Odkąd człowiek zwany Wikingiem stał się mobilny, a jego życiową pasją stało się odkrywanie w jaki jeszcze interesujący sposób można zrobić sobie krzywdę, to moja doba skurczyła się okrutnie. A jeśli dodać do tego, że w lutym przeczołgała nas fala choróbsk, zaraz i innych epidemii, to naprawdę stałam kiepsko z czasem, dlatego dziś zbiorczo lutowo-marcowe skróty ciekawych doniesień naukowych z zakresu badań rodzicielskich.
Szczęśliwie sezon chorobowy u nas już się skończył, ale rok temu o tej porze – jeszcze w ciąży z Wikigiem nijak nie umiałam wyjść z okropnej infekcji i bałam się czy ta infekcja nie zaszkodzi aby Wikingowi. Bo choć w ciąży infekcji i chorób uniknąć się nie da i zakładam, że każda ciężarna była choć raz chora, to jednak silne infekcje – zwłaszcza typu grypa – mogą (choć – co oczywiste nie muszą – także bez nadmiaru stresu drogie ciężarne) wiązać się z konsekwencjami dla dziecka. Uprzejmie więc donoszę, że nowe badanie sugeruje, że takie cuś jak cholina może potencjalnie przyczynić się do zapobieżenia pojawieniu się ewentualnych problemów w rozwoju mózgu płodu w następstwie matczynej infekcji wirusem grypy. To co jasne dopiero wstępne analizy, ale uważam, że warto o nich wspomnieć choćby ze względu na fakt że szacuje się że nawet 75% ciężarnych nie przyjmuje odpowiedniej, rekomendowanej dawki choliny. Ale o cholince w ciąży to ja już TU pisałam.
Pewnie obiło wam się o uszy, że FDA dopuściło pierwszy lek na depresję poporodową (niestety jego cena jest horrendalnie wysoka), więc do wiadomości z tym związanych warto dorzucić badanie, które oparto o grupę złożoną z 8200 dzieciaków i ich rodziców, w którym to zauważono korelację pomiędzy występowaniem objawów depresyjnych u matki a trudnym, płaczliwo-marudnym usposobieniem dziecka. Być może transakcja ta jest wiązana, bo kojarzę badania, które sugerują, że zależność ta jest odwrotna, czyli depresyjne objawy u matki zwiększają trudne reakcje dziecka, ale niezależnie od tego co było jajkiem a co kurą, wniosek badaczy jest tu jeden – jeśli dziecko ma temperament, który jest mówiąc delikatnie wyzwaniem – warto jego matce dać nieco więcej wsparcia i uwagi niż zwykle. Truizm ale niektórym trzeba napisać
Aha no i równolegle pojawiło się kolejne badanie na temat wystąpienia depresji poporodowej, ale u… pana taty. Wiem, że niektórych to zjawisko wciąż zaskakuje, ale owszem i takie rzeczy się obserwuje. Części z was zresztą obiecałam post na ten temat i postaram się go wkrótce napisać.
No to jedziemy dalej – cesarskie cięcie, a karmienie piersią – myślę, że większość z nas słyszała, że cesarka jest sporym utrudnieniem drogi mlecznej, co zresztą, jeśli się nie mylę, znajduje odzwierciedlenie w statystykach. A tymczasem miłe państwo naukowce postanowiły przyjrzeć się matulom z rolniczej części Meksyku i zauważyły, że im cesarki nijak nie przeszkadzają w podjęciu i kontynuowaniu karmienia piersią, ba, wyszło im, że te matki, które urodziły przez cesarkę karmią tam średnio o 1.5 miesiąca dłużej niż te które rodziły siłami swoimi (bo przecież to nie natura rodziła tylko matka siłą swego ciała). Czemu tak meksykańskie matule mają? Ano badacze sugerują, że te kobiety mają szczęście żyć w środowisku, które jest ekstremalnie przyjazne i sprzyjające karmieniu piersią. Tam nikt nie musi się chować po toaletach żeby nakarmić dziecko, nie trzeba z obawy przed głupimi docinkami ukrywać przed rodziną że się karmi dwulatka. Tam bowiem – jak twierdzą autorzy – karmienie piersią jest normą kulturową i normalne jest karminie gdziekolwiek i kiedykolwiek jeśli dziecko tego potrzebuje, tak jak normalne jest karmienie do drugiego roku życia lub dłużej. Ciekawe bardzo.
