Po dłuższej przerwie spowodowanej przebudową strony zapraszam państwa serdecznie na nową garść szorcików naukowych okołorodzicielskich z ostatnich miesięcy. Jak zwykle zachęcam do lektury dłuższego tekstu, bo:
- zrobiliśmy się tak przyzwyczajeni do szybkich, krótkich wiadomości, że nam się czerepy rozleniwiają i ciężko się koncentrować na dłuższych tekstach, a to raczej niedobrze
- fajnie przeczytać coś innego w tym rodzicielstwie niż tylko beblaj do dziecka językiem żyrafy, nie puszczaj bajek, nie dawaj smartfona do 30 urodzin i takie tam złote standardy. Ostatnio jeszcze na topie jest bitwa zwolenników zakazów i nakazów śniadaniówkowych w sensie co wolno, a czego nie wolno pakować dziecku do śniadaniówki. No ludzie co wrzesień to samo. Nuda. To co, jedziemy? Starałam się wybrać naprawdę nieoczywiste perełki dla was na dziś!
Co jeszcze może zmniejszyć ryzyko krótkowzroczności u dzieci?
Gdyby ktoś nie wiedział czemu to ważne, to dlatego, że odsetek dzieciaków, które potrzebują okularów, bo nie widzą z daleka rośnie lawinowo. Co widać w każdej klasie. No i to nie jest spoko, bo niedługo połowa populacji będzie w brylach, a okulary to nie tylko konieczność noszenia tego badziewia na nosie w sezonie kiedy parują i widzisz mgłę gdy wchodzisz z zimnego do ciepłego, ale też szereg potencjalnych komplikacji medycznych więc nie jest to pożądana opcja żeby wszyscy byli półślepi.
No i badacze z Chin wzięli się za te kwestię, bo w Azji wschodniej to ten cały problem z okularnikami mają jeszcze większy niż my w Europie (aktualnie 80% młodzieży!!!). Wzięli więc na warsztat 30000 dzieciorów w wieku szkolnym i wyszło im, że nawet po wzięciu pod uwagę takich kluczowych dla rozwoju krótkowzroczności czynników jak:
- czynniki genetyczne (jak ktoś z rodziców ma bryle to szansa że dzieć będzie miał rośnie)
- znane czynniki środowiskowe (duża ilość pracy w bliży np. nauki, mała ilość czasu na dworze, duża ilość ślęczenia przed ekranami)
Pozostaje jeszcze inny czynnik, o sporo mniejszym znaczeniu (wiadomo), ale jako że teoretycznie modyfikowalny, to warty zauważenia, którym to czynnikiem jest zanieczyszczenie powietrza cząstkami PM2.5 i NO2. W związku z czym postulują by szkoły tym poważniej traktować jako strefy czystego powietrza. Tzn. wiecie w cholerę zieleni wokół, zamykanie ulic na czas gdy dzieci do szkoły idą/są podwożone, no i oczyszczacze powietrza w każdej klasie. Biorąc pod uwagę, że ostatnio podsłuchałam rozmowę w której uczeń X skarżył się, że ciężko mu się korzysta w szkole na dwójeczkę, bo papier szorstki, a uczeń Y wytrzeszczył oczy niczym w memie „to wy ludzie macie w ogóle papier toaletowy w szkole???” to te oczyszczacze mogą być niekoniecznie realne. Ale pomarzyć można, a i nowe orędzie do walki o lepsze powietrze mamy w ręku.
Z ciekawostek to była pierwsza publikacja z której dowiedziałam się, że gry piłkowe również mogą zmniejszać nieco ryzyko krótkowzroczności. Zawsze mi się wydawało, że z taką piłką nożną czy badmintonem to oczywiste, no bo jak dzieci grają, to są więcej na zewnątrz w świetle dziennym (a to znany czynnik zmniejszający ryzyko), mniej czasu mają na gapienie się w bliż i ekrany (jak wyżej), ale okazuje się, że gry piłkowe halowe (tenis stołowy, koszykówka, siatkówka), również mogą być pomocne. Pewnie w głównej mierze dlatego, że jak się zajmują dzieciory tym to nie zajmują się bliżą, ale oni twierdzą, że może też pomagać kwestia wodzenia wzrokiem za piłką częstego, ergo fitness dla gały ocznej jak ta lala się robi. Kiedy więc pytacie mnie na jakie jedne zajęcia zapisałabym dziecko gdym miała wybrać wg swojego widzimisię tylko jedne to postawiałabym na sport. Albo angielski. No kurde nie wiem.
