Pozwól jej mówić – zdrowe dziecko to nie wszystko. O traumie po porodzie.

Od mojego pierwszego porodu minęło 7.5 roku. Dla mnie wystarczająco dużo bym uporała się z tamtymi doświadczeniami. Trudnymi doświadczeniami. Nie da się ukryć, że ogromną pomocą były tu kolejne dwa porody. Niemniej wbrew pozorom terapeutyczne były dla mnie także wasze maile – pełne historii tak mocnych, że czasem trzeba kilku dni by do siebie dojść po przeczytaniu, a co dopiero po przeżyciu tego. Co jasne nie wszystkie były krańcowo dramatyczne w takim rozumieniu jakie zwykle na dźwięk tego słowa widzimy, ale wszystkie były czymś z czym trzeba się zmierzyć i poradzić sobie. Rozczarowaniem, poczuciem bezsilności, stłamszenia, odarcia z godności, bolesną konfrontacją oczekiwań i marzeń z tym co przyniosło życie.

A jednak większość kobiet, która stała za tymi historiami nie spotkała się ze zrozumieniem. Większość gdy tylko chciała podnieść temat słyszała „najważniejsze, że dziecko zdrowe”, co zwykle dość skutecznie ucina dalszą chęć dyskusji, bo kto się odważy podważyć taki „ostateczny” argument? Na pewno nie straumatyzowana, zmęczona kobieta, która usiłuje zrozumieć co się stało i odnaleźć w nowej rzeczywistości.

Ale ja po 7 latach od porodu się odważę, bo autentycznie chce mi się rzygać gdy po raz kolejny słyszę tę samą śpiewkę. Serio w XXI wieku za standardowy i świetny rezultat porodu uważamy zdrowe dziecko i w miarę żywą matkę? Niezależnie od tego jak bardzo poród ów pokiereszował i zmaltretował tę drugą czy to fizycznie czy emocjonalnie?

Naprawdę tym co chcemy przekazać kobiecie, której przy zasypianiu towarzyszą myśli „dlaczego to tak wyglądało” i/lub „dlaczego mnie to spotkało”, jest to, że to co czuje nie ma znaczenia, bo przecież dziecko jest zdrowe? Że ta plątanina emocji, które buzują w jej głowie – złości, smutku, strachu, rozczarowania, bólu zwykłego to jest coś nad czym powinna przejść do porządku dziennego, bez żadnego „ale”, ot zapomnieć jak o zeszłorocznym śniegu?

A wiecie jak to jest kiedy rodzisz już kolejną z kilkudziesięciu godzin, nie masz siły mrugać powiekami, brakuje Ci tlenu, nawet ta potworna maska niewiele zmienia, więc w pewnym momencie zamiast myśli „zaraz się to wszystko skończy i przytulę dziecko”, resztki Twojego odpływającego umysłu rzucają myśl o tym czy w ogóle uda się wam to przeżyć? Nie? To ja wam powiem jak to jest. Strasznie. To jest najstraszniejsze uczucie na świecie i choć wydaje mi się, że udało mi się do końca pozbierać, to i tak teraz kiedy to piszę łzy stają mi w oczach.

A może wiecie jak to jest kiedy w trakcie porodu słyszysz od personelu „Pani nie zależy na dziecku skoro nie potrafi pani przeć”? Nie? Ja też nie. Ale dziewczyna, która napisała mi o swoich doświadczeniach z koszmarnym personelem przy porodzie, który ją straszył i wyśmiewał, słyszała te słowa w głowie jeszcze wiele miesięcy po porodzie. Fizycznie jej poród nie pokiereszował, ale jej psychika została złamana.

A może poznaliście smak przerażenia, które rodzi się gdy nagle w Twojej sali zjawia się połowa personelu szpitala i wszyscy, którzy do tej pory mieli na wszystko czas, teraz się strasznie spieszą, bo tętno słabnie albo krew się leje i trzeba was szybko ratować? Wiecie, że nawet jeśli dziecko jest zdrowe, to tamten strach zostaje w głowie i wraca jak bumerang?

A może znacie gorycz rozczarowania, które pojawia się gdy przez całą ciążę marzyło się o porodzie siłami natury, czytało stosy książek, przeprowadziło miliony rozmów o tym jakże pięknym, wyjątkowym, mistycznym i naturalnym doświadczeniem jest poród, a ostatecznie skończyło się milionem interwencji lub cesarskim cięciem?

A może uważacie, że nie ma się co ze sobą taka dziewczyna cackać, bo przecież to ta łatwiejsza droga i przynajmniej nie musiała przeciskać arbuza przez dziurkę od klucza he-he-he? Ciekawe ile osób po operacji z przecięciem powłok brzusznych usłyszałoby od was w takiej sytuacji, że spoko przecież to nic, żadna tam operacja, drobnostka taka przecież? I nic się nie stało, żyj jakby operacji nigdy nie było.

A że kobieta ma pękniecie krocza drugiego stopnia – no przecież to tylko drugiego stopnia, nie? Na pewno mogło być gorzej, a poza tym dziecko zdrowe, więc heloł, nie mamy o czym gadać. Drugi stopień oznacza uszkodzenie nie tylko skóry, ale też mięśnia. Ciekawe ilu osobom, które w ten czy inny sposób poważne uszkodziły sobie mięsień ręki albo nogi mówimy, że z grubsza to spoko, bo im noga nie odpadła więc co marudzą, i w ogóle najlepiej to niech się skupią na afirmacji życia to zapomną o tym mięśniu, wszystko będzie cacy, a rehabilitacja po takim urazie to w ogóle jest jakiś wymysł rozpieszczonych księżniczek, a nie że tam potrzeba.

Kobiet, które mają trudne doświadczenia porodu nie jest wcale tak mało. Nie wiem ile, bo to jest trudne do zbadania. Owszem możemy sprawdzić ile kobiet cierpi z powodu zespołu stresu pourazowego (ja znam szacunki, że około 3%, czyli 3 na 100, a na pewno znasz sto kobiet, które choć raz rodziły…), owszem możemy zerknąć do statystyk ile cierpi z powodu nazwijmy to oględnie poporodowych urazów fizycznych, z którymi zgłosiły się do lekarza po pomoc. Ale nie wiemy ile się nie zgłosiło, bo ktoś im powiedział, że jak urodziły to teraz powinno boleć i że oczekiwanie życia bez bólu jest fanaberią. Nie wiemy ile doświadczyło przemocy słownej, emocjonalnej lub upokorzeń ze strony personelu, które do dziś dzwonią im w uszach. Nie wiemy dla ilu ból fizyczny był na tyle duży, że postrzegają go jako traumę. Nie wiemy na ilu strach o życie swoje lub dziecka – pojawiający się w sytuacji nagłej cesarki czy innej interwencji odcisnął trwałe piętno. Nie wiemy ile kobiet widzi stop klatki z porodu – widząc siebie z boku w kadrach, które zupełnie nie tak miały wyglądać.

Nie wiemy ile z nich chce o tym mówić, ale ktoś nieustannie je ucisza starą dobrą śpiewką, więc w końcu zamykają te słowa gdzieś w głębi siebie, odbierając sobie prawo do czucia tego co czują, a tym samym poradzenia sobie z tym – no bo skoro dziecko żyje i jest zdrowe to nie mają prawa narzekać – mogło być gorzej, nie? Nie wiemy też ile nie chce o tym mówić, bo i takie na pewno są. Nie wiemy, których jest więcej.

Nie wiemy. Ale jako jedna z tych kobiet, które mają za sobą traumę porodową i jako osoba która ma kontakt z kobietami, które mają podobne doświadczenia wiem, że dla części z tych kobiet, które dzielą się swoim doświadczeniem, dostrzeżenie tych emocji i zaakceptowanie ich przez rozmówcę, byłoby większą pomocą niż umniejszanie, bagatelizowanie i strategia „było-minęło-zapomnij”.

Nie trzeba od razu prowadzić terapii (choć w wielu przypadkach dobrze jest zrobić wszystko by takiej kobiecie umożliwić udział w terapii bez patrzenia na nią jak na dziwadło). Ale zamiast rzucania w eter „najważniejsze, że dziecko zdrowe” i płynnego przejścia do tego jaka dziś pogoda – byle zmienić temat, można powiedzieć przykro mi, można posłuchać w milczeniu, zaproponować pomoc, potraktować serio. Jak człowieka, który potrzebuje wsparcia i z jakiegoś powodu uznał, że mu je zapewnimy.

Ja się domyślam, że często taka bagatelizacja wynika z dobrych intencji, ale mam wrażenie, że czasem więcej uwagi ludzie poświęciliby kobiecie, która zwierzyła się, że sprzedawca w sklepie był opryskliwy, niż kiedy zwierzy się, że personel był taki wobec niej w trakcie porodu. Bo ojtamojtam kobiety rodziły zawsze, pod drzewem normalnie w lesie, wiesz, to nie rozczulaj się nad sobą, dziecko zdrowe? Zdrowe. To sprawa zamknięta.

Niestety to nie jest takie proste – ta sprawa nie jest dla niej zamknięta. A jeśli nie jest zamknięta dla niej to nie jest zamknięta dla całej rodziny i będzie wisieć nad nią złowrogo.

Pozwól jej więc mówić jeśli tego potrzebuje. Pozwól jej pójść na terapie jeśli nie upora się z tym sama. Wesprzyj. Wysłuchaj. Nie mów, że nic się nie stało. Stało się – dzień, który każda kobieta zapamiętuje do końca życia wiąże się dla niej z traumą. I nie Tobie oceniać czy uzasadnioną czy nie, bo Ciebie tam nie było i nie wiesz o tym co się stało niczego.

Pozwól jej mówić. Zwróć uwagę na nią, na jej zdrowie, jej stan. Ona też jest ważna. Rezultatem dobrego porodu jest i zdrowe dziecko, i zdrowa matka. A zdrowie psychiczne jest tak samo ważne jak fizyczne.

Chcesz podzielić się swoją historią? Napisz w komentarzu poniżej lub na FB TU.

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

186 komentarzy

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    Aggatka

    Dzięki, temat naprawdę ważny.
    Zarówno moja mama, jak i teściowa mają traumę poporodową. Jako dziewczynka w domu słyszałam o porodzie jedno: „szok, horror”. Potem teściowa dołożyła swoje. Rezultat był dla mnie (!!!) taki, że 20 lat żyłam w wielkim strachu przed porodem. Trudno mi sobie wyobrazić, jak one z tym żyją i żyły, a obie urodziły zdrowe dzieci (choć moja mama dwukilowe), tylko jedna „prawie umarła”, ale „przecież żyje”, obie wspominają położne jak postaci z filmu grozy 🙁

    • Odpowiedz 18 lipca, 2019

      Poród

      Natalia

      Na wstępie dziękuję za ten tekst. Przykrym faktem jest to, że jest dużo niezrozumienia. Jestem mamą 3 dzieci Zuzanki (5lat), Kazik (3lata) Jaś (1,5roku). Wszystkie porody zakończone CC. Powiem szczerze, że czuję się niezrozumiana i na ten moment nie wyobrażam sobie mieć kolejnego dzidziolka. Kręgosłup do naprawy, duże żylaki. Długo by pisać 🙂 Cały czas w głowie mam 3 poród, który był naturalnym, doszłam do 9cm ,ale poprosiłam o CC, gdyż brakowało mi sił i czułam, że małego nie wypchnę, okzał się duży 4630g. Na stole operacyjnym usłyszałam taki komentarz od lekarki” Dałabym Ci oksytocynę to byś go wypchneła”.Powiem, że na ten moment czuję rozczarowanie sobą jak mogłam nie dać rady.Póżniej usłyszałam, że zabrakło mi determinacji.Szkoda pisać. Ściskam mocno

      • Odpowiedz 25 lipca, 2019

        Angelika

        Przestań,lepiej że tak to się skończyło niż jakby syn mialby urodzić się niedotleniony a położne to czasami chyba się zapominaja. Ja w ogóle nie rozumiem tego hejtu na cesarkę. Po to medycyna idzie do przodu aby z tego korzystać

      • Odpowiedz 23 sierpnia, 2020

        Zaskoczona

        Dziękuję za to co tu przeczytałam. Nie mogę zasnąć. Moje dziecko ma 4 lata. Każde wspomnienei tego dnia, który powinien być najpiękniejszy, przywołuje płacz. Łzy w oczach, trudne do opanowania. Staram się pamietac tylko to, co było piękne. Mojego synka.
        Nie da się tylko tego. Pamiętam, kiedy kazano mi rodzic na korytarzu. Kiedy mówiono mi, żebym poszła, bo nie ma dla mnie miejsca. Kiedy krzyczałam z bolu, między innymi parami, a położne mówiły skrzywione, że muszę czekać i co one niby mają zrobić. Pamiętam to, kiedy nikt nie chciał mi pomóc. Kiedy położna kazała mi się ogarnąć. To, kiedy nie umiałam nakarmić dziecka. To, jak trafiłam do szpitala z dzieckiem, po 2 tygodniach , kiedy miałam ochotę wyskoczyć przez okno. Nie rozumiałam krzyku, a ordynatorka powiedziała mi, że mam się ogarnąć z tej piżamy, że co to ma być, że mam pościelić łóżko. Co że mnie za matka.
        Minęły 4 lata. A ja ten dzień zapamiętam tak, jakby ktoś odarl mnie z człowieczeństwa. Badania ginekologoe, kiedy miałam zakażenie wewnątrzmaciczne i mogłam umrzeć. Lekceważenie. Badanie bardzo agresywne, po którym płakałam na fotelu ginekologicznym, kiedy szlam na jakąkolwiek kontrolę. Nie tak miało być.

      • Odpowiedz 12 października, 2020

        Kati

        Dziękuję za ten tekst. Właśnie tego mi brakuje, pozwolić mówić i się wypłakać.. być choć trochę zrozumianym.

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    Poicale

    Dziękuję. Wszystko to prawda

    • Odpowiedz 17 lipca, 2019

      Aneta

      Bardzo sie ciesze ,wkoncu zostal poruszony ten temat ?Ja Mama rocznego synka nadal mam zle wspomnienia ?porod natralny dziecko 4210 gdzie final Okazal Sie vaccum.Do tego doszla zoltaczka .nigdy Nie zapomne tego bolu szwow gdzie trudno bylo lezalec a gdzie nowa o normalnym siedzeniu Nie wspomne o 2 tyg po wyjsciu do domu z potrzebami fizjologicznymi gdzie kazdy nacisk przypominla bol parcia??zostalam z tym sama gdyz Maz pracował czasami wpadal w ciagu dnia zebym mogla chwile ‚’polezec’’ chociaz przez chwile zeby myślami byc gdzie indziej. .Najorsze jest zero wyrozumiałość ze strony rodziny bo to normalne bo ja tez sama zostałam bo zapomnisz?!!nigdy nie zapomnę .Teraz już jest lepiej bo mogę przeczytać ten o to wpis ☺️?jeszxze kilka mcy temu przecztalabym tylko nagłówek ?