Gdybyście się natomiast zastanawiali to jedno z nowych badań analizowało ilość i jakość interakcji rodzic – małe dziecko w trakcie czytania tradycyjnej lub elektronicznej książki i wyszło im, że tradycyjna wypada pod tym względem lepiej.
Od paru dni burzę w internecie burzę robi zdjęcie pewnego sprawdzianu z matematyki, który dzieli społeczeństwo, więc w nawiązaniu do tego mam nowe badanie o źródłach lęku przed matematyką (bo to taki strasznie trudny przedmiot przecież…) u dzieci. Lęk ów dotyczy szczególnie dziewcząt, bo wiadomka matma to sprawa dla chłopców, dziewczynom zostaje li tylko haftowanie chusteczek – innych rzeczy ich umysł nie ogarnie. No i z tego całego raportu to dla szaraków rodziców i nauczycieli ważne jest chociażby to by zdali sobie sprawę, że:
- lęk i obawa przed „trudną” matematyką może wpłynąć na to jak dane dziecko radzi sobie z tą całą matmą – bo gdyby nie było obarczone przeświadczeniem, że matma jest trudna, albo w matmę umieją tylko osoby, które mają 3 pieprzyki na nosie to z dużą dozą prawdopodobieństwa radziłoby sobie z nią znacznie lepiej niż wtedy kiedy jej się boi
- rodzicielskie i nauczycielskie przeświadczenie o tym, że matma jest straszna albo stereotypy, że rozumieją ją tylko „ścisłowcy”/chłopcy/ludzie z nazwiskiem na M (niepotrzebne skreślić) udziela się i zaraża dzieciaki, a to nie jest dobre, bo patrz punkt wyżej.
No więc zapamiętajmy sobie po prostu, że matma jest dla ludzi – wszystkich. I tyle.
Lubimy jak dzieci nas słuchają prawda? No pewnie, że lubimy. I frustruje nas gdy skupianie się na naszym głosie jakoś nie bardzo im wychodzi. Tymczasem w nowiuteńkim badaniu dzieciom w wieku 6-9 lat (czyli już taki konkret, a nie że dzidziusie) oraz dorosłym puszczano nagrania, w których główny bohater coś tam do nich gadał natomiast w tle było słychać szmery i konwersacje innych ludzi. Uczestnicy badania słuchali badań podłączonymi będąc do magnetoencefalografa dzięki czemu badacze mogli na bieżąco sprawdzać co też się dzieje w mózgownicach obiektów badanych. No i okazało się, że śledzenie i skupienie się na głosie głównego gadacza w warunkach narastającego hałasu w tle było dla dzieci znacznie trudniejsze niż dla dorosłych, co badacze skwitowali sugestią, że umiejętność ta rozwija się dopiero w późniejszym wieku. Może warto sobie to przypomnieć zanim wygłosimy pogadankę życiowo-wychowawczą w wesołym miasteczku czy innym hałaśliwym obiekcie 😉
A ostatnie badanie, o którym wam chciałam słów kilka napisać dotyczy już nastolatków, ale dla mnie jest wyjątkowo interesujące, bo ja generalnie nie jestem lwicą towarzystwa, raczej lubię samotność i swoje własne towarzystwo, bo – heloł – w końcu nikt mnie tak dobrze nie rozumie jak ja. I miałam tak już od wczesnych lat dzieciństwa. Także w wieku nastoletnim nie kochałam jakoś imprez, ot miałam małą, sprawdzoną grupę rówieśniczą i było mi z tym dobrze. Tymczasem samotność w wieku nastoletnim nie jest jakoś dobrze postrzegana przez społeczeństwo. Raczej jako szkodliwe dziwactwo.