(Nie)oczywiste plusy rodzeństwa, czyli pierwsze badanie jakie znam gdzie są faktyczne minusy bycia jedynakiem
Świat się zmienia, niemniej choć decyzje o posiadaniu dzieci lub nie, a także okoliczności prowadzące do tego, że ktoś ma jedno czy więcej dzieci są bardzo złożone i ich ocenianie nie leży w niczyjej gestii, to jednak przeobrażenia demograficzne łączą się z pewnymi wyzwaniami czy tego chcemy czy nie. I dobrze sobie z nich zdawać sprawę – nie po to by wpływać na cudze decyzje czy losy – tylko by wiedzieć jak się wspierać. Nowe dane z USA pokazują bowiem, że jedynacy odczuwają większe brzemię (emocjonalne i finansowe) związane z koniecznością samodzielnego opiekowania się starzejącymi się rodzicami. I nawet wsparcie od bliskich przyjaciół czy dalszej rodziny nie daje im takiego pokrzepienia jak daje to od rodzeństwa. Czemu? Jak zwykle nie wiemy. Być może chodzi o to, że jedynacy mają rodzinną więź emocjonalną głównie z rodzicami, stąd gdy rodzic zaczyna niedomagać ta rodzinna sieć bezpieczeństwa emocjonalnego zostaje bardziej zachwiana. Inna rzecz jest taka, że choć bliskich ludzi można mieć spoza rodziny i mieć z nimi świetną więź, to jednak rodzeństwo dzieli z nami historię rodzinną i w pełni rozumie dynamikę emocjonalną i więzi jakie w rodzinie panowały, stąd nie czujemy się tak osamotnieni w dokładnym rozumieniu tego przez co właśnie przechodzimy.
Oczywiście w przypadku posiadania rodzeństwa też może nie być różowo – autorzy przyznają, że sytuacje, w których na tym tle dochodzi do konfliktów, bo np. jedno z rodzeństwa czuje, że robi i daje od siebie znacznie więcej na tym polu niż reszta też nie są rzadkością. Tutaj jednak porównywano wyłącznie sytuacje rodzinne jedynacy kontra ludzie z rodzeństwem i wyszło, że w takim układzie porównawczym brzmię leżące na jedynakach jest jednak mocniejsze.
W następnej kolejności chcą pogadać z rodzicami jedynaków – jak oni to widzą? Czy czują się większym brzemieniem? Czy trudniej im prosić o pomoc? Biorąc pod uwagę, to że układ 2+1 staje się dominującym w naszym kręgu kulturowym, to ważne analizy, bo pozwolą nam lepiej budować zmieniający się świat 😊
Czy pozwalać dziecku na alkohol w domu?
Dość powszechna jest wiara, że jeśli dziecko spróbuje alkoholu pod okiem rodziców (np. u cioci na imieninach), to nauczy się pić „odpowiedzialnie”. Albo przestanie go kusić by próbować potem z rówieśnikami na ławeczce w parku. Nowe badanie pokazuje jednak coś zupełnie innego. Próbowanie alkoholu pod skrzydłami rodziców nie chroni przed problemami – ono się do nich przyczynia. W badaniu przeprowadzonym w USA, w którym przez 9 lat śledzono losy kilkuset dzieciaków, okazało się, że dzieci i nastolatki, które próbowały alkoholu za zgodą dorosłych, później częściej piły więcej i miały większe ryzyko różnych niekorzystnych nazwijmy to poetycko powikłań spożywania alko. Co ciekawe niekoniecznie miał jakieś wielkie znaczenie wiek w jakim pierwszy raz rodzice dali do spróbowania tego alko (a rozstrzał wieku w jakim rodzice mówili „tak” próbowaniu był w badaniu dość szeroki, bo wynosił 5-17 lat, najczęściej około 12 lat, zaś w badanej grupie odsetek dzieci, które próbowały alkoholu za rodzicielskim przyzwoleniem wynosił 80%). Wydaje się zatem, że nie tyle wiek, co sam rodzicielski sygnał, że picie jest akceptowalne może tutaj być istotny. Grupa kontynuuje badania, sprawdzając jakie będą różnice w zależności od częstotliwości zezwoleń, podejścia rodziców, cech nastolatka i tak dalej.
