Z życia Rodziny Kangurów. Historia prawdziwa o tym, jakie znaczenie ma przytulanie i jak Maleństwo urosło……

Dziś  będzie dużo o przytulaniu, dotykaniu, o emocjach i o miłości w sumie też. Poruszam temat, który jest mi z kilku co najmniej powodów bardzo bliski.  Po pierwsze, kangurowanie, to jeden z ważniejszych i przede wszystkich jeden z  przyjemniejszych aspektów mojej pracy (oddział intensywnej terapii noworodka).  Gwoli wyjaśnienia,  to nie ja kanguruję dzieci na oddziale (choć i tak się czasem zdarzało w sytuacjach wyższej konieczności) tylko ich rodzice 🙂 Po drugie, moja przyjaciółka 10 stycznia urodziła synka dużo przedwcześnie. To właśnie między innymi na ich przeżyciach oraz na swoich doświadczeniach zawodowych będę się opierała pisząc ten tekst.
Występują:
1.    Moja przyjaciółka vel „mama kangurzyca”, czyli mama intensywnie i świadomie kangurująca oraz jej mąż, aktualnie także w roli pełnoetatowego Kangura. W tym momencie ich życia daleko w tyle zostawili swoje życie prywatne, pracę zawodową, a także dom (gdyż synek urodził się jakieś 250 km od miejsca ich zamieszkania) i są tylko dla Niego. Od rana do nocy, a nocą także, myślami i snami.
2.    Synuś państwa Kangurów, tu jako „Maleństwo”. Maleństwo urodziło się na długo przed terminem, w 30 tygodniu ciąży, z masą ciała 920 g (po czterech dobach 870g). Przyjście na świat z tak mało imponującymi wymiarami ciała zobowiązuje do przebywaniu w inkubatorze i na oddziale intensywnej terapii noworodka przez dłuży okres czasu- każdego i bez wyjątku. I tym sposobem Maleństwo i jego Rodzice żyją razem w szpitalu i dają sobie nawzajem to co mają najlepszego.
3.    Kangurujący za dnia i nocą czyli, cała rzesza Mam i Tatusiów z Oddziału Intensywnej Terapii Noworodka w Rudzie Śląskiej, których tutaj nie mogę pominąć, a od których wiele się nauczyłam.

DSC_0494

Ale zacznijmy od początku.

Czym jest kangurowanie?

Kangurowanie to nic innego jak zapewnienie kontaktu skóra do skóry, pomiędzy noworodkiem a osobą kangurującą właśnie, którą zazwyczaj jest mama lub tata. Kangurować można zarówno noworodki donoszone jak i wcześniaki.  Zasadniczo jednak, termin „opieka mamy kangurujacej” (ang. kangaroo mother care, KMC) odnosi się do kontaktu skóra do skóry  mamy/taty  z noworodkiem z niską masą urodzeniową  tzn. < 2500 g (ang. low birth weight, LBW) i o tym będziemy w tekście rozprawiać.  Definicję tą rozszerzono o bardzo istotne dla modelu opieki określenia związane z czasem tj. : kangurowanie powinno być rozpoczęte jak najwcześniej po urodzeniu (najlepiej od razu po porodzie,  lub po przetransportowaniu na oddział), powinno być wydłużane w czasie, a  najlepiej -ciągłe (w miarę możliwości oczywiście).
Poruszając się dalej w temacie czasu-  istnieją dwa sposoby kangurowania:
•    Ciągłe kangurowanie– czyli, najlepsze z możliwych. Występuje wtedy, gdy noworodki chore albo z niską masą urodzeniową mają zapewniony 24 godzinny kontakt skóra do skóry. Wtedy nie potrzebują już inkubatora, gdyż tą rolę przejmują rodzice.
•    Okresowe kangurowanie– występuje wtedy, gdy  kangurowanie jest stosowane do kilku godzin dzienne.