    • Odpowiedz 7 kwietnia, 2022

      Magda

      ❤️ dziekuje za ten wpis

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    Magda

    9 miesięcy idealnej podręcznikowej ciąży. Wody, porodówka, jeszcze tylko lewatywa i mogę wskakiwać do wanny, żeby rodzić w wodzie… Badania, wyniki… „proszę powtórzyć badania, bo w laboratorium musieli się pomylić”. Powtórzyli, nie pomylili się. Anestezjolog, cesarka. Nie było kangurowania przez tatę, nie było przecinania pępowiny, nie było płaczu dziecka. Był tłum personelu, płaczące położne, reanimacja. Moje pytanie po przebudzeniu: „Co z dzidziusiem?” i najstraszniejszy brak odpowiedzi. Zespół HELP. Kilka godzin walki o moje życie i dwie doby niepewności, czy dzidziuś przeżyje, a jeśli tak, to… w jakim będzie stanie?

    U nas jest dobre zakończenie. Największy spokój, jaki może spotkać rodzica.

    Mały sobie poradził. Lekarze mówią, że to cud.

    A ja mam w domu bohatera – ojca tego dziecka, który codziennie jeździł, rozmawiał z lekarzami, patrzył, przynosił różne wieści i informował wszystkich wokół. Ja leżałam i płakałam. On stał na wysokości zadania. Ale kiedy byliśmy sami, mówiłam mu, że nie musi być silny… I razem płakaliśmy, przeklinaliśmy cały wszechświat i mówiliśmy sobie o swoich najgorszych myślach.

    Myślę najcieplej o wszystkich kobietach i wszystkich mężczyznach, którzy przechodzą koszmar. Nie wiem, co mówić. Chyba żadne słowa nie pomagają, a czasami mogą wręcz skrzywdzić.

    • Odpowiedz 19 lipca, 2019

      Kasia

      U mnie poród był dlugi zakończony Vacuum, mimo tego dobrze wspominam. Jednak to jak zaraz po zabrali małego a po pół godzinie przyszli z wieściami, że leży na intensywnej terapii myślałam, że nie przyjmę tego, że nie dam rady.
      Mój mąż też bohater. Był praktycznie w dwóch miejscach na raz, był wsparciem, opiekunem, tatą i wspaniałym mężem.

      Mimo tych trudnych doświadczeń i tak przez znajomą zostałam skrytykowana, że ona na moim miejscu zrobiłaby wszystko by być przy Maluchu od poczatku (był przeniesiony do innego szpitala). Nie mogli mnie spionizowac przez dwie doby, straciłam duzo krwi, a psychicznie byłam zmiażdżona – ona dwa porody bezproblemowe. Jak można powiedzieć „ja na Twoim miejscu”? Kiedy nigdy nie była w takiej sytuacji? Do dzisiaj mam te słowa w głowie mimo, że nie jest to kobieta dla mnie ważna.

      Za 4 miesiące znowu rodzę, nie boję się porodu, chce tylko, by po porodzie móc utulić swoje zdrowe dziecko…

      • Odpowiedz 15 stycznia, 2020

        Justa

        Bardzo współczuję doświadczeń pierwszego porodu ;( jak drugi poród?:)

    • Odpowiedz 19 lipca, 2019

      K

      O matko, tak bardzo rozumiem, współczuję i sciskam! Przeżyliśmy dokładnie to samo. Jedynie ciąża nie była podręcznikowa, bo trzeci trymestr przeleżany z powodu skróconej szyjki, CC planowe. Gdy wylezalam do 36tc i usłyszałam, że teraz super mogę rodzić w każdej chwili to odetchnęłam z ulgą. Na sali okazało się, że jest źle, że nikt nie przewidział że dolegliwości które zgłaszam przez całą ciążę to nie fanaberie histeryczki tylko rzadka wada macicy… Reszta już taka sama jak u Pani. Mamy swój cud, rozwija się książkowo, ale cały czas się boimy, że coś wyjdzie nie tak.

      Nie zapomnę nigdy, przenigdy kiedy na sali krzyczałam, że bardzo boli jak po kolei otwierają brzuch i szarpią, że chyba coś nie tak że znieczuleniem, a położna/ pielęgniarka patrzyła mi w oczy i śmiała się mówiąc „zachciało się dzieci to musi boleć, co się dziwisz”. Rok 2019, duże miasto, ogromny szpital.

      Tak, najważniejsze, że dziecko jest zdrowe i rozumiem wartość tego bardzo dogłębnie, ale ból i upokorzenie po tych słowach położnej są nie do wymazania

      • Odpowiedz 16 grudnia, 2019

        Ewa

        Ja też czułam ból przecinania powłok brzusznych podczas c.c. I też szarpali mną strasznie. Krzyczałam, nikt mnie nie słuchał. Dziecko wyszarpali. Cudem
        Moja córka jest jedynaczką i tak zostanie.

        Ściskam mocno…

      • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

        Ewa

        Jezu, myślałam że to tylko mnie coś takiego się zdazylo. 1 ciąża niby zagrożona przedwczesnym porodem, jednak donoszona zakończyła się w 40tyg cc, gdyż synek zaczął tracić tętno. Szybciutko doszłam do siebie, po 16h prysznic i mogłam jako tako funkcjonować. W domu przyszły problemy z latacja i wyciskanie mi, że jestem zła matka bo nie karmie piersią. Dałam radę 3 tygodnie, pelne placzu mojego i dziecka bo Młody jadł do 15 min i ciągle chciał więcej a ja nie miałam. Po 3 tyg ze wsparciem przyszedł mąż, powiedział żebym się nie męczyła że na butelce młody też da radę, że wyrośnie. Po miesiącu od porodu wrócił do pracy. Mamy 5 latka. 2 ciąża super, biegalam do samego końca, mimo stresów w 39 tyg zapadła decyzja że będzie druga cc bo blizna cienka, dziecko duże, wada wzroku gorsza niż w pierwszej. Ok myślę jakoś będzie, przetrwałam jedna to i druga dam radę. Poszłam do szpitala że skierowaniem, badania wszystko ok więc cc na następny dzień. Przy zapisie skorcze porodowe duuze. Udało się sala operacyjna, anastazjolog każe się rozluźnić, jedno, drugie, trzecie wklucie, ciągle coś jest nie tak bo dalej czuje nogi. Anastazjolog to olał, położyłam się na stole, smaruja jodyna a mnie piecze, więc zgłaszam że czuję ” NIEMOZLIWE” słyszę w odpowiedzi, więc siedzę cicho. Lekarz bierze skalper i ból nie do opisania, zaczęłam krzyczeć na stole, czułam każda przecina a warstwę, coś nie do opisania. Dopiero jak łzy same zaczęły mi lecieć, anastazjolog zareagował, dali mi coś dozylnie. Odplynelam. Odzyskałam świadomość po 1.5h na sali, bez brzucha, bez wieści za to z ogromnym bólem. Ruszam nogami wiedziałam że to nie powinno tka wyglądać. Zadzwoniłam do męża że urodziłam, ale nie wiem co z dzieckiem bo odleciałam, przyjechał w ciągu 40min zrobił aferę. A położne do niego ze mi nic nie jest ze operacja książkowa, że wymyślam. Ze przecież pokazali mi dziecko, że może z ekscytacji nie pamiętam. Po 24h uruchomienie, 2kroki i gleba. Mdlalam przez 2 dni po każdym stanieciu na nogach, każda prośba o leki przeciwbólowe kończyła się śmiechem położnych. Ze paracetamol musi wystarczyć. Wsparciem był mąż. Zostawił synka w przedszkolu i jeździł do nas, prowadzal mnie pod prysznic i dzielnie trzymał nawet jak Mdlalam. Zajmował się mała ponieważ ja przez 2 dni nie mogłam wiać jej na ręce. Do tej pory budzę się w nocy z płaczem i przerażeniem. Każdy mówi że wymyślam, że to nic takiego. Eh

        • Odpowiedz 22 lipca, 2020

          Dominika

          Nie wiem jak mogą mówić, że to nic takiego. Operacja na żywca i ignorowanie twoich odczuć przez personel? Ja się popłakałam jak przeczytałam Twój komentarz.

      • Odpowiedz 9 czerwca, 2020

        MarlenaL.

        Tak bardzo Cię rozumiem. Mój syn ma rok. Prawie co noc zalewam się łzami. Nie mogę sobie darować, że nie urodziłam naturalnie. Nie karmiłam piersią. Nie tuliłam go po porodzie. Nawet nie wiem co się ze mną działo. Czułam ból ciętego a potem rozrywanego brzucha przy CC. Byłam pewna, że już nigdy go nie utulę.
        Potem strach bo podejrzenie bradykardii.
        Nikt z rodziny nie wie co czuję. Mąż jest dobry ale chyba nie do końca rozumie co przeżywam. Wysłucha ale kwituje tylko krótkim „przesadzasz”. Tak bardzo chciałabym żeby ktoś porozmawiał ze mną kto mnie zrozumie.

        • Odpowiedz 23 sierpnia, 2020

          Zaskoczona

          Rozumiem Cię. Wyrzucam. Sobie do tej pory, że nie karmiłam naturalnie. Krzyczałam. Tylko czy dostałyśmy wsparcie, żeby móc „normalnie”?

    • Odpowiedz 31 lipca, 2019

      Anna

      Aż mi ciarki przeszły. Urodziła nagle w 31 tygodniu ciąży i czytam o pani mężu jak o swoim. ☹️

    • Odpowiedz 3 marca, 2020

      Ania

      Tule cieplo cala rodzine, mi dane bylo urodzic dwa razy szczesliwie, lecz calym sercem jestem z kazda mama, tata i maluszkiem, kiedy jest trudno i przechodzi sie ciezkie chwile

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    Angelika

    Bardzo mądry wpis. Pojawia się dziecko i matka znika. Ja mam dwa skrajne doświadczenia porodowe. Drugi szybki i lekki, pierwszy dramatyczny, z bólami krzyżowymi, ponad doba. Rok zmagałam się z wszystkimi konsekwencjami tego pierwszego. Dlatego głośno trzeba mówić o tym, że matki są tak samo ważne jak dzieci.

    • Odpowiedz 18 lipca, 2019

      Alicja

      Dziękuję za wpis. O traumie poprodowej i swoich lękach po tym przeżyciu które z mistycznym połączeniem z matką natura miało niewiele wspólnego musiałam rozmawiać z terapeuta. Widząc kobiety z wózkami zastanawiam się czy miały dobry czy trudny poród i jak sobie z tym radzą. Mam wrażenie że świat milczy na ten temat. To smutne. Do tego te celebrytki ” jeśli się chce to można wyglądać rewelacyjnie po porodzie w 2 tygodnie”…

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    Zok

    Jak ogromnie cieszę się, że dziś dziewczyny mają szansę na uzyskanie wsparcia chociażby w internecie. Że mogą przeczytać taki wpis. Jest nadzieja, że prędzej czy później dowiedzą się, że mają prawo do przeżywania trudnych emocji, odczuwania złości, lęku, rozczarowania, a to może być początek do uzdrowienia.

    Piszę to myśląc o mojej teściowej, która od 40 lat boryka się z traumą i chyba nawet nie wie, że to trauma. Uważa, że po prostu tak było i już. Taka jest dola kobiety.

    … i cieszy się, że nie ma córek, ani wnuczek.

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    Ania

    Nie rodziłam, nie mam żadnych doświadczeń, ale bardzo bym chciała usłyszeć wszystko o porodzie. To od Ciebie wiem o różnych sprawach, a nie od koleżanek, o matce nawet nie wspomnę, ta o porodzie w ogóle nie chciała mówić – będziesz rodzić to się dowiesz, daj mi spokój. Jak ja bym chciala, żeby kobiety mówiły. Żeby to nie musiało tak być, że każda z nas dowiaduje się jak już sama rodzi, kompletnie niegotowa…

    • Odpowiedz 16 lipca, 2019

      Alicja

      Bardzo to dla mnie ciekawe co piszesz – ja przestałam mówić o swoim pierwszym porodzie na blogu i w jego mediach społecznościowych, bo wszyscy mówili, że po co to, żę straszę kobiety, które jeszcze nie rodziły. Ja to widziałam inaczej, bo ja całą ciąże miałam własnie podejście że poród to poród, nic strasznego, nic wielkiego, kobiety dawały rade całe wieki to i ja dam. A potem się okazało, że moje buńczuczne myślenie zostało rozjechane kombajnem fizjologii. Na drugi poród poszłam cała przerażona i zdygana – tym razem było fajnie. Także dziękuję Ci za Twój głos jest dla mnie ważny

      • Odpowiedz 17 lipca, 2019

        Ola

        Mi też nikt nic nie powiedział. Ani słowa. Żeby nie straszyć, bo po co? A może byłabym lepiej przygotowana? Kto wie? A tak, gdy myślę o swoim porodzie mam łzy w oczach i ciarki na ciele. Nie chce drugi raz tego przeżywać. A gdy o tym mówię, wszyscy się dziwią, że jak to, że moje dziecko ma być jedynakiem, to takie samolubne. Najbardziej jednak irytujące są ciągłe pytania rodziny – kiedy drugie? Już czas! Wychodzi na to, że jestem zła. Trudno. Może kiedyś dojrzeję do drugiego dziecka, a póki co, wszystkim opowiadam jak wyglądał mój poród i dlaczego teraz mam takie a nie inne odczucia. Trzeba o tym mówić.

        • Odpowiedz 7 sierpnia, 2019

          wisznu

          No właśnie – nie wiem dlaczego tak mało się mówi o konkretnych problemach. W zasadzie w mediach (i między kobietami) istnieją tylko 3 tematy: rozstępy, mleko, i przypadłości ciążowe typu senność i wymioty.

          Jedynie jak ktoś jest świeżo po porodzie, to czasem opowie co mu się trafiło terapeutyzując swoją traumę. A później – cisza.

          I naprawdę nie rozumiem dlaczego do kobiet przed ciążą i w ciąży w tym temacie podchodzi się jak do małych dzieci. starając się unikać informowania o tym co może sprawić przykrość, np. kwestia poronienia. Zupełnym przypadkiem dowiedziałem się, że tak naprawdę większość zapłodnień kończy się poronieniem. O większości to nawet nikt nie wie, bo się nie zdązyło zagnieździć.
          Przecież takie informacje powinno się przekazywać na porządku dziennym. Kobiety powinny wiedzieć jeszcze zanim pomyślą o staraniu się o dziecko, że to się może zdarzyć, że tak naprawdę wyjątkiem jest ciąża doprowadzona bezproblemowo do końca.

          Być może łatwiej byłoby im pogodzić się ze stratą mając po prostu wiedzę.

          I tak samo w temacie tego co się dzieje w szpitalach, ta wiedza jest potrzebna. Owszem, wiem, że takie informacje niosą ze sobą stres, który dla ciężarnej jest niewskazany, ale wydaje mi się, że niewiedza niesie tego stresu więcej…

    • Odpowiedz 17 lipca, 2019

      Joanna

      Ania, zachęcam do udziału w Kręgach Opowieści Porodowych, odbywają sie co roku pod koniec marca. Nie trzeba mieć własnego doświadczenia, żeby wziąć w nich udział – ja organizowalam taki krąg jeszcze zanim zostałam mamą.

    • Odpowiedz 17 lipca, 2019

      Monika

      O tak. Mam wrażenie, że „nie wypada” mówić o swoich przykrych doswiadczeniach, bo przecież „dziecko zdrowe”/”inni mają gorzej”.