Domóweczki nas uratują
A skoro już przy alkoholu to… domóweczki. Domóweczki ongiś były złotym standardem spędzania wolnego czasu. Dorośli, młodzież, dzieci, niezależnie od wieku – domóweczki były sensem życia. Domóweczki rozumiane nie tylko jako wielkie imprezy, ale też po prostu odwiedziny, kawa, ploteczki, posiadówki, wieczór gier – zwał jak zwał. Nawet na Instagramie rozmawiałam ostatnio z wami o tym, że niemal wszyscy mamy wspomnienia z dzieciństwa, w których rodzice ciągają nas po domach obcych ludzi – sąsiadach, znajomych z pracy, koleżankach sprzed lat. I teraz czytajcie uważnie, bo będzie ta ciekawsza część – do napisania której natchnął mnie przypadkowo wpadnięty w me ręce ciekawy fragment Substacka. Otóż jego autor Derek Thompson – dziennikarz, przyjrzał się danym z American Time Use Survey – czyli takiego cyklicznego czegoś co sprawdza jak amerykanie spędzają czas i w tym celu zadaje im mnóstwo dziwacznych pytań. Te analizy prowadzone są od dekad, stąd w łatwy sposób można zauważyć co się zmienia na przestrzeni lat w trybie życia ludności cywilnej.
I tak na przykład z wyników analizy z 2024 roku dowiedzieliśmy, że w porównaniu do danych z 2003 roku nastąpił drastyczny, bo aż 50%, spadek w czasie jaki spędzamy na braniu udziału lub organizacji wspominanych posiadówek czy innej formy spędu znajomej grupy ludzi. W dwie dekady coś co kiedyś było normą, zaczęło być rzadkością, a grupą w której spadek jest najbardziej widoczny i wynosi aż 70% są ludzie w wieku 15-24, czyli ci, którzy w sumie najbardziej kojarzą nam się z imprezami. Bo wcześniej są za młodzi, a potem za starzy. Ale nie tylko oni przestali chodzić lub organizować „domówki” – w grupie 25-54 lata częstotliwość również spadła i to o 45%. W zasadzie jedyną frakcją która się jako tako trzyma są twardziele w wieku 55-64 lata (gdzie zanotowano spadek o ledwie 13%).
Co ciekawe z innych danych wiemy, że dość niepokojąco rośnie w ludziach odsetek poczucia osamotnienia – zwłaszcza wśród młodzieży i młodych ludzi. Przypadek? Oczywiście autor nie uważa, że przywrócenie domówek przywróci świat do równowagi i że ich brak to jedyny powód takiego stanu rzeczy. Jednakowoż w mej opinii zwraca uwagę na szalenie ciekawy aspekt życia społecznego. Przytacza też masę innych dziwacznych danych (uprzejmie informuję, że nie chciało mi się ich weryfikować, głównie dlatego, że na stary dobry chłopski rozum, myślę sobie, że niezależnie od statystyk coś z tym socjalizowaniem się twarzą w twarz jest na rzeczy). I te dane to na przykład to, że wśród mężczyzn oglądających telewizję na każdą godzinę, którą spędzą w towarzystwie innych ludzi poza swoim domem przypada 7h przed TV. Albo że żeńska właścicielka zwierzęcia spędza więcej czasu aktywnie angażując się w interakcje z pupilem niźli na kontakcie mordka-mordka ze znajomymi, którzy są przedstawicielami tego samego gatunku co ona. Zaś w latach 70tych przeciętny amerykański dom gościł u siebie znajomych jakieś 15 razy w roku, a sam gdzieś bywał co drugi tydzień.
I choć ja sama z natury jestem zdeklarowaną introwertyczką o małych potrzebach towarzyskich, to jednocześnie faktycznie coraz częściej (a może to po prostu starość i odnajduje w sobie boomera?), myślę sobie, że to bardzo słaby kierunek z tym naszym alienowaniem się i zanikiem więzów oraz mikrospołeczności. Bo ja to widzę na własnych oczach – to co było normą sąsiedzko-towarzyską w moim dzieciństwie teraz jest ewenementem.