Zarówno mama Kangurzyca z Maleństwem,  jak i mamy na oddziale w Rudzie Śląskiej kangurują się w tej drugiej opcji, czyli przerywanej. Fakt ten wynika oczywiście z wielu różnych ograniczeń, zarówno systemowych  jak i sytuacyjnych, ekonomicznych czy wreszcie lokalowych. Niemniej jednak, udowodniono, że każdy, choćby najkrótszy okres czasu w którym rodzice mogą kangurować swoje pociechy jest niezastąpioną formą terapii.

Kontakt skóra do skóry ze swoim dzieckiem dodaje rodzicom otuchy, siły, sprawia, że czują się potrzebni. Poza tym są to momenty, w których można nawiązać silną emocjonalną więź z potomkiem (przez szyby inkubatora jest to mocno utrudnione). Okazało się, że to nie inkubator, ale ciało mamy/taty jest najlepszym z możliwych miejsc dla procesu zdrowienia wcześniaków. Nawet kilkuset gramowe wcześniaki, czy te podłączone do respiratora mogą być przytulane. Dlatego zawsze kiedy jest to możliwe staramy się badać, pielęgnować i karmić  maluchy w momencie kiedy przebywają razem ze swoją mamą czy tatą.

Kangurowanie ułatwia także rozpoczęcie,  utrzymanie procesu laktacji i karmienie piersią.  I tak też było w przypadku mamy Kangurzycy. Pamiętam jak pękała z dumy przynosząc Maleństwu 0,2 ml własnego, ciężko wyprodukowanego mleka. Teraz zamrażalka na oddziale pęka w szwach bo produkcja mleka przez Kangurzycę jest tak duża, że znacznie przewyższa potrzeby Maleństwa 🙂 Nie ma się co dziwić, gdyż na przytulaniu spędzają do 5 godzin dziennie.  Podobny trend, jeśli chodzi o laktację (a nie jest rzeczą łatwą, aby utrzymać laktację w momencie gdy dziecko znajdzie się na oddziale intensywnej terapii) widać  też w innych tego typu oddziałach.  W moim szpitalu, mamy wcześniaków, oprócz kangurowania długie godziny spędzają w pokoju laktacyjnym, gdzie odciągają, odmierzają i porcjują mleko dla swoich maluszków. Wszystkie ewentualne nadwyżki mleka (za zgodą mam) trafiają do Banku Mleka, którym to na oddziale dysponujemy. Z mleka zdeponowanego w Banku korzystamy w sytuacjach gdy, mamy wcześniaków nie są w stanie same wyprodukować odpowiedniej ilości pokarmu dla swojego dziecka.

DSC_0646
Dwa lata temu we wrześniu miałam przyjemność odwiedzić Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Uppsali w Szwecji. Kontakt ze szwedzkimi specjalistami stał się momentem przełomowym nie tylko w moim  postrzeganiu opieki nad wcześniakami, ale całego zespołu lekarzy i pielęgniarek z rudzkiego oddziału.  Tam, rodzice są w stałym kontakcie skóra do skóry ze swoim maluszkiem.  Mama, tata i wcześniak dostają osobny pokój, który oprócz niezbędnego sprzętu medycznego niczym nie różni się wyglądem  od domowej sypialni. Jest telewizor, radio, komputer, łazienka i wszystko czego potrzeba do życia. Brakuje tylko inkubatora. Ale tą rolę przejmują już rodzice. Wszystko jest oczywiście bezpieczne i odbywa się pod kontrolą dyżurujących pielęgniarek. A co najważniejsze, rodzice uczą się sami zajmować się swoim dzieckiem. Zaczynają od czynności pielęgnacyjnych, uczą się kąpać, przewijać , karmić, kończą na prostych czynnościach i zabiegach medycznych.  Nawet bardziej skomplikowane procedury medyczne jak np. intubacja odbywają się u mamy na rękach. Przez kilka tygodni/miesięcy taka wyjątkowa rodzina ma swój prywatny, przytulny i bezpieczny  azyl w samym centrum jednego z najbardziej nowoczesnych oddziałów  intensywnej terapii w Europie. Mają do dyspozycji kuchnię, ogród  z leżakami, bawialnię dla rodzeństwa noworodków i wiele innych rzeczy, które normalnie posiadamy w swoich rodzinnych domach. Mamy zatem najlepsze z możliwych wzorce do naśladowania.