      O ile o porodzie uczciwie usłyszałam od koleżanek (pytając w prost), chociaż uważam, że to i tak nie jest do końca do wyobrażenia sobie zanim to się przeżyje, tak nie zdawałam sobie kompletnie sprawy o tym jak może wyglądać życie po porodzie. Że w drugiej dobie niekoniecznie muszę biegać jak sarenka i że nawet 4 miesiące po porodzie mogę się nie wygoić. Pamiętam swoje rozczarowanie i złość, wtedy uznałam, że wśród kobiet panuje zmowa milczenia.

      Postanowilam, że ja zrobię inaczej. Że właśnie będę mówić, że to niekoniecznie jest słodko pierdzące, bez straszenia, ale z faktami. Bo mam wrażenie, że jakbym miała świadomość co może się wydarzyć to czułabym się mniej beznadziejnie kiedy kolejny tydzien nie mogłam się podnieść z łóżka i sama zająć dzieckiem. Zgadnijcie co usłyszałam od innych kobiet. „Nie strasz dziewczyny, już po wszystkim najważniejsze, że dziecko zdrowe”.

    • Odpowiedz 18 lipca, 2019

      Żaneta

      Całe dorosłe życie, naszpikowana informacjami z otoczenia uważałam, że poród to rzeźnia, ból nieziemski. Zakładałam najgorsze scenariusze. Chciałam cesarkę, ale w żaden sposób się do niej nie kwalifikowałam. Postanowiłam przygotować się do tego wydarzenia, dużo czytałam, zapisałam się do szkoły rodzenia, napisałam plan porodu, uzgodniłam znieczulenie w szpitalu, w którym miałam rodzić. W trakcie porodu byłam traktowana z szacunkiem, starałam się cały czas współpracować z położną. Poród trwał długo, podano mi oksytocynę. Skorzystałam z gazu rozweselającego i znieczulenia zewnątrzoponowego. Dziecko rodziło się rączką do przodu. Dzięki położnej krocze niemal nie uszkodzone. Im więcej czytamy, wiemy jest nam łatwiej wiemy na co się przygotować. Warto pamiętać o swoich prawach, świadomie wybrać szpital. Rodziłam ze świetną położną, lekarze byli obok, ale nie przeszkadzali. Myśl przewodnia całego porodu „niech to w końcu się skończy” ? i nadszedł moment kiedy się skończyło i naprawdę byłam tak szczęśliwa, że mam to już za sobą ☺ moim zdaniem ciężko o duchowość, mistyczność podczas porodu jak wszystko okropnie cię boli. Trzeba podejść do tego zadaniowo. Zaplanować, mieć kogoś do pilnowania personelu? i wykonać.

      • Odpowiedz 21 lipca, 2019

        A

        Miałam wybraną położną, szpital. Przed samym porodem położna trafiła do szpitala, jak zgłosiłam się do szpitala bo zaczęłam rodzić to lekarz uznał, że mają wszystko obłożone a on ostatnie miejsce na porodówce musi trzymać dla kogoś kto naprawdę rodzi (moja córka pojawiła się na świecie 3h później ale cóż… lekarz wróżbita wiedział lepiej). Trafiłam do innego szpitala na losową położną, od której usłyszałam, że „to poród, to będzie boleć” (miałam swoje tensy, które chciałam podłączyć – nie pozwolono mi). Ostatecznie córka urodziła się przez awaryjne cięcie i trafiła do inkubatora. A ja pytałam siebie jakim cudem pomimo moich starań przez całą ciążę po raz drugi znalazłam się w tym samym miejscu (pierwsze dziecko również nie urodziło się zdrowe). Nie wszystko da się zaplanować. A mówienie, że trzeba zaplanować i wykonać dla kobiet, którym się to nie udało trochę brzmi jak: „to Twoja wina, źle sobie zaplanowałaś to teraz masz”.

      • Odpowiedz 22 lipca, 2019

        Mari

        Będę wdzięczna za informację co to za szpital???

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    Marta

    Moja córka ma 14 miesięcy, a ja nadal nie mogę myśleć o swoim porodzie. Dziękuję za ten tekst, czasami mam wrażenie, jakby to co przeżyłam było jakieś fikcyjne. Tylko, że dla mnie i mojego partnera było to jedno z najgorszych przeżyć w życiu. Dojrzewam do tego aby pójść na terapię i się z tym uporać.

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    małami

    az nie moge sie nadziwić ze sama tak łatwołyknęłam”dobre rady” ze nawet nei pomyslałam, ze przeciez mam prawo mówic, iże to przykre ze nikt nie chciał słuchac… :/
    1,5 r po drugorodnym….w sumie to nawet mi smutno.
    NIe dajcie sobie kochane babki odebrać głosu .jesli trzeba to to wykrzyczcie z siebie.macie prawo.powinnyscie nawet.

    • Odpowiedz 17 lipca, 2019

      Aga

      Dokładnie…” nikt nie chcial słuchać „;(
      Wszystko skończyło się dobrze to o co chodzi? O czym tu mowic i po co ? Nie ty jedna i nie ostatnia; inni majągorzej itp.
      A ja na samą myśl pobytu w szpitalu (2 tyg.) Plus ciężkie początki w domu łzy same napływają mi do oczu… ale nikogo to nie obchodzi. Najważniejsze że dziecko zdrowe. A matka musi zagryzc zęby i to powinno wystarczyć aby uporac sie z trauma poporodowa.

      • Odpowiedz 22 lipca, 2019

        AGA

        Oczywiście piszę to ironicznie

        • Odpowiedz 21 października, 2020

          Drusia

          Hej. Mój pierwszy poród był nie najgorszy, 3600 i 60 cm. Natomiast drugi…. Minął już rok a ja nadal mam łzy jak go wspominam. Te godziny męki, położną która źle mnie traktowała, a na końcu maska z tlenem, zanikajace tętno i krwiak nadczaszkowy u synka. Już byliśmy prawie u mety i jednak CC bo synek miał 4230 61 cm i ciągle się odbijał, dosłownie odbijał jak piłka o ścianę. Do tej pory winie siebie za to, że nie dałam rady. Te wspomnienie kiedy wszyscy zaczęli panikować a położna krzyczy mi w twarz ” No przyj k***a!!! ” To jak nie było już dla mnie sali operacyjnej na trakcie porodowym i szukali miejsca na operację, jak jechałam 7 Pieter w dół winda siedząc na WÓZKU inwalidzkim z główka praktycznie w kroku i jeszcze słowa ” Prosze nie przeć” i spojrzenie młodej poloznej pełne przerażenia. Na szczęście synek oprócz krwiaka nic mu nie dolegalo. Natomiast ja po porodzie nie mogłam do siebie dojść. Nie dość że wiele godzin się wymęczyłam to jeszcze na koniec CC było. Nie rozumiem tylko do końca co się ze mną stało po porodzie. Otóż miałam taki silny ból pachwiny przy udzie że nie byłam w stanie przez 2 tygodnie normalnie chodzić. Po miesiącu mogłam w końcu wyjść na spacer z synkiem. Ból nie do opisania i nie do zniesienia. Czy mogłam sobie coś wtedy naderwac ? Pytałam lekarzy i polozne ale oczywiście wszyscy zbagatelizowali moje objawy. I coraz częściej teraz myślę że może faktycznie tak strasznie chciałam go „wypchnąć” że może naprawdę już więcej nic zrobić nie mogłam…

    • Odpowiedz 19 lipca, 2019

      Kasia

      25 godzin porodu..
      ilość bólu nie do pojęcia… Ja mam traume, mąż ma traumę bo byl obok orzez cały czas. O mężach pamiętajcie! Oni też to ciężko znoszą.
      Nie mogłam sobie z tym poradzic sama wiec poszłam do psychiatry, ale trafiłam na starszą babę, która mi powiedziała, że ona to rodziła bez znieczulenia, a dziecko jej wyciągali vacoomem wiec moj problem z porodem wynika z relacji z matką i strachu przed utratą kontroli… nie kur*** ze strachu przed bólem. Wyśmiała moją prośbę o wypisanie zaświadczenia o tokofobii bo nastepnym razem chciałabym cesarkę, i dodała, że przecież nie wiadomo czy będę miała jeszcze dzieci 😛 nie ma to jak fachowa pomoc…

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    Reasumując Szczęśliwa

    Temat superważny! Moja mama zawsze mówiła: „poród jest pograniczem życia i śmierci dla matki”. Niestety sama się o tym przekonałam. Teraz jest dobrze, dziecko już zdrowe (akurat moje urodziło się z wadą serca), tylko czasem napada mnie spazmatyczny płacz. Ot, życie kobiety…

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    Spowiedź

    Alicjo, dziękuję Ci za poruszenie tego WAŻNEGO tematu. Bardzo!
    Pierwszy poród SN. W szkole rodzenia mówili ” mistyczne przeżycie, euforia, cud itd”. A był horror, 3h bóli partych, zanikająca akcja porodowa, wszędzie krew. Bardzo dużo krwi. Dziecko tracące puls, ja malejąca. Ale oxy załatwiła sprawę. To nic że też moja macicę. Dziecko zdrowe. Obie żyjemy. Co przeżywac?!
    Drugi poród CC (ze wskazania). Kompilacje już przy znieczuleniu, nie wiem co się działo, ile trwało i czy przeżyłam. Obudziłam się dzień później. Dziecko zdrowe- do domu. Dwa dni później zaczęły pojawiać się skutki uboczne cc. Trzeciego dnia, ledwo żywą, z objawami sepsy zabrała karetka. Z tymi skutkami zamagam się do dziś.
    Ale udało się nam zrealizować nasze marzenia. Jest trzecia ciąża! Jest radość! Jest cud!
    Jest strach. Jest obawa. Jest przerażenie. Jest płacz. Bo ta wyczekana ciąża (tak, tak z problemami….) skończy się….porodem. dwie traumy. A trzeciej opcji nie ma ;(

    • Odpowiedz 16 lipca, 2019

      Alicja

      Trzymam kciuki by jednak ta trzecia opcja, czyli poród – niezależnie od tego czy to będzie cc czy vbac był piękny, godny, fajny po prostu.

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    gusia

    Uwielbiam Twój pragmatyzm i rzeczowe podejście do tematu!
    Rodziłam niecały rok i mimo, że nie mam traumy to do dziś mam w głowie słowa położnej „niech idzie sobie przewietrzyć głowę”- wypowiedziane do mojej teściowej, gdy miałam problem z przystawieniem syna do piersi. Kobieta kobiecie wilkiem, ale na szczęście powoli, POWOLI się to zmienia. Coraz częście młode położne, które zaczynają swoją karierę zawodową to osoby empatyczne i z powołaniem.
    Bo babki powinny trzymać się razem, no przecież… Peace!

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    M.

    I mnie trauma nie ominęła. W ciąży miałam gigantyczne obrzęki, wielowodzie, przybrałam na wadze 30 kg, z czego większość to była woda (tylko 2 kg realnie przytyłam). W 36 tygodniu ciąży lekarz skierował mnie do szpitala, na szczęście! Bo trzeciego dnia pobytu w szpitalu zaczęłam mieć problemy z oddychaniem. Zaczęło się popołudniu, początkowo tylko gdy leżałam, ale z godziny na godzinę było coraz gorzej. Następnego dnia rano nawet maska z tlenem niewiele pomagała. Nie mogłam spać, leżeć, oddychać. Miałam stan przedrzucawkowy i woda zalewała mi płuca.
    To co się wtedy działo, wciąż mnie przeraża, chociaż minęły już dwa lata. Był taki moment, że nie sądziłam, że uda mi się przeżyć. Zrobiono mi cesarskie cięcie pod narkozą, potem wylądowałam na intensywnej terapii. Nie życzę nikomu przebudzenia na OIOMie z pustym brzuchem i dziurą w pamięci, strach nie do opisania. Ze mną było kiepsko, z córeczką jeszcze gorzej. Wyszłyśmy z tego, jesteśmy zdrowe, ale nie było łatwo.
    Chcielibyśmy z mężem jeszcze jedno dziecko, ja chciałabym bardzo. Ale boję się ogromnie. Zobaczymy co przyniesie los.

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    mrp

    No to z innej perspektywy. Uczestniczyłem w horrorze w roli widzą. 8 osób personelu gorączkowo wyrywało dziecko z mojej żony. Pamiętam że wyszedłem z rękoma we krwii. Poniżanie, poganianie, ublizanie, krew i krzyki, przecinanie krocza skalpelem na „żywca”… Ale przecież dziecko zdrowe. Pamiętam wzrok żony wbity we mnie z krzykiem „pomóż mi”… tylko jak…

    Nie stanąłem na wysokości zadania.

    Minął rok. Codziennie widzę jak żona próbuje zapomnieć. Jak cała siła próbuje wyprzeć wspomnienia. Jak koncentruje się na wychowaniu dwójki wspaniałych maluchów. Ale widzę jak ucieka myślami, jak zamyka się w sobie. Nie chcę rozmawiać i zbliżać się zanatto. Jakakolwiek miłość istnieje tylko na odległość. Nie rozmawiamy ze sobą w cztery oczy. Dialog prowadzony jest jedynie telefonicznie. Mam wrażenie, w zasadzie pewność, że moja osoba przywołuje wspomnienia, tylko nie te co trzeba.

    Rodzina po „cudzie” narodzin zmienia się. Zmienia i to bardzo. Nie koniecznie na lepsze. A ja nadal nie wiem jak mogę pomóc.

    PS. Był to drugi poród. Pierwszy był „w normie”.
    PS2. Pominę 2 miesiące dochodzenia do zdrowia fizycznego, co też odbiło się w psychice.

    • Odpowiedz 17 lipca, 2019

      Kasia

      Szukajcie pomocy specjalistów. Może warto iść na terapię by osoba, która się na tym zna, pomogła wam się z tym uporać?

    • Odpowiedz 16 grudnia, 2019

      Monika K

      Nie wiem, czy pomogę Panu tym wpisem. Ja byłam bardzo długo zła na męża po naszym drugim porodzie. Córcia urodziła się w UK porodem wywoływanym a w konsekwencji przez użycie vaccum (próżnociągu). Akcja porodowa przebiegała bardzo szybko a ja pod wpływem gazu nie roxumialam co mówi do mnie personel. Szukałam pomocy u męża, jednak on był bardzo zmęczony(po nocnej zmianie) i słowa personelu do niego nie docierały. Miałam wielki żal za brak pomocy, której od niego oczekiwałam w tamtym momęcie. Jednak czas zagoił rany. Jest świetnym ojcem. Bardzo pomogło jego zaangażowanie w opiekę nad dziećmi. Obecnie jesteśmy dwa tygodnie po trzecim porodzie i tu mąż super się sprawdził. Pozdrawiam i mam nadzieję że z żoną i Panem jest już lepiej.

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    Grace

    Dziękuję Ci, muszę napisać, choć nie mogę nic więcej, dziś mija rok, jestem po terapii, a płaczę na wspomnienie…

  • Odpowiedz 16 lipca, 2019

    Herne

    Przewspaniały wpis, Alicjo, bardzo mądry i WAŻNY.
    Brakowało mi straszliwie po porodzie możliwości zwykłego wygadania tej – tak, traumy. Najbliżsi nie bardzo chcieli słuchać, ucinali właśnie tym „zdrowym dzieckiem”, tym, że inni/inne mieli znacznie gorzej i powinnam się cieszyć, że się „dobrze skończyło” i innymi farmazonami. Bardzo to było i jest dla mnie przykre. Bardzo podłamało moje zaufanie do nich.

