dla kontrastu powiem, ze mieszkam w Szwecji. Klimat jest dosyc ciezki, zima trwa prawie pol roku, ale dzieci ciagle wypuszcza sie na dwor (nawet jak pada deszcz, snieg czy jest -20). Tutaj nie ma zlej pogody, sa tylko zle ubrania. I nawiazujac do innego komentarza, nie zakladam rajstopek pod spodnie i dzieci zyja i maja sie dobrze 🙂 Ciekawe jest to, ze chociaz klimat jest o wiele ostrzejszy, to matki tutaj ubieraja swoje dzieci o wiele lzej niz w Polsce.

  • Odpowiedz 23 marca, 2017

    Dzikie wiśnie

    Mieszkamy przy lesie i staramy się korzystać jak najczęściej z tego naturalnego plac zabaw. Najbardziej jednak żałuję, że przedszkole, które sąsiaduje z lasem (wystarczy przejść na drugą stronę ulicy), praktycznie w ogóle nie korzysta z możliwości spacerów tamże. Nauczycielki z niewiadomych mi względów wolą prowadzać grupy ulicami. Już nie wspomnę o tym, że niestety zazwyczaj to w ogóle nigdzie nie wychodzą. Dla mojej córki zostaje tylko czas powrotu do domu i zabawa w naszym ogrodzie, by choć trochę pobyć na dworze. Chyba założę leśne przedszkole, ech …

    • Odpowiedz 23 marca, 2017

      tola

      Ja mysle ze to w duzej mierze wina rodziców, którzy wlasnie tego wymagaja, bo w lesie sa kleszcze a w ogóle to lepiej nigdzie nie wychodzic bo jeszcze dzieci sie rozchoruja!

  • Odpowiedz 23 marca, 2017

    matka

    Zimą jestem z moimi córkami jedynym rodzicem na placu zabaw. A one mają wielką frajdę z pobytu tam, nawet jeśli nie mogą skorzystać ze zjeżdżalni (bo śliska i mokra) czy piaskownicy. Zawsze coś sobie wymyślą. Przedszkole mamy pod nosem,a droga do niego to codziennie inna przygoda. A to skakanie w kaloszach po kałużach, a to podskoki do spadających płatków śniegu, a to zachywyty nad nowymi listkami na krzakach, a to „niechodzenie po liniach” na chodniku, a to głaskanie psów sąsiadów 😉 Zimą jak dni krótkie bierzemy latarki i idziemy na krótki spacer. Oczywiście samych plusów tych spacerów nie ma, bo mieszkamy w Warszawie, więc mamy smog, ale i tak uważam, że większą korzyścią są te codzienne spacery wśród bloków niż ciągle siedzenie w domu z powodu smogu czy lenistwa. Chociaż wiadomo – nam też się czasami nie chce – ale już wiosna! Będzie lepiej! 🙂

  • Odpowiedz 23 marca, 2017

    Tedi

    A ja myślałam, że coś ze mną nie tak, bo wolę dziecku żaby w lesie pokazywać niż iść na plac zabaw ?. Za to w zeszłego wakacje uwielbiałam plac zabaw, gdy był deszcz. Ja siadał am w kawiarence z moim ciężarna brzuchem a syn biegał w kalosze i kapturze i robił w piasku morze dla wielorybów. Oczywiście nikogo poza nami na placu nie było. ..

  • Odpowiedz 23 marca, 2017

    Sylwia

    Kurczę, ja wczoraj pokazywałam synkowi (16 mcy) że w kaloszach można chodzić po kałużach. I teraz mi się nic nie dopierze już 😉 mimo że wracam z pracy nieraz padnięta to staram się na ile tylko się da wyjść z nim na zewnątrz, pogrzebać w piasku, jak mokry – to robimy babki z piasku, wozi sobie dziecinną taczką. Bierzemy rowerek i wędrujemy. A teraz nie mogę się doczekać aż mi mąż bo zimie odgruzuje rower i w końcu kupimy fotelik rowerowy dzieciowi żebym mogła z nim śmigać 🙂 rok temu był stanowczo za mały ale myślę że teraz będziemy już próbować. Co do ubrudzenia – no ja mam akurat małego królewicza, który każe sobie czyścić rączki non stop a jak bierze coś brudnego to opuszkami dwóch paluszków żeby się czasem nie pobrudzić…

  • Odpowiedz 23 marca, 2017

    so

    Dokladnie! ☺
    Wasz piesio juz taki duzy?? Cudny!

  • Odpowiedz 23 marca, 2017

    Marta

    Piękne zdjęcia, aż mi się lasu zachciało:) Ja też pamiętam z dzieciństwa, że każdy weekend spędzaliśmy na jakimś spacerze/ wycieczce i staram się moim dzieciom zapewnić to samo. Co do placów zabaw, latem jest jeszcze ok, ale przychodzi wrzesień i nagle dzieci wymiata, po prostu pustki.
    Z drugiej strony, pamiętam, że jako kilkulatka mogłam swobodnie biegać po placach zabaw/trzepakach i między blokami razem ze zgrają niekiedy i młodszych ode mnie dzieci. Dziś nie wyobrażam sobie wypuścić mojego 5-letniego synka samego, po pierwsze bo umarłabym ze strachu, po drugie pewnie by na mnie przechodnie do mopsu donieśli, że zaniedbuję/ narażam na niebezpieczeństwo, a przecież pamiętam, że sama w tym wieku już na tzw. „plac” wychodziłam i większość dzieciństwa spędzałam na dworze. A jak to u was wygląda? Kiedy jest dobry czas na wypuszczenie dziecka „na wolność”?