Kilka uwag praktycznych

WHO (Światowa Organizacja Zdrowia) wydała zalecenia odnośnie KMC.

Przede wszystkim nagi noworodek (tylko w pieluszce) powinien być ułożony między piersiami mamy lub na klatce piersiowej taty pod/lub okryty ich ubraniami, kocykiem czy szlafrokiem, na główkę zakładamy czapeczkę. Takie postępowanie chroni noworodka przed nadmiernym parowaniem (utratą wody przez skórę) oraz przed utratą ciepła. Ważne jest, aby jak największa powierzchnia skóry dziecka przylegała do ciała rodzica. Podczas kangurowania rodzice zabezpieczają główkę dziecka, tak aby drogi oddechowe pozostawały drożne (zapobieganie bezdechom). Dodatkowo ruchy klatki piersiowej mamy podczas oddychania przypominają maluszkowi o oddychaniu. U nas w szpital aktualnie posiadamy specjalne bluzeczki do kangurowania

kolaż2kolaz3

Podczas całej sesji (trwającej godzinę i dłużej) rodzic powinien wygodnie siedzieć w fotelu, zrelaksować się i cieszyć bliskością. Mamie Kangurzycy i rodzicom na moim oddziale (szczególnie tatusiom) bardzo często zdarza się przysnąć podczas takich sesji. Nie ma to jak chrapiący Kangur na Oddziale Intensywnej Terapii- wrażenia niezapomniane.To tylko dowodzi faktu jak bardzo relaksująco-kojąca jest to czynność dla dwojga najbliższych sobie ludzi. Ja, jako obserwator całego procesu tulenia widzę wyraźnie jak dzieci powoli się uspakajają, jak wyrównują oddech, wzrasta im poziom saturacji, uspakaja się akcja serduszka.

Podsumowując, oto podstawowe tj. „mierzalne”  (czyli udowodnione naukowo) zalety kangurownia:
1.    Z perspektywy Maleństwa:

  • Unormowanie temperatury ciała, akcji serca i czynności oddechowej
  • Łatwy i szybki dostęp do maminej piersi i mleka
  • Niezastąpiony wpływ na rozwój emocjonalny i psychiczny- fizyczny kontakt z mamą ma cudowną uspokajającą moc, redukuje napięcie i stres, obniża behawioralną i fizjologiczną reakcję organizmu na bodźce bólowe (czasem niestety nieuniknione w szpitalu), sprzyja nawiązywaniu bliskości i więzi z mamą, wprowadza w spokojny sen, przyspiesza rozwój układu nerwowego
  • Stabilniejszy przyrost masy ciała
  • Stabilniejszy stan dzieci podczas pobytu w szpitalu (w porównaniu do tych „pozostających po opieką„ inkubatora)   Zmniejsza się ryzyko zakażeń szpitalnych, chorób układu oddechowego i innych
  • Szybszy wypis do domu

2.    Z perspektywy Mamy i Taty

  • Umacnianie więzi z dzieckiem
  • W rodzicach wzmaga się poczucie pewności, odpowiedzialności, nabywania umiejętności rozpoznawania oraz zaspokajania emocjonalnych i fizycznych potrzeb dziecka
  • Kangurujące mamy są mniej zestresowane, mają lepszy nastrój i rzadziej zapadają na depresję, a swoje dzieci postrzegają jako bardziej „ zwyczajne” w porównaniu do mam wcześniaków, które są odseparowane od swoich pociech.  W ślinie  mam wykazano mniejsze ilości kortyzolu (hormon glikokortykosteroidowy wytwarzany przez warstwę pasmowatą kory nadnerczy, potocznie –hormon stresu)
  • Zwiększenie produkcji mleka, udane karmienie piersią, dłuży okres karmienia naturalnego  (korzyść tylko dla mam:))

PS. Troszkę czasu upłynęło od momentu kiedy zaczęłam tworzyć ten tekst. Obecnie, Maleństwo waży już 2100g  i w najbliższym czasie szykują się na powrotu do domu. I oto historia cała, która tak naprawdę właśnie się rozpoczyna….
Trzymajcie się moje Kangury kochane.

