Gestykulacja, obolali rodzice i niebezpieczna natura – styczeń ’19 w naukach rodzicielskich

No moi mili – zima w pełni, śniegu na Śląsku po kolana, więc czas najwyższy wyjąć z szafy szorty i przywdziać blogaskowi – zapraszam na kolejną odsłonę rajdu po nowościach w naukach okołorodzicielskich.

Zaczynamy standardowo od nowości w dziedzinie ciąży i porodu, a tu pojawiła się moim zdaniem bardzo ważna praca, która sugeruje, że kobiety, które urodziły pierwsze dziecko poprzez awaryjną, nieplanowaną cesarkę, bo np. w trakcie porodu zaczęło się dziać coś niedobrego z mamą lub dzieckiem i trzeba było szybko interweniować, są bardziej narażone na wystąpienie depresji poporodowej. To ważne z co najmniej kilku powodów. Pierwszy z nich jest taki że kobiet, które urodziły malucha w ten sposób jest dość sporo – nie znam danych rodzimych, ale w UK na 165 000 porodów rocznie, około 25 000 to nieplanowane cesarki – dobrze jest mieć zatem świadomość, że te matule należy otoczyć szczególną opieką i wsparciem. I już naprawdę pomijam wsparcie ze strony służby zdrowia, bo to pewnie i tak się nie uda, ale dobrze jest po prostu uświadomić rodziny tych kobiet, że powinny zwracać baczną uwagę na to jak dziewczyny radzą sobie po tym stresującym i trudnym zarówno emocjonalnie, jak i fizycznie porodzie. Po drugie to kolejna cegiełka do worka dowodowego, który sugeruje, że sam poród i wszystko co się z nim wiąże, ma spory wpływ na start kobiet w macierzyństwo i jej stan psychofizyczny, a my niestety systemowo wciąż za małą wagę do jego przebiegu przykładamy.

W kategorii karmienie piersią mamy dwie nówki – jedna to żadne zaskoczenie – mleko mamy (albo po prostu mleko ludzkie) zostało uznane za interwencję ratującą życie u noworodków z wrodzonymi wadami serca. Uderzyło mnie to badanie, bo pamiętam, że jakiś czas temu jedna z was napisała do mnie maila, że oczekuje na malucha, który ma poważną wadę serca i bardzo chciałaby go karmić swoim mlekiem i czy mam jakieś rady na to jak w tak stresujących warunkach walczyć o laktację. Jak tam gdzieś jesteś droga autorko – to mam ogromną nadzieję, że u was wszystko w porządku i dajecie radę!

Drugie doniesienie na temat mleka mamy jest intrygujące, acz sama nie wiem jaki jest mój do niego stosunek (tzn. na ile traktować je poważnie, a na ile jako kolejną z korelacji typu im więcej filmów z Bradem Pittem tym więcej osób chorych na coś tam) gdyż albowiem wyszło im, że wśród dzieci karmionych piersią przez co najmniej 6 miesięcy odsetek istot leworęcznych jest mniejszy niźli wśród dzieci karmionych wyłącznie butelką. Co ważne nawet autor tej publikacji w żadnym wypadku nie sugeruje, że z tego wynika, że karmienie piersią prowadzi do praworęczności bowiem to kto jest jakoręczny ustala się w dużym stopniu jeszcze w życiu płodowym i jest w dużej mierze determinowane genetycznie, niemniej sugeruje on, że być może proces karmienia piersią w jakiś sposób optymalizuje lateralizację i w związku z tym wedle opracowania 22%, czyli mniej więcej 1 na 5 przypadków leworęczności wśród dzieci karmionych mieszanką można próbować przypisać sposobowi karmienia. Pozostałe wynikałyby z czego innego. Co ciekawe karmienie piersią powyżej 9 miesięcy nie wiązało się już ze zmianą częstotliwości występowania leworęczności. Oczywiście to wciąż tylko hipoteza i nie można wykluczyć, że nie samo mleko matki, a choćby sposób jego podania, czyli wprost z piersi zamiast z butelki albo jeszcze inne nieznane czynniki (które np. mogą stać za tym, że matki dzieci ze skłonnością do leworęczności z jakiegoś powodu rzadziej karmią piersią) mają wpływ na taki, a nie inny wynik. Ale potwierdzenie lub zaprzeczenie tej hipotezy i wiedzę o ewentualnych mechanizmach za tym stojących zyskamy dopiero jeśli powstaną duże randomizowane badania, a że na 99% takowe nie powstaną, to pozostaje nam jedynie przeczytać powyższe coby zająć choć na chwilę głowę czym innym niż tym co ugotować jutro na obiad, uśmiechnąć się i żyć dalej po swojemu. Pozdrawiam jakem matka trójki dzieci z których jedno jest leworęczne (zapewne po jednym z dziadków), jedno jest praworęczne (zapewne po drugim z dziadków), a trzecie się dopiero okaże. Byle tylko nie okazało się, że ma po matce dwie lewe ręce, bo jedna ciapa w rodzinie to wystarczająco dużo. Bez kitu.