    Za miesiąc czeka mnie drugi poród i bardzo się go boję.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Aaa

    Ja taki, to oczywiście bardzo ważny temat. Bagatelizowany i to w obydwie strony- poprzez wyolbrzymianie kobiet, które tej traumy nie mają. Wiecie o co chodzi? To tak jak osoba, która ma melancholijne nastroje mowila o depresji . A to przecież umniejszanie tej chorobie.
    I ja będąc w ciąży słuchałam wielu historii, w myśl tego, ze opowieści tych kobiet działają na nie terapeutycznie. Wraz z rosnącym brzuchem, wszyscy czuli się w obowiązku podzielić ze mną swoją tragiczną historią porodu, serio. A ja wszystkiego wysluchiwałam, brałam do siebie. Normalnie zaczęłam się panicznie bać porodu. Bylam na rozmowie u psychologa, gadałam wielokrotnie z położną, nie spałam w nocy, slowo „poród”powodowało paraliż. A opowiadające te historie kwitowały w ten sposob, że „jestem głupia, bo się glupotami przejmuję”.
    Odetchnęłam z ulgą, gdy okazało się, że ze względów zdrowotnych, będę miała planowaną cesarkę. Przygotowałam się na nią, na ten temat rozmawiałam tylko z lekarzem, nastawiłam się psychicznie. Może to głupie, ale wspominam ją fantastycznie. A to przecież poważna operacja.
    Także opowiadanie o swoich traumach jest bardzo ważne, ale pamiętajcie, że kobiety, które nie rodziły, boją się też nieznanego. To tak jakby ktoś Wam powiedział, że ma nowotwór i raptem usłyszał dziesiątki historii o tym, jak chemioterapia jest nieskuteczna i jak szybko się umiera.
    I pamiętajcie babeczki, że po porodzie Wadze zdrowie jest tak samo ważne jak zdrowie Waszego dzieciątka:)

    • Odpowiedz 17 lipca, 2019

      Anonimowa

      AAAa ja ci powiem, że wolałabym żeby mnie ktoś uświadomił zanim urodziłam. Dookoła mnie wszyscy rodzili w 45 min, max 3h to już była rekordzista. Nawet marka mi wmawiala, że nie jest tak źle, że boli jak gorszy okres. Więc niczego się nie bałam, nie umówiłam się na znieczulenie itd itp. Niestety spotkała mnie trwająca blisko dwie doby gehenna. Wolałabym wcześniej wiedzieć, że wcale nie musi być kolorowo. Może jakoś inaczej bym się do tego przygotowała i do tego wszystkiego by nie doszło.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Listka

    Jestem tuż przed, przeczytałam mimo ostrzeżenia – nastawiam się bojowo!

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Kasia

    Mam jedno dziecko (13L) nie zdecydowałam się na drugie z obawy o podobne przeżycia porodowe, u mnie skończyło się mega deprechą i pobytem w psychiatryku, musiałam zostawić maleńką córeczkę żeby sama dojść do ładu, pamiętam jedno pytanie, które krążyło mi po głowie:
    Czemu mnie nikt nie uprzedził, ze może być trudno, koszmarnie, że położna może być do rany przyłóż, albo Helga, że mają w dupie rodzące w nocy, że każą drogą naturalną, a na koniec się drą i wypychają na siłę bo pępowiną owinięte, szkoda gadać… Nigdy więcej nie przejdę tego horroru, poniżenia i późniejszego zmagania się z depresją poporodową.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Mama Ewci i Maciusia

    Święte słowa, ważny tekst! Co ciekawe, ostatnio kuzyn był przy drugim porodzie swojego dziecka (był obecny również przy pierwszym) i takie są jego wnioski: „Już nigdy więcej porodów nie chcę widzieć. Nie wiedziałem, jak to się skończy. Starszy syn po prostu wyskoczył z brzucha, a młodszy? Tyle to trwało, tak się komplikowało, że nie miałem pojęcia, co będzie z nim i z moją żoną…” Także nie tylko kobieta może mieć traumę, ojciec dziecka również! Co do tego parcia to właśnie ja słyszałam taki tekst od młodej lekarki podczas 2 porodu, tym razem naturalnego (pierwszy CC ze wskazania): „Pani nie umie przeć, pani źle to robi!” Naprawdę mi ten tekst „pomógł” po 12 godzinach od rozpoczęcia porodu… W dodatku wciąż byłam przez nią straszona, że: „tu pewnie i tak skończy się na CC.” Nie skończyło się, ale było vacuum i wielki stres z mojej strony, bo co to za matka, co nie umie przeć?! I czy nie urwą mojemu dziecku głowy?! Tak właśnie myślałam, na szczęście drugi lekarz był starszy, doświadczony, to on przeprowadził zabieg i bezpiecznie wyciągnął dziecko. A na deser wcześniej wspominana pani doktor szyjąc moje krocze dodała: „Niech się pani tak nie rusza, przeszkadza mi pani!”. No ja cię kręcę, może jeszcze powinnam przeprosić, że mnie musi szyć?! Takie miłe wspomnienia mam z tą lekarką. Mam szczerą nadzieję, że więcej na nią przy ewentualnym porodzie nie trafię… Za to położne były na medal i je zapamiętam na zawsze pozytywnie. 🙂

    • Odpowiedz 17 lipca, 2019

      Gośka

      Ja na szczęście nie mam traumy po porodzie, bo był baaardzo męczący, ale obyło się bez większych komplikacji. Niemniej nie wiem skąd się wzięło przekonanie, że każda kobieta MUSI potrafić przeć. Jedną z niewielu scen, które pamiętam bardzo wyraźnie był właśnie moment, gdy kazali mi przeć. Lekarz powiedział bardziej do położnej, niż do mnie, że wszystko idzie w policzki. Wtedy przypomniała mi się położna ze szkoły rodzenia, która mówiła, że ona sobie wyobrażała, gdzie to powietrze „kieruje” w swoim ciele pod zaś parcia. I udało się. Ale co gdybym takiej położnej nie spotkała? Byłby problem i to duży, bo podczas porodu byłam tak wycienczona, że ledwo kontaktowałam, żeby słyszeć polecenia, z wykonywaniem już było trudniej.

    • Odpowiedz 9 września, 2019

      D.

      “Pani nie umie przeć, pani źle to robi!” – ciekawe jak kobieta ma umieć skoro robi to po raz w życiu i nawet jeśli ćwiczyła to w szkole rodzenia /z położną „na sucho” albo wcale. Nigdy nie zrozumiem jaki to zdanie ma mieć cel w trakcie porodu. Smutne, że takie rady nadal słyszy się od położnych

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Iwona

    U mnie temat dość świeży, dalej mam tą złudną nadzieję, że przecież zapomnę o tych złych rzeczach… U mnie jest to wyłącznie wina ludzi, bo ja wiedziałam, że będzie boleć, że może coś pójść nie tak, że karmienie piersią może nie być łatwe i te rzeczy nie są dla mnie przykrym wspomnieniem, są tylko słowa i zachowanie kilku osób, które sprawiło, że wylałam zdecydowanie za dużo łez. Jestem osobą mocno wrażliwą i nie potrafię walczyć o swoje. Ktoś to perfidnie wykorzystał i sprawił, że czułam się jak śmieć. Samych szczegółów nie podam, bo nie potrafię o tym mówić nawet anonimowo. Chciałam tylko podziękować za ten tekst.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Kasia i cała reszta

    Mądry wpis i bardzo za niego dziękuję. Po ponad roku od porodu Pierworodnego nadal wspomnienie porodu powoduje u mnie gule w gardle i łzy w oczach. Kiedy w tym roku zbliżały się jego 1 urodziny chodziłam tak nabuzowana, że nie rozumiała o co chodzi. A okazało się, że to cały czas wychodzą emocje i wspomnienia tamtego dnia. Ile razy słyszałam, że najważniejsze, że dziecko zdrowe? Wiele. Nie sposób się z tym nie zgodzić… szkoda tylko, że ze mną nie jest do końca ok, że poród pozostawił taki ślad i tyle nieuporzadkowanych uczuc i emocji, których nawet nie można z siebie wyrzucić. Poród był o wiele za wcześnie, zupełnie nie tak jak miało być, nie było kongurowania, nie było pierwszego karmienia. Był szok, ból, strach i inkubator i cepap. Tyle. Ale ile razy słyszałam, że przynajmniej się nie nameczylam z porodem, bo dziecko było małe ?‍♀️ trochę empatii… Naprawdę tylko trochę. Pozdrawiam.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Atyde

    Świetny tekst, fragment o przebiegu porodu a tu bach cesarka i wróciło to wszystko to wyrywanie dziecka z brzucha takie sztuczne, tego nie chciałam i nigdy nie zrozumiem cc na życzenie i ta niemoc że musisz leżeć plackiem a obce babska bez pytania karmią Twoje dziecko mm, że nie możesz się nim zająć. Później nawiązanie więzi trwało bardzo długo. Druga ciąża, po prawie 3 latach poród i wszyscy trąbia raz cesarka to 2 raz musi też być, dobrze że miałam cudownego lekarza to dzięki niemu spełniło się moje życzenie o porodzie sn i mi się udalo. Może zabrzmi to egoistycznie ale dopiero po porodzie 2 dziecka poczułam się 100 kobietą.

    • Odpowiedz 19 lipca, 2019

      Ann

      To oczywiście najglupszy komentarz pod tym artykułem. Poczuła się jak kobieta dopiero po porodzie sn… masakra. I to właśnie wygłaszając takie komentarze, mamy w sobie empatię na poziomie zerowym. A przecież artykuł był o wsparciu…

      • Odpowiedz 25 października, 2019

        Rakel

        Najgłupsze to krytykowanie za cudze odczucia. Przecież kobieta nie stwierdziła, że poród sn czyni kobietę 100%, ale, że ona się tak poczuła! Ja jestem po cc, teraz drugoe dziecko. I jeśli znowu będę musiała przechodzić przez operację, to już teraz stwierdzam, że nie urodzę swojego dziecka. Ale to dotyczy mnie! Nie twierdzę natomiast, że kobiety po cc swoich dzieci nie urodziły, bo tak tego nie postrzegam. Ale tu właśnie wychodzi brak szacunku i vhociażby próby zrozumienia odczuć drugiej osoby właśnie względem siebie.

    • Odpowiedz 10 lutego, 2020

      Monika

      Pfff miałam cc na życzenie ale nikt nie dawał małej mm. Dziecko miałam przystawione do piersi już na sali pooper.
      Kwestia uzgodnienia wszystkiego plus plan porodu!!!

      • Odpowiedz 26 lipca, 2020

        Aga

        Nieprawda. Ja bylam doskonale przygotowana, znałam swoje prawa i miałam plan porodu, na który nikt nawet nie spojrzał, bo położone twierdziły, że „mają co robić a ja ciągle zawracam im głowę pierdołami”. Słyszałam to przez cały pobyt w szpitalu i cały poród – kiedy przed 24h nie dostałam kropli wody, kiedy czekałam z ustami pełnymi własnych wymiocin, żeby mi łaskawie podały naczynie, kiedy podali oksytocynę bez pytania, kiedy bardzo chciałam kangurować dziecko, a dostałam je dopiero po 11h upominania się, kiedy karmili mm a o pomocy w przystawieniu mogłam tylko pomarzyć itd… Nie mówiąc już o chamstwie i podejściu personelu. Jeszcze długo będę się zmagać z tą traumą. Ale jak ktoś miał łatwy i miły poród to może sobie pisać takie głupoty.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Moniaaa

    Tekst daje do myslenia. Rodzilam 15 miesiecy temu. Juz staram sie nie myslec o tym dniu, ale trafilam na polozna ktora mnie zniszczyla psychicznie. Kilka godzin siedzialam z nia sam na sam w sali porodowej. Skrytykowala mnie od stop do glow. Jak mialam pelne rozwarcie to dopiero bylo tam wiecej osob. Dziecko nie chcialo wychodzic, ja juz ledwo przytomna, zanik tetna – cesarka. Dostalam malego do ucalowania, nie byl przy mnie ? dostalam go tylko na chwile po 4h. Potem mialam problemy z karmieniem piersia, zero zrozumienia ze strony personelu. Wygniotly moje sutki tak, ze juz stracilam ochote walczyc o laktacje. Do tego informacja, ze moje dziecko ma wrodzone zapalenie płuc, plakalam jak tylko pomyślałam o dziecku czyli caly czas. Po 8 koszmarnych dniach w szpitalu zaczelam jakos sobie ukladac zycie i poznawac sie z dzieckiem, ale psychika byla tak zniszczona, ze zdecydowalam sie w koncu na wizyte u psychiatry. To byla najlepsza decyzja w moim zyciu. Bylam szczesliwszym czlowiekiem na lekach od lekarza, a moj syn mial w koncu spokojną mamę. Po porodzie zmagałam sie z depresją, nerwicą i lękami. Nie bojmy sie isc do specjalisty. Czasami nasza trauma po porodzie moze przerodzic sie w cos gorszego ?

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Joanna

    Pierwszy poród skończył się u mnie traumą- miałam taki plan, by więcej dzieci nie rodzić. Słowo „poród” stało się synonimem wszystkiego, co negatywne. Niestety, życie potoczyło się tak, że synek zmarł mając niespełna 5 lat. Pustka, która pozostała stała się nie do zniesienia. Wtedy też powróciła chęć posiadania jeszcze potomstwa. 7 miesięcy temu urodziłam drugiego syna- w domu, lotosowo. Jakże inne emocje towarzyszyły temu wydarzeniu! Narodziny Miłka odczarowały szpitalny poród starszego Antosia. Teraz wiem, że jak rodzić to tylko w domu- w swojej przestrzeni, otulona spokojem i najbliższymi ludźmi. Wiem, że nie wszystkich będzie stać na taki luksus, ale ufam, że w naszym kraju przyjdzie taki moment, gdy będzie się szanowało wybór rodzącej co do miejsca i refundacja będzie obejmowała zarówno szpital jak i własny dom. Bo komfort kobiety wydającej na świat nowe życie powinien być najważniejszy.

    • Odpowiedz 9 czerwca, 2020

      Pat

      Lotosowo? Żeby ryzykować kolejną stratą? Super, gratulacje.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    źle rodzaca

    Na pierwszy poród czekałam z niecierpliwością. to miało być piękne naturalne przeżycie. Długo przygotowywałam się w szkole rodzenia z mężem byliśmy na kursie doulowania. Ale to był koszmar. okropne bóle krzyżowe i jeszcze gorszy personel. zmuszano mnie do leżenia wysmiewano. nie potrafię nawet o tym pisać. skończyło się vacum, głębokie cięcie krocza i jego następstwa dla mnie. syn złamany obojczyk i wielkie krwiaki na głowie.patrzylam na niego i wylam. przepraszalam że to moja wina że nie potrafiłam go urodzić .
    gdy zaszlam w drugą ciążę cały czas wypieralam z siebie myśl że na koniec ciąży jest poród. wiem że brzmi to absurdalnie Ale po prostu to wypieralam. nie potrafiłam o tym myśleć.
    myślałam że będzie lepiej. inny szpital lepszy personel.
    poród zaczął się nagle miesiąc za wcześnie. byłam w szpitalu na obserwacji z powodu cholestazy ciążowej . w do u starszy syn za którym strasznie tesknilam. gdy poród się zaczął byłam sama. wszyscy w domu rozłożenia przez grupę.maz nie mógł przyjechać. personel był cudowny. Ale ja znów nie potrafiłam urodzić. po 11 godzinach odeszły zielone wody plodowe i zabrano mnie na stół na cc.10 dni leżałem w szpitalu był zakaz odwiedzin że względu na grypę. synek jest zdrowy Ale ja nie. przede wszystkim emocjonalnie. fizycznie też jestem zniszczona tymi porodami. problemy z miesniami dna miednicy ból przy wspolzyciu. jestem w trakcie rehabilitacji.