DSC_0681

Źródła:

  • Blomqvist YT. Kangaroo Mother Care Parents’ experiences and patterns of applicationin two Swedish neonatal intensive care units. Doctoral Thesis. Acta Universitatis Upsaliensis, Uppsala 2012.
  • Blomqvist YT, Frölund L, Rubertsson C’[et al]. Provision of Kangaroo Mother Care: supportive factors and barriers perceived by parents. Scand J Caring Sci. 2013,27,345-53.
  • Lawn JE, Mwansa-Kambafwile J, Barros FC , [et al].‘Kangaroo mother care’ to prevent neonatal deaths due to preterm birth complications. Int. J. Epidemiol. 2010, 39 , i144-i154.
  • WHO. Kangaroo mother care: A practical guide. Department of  Reproductive Health and Research. 2003
  • http://www.who.int/reproductive-health/publications/kmc/text.pdf
  • http://www.kangaroomothercare.com/

Uroczą pluszową rodzinkę (ulubione Przytulanki Pierworodnej- bohaterki tego bloga) można zakupić tu:

Wreszcie mamą synusia (lipiec 2014)!!! Położna- z wykształcenia i zamiłowania, Certyfikowany Doradca Laktacyjny - CDL Nr. rej. CNoL 482/2015/CDL, doradca noszenia ClauWi®, naukowiec, ostatnio także doktor nauk medycznych. Swoją drogą- najlepsza w pisaniu doktoratu z dzieckiem przy piersi;-) Bierze udział w eksperymencie naukowym mającym na celu dowiedzenie, że bez snu też można żyć. Kontakt: danka@mataja.pl

7 komentarzy

  • Odpowiedz 3 marca, 2014

    Alex

    Bardzo dobry i rzeczowy artykuł, oby takich jak najwięcej:)

    Maluszkowi z tej historii życzę wszystkiego najlepszego. Niech rośnie i daje szczęście swoim rodzicom !!!

    Pozdrawiam

  • Odpowiedz 9 lipca, 2014

    Lili

    Czytam książkę „Bez znieczulenia. Jak powstaje człowiek” (wywiad z Dębskimi) – w zasadzie to już ją „pożarłam”:) Jest tam napisane, że odratowanie człowieczka z 20tc jest pseudosukcesem medycyny ze względu na powikłania. Chciałam zapytać o Wasze zdanie – co sądzicie o tym, że nie powinno się ratować dziecka sprzed 24-25 tc?

    • Odpowiedz 9 lipca, 2014

      Alicja Kost

      Ciężki kaliber.
      Uważam, że o tym powinni decydować rodzice których uświadomi się na jakie potencjalne życie się piszą. Inna sprawa, że takie kwestie ciężko sobie uświadomić i wyobrazić, już nie wspominając o tym, że kiedy staje się w obliczu takiego wyboru człowiekiem rządzą emocje i ciężko racjonalnie podjąć decyzję. Łatwo jest teoretyzować i mówić, że ratowanie takiego dziecka nie ma sensu i skazuje je i rodziców na cierpienie, ale z drugiej strony jako matka dwójki dzieci sądzę, że kiedy widzisz swoje dziecko niezależnie od tego jak maleńkie ono jest, to po prostu chcesz żeby żyło. Bo na nie czekałaś i nie ważne czy 20 czy 40 tygodni. Ono jest Twoje.
      Reasumując nie wiem. I nie jest to miganie się od odpowiedzi. Ja po prostu nie wiem. I mam nadzieję, że nigdy nie będę musiała się przekonać. Bo to taki wybór z gatunku między Scyllą a Charybdą