  • Odpowiedz 23 marca, 2017

    Agata

    Dobrze napisane. My mieszkamy w Norwegii, i nasza 2-latka śpi we wózku na zewnątrz cały rok, nie choruje i dobrze się ma. A jak nie śpi chodzą na wycieczki do lasu. I to mi się podoba ???

  • Odpowiedz 23 marca, 2017

    Rainha

    Ale to taki paradoks, bo teraz dzieci ma pokolenie lat 80, a przynajmniej w moim przypadku i bandy z podwórka, jak byliśmy dziećmi w latach 90 to szalelismy bez opieki na trzepaku, brudzilismy się, kradlismy jabłka z pobliskiego dzikiego sądu, rysowalismy kredą po chodniku i kopalismy w piłkę gdziekolwiek calymi dniami BEZ OPIEKI!! I uwaga: zyjemy! a naszym dzieciom na taka swobodę nie pozwalamy. Dziwne

  • Odpowiedz 25 marca, 2017

    mala_Mi

    A ja z innej nieco strony, bo my mamy w mieszkaniu (45m2, Kraków) drabinkę gimnastyczną. Zobaczyłam na blogu matkawiariatka i oszalałam. Stoi w pokoju dzieci od grudnia. Drabinka od podłogi do sufitu, na wysięgniku pod sufitem trapez, lina, uchwyty gimnastyczne i worek bokserski. Dzieci przyspawane do sprzętu. Nie jest zielono, ale mają ruch nawet we wnętrzu. Młodemu (7 lat) się motoryka niesamowicie poprawiła od tej drabinki. Pozbył się leku wysokości, odważa skakać… a lasu się boi panicznie ;((((( – konkretnie pożaru. Histerii dostaje, jak ma wejść do lasu 🙁

    A co do kleszczy – ja się „wychowałam” = dwa miesiące wakacji do 13. roku życia na wsi a potem każdoweekendowy pobyt na działce w prawdziwym lesie w Beskidach i przez ponad 20 lat intensywnego łażenia po chaszczach zdjęłam z siebie kilka kleszczy raptem. I w konsekwencji tak zwane nic. A mój starszy ostrożny brat przywiózł z wakacji w Austrii pokleszczowe zapalenie opon mózgowych ;/ i, jak się po 20 latach okazało, boreliozę, początkowo zdiagnozowaną jako stwardnienie rozsiane. Nie chcecie znać szczegółów ;/

    Także – co komu pisane, to go nie minie.

    A drabinkę do mieszkania polecam strasznie!!!!!! (u nas był z tego rodzinny składkowy prezent mikołajowy, hehe, jedna porządna rzecz zamiast masy plastikowego staffu)

  • pozwalam dzieciom brudzić się, próbować wszystkiego. Poznawać wszystko co wokół. Boso biegać po strumieniu, bawić się patykiem, zdzierać korę z drzewa, deptać po mchu, chłonąć zapach powietrza o poranku, wsłuchiwać się w odgłos lasu, szum wiatru i trele ptaków. Możemy to wszystko. Mieszkamy w dobrym miejscu. Dzieci z rzadka się przeziębiają. Co prawda czasem tęsknota za tym całym wielkim światem, za dobrodziejstwem tego co dziecko zobaczyć i poznać może w dużym mieście. Ale zdążą, przyjdzie czas na wszystko.

  • O! „Dzieci z Bullerbyn”! uwielbiałam tą książkę za dziecka, pamiętam że mieliśmy ją jako lekturę, bodajże w drugiej klasie podstawówki, jednak ja ją odkryłam dużo wcześniej 🙂 Także uważam, że warto jak najwięcej spędzać czasu z dzieckiem na dworze, a jak jest starsze to puszczać je samo. Nie zawsze jednak jest taka możliwość – mój dom rodzinny mieści się niedaleko parku, więc chętnie puszczam tam dziecko, jednak mieszkałam pewien czas w samym centrum miasta i bałabym się w takiej okolicy dziecko same puszczać szczerze mówiąc

  • Fajnie, że o tym piszesz 🙂 Mam identyczne przemyślenia, po tegorocznych wakacjach 🙂 Moje dziecko po 2 miesiącach poza Warszawą spędzonych w leśnym przedszkolu w Augustowie oraz u babci na głębokiej wsi z lasem za płotem – rozwinęło się ogromnie. Zauważyłam ogromną zmianę w rozwoju emocjonalnym, ruchowym oraz poznawczym. Z przykrością stwierdzam, że powrót do stolicy był trudny i tempo zycia, stres, oraz zbyt duża liczba bodźców znowu dają się we znaki 😉 Natura jest najlepsza, bodźce jakimi karmi układy nerwowe nasze dzieci, są najwyższej jakości.
    Pozdrawiam serdecznie 🙂

Leave a Reply