    • Odpowiedz 16 grudnia, 2019

      basia

      ryczę… czuję to tak, jakby na nas matki spadała cała odpowiedzialność za przebieg porodu, że to nie lekarz czy położna poprowadzili poród, a nasze “fibździ-misię”…

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    SK

    Bardzo dziekuje Ci za ten tekst.
    Ja myslalam, ze nikt mnie nie rozumie, ze nikt tak tego nie przezyl i to ja przesadzam. Nie moglam zrozumiec jak to jest, ze o tym sie nie mowi? Jak to mozliwe, ze wszyscy sa ok z tym co sie dzieje podczas porodu? Mam meza wspanialego, ktory slucha i od czasu porodu uwaza mnie za bohatera, bo tez sie zszokowal przez co przeszlam. Ale on tylko widzial, a nie czul tego bolu..
    Jestem bardzo wrazliwa na bol i zawsze strasznie sie balam porodu, ale wszyscy zawsze mowili, ze spoko, ze wszyscy daja rade, ze sie szybko zapomina itd. W UK jest wybor znieczulen, ale myslalam, ze przeciez dla dziecka dam rade, nie bede podtruwac niepotrzebnie.. Uzbrojona w techniki oddychania i pozytywne myslenie z zajec hypnobirthing czulam sie gotowa. O biedna, naiwna ja.
    Nie rozmiawianie o tym co sie bedzie dzialo na sali porodowej, to wielka krzywda. I nie mam na mysli rozmow o pepowinie, witaminie K, 10cm, itd. Ale o tym, ze oczy z orbit wychodza z bolu podczas parcia, ze nie czekasz zeby ujrzec dziecko, tylko zeby sie ten koszmar skonczyl, ze myslisz, ze umierasz, a jak Cie nacinaja i zszywaja, to masz nadzieje, ze umrzesz..
    Czuje sie oszukana przez wszystkie matki, ktore znam a ktore nie wspomnialy o tym ani slowem, oszukana przez sluzbe zdrowia, bo nie pomogli mi usmierzyc bolu bez anestezjologa, jedynego na porodowce i ktory byl ponoc zajety, oszukana przez polozna na zajeciach przygotowujacych, ktora mi zawracala glowe pozytywnym mysleniem i aromaterapia zamiast naprawde przygotowac na to co sie stanie.
    Trzeba o tym rozmawiac!

    • Odpowiedz 19 lipca, 2019

      Swiezamama

      Dziękuję, za słowa o cc zamiast naturalnego porodu. Minęły trzy miesiące a ja nadal chcę wyć jak myślę o porodzie. Nastawiałam się na naturalny, wyszło cc. Pierwsza noc mnie złamała. Synek płakał a położna przyszła nad ranem i powiedziała: trzeba go dokarmić mm, bo jest głody. I czego pani ryczy? Po czym wyszła. Poczułam, że jestem złą matką, bo nie potrafię nakarmić dziecka, nie potrafię utulić. Udało się uratować laktację mimo dokarmiania go w szpitalu.
      Przyszłe mamy nie martwcie się, da się karmić wyłącznie piersią po cc i dokarmianiu mm!

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Daria

    Ja jestem totalnie za uświadomieniem kobiet jak wygląda poród, zwłaszcza w Polsce. Pierwszy raz, 7 lat temu, byłam w 110% przygotowana teoretycznie, praktyka zweryfikowała moje prawa jako człowieka niemal do zera, o ludzkim podejściu do kobiety rodzącej nie wspomnę. I niestety miałam nacięcie krocza, które lekarze totalnie bagatelizują, a nie znam dziewczyny która by przez to nie cierpiała. Ja przez pierwszy rok prawie nie odpuszczałam do siebie męża bo bolało jak nie wiem. Lekarze mówili, że to normalne po cięciu, że przejdzie. Przeszło po kilku latach. Gdyby nie to, że tak bardzo chciałam mieć drugie dziecko nie wiem czy zdecydowałabym się na kolejne. Znam dziewczyny, dla których cesarka była jedynym możliwym rozwiazaniem dla drugiego porodu po traumie pierwszego naturalnego. Ja drugi miałam zupełnie inny dzięki genialnej położnej?, nie opłaconej ale takiej prawdziwej z powołania, która akurat miała dyżur. I dla mnie mega ważne, bez mojego męża, chyba nie dałabym rady. On był cały czas dla mnie, nie dla dzieci ale dla mnie, świadomie. Mnie uratowało zadaniowe podejście do tematu. Ja przeżyłam, dzieci także – i tego się trzymam! Ale nigdy nie będę idealizować porodu. Jak to mój mąż mówi, dlatego rodzą kobiety, bo mężczyźni by tego nie przetrwali?

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Anna

    U mnie zgoła inne doświadczenia. Pierwszy poród sn z użyciem vacum. Syn ważył 4760g, rodziłam 17h, i nagle pojawiło się wokol nas kilkanaście osób z personelu włącznie z lekarzami w „zielonych szatach” itd…syn z urazem barku. Na szczęście już zdrowy. Ale…daliśmy radę. Może dlatego że założyłam że inaczej być nie może. Drugi poród CC w związku z tym że syn ważył tyle samo co poerwszy z tym że przed terminem. W terminie miał szansę dobić 5kg. I wszyscy wokół z podejściem że przeciez spoko że cc bo „po co się męczyć”. Jakby CC była wizyta w spa…ale nieważne. Czuję że zostaliśmy czegoś pozbawieni. Ja i mój drugi synek. Wolałbym go urodzić sn i kiedy mówię o tym głośno wszyscy podnoszą larum że jak w ogole śmiem tak mówic po wizycie w spa jakim była cc!!! I że mi się w głowie poprzewracalo.
    Zamierzam jeszcze dwa razy być w ciąży a cały czas z tyłu głowy mam myśl że czekają mnie dwie cesarki. Co mnie przeraża. Wiem że to przeżyje ze względu na to że z większej ilości dzieci nie zrezygnuje ale ciągle czuję że znowu coś przegapimy.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Marysia

    5 lat temu urodziłam martwego synka i wtedy wszystko skupione było na mnie i tylko o moje samopoczycie pytano. Dwa kolejne porody i wszystko potem kręciło się wokół moich żywych, zdrowych dzieci i dla mnie była to bajka. Doceniajcie to, co macie, nie ma nic gorszego jeśli cała ta męka porodowa jest po prostu na nic.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Marti

    Super wpis. Ja swoje porody też wspominam koszmarnie.. Pierwszy trwał 20 godzin i skończył się naciskaniem na brzuch i zlamanym obojczykiem u synka. Lekarz mi powiedzial ze nie umiem rodzić, ale jak sie okazało ze synek miał za krótka pepowine i temu taki był problem to było mu głupio. Przy lyzeczkowaniu zemdlalam. Synek miał silną żółtaczkę i nie leżał przy mnie a potem nie wiadomo skąd nabawił sie zapalenia płuc i miesiąc leżał w klinice 100km ode mnie w dodatku z podejrzeniem nowotworu wątroby.. Z mężem mogliśmy odwiedzac synka tylko w wyznaczonych godzinach.. Ja miałam silną anemie i podawali mi antybiotyk na jakieś przeszłam, do dzis nie wiem na co podawali, ale biorąc ten antybiotyk nie można karmić piersia co wyczytalam już później a nikt mi w szpitalu nie powiedział i karmilam synka piersia ciekawe czy ten antybiotyk mu nie zaszkodzil i temu tak wyszło. Na szczescie wszystko z synkiem juz prawie ok. Drugi poród to tez masakra, jeździłam od szpitala do szpitala bo wszedzie twierdzili ze jeszcze nie rodze i nie maja miejsca (chyba bali się ze znowu tak wyjdzie jak przy pierwszym),w dodatku jeden lekarz robiąc usg stwierdzil ze dziecko będzie mialo wade serca (a cala ciaze na badaniach prenatalnych bylo wszystko ok) i odeslali mnie do szpitala znowu 100km od domu. Lekarze mieli pretensje ze czemu do nich tak daleko przyjechalam i jeszcze w nocy. Pielegniarka mna poszarpala na łóżku bo miałam bóle krzyzowe ktore nie wyszly na ktg i myslala ze udaje ze mnie boli. Miałam wskazania do cesarki przez ta wade serca, ale położne strasznie naciskaly ze mam rodzic naturalnie no i urodzilam ale przy koncowce nagle sie zleciało pełno osób bo małemu zaniklo tetno a ja odplywalam powoli. Synek urodził sie owiniety pepowina i dostal 0 pkt.za zabarwienie skóry. Zaraz po porodzie wzieli go na obserwacje żeby zobaczyć to serduszko, ale na szczescie nic nie wyszło. No ale przez 5 dni leżał beze mnie w sali i mogłam przychodzic tylko na karmienia. Jednak słabo szło nam karmienie i dokarmialy mi go mlekiem modyfikowanym. A w ostatnia noc nagle mi go przywiozly i nie chciały juz dac mleka ze mam sama karmić. Synek tak się darł przy piersi, siedziałam i plakalam, nie dalo sie go uspokoić, to była najgorsza noc w moim życiu, patrzyłam na okno, ale na szczescie na takich oddziałach są pozamykane na klucz, bo miałam juz myśli zeby wyskoczyć…teraz się tego wstydze strasznie. Dopiero rano gdy wyblagalam to mleko synek sie napil i uspokoil i dobrze ze w tym dniu wypisali nas do domu bo kolejnej nocy juz bym tam nie zniosła. Także jestem już wyleczona z dzieci po tym co przeszłam. Jesli by mi sie jeszcze jakis dzidzius przytrafil to zaplacilabym za cesarke. Przepraszam za tak dlugi wpis ale chciałam sie wygadać bo w moim otoczeniu nikt mnie nie rozumie.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Monya

    Kochane mamy. Wszystkie kobiety, ktore urodzily (nie wazne w jaki sposob), wszystkie doswiadczylysmy bolu fizycznego i psychicznego, wszystkie zaslugujemy na milosc, szacunek, wlasne szczescie, odpoczynek. W wiekszosci przypadkow nie dostaniemy tego w szpitalach (to moze kwestia do przemyslenia, czy faktycznie to najlepsze miejsce na porod?) zycze Wam /Nam wszystkim na odnalezienie tej naszej wewnetrznej mocy, ktora drzemie w kazdej z nas, mocy ktora pozwoli nam plakac, krzyczec, tulic sie, prosic o pomoc, wyrzucic traume porodu, mocy ktora pozwoli nam i naszym dzieciom (ktore tez ta traume w sobie nosza) wziasc gleboki oddech i poczuc ulge zrzucenia ciezaru i zyc lekko, silnie i w milosci.
    Po kilku latach po porodach moich synow, wykonczona fizycznie i psychicznie (tak, nosilam ta traume kilka lat) trafilam na pania ginekolog z Indii. Jak popatrzyla na mnie od razu wiedziala o co chodzi, ze jestem po prostu wymeczona i wyczerpana poswiecaniem sie dla rodziny. Kiedy powiedziala mi, ze w Indiach z miejsca z ktorego pochodzi, kobiety po porodzie sa traktowane przez co najmniej 1 rok jak ksiezniczki, sa masowane, rodzina wokol dba zeby sie wysypialy, jadly odpowiednie posilki i doszly po prostu do siebie po tak wielkim wydarzeniu jak porod i przyjscie dziecka. Jak to uslyszalam to sie poplakalam. Pomyslalam, no tak, tak powinno przeciez byc. Dopiero wtedy do mnie dotarlo, ze bardzo wiele przeszlam, ze bylam niesamowicie dzielna, ze widzialam w oczach najgorsze, ale sie nie poddalam. Tylko gdzie tu czas na rekonwalescencje? My kobiety zostajemy same w domu, mezczyzni wracaja do pracy, a my same stawiamy czola wszystkim wyzwaniom, nie bedac tak na prawde gotowe ani fizycznie ani psychicznie na maciezynstwo. Nie mowiac juz o naszym kulturowym nawyku milczenia, udawania bohatera, bo jak bedziesz plakac to zamkna Cie w szponach depresji poporodowej i stlumia te emocje lekami (choc zdaje sobie sprawe, ze czasem sa koniecznoscia). Te nasze traumy, lzy i cierpienia musza ujrzec swiatlo dzienne, dlatego zycze nam Wszystkim odwagi i milosci, aby tak sie stalo i aby poczuc ulge i moc zyc lzej.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Astrea

    Przeczytałam ten wpis w łazience w pracy i teraz siedzę i czekam aż się opanuję, bo wstyd wyjść do ludzi z tymi czerwonymi oczami. Minął rok a ja powtarzam sobie że się pozbierałam. Przecież już nie łapią mnie napady paniki i bezgłośnego, niepohamowanego płaczu. Patrzę na synka i widzę moje najwspanialsze na świecie dziecko, nie obcego powoli wysysającego ze mnie życie. A jednak kiedy tylko pozwolę sobie wrócić tam myślami, rozpadam się znowu.

    I mówię, czasem wprost, czasem oględnie, każdemu kto zechce słuchać, że ciąża, poród i połóg nijak się mają do swoich popkulturowych przedstawień. Mówię, bo wierzę głęboko że sama przeżyłabym mój osobisty koszmar lżej, gdybym była na niego lepiej przygotowana. Może któraś koleżanka przechodząc coś podobnego będzie przynajmniej wiedziała, że nie jest sama. Nie jest niegodna macierzyństwa, bo zamiast wszechogarniającej miłości i euforii czuje ból i przerażenie.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Justyna

    Dziękuję za ten tekst ?? tylko tyle jestem w stanie napisać… Dziękuję ?