    • Odpowiedz 9 lipca, 2014

      Danka Kozłowska-Rup

      Droga Lili!
      Poruszyłaś bardzo trudny temat. Co ja o tym sądzę…? „Moje sądzę” sprzed i po podjęciu pracy na Oddziale Intensywnej Terapii Noworodka różni się diametralnie. Przede wszystkim dlatego, że wcześniej ośmieliłabym się wyrażać poglądy typu „powinno się…., nie powinno się…” Mogę powiedzieć, że mniej więcej wiem jak wygląda życie wcześniaka i jego rodziców. „Mniej więcej”- dlatego, że nikt kto nie doświadczył narodzin skrajnego wcześniaka tak na prawdę nie jest w stanie (nawet w 1%) wyobrazić sobie co przeżywają rodzice i sam maluszek. Profesor Świetliński, mój szef, wybitny fachowiec w dziedzinie neonatologii, mówił np. że on by nie chciał aby (w sytuacji np. gdy jako starszy człowiek trafiłby do szpitala, albo w wyniku wypadku itd.) ktokolwiek wypowiadał się w kwestii czy powinno/nie powinno się go ratować…. Szczególnie, że kto miałby o tym zadecydować i na jakiej podstawie..? Czy np. starość albo kalectwo albo wcześniactwo stanowią dobrą podstawę do decydowania o udzieleniu komuś pomocy. Pytasz o „ratowanie” bowiem ludzkiego życia.

      Po drugie, w swojej pracy spotykam bardzo różne wcześniaki . Mam tu na myśli taką sytuację, że wcześniak z 30 tc. może docelowo być bardziej wymagającym pomocy (bardziej chorym) niż wcześniak z 24 tc. Składa się na to bardzo wiele różnych aspektów medycznych i nie tylko. Zmierzam do tego, że nie ma takiej cezury, po której mielibyśmy pewność, że nasze życie będzie wpisywało się w określone kanony uznane przez ogół za ”normalne, przeciętne, zdrowe”. Kto zatem może i czy w ogóle da się wyznaczyć taką granicę po której ratujemy/ nie ratujemy. Inna kwestią jest to, że co jest dla jednych normą (np. zdrowotną) dla innych nie musi nią być i co więcej, nie musi wiązać się z gorszą jakością życia( we wszystkich jego aspektach).

      Po trzecie, ratowanie za wszelka cenę (uporczywa terapia i podtrzymywanie cierpienia), a ratowanie i zapewnienie warunków do życia, chociażby najkrótszego, to znowu temat na osobną rozprawę doktorską. Co to znaczy ratować, uratować, kiedy nie podejmować resuscytacji, kiedy podejmować? Co to znaczy- sprawić, że ktoś będzie żył (mózg i serce) czy, że ktoś będzie ŻYŁ…..i skąd możemy to wiedzieć.

      „Mimo niewątpliwych osiągnięć medycyna musi zdawać sobie sprawę
      z ograniczenia, jakim jest śmiertelność człowieka” . Jan Paweł II

      Po czwarte, dziecko z 20 tc. w pospolitym rozumieniu słowa „ratowanie” jest „uratować” bardzo trudno. I znów wracam do tzw. granic „przeżywalności” noworodków. WHO podaje, że jest to 22 tc, 500 g lub noworodek z oznakami życia. Fizjologiczny rozwój płuc to 23-24 tc. No cóż, przy całym uznaniu dla współczesnej medycyny wiek ciążowy można o kilka dni pomylić. Zawsze liczy się też zdanie rodziców w takiej sytuacji. To jest przecież ich dziecko, niezależnie od tego czy waży 2000g czy 370g w czapce. W ostatnich latach te granice bardzo szybko przesuwają się w dół…najlepszym tego przykładem są rozbrykane dzieciaki, wcześniaki i skrajne wcześniaki też, które odwiedzają nas po roku, dwóch od wypisu ze szpitala. Ja nie umiem w takich sytuacjach opanować emocji i łzy wzruszenia zawsze ocieram ukradkiem w łazience.