Jeśli zaś chodzi o noworody to grupa naukowców wykminiła, że już trzydniowe noworodki są w stanie wyodrębniać z potoku słów poszczególne słowa. Nigdy się nad tym zastanawiałam, ale w sumie faktycznie jak taki człowiek wyłazi z brzucha i nie bardzo jeszcze umie mówić, a ktoś się nad nim pochyla i z zachwytem mówi „jakiż Ty jesteś śliczny, ukochany dzidziuś mamusi i tatusia” to on może to odbierać jako jakiżtyjesteśślicznyukochanydzidziuśmamusiitatusia a tymczasem z ich badań wychodzi, że bajtle doskonale wiedzą gdzie się kończy poprzednie słowo, a gdzie zaczyna kolejne. No i weźcie mi powiedzie czyż to nie jest fascynujące? Bo skąd u licha te dziecka takie mądre chwile po porodzie? Jakbym ja pojechała dajmy na to do Chińczech i słuchała czyjegoś wywodu to nie wiem czy byłabym w stanie wyłapać gdzie się kończą, a gdzie zaczynają pojedyncze słowa.

A skoro już przy słowach jesteśmy to przeskoczmy do wyższej grupy wiekowej, czyli pięcio-, sześciolatków i tego jaki wpływ ma na nich gestykulacja w trakcie opowiadania historii. Hiszpańscy naukowcy zaobserwowali bowiem, że jeśli dzieciakom w tym wieku opowiemy krótkie historyjki używając przy tym rytmicznej gestykulacji i zaznaczając np. gestem rozłożonych rąk słowa kluczowe w historii to gdy potem poprosimy je o odtworzenie i opowiedzenie własnymi słowami tej narracji, będą one radziły sobie z tym znacznie lepiej niż te dzieciaki, którym opowieść przekazano jedynie z użyciem słów – powstrzymując się od gestykulacji. Jeśli więc macie jak ja tendencję do machania kończynami niczym aktor ze spalonego teatru, kiedy o czymś opowiadacie dziecięciu, to chyba wychodzi mu to na dobre.

No to skoro przy słowach kluczach jesteśmy to zajmijmy się teraz modnym słowem – natura. W wielu regionach naszego globu jest bowiem szał na produkty, które mają w nazwie „naturalny”, natomiast natury samej w sobie nie darzy się zbytnim szacunkiem wręcz przeciwnie trochę się jej boimy. Ba, jak mówi jeden z autorów nowego badania – wielu rodziców uważa, że środowisko naturalne jest brudne i niebezpieczne dla dzieci (bo zarazki, robale, kleszcze, zwierzęta i z drzewa można spaść), a dodatkowo w parkach i terenach zielonych coraz więcej obostrzeń w postaci znaków „nie chodzić po trawie”, „nie wchodzić na drzewa” – wszystko to sprawia, że część dzieci ma znikomy kontakt z naturą, a do tego również postrzega ją jako coś niebezpiecznego.

Badacze postanowili zatem sprawdzić czy będzie jakaś korelacja pomiędzy tym jak dzieci postrzegają przyrodę i jaki jest ich kontakt z nią, a tym jak się miewa ich dobrostan psychiczny i czy wykazują jakieś problemy z zachowaniem. W badaniu wzięły udział 493 rodziny z dziećmi w wieku 2-5 lat. Okazało się, że gdy deklaracje rodziców sugerowały, że dziecko ma bliski kontakt z naturą to zwykle wykazywało ono mniej – nazwijmy to – bólu istnienia, lęków, hiperaktywności i problemów behawioralnych oraz emocjonalnych, a także więcej zachowań prospołecznych. Co więcej jeśli równolegle dziecko wykazywało większą odpowiedzialność za przyrodę i otaczające je środowisko naturale to rzadziej miewało konflikty i problemy z grupą rówieśniczą. Musimy wziąć pod uwagę, że badania przeprowadzone zostały w Hong Kongu, a więc nieco innym niż rodzimy kręgu kulturowym, ale mimo wszystko chyba warto je mieć w głowie przy planowaniu wiosennych aktywności rodzinnych. Wyprawa do najbliższego lasu, jak już się zdusi w sobie wszystkie fobie typu rozdziobią nas kleszcze i komary jak wejdziem w leśne dukty, to naprawdę fajna rozrywka, już nie mówiąc o tym, że żadna kulkowania wam tak dzieci nie zmęczy jak las. Słowo zatwardziałej wielbicielki betonu i szkła z fobią naturalno-robalową, która przez dzieci coraz bardziej ją w sobie zdusza 😉