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Agnieszka

    Czytam komentarze i płaczę. Jestem po 3 porodach. Każdy był inny, ale gdybym na swojej drodze życia nie spotkała wielu wspaniałych kobiet, którym mogłam się wygadać to pewnie miałabym tylko jedno dziecko. Mój pierwszy poród był koszmarem, gdy sobie o nim przypominam przechodzą mnie ciarki. Niepotrzebnie podana oksytocyna, przebicie pęcherza, to wszystko spowodowało, że córka zaklinowała się w kanale rodnym. Słabłam na fotelu a lekarz, położne i mój mąż, bo mu kazali, wyciskali, ze mnie dziecko. Na szczęście miałam możliwość przegadania tego z koleżankami, siostrami. Niemniej przed każdym kolejnym porodem płakałam ze strachu, że znowu tak będzie. Mój drugi poród był jak marzenie, dzięki położnej, która mi pomagała odzyskałam wiarę w siebie i personel medyczny. Rodziłam z mężem i położną, w wybranej pozycji. Położna poprowadziła mnie tak, że bez problemów w 2 godziny urodziłam 4,5 kg chłopca, który, jak się później okazało, był owinięty pępowiną.
    Nasze społeczeństwo boi się takich tematów, poważnych, trudnych. Np. gdy ludzie mnie pytają jak się czuję (jestem 3 msce po porodzie) odpowiadam zgodnie z prawdą, że źle, to wszyscy się dziwią. Przecież powinnam powiedzieć, że cudownie, nie ważne jak jest, odpowiada się, że dobrze. A jak nie jest dobrze to musi być dobrze. Ja dojrzałam do takiej odpowiedzi, że jestem zmęczona, że boli mnie to czy to, że nie doszłam do siebie po ciąży czy porodzie i delikatnie mówiąc, wali mnie to co sobie ludzie myślą.
    Uważam, że poród to doświadczenie bycia na granicy życia i śmierci, a to nie może być łatwe.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    DH

    U mnie od początku szło mozolnie. Skurcze w nocy, szpital, brak rozwarcia, wysłali na oddział, kazali się wyspać (taa, z bolesnymi skurczami…). Męczyłam się aż do następnego wieczora, dopiero jak ledwo doszłam na ktg, położna się zainteresowała i okrzyczała, że nie mówię że rodzę. Kolejne kilka godzin na sali porodowej, za małe rozwarcie. Oksytocyna, na korytarzu (!) piłka, gaz, ja ledwo żyję, mąż robi co może, ale już sam nie może patrzeć jak się męczę. W końcu przed północą lekarz stwierdził rozwarcie, ale… zaniki tętna u maleństwa. Propozycja cc, mi wręcz ulżyło, że to już koniec, podsunęli papiery, jakąś kreskę postawiłam, bo na tyle miałam siły, nawet nie czytałam. Mąż pomógł mi się rozebrać i musiał wyjść, za to przyszła pani anestezjolog… Od progu na mnie warczała, miała pretensje, że musi mnie znieczulać, usłyszałam że „teraz dziewczyneczki takie delikatne, od razu o znieczulenie i cesarkę wołają, a babcia mamę tydzień rodziła i jakoś dała radę”. Nie miałam siły nawet nic jej odpowiedzieć, nie miałam siły nawet siedzieć przy znieczulaniu, kilka osób musiało mnie trzymać, co oczywiście też było wg niej przejawem mojej złośliwości. Wszyscy na mnie warczeli, nie czekali aż znieczulenie zacznie działać („niemożliwe że pani to czuje!”), dziecko wydarli na siłę, uciskali brzuch tak że miałam odruchy wymiotne i duszności („tak ma być,to normalne!”), Dziecko na sekundę przytknęli mi do policzka i zabrali… Na szczęście pozwolili mężowi kangurować. Później usłyszałam od koleżanki z sali pooperacyjnej, że słyszała jak mówią jedno do drugiego, żeby bardziej uważać, bo tej poprzedniej to tak przeponę nacisnął, że miała odruchy wymiotne i trzeba delikatniej. Mnie nikt nie przeprosił, ba, wszystko przecież tak ma być, a ja wyolbrzymiam. Na szczęście później już było dobrze. Sala pooperacyjna (sześcioosobowa), przystawienie do piersi, mąż obok. Potem próba zaśnięcia, mąż poszedł do domu. Było mu tak ciężko, że zadzwonił do mojej siostry, która jest psychologiem, mimo, że był środek nocy. Musiał się wygadać żeby sobie z tym poradzić. Dla niego patrzenie jak się męczę to też była trauma. Ja sobie z moją poradziłam dzięki niemu i siostrze. Miałam dobre wsparcie, którego każdemu życzę.
    Na drugi poród wybrałam inny szpital. Od początku nastawiałam się na cc, co dawało mi uczucie ulgi. Wiedziałam, że to tylko chwila, już nie będę musiała się męczyć dwa dni z coraz gorszymi skurczami, będę dochodzić do siebie na spokojnie, w domu. Na szczęście tym razem warunki były o niebo lepsze. I szpital i personel były bez porównania w stosunku do poprzedniego. Wszyscy mili, opiekuńczy, pani anestezjolog mnie słuchała, dostosowywała znieczulenie, mówiła do mnie, uspokajała, że wszystko dobrze… Wreszcie czułam się zaopiekowana. Potem jednoosobowa sala… Każdemu życzę takiego spokoju i resetu po wcześniejszych traumach. Jeżeli czyta ktoś z Rzeszowa, ten pierwszy szpital to na Szopena, nie polecam, drugi – na Lwowskiej, polecam z całego serca.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    PAU

    Jestem po jednym porodzie. Córka ma 5lat a ja pamiętam wszystko doskonale… mówili, że zapomnę. Nie zapomniałam, jeszcze się nie zdecydowałam na kolejne dziecko nie wiem czy moja psychika by wytrzymała… Nie będę się wielce rozpisywać, każda z Nas ma swoją historie każda przeżyła to po swojemu. Ja odchorowałam poród 7 miesięczną depresją.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    mluli

    Dziękuję za ten tekst i ja. I za komentarze także – dobrze wiedzieć, że nie jestem sama. Chociaż teraz jestem już w znacznie lepszej formie, to poród pozostawił w mojej psychice trwały ślad.

    Rodziłam 18 miesięcy temu. Oczywiście po polsku czyli siłami natury i bez znieczulenia, bo anestezjolog pracuje między 8 a 16, a mój poród zaczął się w nocy…dyżurny anestezjolog oczywiście niedostępny, bo czeka na pilny przypadek CC, a nie jakąś panikarę…

    Dobrze, że miałam swobodę ruchu i od 23 do 8 rano stałam (w większości pod prysznicem), klęczałam, chodziłam, ale potem już niestety kazano mi leżeć, a w tej pozycji skurcze były nie do zniesienia. Nawet nie myślałam o dziecku, tylko żeby jak najszybciej to się skończyło. Albo żebym umarła, ale żeby tylko przestało boleć. Nacinacie krocza na żywca, w trakcie skurczu, dało radę wytrzymać przy tych bólach. Jak zaczęły się skurcze parte, to ledwo miałam siłę przeć no i skończyło się Kristellerem. I zapewne to spowodowało wszystkie moje problemy z mięśniami dna miednicy po porodzie. Przez dwa miesiące miałam wrażenie, że coś ze mnie wypada, ledwo chodziłam, płakałam codziennie z bezsilności. Ominęło mnie nietrzymanie moczu, ale przez pierwsze dwa tygodnie nie trzymałam gazów. Bałam się, że już nigdy nie będę w pełni sprawna, a ten strach w połączeniu z kłopotami z karmieniem powodował, że miałam początki depresji poporodowej, co dotarło do mnie znacznie później. Bardzo mi pomógł mąż, z którym mogłam rozmawiać otwarcie o wszystkim, wspierał mnie i pomagał bardzo przy dziecku. Ostatecznie z kłopotów z dnem miednicy (ucisk po podnoszeniu dziecka, ból, uczucie wypadania czegoś z pochwy) „wyleczyła” mnie wspaniała fizjoterapeutka, ale wcześniej były miesiące niepewności i strachu. Czasem jeszcze czuję się gorzej, ale nie tak źle jak wtedy. Dziewczyny, koniecznie szukajcie fizjoterapeutek poporodowych, to naprawdę są złote kobiety i mogą bardzo poprawić nasz komfort życia po porodzie!

    A z córką musiałam jeszcze tydzień zostać w szpitalu, bo ze względu na zbyt wysokie CRP i podejrzenie zakażenia wewnątrzmacicznego podawano jej antybiotyk. W tym czasie standardowe kłopoty z karmieniem (mimo książek przeczytanych na ten temat, że o blogu Hafiji nie wspomnę), dziesięć pielęgniarek i dziesięć sprzecznych rad jak karmić oraz złośliwych komentarzy. Jakoś żeśmy przebrnęły przez ten tydzień, ale ta samotność i wypłakiwanie się każdemu kto mnie wtedy odwiedzał nadal mi się przypominają…

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    luna_unique

    Ciężka ciąża, która się niemal skończyła tragicznie głównie dla mnie. Trauma. Syndrom stresu pourazowego. zespół HELP, stan przedrzucawkowy, odejście łożyska, krwotok. nie wiem ile razy myślałam, że umieram. Mąż dochodził do siebie przez rok. Ja wciąż przeżywam od nowa. Budzę się w nocy ze strachem – psycholog porównała to do stresu u żołnierzy. Ten strach, paniczny bez powodu, aż zatyka! Na szczęści córeczka wyszła bez szwanku, 5 dni bałam się na nią patrzeć ale jest Zuch dziewczynka ani śladu po wcześniactwie. Ale ja już więcej dzieci mieć nie będę… jednak muszę pochwalić lekarzy i pielęgniarki. Walczyli o mnie i bardzo wspierali… no może z wyjątkiem OIOMu neonatologicznego… tam czułam się intruzem i idiotką. Jedyne czego żałuję to, że na szkole rodzenia (zdążyłam być 2 razy) nikt nie uprzedza o zagrożeniach, na co zwracać uwagę, żeby mierzyć ciśnienie itd… każda marzy o pięknym porodzie – wiadomo, że bolesnym ale o pięknej chwili gdy się dostaje maleństwo… nikt nie mówi nam o zagrożeniach i nie nastawia na inny obrót wydarzeń. A potem zawsze pozostaje pustka… mam nadzieję, że kiedyś zapomnę 🙁

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Ola

    4 miesiące temu rodziłam swoje pierwsze, latami wyczekiwane dziecię. Podeszłam do porodu trochę inaczej- nastwiłam się na ból nie do wytrzymania, krew, pot i flaki, na wszystko co najgorsze. I chyba takie nastawienie mi pomogło, równiez dzięki temu, że są osoby, które o takich doświadczeniach opowiadają w internecie. Mój poród był okropny od strony fizycznej. Ból największy w życiu, nacięcie mega głębokie i bardzo dobrze bo wszystko zakończyło się Kristellerem, na szczęście już po wyjściu główki. I chyba tylko to podejście jakie miałam pomogło mi w tym, że nie mam traumy. Do połogu Podeszłam tak samo: miał być ból, miały się dziać straszne sceny. Na szczęście tu było duuuzo lepiej niż przewidywalam dlatego też jest ok. Natomiast do kwestii samego dziecka pochodziłam w różowych okularach. Jakie było moje zaskoczenie gdy mój ‚egzemplarz’ nie był słodko śpiącym różowym Bobo a purpurowym, drącym się całą dobę przez 3 miesiące kolkowym potworem. Zawsze wolę być mile zaskoczona niż niemile zawiedziona. Już jest w porządku, kolki przeszły, z dzieckiem ok. A ze mną? Ciągle się zastanawiam czy kolejna ciąża to dobry pomysł bo poród, choć nawet położna przyznała, że mega ciężki, to pikuś ale pierwsze miesiące z dzieckiem były tragiczne. Dziękuję wszystkim osobom, które szczerze o wszystkim opowiadają. Przedstawianie kobietom porodu jako tylko mistycznego przeżycia a zatajanie dantejskich scen jest tak samo głupie jak przedstawianie wczesnego macierzynstwa w samych różowych barwach. I pietnowanie mówienia prawdy ‚bo nie wypada’. Wypada. Trzeba. Macierzyństwo jest jak droga na Mount Everest. O wiele ciężej się idzie jeśli Ci, którzy już tam byli mówią tylko o zdobyciu szczytu przemilczając odmrożenia, upadki i targanie ciężkiego ekwipunku.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Wiola 84

    Takich mam jest dużo więcej.W mojej rodzinie moja mama i ja mamy traumę cielesną i psychiczną .Moja mama tak jak ja miała nas dwoje czyli mnie i brata ,A ja mam syna i córkę. Pierwsi urodzili się chłopcy- Mama miała cesarke ,przetaczaną krew ,zaszyty kawałek gazy w brzuchu ledwo przeżyła, mój brat miał małą wagę nie mógł przybrać o wszystko obwiniali mamę strasznie to przeżyła do tego stopnia że jak dowiedziała się po 6 latach ,że znowu jest w ciąży była przerażona ,Ale na szczęście oprócz tego ,że urodziłam się w karetce to było ok.Mama o swoich doświadczeniach traumatycznych opowiedziała mi po moich przejściach po pierwszym porodzie .W czasie pierwszej ciąży miałam zatrucie ciążowe strasznie bałam się o mojego syna ,że będzie chory .Ja cała puchłam ,wody odeszły mi w domu były zielone jak błoto w bagnie to było coś strasznego od 7 rano do 21.30 trzymali mnie bez wód płodowych urodziłam siłami natury ,Ale chwilami już myślałam, że nie dam rady chciałam płakać z bezsilności, że mojemu dziecku może stać się krzywda .Personelu to nie obchodziło jak mówiłam, żeby mi coś podali żeby przyspieszyć skurcze śmieli się pod nosem że wymyślam. Jak już wychodziła główka położna rozcięła mi pochwę, aż do pół pośladka do dziś jest straszna i bolesna blizna a minęło 14 lat .Gdy zabrali synka zaczęli mnie zszywać na żywca, dostałam drgawek po porodowych nogi mi się trzesly nie mogłam tego powstrzymać darły się na mnie ,,co robisz!!!” mówiłam że to nie zależne ode mnie to powiedziały, że chisteryczka jestem !Od 21.30 do 0.00 leżała na sali porodowe przykryta przescieradlem z kaczką pod tylkiem dookoła mnie pełno krwi na podłogach bo oprócz mnie rodziły dwie inne dziewczyny O 0.00 przyszedł na dyżur mój lekarz prowadzący jak zobaczył mnie w takim stanie nakrzyczał na pielęgniarki, ze w będzie mnie tu trzymają i ze dawno powinnam być w pokoju to mnie łaskawie przeniosły i przyniosły mi synka do karmienia nie miałam siły się ruszyć on nie chciał pić to był koszmar !Rano przyszła pielęgniarka nawet nie zapytała jak się czuję, kazała mi wstać i się iść wykąpać bo obchód będzie! Powiedziałam, że w głowie mi się kręci i nie mam czucia w nodze tej gdzie byłam szyta ale i tak mi kazała więc wstałam, a potem pamiętam krzyki i godzinę później stało 5 lekarzy koło mnie i zastanawiali się co mogło mi się stać, że krwotok dostałam! Cały czas się źle czułam mimo to chciałam wyjść z tego szpitala jak najszybciej .Urodziłam w piątek wyszłam w poniedziałek, we wtorek dostałam gorączkę aż do poniedziałku codziennie jeździliśmy prywatnie po lekarzach bo coraz gorzej się czułam. Aż w końcu trafiłam do ordynatora ze szpitala i wypisał mi pilne skierowanie do szpitala .Miałam 42 C gorączki -moja koleżanka pielęgniarka na ginekologii z którą znam się od dziecka mówiła mi później, że było ze mną bardzo źle -sama to czułam powiedziałam mężowi, żeby dobrze opiekował się naszym synem i ,że ich kocham miałam świadomość, że mogę umrzeć. 10 dni bylam w szpitalu dostawałam na zmianę kroplowki i zastrzyki do mięśniowe. Będąc tam ciągle słyszałam, że to przez pokarm miałam gorączkę i sugerowanie mi że to moja wina !Byłam bez syna codziennie płakałam za nim z tęsknoty, A przy wpisie okazało się ,że to GRONKOWIEC ,którym mnie zarazili na porodówce!!!Nikt mnie za to nie przeprosił!!!Gdyby to było teraz to bym ich pozwała ,Ale wtedy było mi wszystko jedno byle już w końcu wrócić do synka.Za 1,8 roku urodziłam córkę bez komplikacji po 2 dniach wyszłam do domu .Minęło już tyle czasu ,a wszystko wraca zwłaszcza to że mój organizm nie jest już tak silny jak kiedyś!