Co wg autora leży u podłoża „zaniku kultury domówek”? Otóż masa czynników jak zawsze, ale z takich głównych to on poddaje pod rozwagę:
– to jak zmienił się udział kobiet w pracy zawodowej – no wiadomo, że fajniej i łatwiej zorganizować posiadówkę dla znajomych, jak nie organizujesz jej po całym tygodniu tyrania w robocie, a no nie da się ukryć, że to głównie panie były gospodyniami takich spotkań
– to jak się zmieniło nasze podejście do rodzicielstwa – ludzie mają mniej dzieci, ale spędzają z nimi więcej czasu i poświęcają im większe ilości zasobów (czasowych, emocjonalnych, finansowych). To nie te czasy gdzie się organizowało posiadówkę dla dorosłych, a dzieci gdzieś tam były w tle i robiły nie wiadomo co. Teraz po pierwsze nikt nie puści dzieci samopas, bo „strach”, a jak zaprosisz dzieci to trzeba im specjalne dania, specjalne animacje i specjalne inne cosie organizować. Po drugie rodzice nie mają czasu na swoje życie towarzyskie, bo poświęcają czas dzieciom – i jestem winna jak diabli, bo z masą znajomych nie jestem w stanie się spotkać od miesięcy, bo każdy ma dzieci, a te dzieci mają zajęcia, spotkania, diagnozy albo trzeba je wozić na ich własne spotkania towarzyskie – w tygodniu i w weekendy i czasu na resztę brakuje. Bo nonstoper usługujemy dzieciom własnym 😉
– to co zrobiły nam ekrany – ekrany nie są złem i autor to wie, ale jednocześnie zwraca uwagę na ich dwoistą naturę. Szczególnie ciekawe wydaje mi się to co podkreśla za pracami niejakiego Marc’a Dunkelman’a – mianowicie panowie sugerują, że dzięki telefonom udało nam się zacieśnić więzy z najbliższymi (wiecie grupy rodzinne, gdzie jesteśmy w stałym, częstym kontakcie z najbliższymi dzieląc się każdą pierdołą, którą lata temu nie było się nawet jak dzielić) i z obcymi ludzi (np. influencerami śledzonymi w sieci, członkami grup na Facebooku z którymi łączą nas określone przekonania czy punkt życia itd.), ale jednocześnie utraciliśmy przez nie kontakt z tym kręgiem pomiędzy najbliższymi, a obcymi ludźmi. Czyli znajomymi, sąsiadami.
Wiemy co się dzieje w życiu prywatnym naszego ulubionego influencera, a nie wiemy, kto mieszka obok nas. Wiemy co „u lipcowej mamuśki 2016” nawet jak mieszka na drugim końcu Polski i jakie osiągnięcie zawodowe wrzucił ostatnio na LinkedIn znany przedstawiciel naszej branży, ale w sumie to nigdy nie zamieniliśmy innego niż „dzień dobry” słowa z rodzicami kolegi z przedszkola naszego dziecka. Częściej piszemy komentarze nieznanej nam tak naprawdę babie z internetu: „pięknie wyglądasz” „udanych wakacji” „skąd sukienka?”, niż gryzmolimy wiadomość „hej, trzymasz się tam jakoś w tej burej jesieni?” do naszych prawdziwych, namacalnych znajomych. No i to trochę faktycznie może przeszkadzać w organizowaniu spotkań międzyludzkich, bo z prawdziwymi ludźmi spotkać się można, a randomowa persona z internetu do nas nie przyjdzie ani nas nie zaprosi (nie dotyczy mnie ja na ciasto czekoladowe idę jak dzik w sosnę, niestety tak samo jak nikt nie pyta mnie o moją poranną rutynę, tak nikt nie zaprasza na imprezy, do chrzanu z wami!).
Dzielę się tym, bo te jego rozkminy – nawet jak nie są opublikowaną w Nature metaanlizą, dają sporo do rodzicielskiego myślenia. Wszak już Wam kiedyś w TYM poście wspominałam, że dzieciom zanikają tzw. trzecie miejsca w których mogą się spotykać bez udziału dorosłych.
A jak jeszcze mamy sugestie, że zanika w ogóle kultura spotykania się we wszystkich grupach wiekowych, to smutno trochę nie? Więc jeśli macie siłę i zasoby (bo wiem, że są takie etapy życia gdzie się nie ma) – zachęcam nawet nie tyle do organizowania imprez, bo umówmy się na to trzeba dużo więcej zasobów, ale chociaż odwrócenia tego trendu u najmłodszych. To znaczy stworzenia domu, w którym drzwi są często otwarte dla znajomych naszych dzieci – bez umawiania się z wyprzedzeniem typu 5 miesięcy, bez przygotowań, bez specjalnego sprzątania i gotowania. Bez czekania aż będą nastolatkami i sami coś ogarną. Ot tak jak kiedyś kiedy wbijało się na osiedlu do koleżanki i czasem jak się wpadło w porze obiadu, to się na pół porcji nawet załapało. A jak był bałagan, to był i nikt się nie przejmował.