      Po piąte, podniosłaś tutaj temat tylko jednego z dylematów z którymi borykamy się na co dzień- dotyczącego skrajnie niedojrzałych noworodków, pozostają jeszcze inne, równie trudne jak np. te związane z życiem płodowym albo te dotyczące noworodków urodzonych o czasie ale z ciężkim niedotlenieniem…..ech….trudne to wszystko.
      Jest masa baz medycznych (do których odsyłam), które traktują o losach wcześniaków poniżej 24 tc. po opuszczeniu szpitala.

      Jednym z naszych najmniejszych/najmłodszych pacjentów jest Dawidek http://dawidekspalek.blogspot.com/.
      Jego rodzice swoją postawą i ogromną miłością niewątpliwie mogą stanowić wzór dla innych. Pozdrowienia dla Dawidka, jego rodziców i wszystkich naszych kochanych wcześniaków:)

      I głowa mnie rozbolała od tego wszystkiego…..

  • Odpowiedz 11 maja, 2015

    Weronika (Sroka)

    Dopiero dziś odkopałam ten wpis (z odsyłacza od artykułu o skali Apgar).
    Dziękuję za niego. 🙂

    Jestem mamą wcześniaka i muszę pochwalić personel na OITN w SPSK 4 w Lublinie za pomoc, wyrozumiałość, troskę, cierpliwość… za wszystko, co zrobili dla mojej córki oraz dla nas, rodziców.
    Że namawiali wszystkie mamy do odciągania pokarmu, że mieli przesympatyczną panią spec od laktacji, że prosili o jak najczęstrze kangurowanie oraz że pozwalali (w miarę możliwości) na pozostanie matki w szpitalu, by była jak najbliżej dziecka.
    Chyba muszę im wysłać list wdzięczności po ponad 1,5 roku… chyba się ucieszą? 😉

    Przebywanie na oddziale intensywnej terapii jest potwornie stresujące dla całej rodziny, jak tylko czytam czy słuszę coś na ten temat, to wszystko wraca jak bumerang. Ale staram się pamiętać te najbardziej pozytywne chwile, dlatego nie będę pisać o złych doświadczeniach. Ważne, że wszystko dobrze się skończyło i życzę tego samego wszystkim rodzicom.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Weronika

    PS. Jednak mam pytanie dotyczące ciąży matki po takich przeżyciach. Czy są jakieś naukowe badania, statystyki, że historie takie lubią się powtarzać?? Chętnie poczytam! Zapewne zależy to od przyczyny przedwczesnego porodu (jeśli trzeba, to napiszę, jak to było u mnie).

  • Odpowiedz 30 lipca, 2015

    meatus

    Witam,
    też jestem wcześniakową mamą. Nasze dzieci urodziły się w 26 tyg ciąży. Synek był od początku silny jak na takiego skrajnego wcześniaka (7/9/9 Apgar), Córeczka była w o wiele gorszej kondycji (0/2/2) i niestety żyłą tylko 3,5 godz.
    Kiedy Jej stan mocno się pogorszył, przyszła do nas lekarz neonatolog i powiedziała, ze jeśli jeszcze raz się zatrzyma, nie będą Jej reanimować. Nie zapytała nas o zdanie, poinformowała. Tyle. Zrozumieliśmy wtedy, że takie mają „normy” ratowania maluczkich. Może chcieliśmy tak zrozumieć, a może źle to pamiętamy…Jakie są Wasze doświadczenia z życia i pracy na oddziale?
    Pozdrawiam 🙂

  • Odpowiedz 17 listopada, 2016

    Ewa mama Adama

    Zdrówka dla Maleństwa i siły dla rodziców Kangurów :-*

Leave a Reply