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Anna

    Dziekuje za ten wpis. Mam jeden porod za soba. Bardzo dobry porod. Taki jakiego zyczylabym kazdej kobiecie. Nie mniej jednak wiekszosc mojej rodziny, zwlaszcza ze strony meza po fakcie nie zauwazala juz moich potrzeb. Liczylo sie tylko dziecko. U mnie polog byl trauma. To co dzialo sie z moim cialem, to jak nie potrafilam poradzic sobie z soba i wlasnym dzieckiem. To jak kulalam jako matka…. Jest dziecko, wiec nic wiecej sie nie liczy. Wszystko co dzieje sie z matka to normalne wiec po co sie rozczulac… Przykre.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Aga

    A ja sie popłakałam…chyba dlatego że wreszcie ktoś dał mi prawo do odczuwania negatywnych emocji odnośnie mojego porodu, mimo że „dziecko zdrowe” a poród „bez powikłań”. Ja uważam, że poród zawsze coś kobiecie zabiera. Albo fizycznie albo psychicznie. I trzeba mieć to na uwadze.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Mamson

    Pociekły łzy… Niby nic się ne stało bo przecież dzieci zdrowe i wszystko ok. I te słowa są najgorsze. Zabierają nam jakiekolwiek prawo do własnych odczuć i sprzeciwu wobec tego, co nam nie pasowało. Pierwsze dziecko rodziłam 10 lat temu. Planowana cesarka, ułożenie pośladkowe. Wszystko super tylko dopiero podczas cc okazało się, że dziecko owinięte pępowiną całe i niedotlenione. Nawet jej nie zobaczyłam, od razu inkubator. Na jakiekolwiek informacje o stanie dziecka czekałam godzinami bo „zaraz ktoś przyjdzie i powie”. Po cc doszłam do siebie szybko i pomyślałam wtedy, że następny poród też cc. Najbardziej jednak pamiętam wizytę pani neonatolog. Był to dłuższy pobyt i pytałam kiedy w końcu do domu wyjdziemy bo już było ok. A pani do mnie z tekstem: „nie maż się, już niedługo wrócisz do mamusi…” miałam 25lat a wyglądałam na 15. I wracałam do męża. Nieważne. Ona tam była by opiekować się dziećmi a ne zajmować się takimi opiniami…
    Drugie dziecko w wieku 34 lat. Ja drobna, dziecko duże. Chciałam cc. Mogłam chcieć. Przy przyjęciu rano pani położna chyba wyładowała na mnie swoje niepowodzenia życiowe. Na szczęście zaraz przyszła ranna zmiana. Wody zaczęły mi odchodzić o 5 rano. Pan ordynator znany z ciężkiej ręki zaczął badanie i od razu zabolało bo robił to tak jakby grzebał w wiadrze kluczy w poszukiwaniu śrubki. Zareagowałam. „A ty wiesz, że rodzić przyszłaś? A już jęczysz ” w głowie pomyślałam: to może mi jeszcze młotkiem przywal skoro i tak będzie boleć. Ale powiedziałam: wiem, ale teraz boleć nie musi. Stwierdził, że wszystko ok i można rodzić SN. Nie zgodziłam się. I się zaczął jescze większy foch i „ja tu nie mam mocy przerobowej bo jest tylko jeden anestezjolog i ma zabiegi planowe wpierw. Chcesz to czekaj ale nie wiadomo kiedy będzie wolny. Wolny był o 17ej… Ja już byłam bez sił i nie byłam w stanie wejść na łóżko. Po znieczuleniu odpadłam. Obudzili mnie bym zobaczyła dziecko gdy się już urodziło. Zdrowy silny chłopiec. I niby wszystko ok, dziecko zdrowe to co ja się czepiam…

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Paulina

    Cieszę się,że poród miałam piękny, tak po prostu, wspominam z uśmiechem wręcz (fajna ekipa na sali, 7h od odejścia wód, w tym 55min partych i grzdyl na mnie). Ale źle wspominam czas po porodzie i późniejsza wizytę na neonatologii bo CDL nie było a randomowa położna się za nią podawała i miesiąc walczyłam bym mogła kp przez Jej brak wiedzy…
    Horror dla mnie to jeszcze cewnik foleya i cześć połogu…i olanie tematu wypadania macicy po porodzie przez samego gina „chciała rodzić? To ma!”…
    I cóż to, kiedy matka obawia się przenieść głupi fotelik z dzieckiem 3msc, czy wanienka z wodą… by nie pogarszał się Jej stan…

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Anna

    Ja jestem po porodzie 3.5 miesiaca. Rodzilam w Anglii. Mialam pekniecie krocza 3 stopnia, ale mimo to szybko wszystko sie zagoilo, a i traumy wielkiej nie zostawilo na mojej psychice. Polozne musze przyznac byly świetne, wszystko zależało ode mnie. Priorytetem bylo jak ja sie czuje, czy jest mi wygodnie, a nawet jak chce przec. Ponadto w Anglii strasznie duża wagę przywiązuje się do zdrowia psychicznego mamy. Byly pogadanki o depresji poporodowej juz w szkole rodzenia, dostaliśmy od razu listę kontaktów gdzie można zadzwonić jeśli będziemy się czuły zle albo po prostu niepewnie po porodzie. Dodatkowo wywiad z pielęgniarką/położna jakis miesiac przed porodem, a później 2 tygodnie po porodzie. Masa pytań jak JA się czuje, jak JA sobie radzę. Mam nadzieję, że Polska będzie gonić pod tym względem inne kraje i rodzenie po ludzku będzie czymś na porządku dziennym.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Agnieszka

    Dzięki wielkie za ten wpis. Ja poznałam, pozwól że zacytuję „smak przerażenia, które rodzi się gdy nagle w Twojej sali zjawia się połowa personelu szpitala i wszyscy, którzy do tej pory mieli na wszystko czas, teraz się strasznie spieszą, bo tętno słabnie albo krew się leje i trzeba was szybko ratować? Wiecie, że nawet jeśli dziecko jest zdrowe, to tamten strach zostaje w głowie i wraca jak bumerang?” Ten strach jest ze mną do dziś (a córeczka ma już 32 miesiące) i chyba nigdy nie minie, zwłaszcza że został zbagatelizowany przez najbliższe osoby, nikt nie chciał mnie wysłuchać, zero wsparcia i zrozumienia „bo przecież wszystko dobrze się skończyło” oraz „a ja to dopiero miałam…(teściowa)”;(

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Rozczarowana

    U mnie sam poród (planowane cc) traumy nie spowodował, ale kilkudniowy pobyt w szpitalu pozostawił głęboki niesmak i wstręt do polskiej służby zdrowia. Ponoć najlepszy szpital w Krakowie, a brak kultury wśród lekarzy i położnych jest niesamowity. Nikt się nie przedstawia, nikt nie dba o pacjenta, nikt nie usiłuje, ani nawet nie potrafi pomóc (doradca laktacyjny musiał przyjść do mnie prywatnie z innego szpitala, w przeciwnym razie położne chyba wyrwałyby mi sutki i skutecznie zraziły do karmienia). W łazienkach błoto i krew na podłodze, machanie brudną szmatą przez sprzątaczki nie pomaga. W pokojach brak klimatyzacji, smród. Dla odwiedzających – nędzny taboret. Brak poszanowania intymności – w czasie obchodu masz pokazać krocze lekarzom, współlokatorkom, masie studentów i komukolwiek, kto akurat wejdzie do pokoju. Brak pomocy ze strony położnych, zamiast przyjść, wiedząc, że po cc matka jest unieruchomiona, podać dziecko, pomóc przystawić do piersi – wciskają dziecku mm a matce wmawiają, że bez nakładek sylikonowych to nie da rady karmić, niech lepiej je kupi i jutro spróbuje. Brak środków przeciwbólowych – po cc paracetamol w tabletkach. Jakże inaczej to wszystko wygląda w zwykłych, publicznych szpitalach na zachodzie. Szacunek dla pacjenta, spokojne informowanie jego i rodziny o wszystkim przez lekarzy, dbanie o czystość i higienę w szpitalu, poszanowanie intymności, fotel dla męża/rodziny, aby mogli zostać na noc wraz ze świeżo upieczoną matką… Niestety, w Polsce bardzo daleko nam jeszcze do cywilizacji. Wstyd, że na taką służbę zdrowia jesteśmy zmuszeni płacić comiesięczne składki.

    • Odpowiedz 10 lutego, 2020

      Mała

      Ciekawe. Miałam planowe cc na Kopernika, bo chyba o tym szpitalu piszesz, I mam całkiem inne spostrzeżenia. Super doradztwo laktacyjne itp itd. Mała przystawiono mi do piersi już na sali pooper

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Magda

    Nie umiem jeszcze o tym pisać, ale dziękuje za ten tekst.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    JoJo

    Strasznie przykro czytac te doswiadczenia porodow w Polsce. Ja rodzilam w Szkocji i zadnej traumy nie mam. W trakcie porodu mialam wlasny pokoj i wlasna polozna, ktora byla ze mna 24/7. Do tego meza z kolezanka dla towarzystwa. Od poczatku chcialam epidural (byl w moim planie porodu), wiec anestezjolog od razu przyszedl i nikt nie kwestionowal mojej decyzji. Porod bez wielkich boli ale jednak zakonczony cesarka bo maly sie nie obrocil i lekarz nie chcial ryzykowac i dodawac mu stresu. Personel na sali wesoly, ja po gazie co chwile chichalam z anestezjologami, epidural u mnie juz byl podlaczony wiec szybko cesarka poszla. Potem do recovery room gdzie mnie od razu polozne nakarmily, obmyly konczyny i polozyly malego na cyca. Szacunek do czlowieka i przyjaznosc szkockiej sluzby zdrowia powinna byc przykladem dla naszego NFZ.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Joanna

    Moje dziecko zmarło 2 tygodnie po porodzie i uwierzcie mi nie ma większego bólu dla matki….

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Daria

    Teraz wiem, że nie użalam się nad sobą i że nie jestem matką histeryczką .
    Mama Zosi słodkiego aniołka i 15 miesięcznej Iguni

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Joanna

    Moje dziecko zmarło 2 tygodnie po porodzie i proszę mi wierzyć, nie ma większego bólu psychicznego i fizycznego dla matki…

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    INES

    INES
    Nie bardzo rozumiem wasze wpisy. Urodziłam dwoje dzieci. Pierwszy poród trwał 12 godzin. Syn 4200., złamana kość ogonowa, zmaganie się z karmieniem piersią. Rodziłam z położną, którą znałam. Pomagała mi bardzo. Połozne nie maja wpływu na wszystkie rzeczy dziejące się po porodzie. Drugi poród o wiele łatwiejszy – szybszy. Położna rzeczowa robiła to co do niej należy. Poród trwał cztery godziny- krótko. Po porodzie nie potrafiłam sie pozbierać- depresja. Miałam zdrowe dziecko. Czy potrafiłabym dojśc do siebie gdyby dziecko wymagałoby leczenia, rehabilitacji? Myślę,że mamy w głowach wizje porodów wyidealizowanych lub matk,i teściowe straszą nas porodami i jest to jak samospełniające sie proroctwo. Mamy w głowach porody wyidealizowane. Jak poród taki nie jest to szukamy przyczyny w połoznych, lekarzach, szpitalu ale nie w Nas samych.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Kasia86

    Moja ciąża była chyba książkowa. 3 miesiące bólu głowy, obrzydzenia jedzeniem, rozpieranie macicy a potem normalne łaknienie zero leków, infekcji… Termin porodu nadszedł zaczełam sprawdzać ruchy itd. Wydawało mi sie że czuje ich mniej no to KTG. Mówią że wszystko OK ale przyjęli do szpitala. Był czwartek, zbliżał się weekend, jakaś Pani doktor podjęła decyzję że trzeba wywołać (w weekend mało lekarzy więc przyspieszają celowo- teraz to wiem), cewnik, lekkie skurcze w nocy rano decyzja o przewiezieniu na porodówkę i wtedy dotarło do mnie że to już i zaczęłam płakać że strachu. Potem było coraz gorzej, litry oksytocyny, brak lewatywy bo zmiana dyżuru i nikt o tym nie pomyślał, małe rozwarcie, ledwo żywa nie wiedziałam co zrobić, położna wyśmiewała moje skurcze że słabe, lekarz jak juz jakiś zaglądał machał reką… były trzy dziewczyny – stażystki braly mnie pod prysznic, i porostu były. Gdyby nie one byłoby źle. Na koniec nacięcie a lekarz wypchnaą moją córeczkę. Wielka ulga, spytałam tylko czy są wszystkie paluszki… Już mi nawet nie zależało żeby opierniczyć tą wredną położną. Nikt mi nic nie wytłumaczył, ja nie pytałam. Z czasem się dowiedziałam że córka zaczepiła się brodą i nosem w środku. Teraz widzę że ma na brodzie bardzo widoczne żyły. Robi się sina w tym miejscu np. jak jest osłabiona. Do tego małe zagłebienie w chrząstce noska. Popękane naczynka na całym ciele. Ona ma teraz siedem lat. Już nie myślę o porodzie. Ale bardzo długo płakałam na samą myśl. Syndrom pourazowy? – TAK. Do tego problemy po nacięciu i duszenie w klatce po ucisku lekarza. Narazili zdrowie mojego dziecka i moje. W tym samym czasie było głośno o źle przeprowadzonym porodzie bliźniaków polskiego ciężarowca… – oglądałam wiadomości i płakałam. Nie zdecydowałam się na drugą ciążę. Na samą myśl paraliżował mnie strach.

  • Odpowiedz 17 lipca, 2019

    Anonimowa

    Brrr też jestem po mega traumatycznym porodzie. Choć tak naprawdę nigdy nie miałam się komu o tym wyglądać i nikogo poza moim mężem i matka to nie obchodzi. 38h skurczy co 2 minuty bez rozwarcia. Blagania personelu o pomoc o znieczulenie o cesarke o cokolwiek. Lekarz tylko powiedział, że jak dziecko umrze to widocznie tak miało być. Po 38h już krzyczałam na cały szpital żeby ta położna wyszarpala że mnie to dziecko, zrobiła cokolwiek byle to się skończyło. Zero zrozumienia jeszcze komentarze, że to ja nie myślę o dobru dziecka i takie szybkie wyciągnięcie może zrobić z niego kaleke. Pokiereszowana do końca życia. Do dziś mnie bolą źle pozarastane pęknięcia i rozciecia – ogromne. Druga ciążę ledwo donosilam, bo od wysiłku przy pierwszym porodzie mam m.in. macice wypadającą. Drugiego dziecka dluuugo nie chciałam. Dopiero po 6latach gdy się dorobilismy i było mnie stać na prywatną cesarke, zdecydowałam się jeszcze raz na dziecko. Dopiero teraz mogę się spokojnie cieszyć macierzynstwem. Już nie wspomnę, że pierwszy syn był chory i z tymi ranami dwa tygodnie przesiedzialam przy nim na krześle.