Może to właśnie jest jakiś sposób by ochronić młodsze pokolenia przed samotnością, kryzysami zdrowia psychicznego i siedzeniem na telefonie, ba, on w swoim felietonie na ten temat w The Atlantic sugeruje, że także by nas chronić przed postępującą polaryzacją. W czasach kiedy sztuczna inteligencja zastępuje ludziom (i z tego co słyszę także coraz częściej młodzieży) kompanów ludzkich, bo zawsze rozumie, zawsze wspiera i klepie po ramionku, może zróbmy sobie mały ruch oporu i wróćmy do dziecięcego siedzenia “po domach”. Bez stresu, że nie mamy instagramowego mieszkania, bez spinania się co pomyślą o nas rodzice tamtego dziecka, bo mamy inne zasady (dot. ekranu czy słodyczy) – tylko z założeniem, że to w sumie fajnie, że się różnimy i mimo tych różnic nasze dzieci się fajnie bawią i lubią? Może domówki naprawdę nas uratują? Ale by było!
Bardzo chętnie poznam wasze refleksje – komentarze są otwarte, można podyskutować – tylko potem nie zapomnijcie napisać do znajomych ze środkowego kręgu, żeby te jego atrofię trochę zatrzymać 😉)
Lubisz moje treści? Wesprzyj moją działalność. Możesz to zrobić, kupując jedną z moich książek. Może TA dla debiutujących rodziców przyda się Twoim znajomym? Może TA o współczesnym macierzyństwie wesprze Cię w jego trudach niezależnie od tego czy masz w domu malucha czy szkolniaka? A może TA o budowaniu w rodzinie relacji z ekranami pomoże Ci podejść do tego tematu na spokojnie i bez stresu? Dziękuję!
- Chen i wsp., Benefits of clean air for school children’s vision health
- Skoblow i wsp., 2025. Stressors and Resources Among Adult Child Caregivers in the Presence or Absence of Siblings
- Age of onset of adolescent alcohol use with parental permission and its impact on drinking and alcohol-harms in young adulthood: A longitudinal study
- Thomson, 2025. The Death of Partying in the U.S.A.—and Why It Matters


11 komentarzy
Świetny tekst! Staramy się w miarę regularnie organizować jakieś posiadówki z pokerem albo planszówkami. Najczęściej dzieci juz wtedy śpią ale chyba czas je trochę zaangażować i mieć nadzieję że w przyszłości ich dom też będzie otwartym 😊
Faktycznie kiedyś chodziłam często z Mamą i bratem do sąsiadów z dziećmi w naszym wieku, a oni przychodzili do nas. I to nie były jakieś imprezy tylko po prostu herbata albo wspólne oglądanie jakiegoś programu wieczorem w telewizji albo serialu, latem zapraszali się na grilla czy ognisko. Jak już byłam nastolatką to ciągle przychodziły do mnie koleżanki a do brata koledzy i było super. Teraz jak mam swoje dzieci to rzeczywiście widzę, że to wygląda inaczej.
Co do domówek to zgadzam się. U nas wygląda to tak, że kto ma małe dzieci to wiecznie nie może się spotkać, bo zawsze któreś ma fluka (a mamy wybitnie wielodzietne grono), później nie da się spotkać, bo w każdy dzień tygodnia wożą dzieci na zajęcia, a w weekend im się nie chce po całym tygodniu. Efekt taki, że po kilku latach zapraszania ludzi non stop na kawę, gdzie raz na rok ktoś może, już mi się nie chce i uczę się życia w samotności co mi się wcale nie podoba 🙁 Bez sensu takie życie. Zastanawiam się w jakim absurdzie żyjemy, że poświęcamy własne życie towarzyskie dla dzieci, wszystko tylko pod dzieci.. a za parę lat jak dzieci będą samodzielne nie będzie już tych relacji.