No i w jednym z badań z interesującego nas okresu sprawdzili czy taka samotność może być destrukcyjna i np. pogłębiać ryzyko lęków społecznych albo depresji. I owszem może jeśli wynika np. z bycia odrzuconym przez rówieśników. Ale jeśli wynika z wewnętrznych pobudek, bo np. dziecię nastoletnie szuka ciszy i spokoju albo są to dla niego fajne chwile na autorefleksje to zwiększonego ryzyka nie zauważono.
Ja wiem, że to jest niby oczywiste, ale jak nawet podkreślono w komunikacie prasowym – żyjemy w kulturze i społeczeństwie, które narzuca bardzo szybkie tempo, a dostęp do mediów społecznościowych sprawił, że możemy być w kontakcie z kimś 24/7 a to sprawia, że młodzi, nastoletni ludzie mają niewiele czasu na to by praktykować bycie po prostu samemu z sobą i wykorzystać go jakoś fajnie, mniej lub bardziej produktywnie. I jakby tego było mało zwyczajnie boją się spędzać w ten sposób czas, bo boją się, że przez to staną się „niepopularni”.
W tym komunikacie zwracają uwagę na jeszcze jedną ważną sprawę – że nasz krąg kulturowy kładzie ogromny nacisk na ekstrawertyczność i gdy widzimy u dziecka jakiekolwiek przejawy introwertyczności czy nieśmiałości, to od razu boimy się tego jak mu to w życiu namiesza, zaszkodzi, sprawi że będzie niepopularnym odludkiem i inne czarne scenariusze. Tymczasem dobrze by było gdybyśmy włączyli do naszej kulturowej normy to, że nie musimy być towarzyskimi bestiami przez cały czas. Że czas w samotności też może być fajny, wartościowy i dobry. I nauczyć dzieci, że bycie samemu nie jest złe, ba można z tego wyciągnąć korzyści, a spędzanie czasu w samotności nie jest równoznaczne z tym, że inni Cię nie lubią i jesteś niepopularny.
Swoją drogą czy to nie paradoks, że wiele matek marzy o chwili samotności, a jednocześnie tak bardzo łaknie towarzystwa?
Quist i wsp., Interactive Effects of Infant Gestational Age and Infant Fussiness on the Risk of Maternal Depressive Symptoms in a Nationally Representative Sample
Rosenber i Veile. Introduction: The evolutionary and biocultural causes and consequences of rising cesarean birth rates.
Eddy i wsp., Forgotten Fathers: Postpartum Depression in Men
Munzer i wsp., Differences in Parent-Toddler Interactions With Electronic Versus Print Books.
Freedman i wsp., Higher Gestational Choline Levels in Maternal Infection Are Protective for Infant Brain Development
University of Cambridge. „Origins and nature of ‚math anxiety’.”
Ghinst i wsp., Cortical tracking of speech-in-noise develops from childhood to adulthood
Thomas i Azmita. Motivation matters: Development and validation of the Motivation for Solitude Scale – Short Form (MSS-SF).
funwithmum
Depresja jest i będzie. Od bliskich nas otaczających potrzebujemy wsparcia. Zwłaszcza od taty, który powinien wykazać się w pierwszych chilach wyjątkową wrażliwością. Ale ta wrażliwość pozwoli zbudować związek na lata!
Myszamysza
Dobrze, ze ja nie wiedzialam o korelacji cesarka – karmienie piersia :D.
Bez najmniejszych watpliwosci karmilam starszego, poczawszy juz od godziny po wyjeciu go ze mnie az do 9 mcy, kiedy to sam sie odstawil (bosmy oboje znerwicowani byli tym durnym wazeniem przed i po…………psychoza, dalam sie wpedzic).
I mlodsza karmilam, nie chciala cyca od razu po wyjeciu, dopiero ze 3 godziny pozniej, ale za to bajkowo przez 5,5 roku. Ze cesarka to nie karmienie? W zyciu!
To jak z ta matma – piekna, jest, logiczna, podstawowa, dla kazdego! Tak i z karmieniem, po CC czy SN. I jak ten trzmiel, co nie wie, ze fizyka zabrania mu latac 😀 i lata……..