Nawiązując zaś do kręgów kulturowych – to wiem, że całkiem spory odsetek moich czytelniczek/ów zamieszkuje poza granicami ojczyzny i dość często zadaje mi pytania na temat dwujęzyczności, na które jeszcze nigdy nie znałam odpowiedzi – haha. Niemniej jako że nigdy nie służę wam pomocą, bo się na tym zupełnie nie znam, to dziś specjalnie dla was o nowym badaniu na temat niemowląt wychowywanych w dwujęzycznych domach. Sugeruje ono bowiem, że takie środowisko ma fenomenalny wpływ na rozwój umiejętności kognitywnych u małych człowieków, zwłaszcza w obszarze uwagi, czyli selekcjonowania informacji. Czyli w sumie całkiem grubo. Fun fact: jedna z autorek badania nazywa się Ellen Bialystok. Mam taką słabość do wyszukiwania polsko brzmiących nazwisk wśród autorów badań. I jeszcze mam do czekolady mam słabość. I herbaty. I różowych butów. Ale nie ustaję w nadziei, że kiedyś w końcu dorosnę.

Tak samo jak nie ustaję w nadziei, że kiedyś w końcu się wyśpię. Po ostatnich nocach z trójką chorych dzieci zwłaszcza. Po takich nocach czuję bowiem ból istnienia i starego cielska z podwójną, jak nie potrójną, mocą. I nie jestem w tym najwyraźniej odosobniona, bo miłe naukowce opublikowały parę dni temu radosne badanie z którego wynika, że już jedna nieprzespana noc sprawia, że wzrasta aktywność mózgu w obszarze odpowiadającym za odbieranie bodźców bólowych, a równocześnie spada aktywność w tych regionach, które odpowiadają za modulowanie tego jak postrzegamy bolesne bodźce. Innymi słowy nasz próg bólu się obniża po nieprzespanej nocy. Po mojemu to generalnie wszystko się obniża po takich nocach – próg cierpliwości wobec progenitur własnych i ich drugiego rodzica jak również. No chyba, że tylko ze mnie taka jędza, ale jeśli tak to nie mówcie tego mojemu mężowi!

Źródła:

Krause i wsp., The pain of sleep loss: A brain characterization in humans
Fló i wsp. Newborns are sensitive to multiple cues for word segmentation in continuous speech
Valentina Tonei. Mother’s mental health after childbirth: Does the delivery method matter?
Davis i Spatz. Human Milk and Infants With Congenital Heart Disease
Hujoel. Breastfeeding and handedness: a systematic review and meta-analysis of individual participant data.
Sobko i wsp., Measuring connectedness to nature in preschool children in an urban setting and its relation to psychological functioning
Ingrid Vilà-Giménez, Alfonso Igualada, Pilar Prieto. Observing storytellers who use rhythmic beat gestures improves children’s narrative discourse performance.
Comishen i wsp. The impact of bilingual environments on selective attention in infancy

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

4 komentarze

  • Odpowiedz 11 lutego, 2019

    dzemeuksis

    „Jeśli zaś chodzi o noworody to grupa naukowców wykminiła, że już trzydniowe noworodki są w stanie wyodrębniać z potoku słów poszczególne słowa.”

    Ciekawe! Ale czy chodzi o słowa języka ojczystego rodziców, czy dowolnego słyszanego języka?

  • Odpowiedz 12 lutego, 2019

    Migotka

    6-miesiecznemu bajtlowi po operacji serca została tylko blizna (no… I trochę leków). Wisi teraz przy cycu a matka cyk! Mataje na telefonie czyta. Dobrze jest.

  • Odpowiedz 12 lutego, 2019

    Natalia Lub

    Też się robię jędzowata po nieprzespanej nocy. To nawet pokrzepiające, że to nie tylko wina podłego charakteru, ale także obniżania się progu bólowego…

  • Odpowiedz 12 lutego, 2019

    Michalina

    Dziś jestem jędzą, choć w nocy byłam gorszą, gdy próbowałam uśpić to zdrowe dziecko a mąż razem z drugim chorym co chwilę je wybudzali. I cały czas myślałam o tym, że deprywacja snu była stosowana jako tortura.
    Poza tym mój mąż się na mnie wścieka, że bronię dziecku dostępu do natury gdy nie pozwalam w styczniu raczkować po ogródku i zjadać ziemi i trawy…

Leave a Reply