O to my ciągle ganiamy na spotkania towarzyskie. 😀 Mamy ogrom znajomych, bo z mężem jesteśmy razem od liceum i mamy wspólnych przyjaciół ze szkoły. Wiekszosc jest na etapie malych dzieci to sie animacje robia same, bo kazdy dom to nowe zabawki, gry itd. 😉 Nasze dzieciaki faktycznie uwielbiają, gdy organizujemy grille lub po prostu ciocie i wujkowie wpadają na herbatkę i/lub ciasto. 😀 Imprezki zawsze są składkowe, każdy coś przynosi, to nawet nie trzeba nic specjalnie szykować.
Alicjo, zapraszam i Ciebie na ciacho do nas. 😀
Bardzo ciekawe analizy szczególnie na temat domówek!!!
To u mnie z kolei w drugą stronę 😀 jeszcze w sezonie zimowym te spotkania okej są trochę rzadsze, ale mamy z mężem tak różne grupy znajomych, że jak przychodzi sezon wiosenno wakacyjny to nie raz spotykamy się w tygodniu na posiadówie bo nie wyrabiamy z weekendami 😉 I jeśli dziatwa nie jest akurat u babci to oczywiście wszędzie jest z nami 🙂 tak sobie przypominam że w którymś momencie już byłam tak zmęczona ilością spotkań że sama miałam dość 😀 ( były tygodnie że 3x w tygodniu mieliśmy grilla lub jakąś tam posiadowke ), ale tak po za tym to bardzo polecam bo to jednak resetuje głowę 🙂 a jak znajomi mają dzieci to dodatkowo odchodzi opieka nad dzieckiem i teksty typu “mamo nudzę się ;)” bo dzieci zajmują się sami sobą
A my właśnie robimy domówki, co najmniej 2 w roku – urodzinowe! A teraz będą 3, bo mamy nową członkinię rodziny. I jest to tradycja od lat, a nasi znajomi mówią, że już sobie nie wyobrażają roku bez domówki u nas😂 Aczkolwiek faktycznie mało kto oprócz nas tak robi…
Też robię urodzinowe domówki, choć nie raz przeszło mi przez głowę, że może to obciachowe dla moich dzieci. Ale chcę by się razem bawiły a nie rozbiegły po sali zabaw. Lubię się spotykać ze znajomymi w domu czy organizować wspólną wypady, ale w dzisiejszych czasach to nie jest proste – każdy zabiegany, zmęczony, nie chce się podejmować kolejnego wysiłku.
Wszystkie badania bardzo ciekawe, ale ten ostatni najwięcej dał do myślenia.
Ja właśnie marzę o takim domu, gdzie swobodnie czują się dzieciaki, gdzie będą wpadać po szkole i trzeba będzie je wyganiać wieczorem. Póki co staram się przed wyjściem do przedszkola/szkoły chociaż troszkę ogarnąć salon, żeby móc zaproponować mamie spotkanej później w sklepie “idziesz na kawę?” Albo staramy się wracać z placówek właśnie z dodatkowymi dziećmi, do zabawy 🙂
Rzeczywiście patrząc przez pryzmat mojego dzieciństwa brak mi jest spotkań takich na luzie ze znajomymi, którzy mają dzieci tak jak my. Dla nas żeby można było porozmawiać z człowiekiem dorosłym tak poprostu, a dla dzieci , żeby swobodnie mogły pobawić się poza wzmożoną opieką rodziców. Nie umiem tego zmienić. Moje dzieci poza przedszkolem spędzają czas w 90 procentach z nami, czasem dziadki lub ciocia , w bliskiej rodzinie poza nami nikt nie ma dzieci , a że najomymi kontakt jakoś urwany , bo wiecznie nie ma czasu. Jak ktoś organizuje jakieś wyjście bez dzieci to często swoich nie mamy z kim zostawić. Mam nadzieję , że z czasem jak będą dzieci większe ( teraz 3 i 6 lat) to uda nam się rozweselić nasze życie towarzyskie.
Z tymi domowkami to jeszcze jest taka sytuacja, że moi znajomi nie mają dzieci i nie bardzo lubią i bardzo ciężko połączyć te dwa światy. I jeszcze jedna myśl, że kiedyś tak sobie wpadaliśmy na kawki, bo znaliśmy się od lat, z podwórka. Dziś razem z mężem mieszkamy w Warszawie, a pochodzimy z różnych części Polski i na naszym osiedlu nie znaliśmy nikogo. Mamy znajomych (tych bez dzieci :P) w innych częściach miasta, ale spontaniczne wyjścia nie wchodzą w grę. Dzięki Ala za super materiał, nie mogłam się oderwać.