  • Odpowiedz 18 lipca, 2019

    Agnieszka

    Dlaczego mój komentarz nie został dodany ??

  • Odpowiedz 18 lipca, 2019

    Malutka

    I nie zdaje sobie Pani sprawy,że takim wpisem może ranić inne mamy ,ktore mysialy miec cc bez możliwości wyboru. Ja jestem jedną z nich i czuję się 100 %kobietą,bo to nie sn o tym decyduje.

    • Odpowiedz 19 lipca, 2019

      Alicja

      Ale widzisz – ja nigdzie nie napisałam, że mama po cc to nie jest mama czy 100% kobieta – to jest coś co sobie dopowiedziałaś z jakiegoś powodu – być może dlatego że jest to dla Ciebie trudne a być może to jest ta sama śpiewka co „ważne że dziecko zdrowe” czyli że jak ktoś powie że jest rozczarowany cc to mu się odmawia takiego samopoczucia bo interpretuje żę tym samym wsiada na kobiety po cc – mimo że to zupełnie nie o to chodzi.. Ja napisałam o tym co do mnie piszą kobiety, a sporo z nich pisze, że wszyscy im mówili że poród to jest cudowne mistyczne naturalne przeżycie i one bardzo się na to nastawiły a skońćzyło się cc (lub jak pisze w artkulye inną intewerncją vide oksy) co zostawiało je z poczuciem że coś poszło nie tak, rozgoryczeniem i emocjami tak silnymi że oscyllują na granicy traumy. Te kobiety mają prawo się tak czuć i mają prawo o tym mówić. Pewnie że nie wszystkie znam masę kobiet które miały cc z wyboru i to jest zupełnie spoko – dla nich traumą byłoby zmuszenie ich do sn.

  • Odpowiedz 18 lipca, 2019

    Michalina

    Czytam, czytam i mam wrażenie, że ten tekst jest o mnie. Kilka lat starań o dziecko. 3 pełne procedury in vitro. W końcu jest – ciąża. Dziecko rosło bez żadnych problemów. Dwa tygodnie przed porodem wypadł mi czop. Pojechałam do szpitala (w Poznaniu do rzeźni). Zostawili do porodu. Małej zaczęło skakać tętno. Dali żel dopochwowy na wywołanie porodu. Poszło. Po 9 godzinach odeszły mi wody. Po 11 (od podania żelu) urodziłam. W tym czasie położna/lekarz był u mnie może z 2 razy. Mam się cieszyć, że jestem na porodówce, a nie w poczekalni obok. Podczas skurczów miałam krwotoki. Nikt się nie przejął. Były Ważniejsze porody. Jak dostałam oxy, to poszło. Myślałam, że chce mi się kupę, a to były bóle parte. Po 2 powiedziałam do męża, aby zawołał personel. Nacisnął guzik i czekamy, czekamy, czekamy. W końcu wyszedł na korytarz i powiedział, co myśli. Przyszła jedna lekarka. Stwierdziła o co nam chodzi. Jak zobaczyła moje krocze, a raczej otwartą ranę, pęknięcie ujścia pochwy i prawie całego odbytu, zawołała cały personel. Dwa pchnięcia i córką była z nami. Godzina dziergania krocza. I na salę poporodową. Mąż poprosił położną z tej sali, aby obejrzała moją ranę. Ta powiedziała, żeby mąż poszedł z nią, to poszukają chirurga. Wzięli mnie na zabiegowy. Było chyba z 20 osób personelu. Lekarka, która mnie szyła powiedziała, że polu godziny na żywca i po sprawie. Chirurg się wkurwił i krzyknął, że bez znieczulenia ogólnego się nie obędzie. Pojechałam na operacyjną. Dwugodzinna plastyka krocza. Kilkadziesiąt szwów. Tydzień w szpitalu. I tekst tej samej pani ordynator ” to tylko poród. Zagoi się”. Wróciłam do domu. Płakałam z bólu, z radości i jeszcze raz z bólu. Mijają 3 lata od tego dnia, a ja wciąż myślę, wciąż mnie boli, mam problemy fizyczne. Chcemy mieć drugie dziecko, ale mam wątpliwości czy dam radę przeżyć takie coś drugi raz. Dziękuję za ten artykuł. Dodał mi sił do walki. Przepraszam za dość długą historię, ale i tak już ja skróciłam. Widocznie musiałam się wygadać.

  • Odpowiedz 18 lipca, 2019

    D

    Jestem tu pierwszy raz. Ten artykuł sprawił, że się popłakałam, 20 szwów, nacięcie krocza (na żywca, nie miałam skurczu) i jego pęknięcie. Słowa „nie przesz, nie chcesz urodzić”, a ja nie miałam skurczów, zaczynały się i ucinały, nie dochodziły do apogeum, przecież chciałam urodzić, tak bardzo się staralam. Oksytocyna nie działała, a mały był już za nisko na CC. W końcu vaccum i moje wyrzuty sumienia, że nie umiałam go normalnie urodzić, że to przeze mnie będzie miał problemy… (Nie ma, jest zdrowy, neurolog nie widzi odchyłów od normy. Ale każda wizyta u niego to strach i kolejne wyrzuty.) Zaraz po zdjęciu szwów, świeża rana puściła, moje łzy, ale nie z bólu, przecież to takie nieestetyczne i ta dziura pełna ropy, i ten zapach. Mam blizny. Teraz już nie boli. Chciałabym drugiego dziecka. Ale przy tej trzeciej (sic!) ciąży oszaleje z niepokoju o dziecko i strachu o poród.

  • Odpowiedz 18 lipca, 2019

    Weronika

    Podobnie jest z mówieniem o depresji czy tego, jak kobieta czuje się po poronieniu. Ja doświadczyłam jednego i drugiego. Za miesiąc będę rodzić, więc zobaczymy, czy doświadczę trzeciej traumy. Ludzie chyba się boją, to są dla nich tematy tabu, lepiej udawać, że nic takiego nie istnieje. Tylko ja dopiero kiedy porozmawiałam z kobietami o podobnych problemach i poszłam do psychiatry, to zrozumiałam jaka byłam głupia dusząc w sobie swoje uczucia.

  • Odpowiedz 18 lipca, 2019

    Mar

    Nie wiem czemu, ale mnie niesamowicie wkurza i irytuje, kiedy ktoś mówi, że dziecko jest najważniejsze. Może się to wydać kontrowersyjne, ale właśnie, że nie. Nie potrafię tego pojąć jak można traktować matkę, jako drugorzędną osobę. Przecież to ona rodzi, ona zajmuje się dzieckiem, ona je karmi (przeważnie) jest dla niego najważniejsze. Zapewnia bezpieczeństwo. Co jeżeli jej zabraknie? Wydaje mi się, że jej szczęście i spokój psychiczny jest najważniejszy, bo zdrowa i szczęśliwa mama to też szczęśliwe dziecko. Jak osoba z traumą, depresją, zła, wkurzona, apatyczna, sfrustrowana, słaba itp. Ma dobrze wpłynąć na dziecko i za nie odpowiadać? Myślę, że nikt nie chciałby przebywać z taką osobą i myślę, że nawet dziecko to odczuwa. Dlatego wszystkim trzeba uświadamiać, pierwsze matka potem dziecko. Jeżeli matka jest zadowolona, ma wsparcie i stabilizację to zawsze da dziecku to co najlepsze.

  • Odpowiedz 18 lipca, 2019

    KAMILA

    Przeczytałam wpis i wszystkie komentarze. Pomyślałam sobie, że w sumie po co dziewczyny to piszecie…a to chyba też jest po prostu forma pomocy sobie, więc i ja napiszę… może pomoże. Nigdy nie myślałam o swoim porodzie jako o traumatycznym, powiedziałam sobie to co mówili mi wszyscy – tak musi być a dziecko zdrowe więc git! Poszłam do szpitala ze skierowaniem, po 41 tyg, jako, że ciąża przenoszona; przebadano mnie w te nazad i na wskroś (p. doktor miał akurat praktykanta, więc każde badanie wykonywali kolejno najpierw on potem, lekarz uczący się – sama radość). Oczywiście to wszystko trwało, dostałam żele, ręczne poszerzanie rozwarcia, niewybredne komentarze położnych itp. na porodówce pani położna nic mi nie mówiła co mam robić czego nie robić – siedziała sobie a ja się zwijałam – miałam potworne bóle parte – przeć nie pozwalała więc walnęła mi szybciutko dolargan czy inne gówno, które mnie totalnie ogłupiło. dosłownie chwilkę później kazali mi przeć ale to nic nie dawało – nie mówili jak to robić, ja praktycznie nie czułam już skurczy nagle oślepiło mnie mocne światło w sali zrobił się tłum i wjechało vacum, dziecku spadało tętno, lekarz w pośpiechu ciął mnie na żywca krzycząc, żeby ktoś dał mu lepszy sprzęt bo to co ma jest strasznie tępe. inny lekarz całym ciężarem położył mi się na brzuchu i wyciskał…ale się udało, córka urodziła się zdrowa. nie dostałam jej jednak bo straciłam dużo krwi trzeba było mnie oczyścić (łożysko nie wyszło) i zaszyć już pod narkozą (tu też cały szereg przyjemności: anestezjolog, który bez słowa, śmierdzącą papierosami ręką przyłożył mi coś do twarzy, obudziłam się podczas szycia itp.), ale to wszystko i tak nie było najgorsze! gdy w końcu trafiłam ledwie żywa do sali w której była moja córeczka i zapytałam uprzejmie dyżurującej położnej czy mogłaby mi ją podać ta mi odpowiedziała A PO CO ?! JESZCZE SE JĄ NATRZYMA W ŻYCIU! to było najgorsze. Goiłam się ponad pół roku a niektóre konsekwencje odczuwam do dziś. Panicznie bałam się drugiego porodu. Zmieniłam szpital. Ale było dobrze, wręcz chciałoby się rzec super. Fantastyczna położna, która od początku do końca mnie prowadziła – stanowczo i rzeczowo, miły lekarz, który odnosił się do mnie z szacunkiem – totalnie inne przeżycie! Wybaczcie nadmierne wynurzenie, chociaż szczegóły i smaczki mogłabym jeszcze mnożyć, ale chyba tego potrzebowałam, nawet o tym niewiedząc…uff…dzięki. Zastanawiam się też czy „rodzaj” porodu: naturalny czy nie, przyjemny, ciężki traumatyczny ma jakieś przełożenie na dziecko (pomijając oczywiście ewidentne powikłania) na relacje z niem, na uczucia wobec niego. Może są na to jakieś badania? dzięki! Pozdrawiam

  • Odpowiedz 18 lipca, 2019

    Niekompletna

    Jestem 10 tyg po trzecim porodzie CC. Przy pierwszych dwóch miałam przeogromną nadzieję na poród sn, nawet mój lekarz żartem powiedział że zachowuje się jak sadomasochistka tak bardzo napierając na kwestie czy aby na pewno mogę rodzić SN, niestety pierwszy poród zakończył się CC przez brak postępu porodu, na drugi lekarz dał mi nawet skierowanie na planowane CC, miałam wyznaczony termin tydzień wcześniej kontrolne ktg wyszło kiepskie . Zostawili mnie na oddziale nawet nie miałam okazji jakoś psychicznie przygotować się na rozstanie z pierwszym synem, myślałam przecież za godzinkę wrócę. Owszem torby miałam przygotowane w aucie pod szpitalem, ale nie pozwolili mi po nie wyjść, no rozumiem ok. Jaka była moja radość jak usłyszałam że skoro chce mogę rodzić SN. Dwa dni w szpitalu podłączona pod ktg praktycznie 24 h na dobę, przerwy na toaletę, później już niestety jak dla mnie bardzo krępujący ” basen” na łóżku,drugiego dnia rano tętno gwałtownie spadło dziecku na parę sekund, decyzja o wywołaniu porodu nadal z szansą na poród SN, założony cewnik , w końcu po wypadnięciu cewnika pierwsze skurcze moje własne piękne nie do opisania , nie takie jak przy pierwszej ciąży wywołane oxy, mimo bólu radość przecież zaraz urodzę naturalnie doznam tego mistycyzmu , widoku małego ufoludka umazanego w krwi i mazi , położą mi go na piersiach mąż będzie obok cudownie, po chwili ( jak dla mnie nie wiem ile czasu minęło ) decyzja o przeniesieniu na pojedyncza sale na poród. Badanie przez położna w tym momencie odeszły zielone wody, moje pierwsze pytanie czy nadal mogę próbować rodzić SN, odpowiedz że tak. Niestety tętno zaczęło spadać u dziecka decyzja o nagłym CC i moja rozpacz że znowu że nie jest mi dane co zrobiłam nie tak , przecież trzeciej ciąży nie planuje . Czemu ja ? Nawet lekarka która wtedy była na bloku operacyjnym powiedziała że szkoda jej mnie bo rzadko kiedy widzi kobiety tak mocno nastawione na poród SN. Owszem jednak była trzecia ciąża z góry przesądzona na rozwiązanie przez CC akurat to wiedziałam już od momentu pojawienia się tych cudownych dwóch kresek. Ale z kolei po niej moja psychika wysiadła i co z kim mogę porozmawiać ? Skoro przy tamtych dwóch porodach słyszałam tylko żartobliwe ” wariatka przestań już niejedna by chciała CC” albo właśnie ważne że dziecko zdrowe. A ja mam ochotę wykrzyczeć całemu światu że nie czuje się kobieta w 100% bo nie urodziłam naturalnie ani jednego dziecka . A teraz już nawet nie próbuje z nikim porozmawiać bo przecież chciałaś tyle dzieci to teraz nie narzekaj. Moja mama jak się dowiedziała o trzeciej ciąży potraktowała mnie jak nastolatka która ” wpadła ” skwitowała że znowu będę narzekać że mi ciężko z dziećmi , że znowu będę mieć depresję no i że ona jednak na tej emeryturze nie odpocznie bo na pewno będzie mi non stop potrzebna. Wszystko wypowiedziane tonem pretensji. Cała moja radość z bycia w ciąży zgasła. Teraz nawet przy gorszym dniu nie odezwę się do nikogo bo przecież chciałam to mam 🙁 przepraszam za chaos wypowiedzi. Ale tyle emocji mną targa móc w końcu to z siebie wylać chociaż to i tak kropla tego co we mnie siedzi …

    • Odpowiedz 19 lipca, 2019

      Justyna

      Jest możliwy vbac po dwóch c.c. Trzeba tylko znaleźć ginekologa i szpital nastawione na takie rozwiązania.

      Co do podejścia mamy – moje współczucie, jestem w stanie sobie wyobrazić jakie to uczucie bo moja nie była zadowolona z żadnej z ciąż, a teraz o trzeciej ciąży to się tyle nasłuchałam, że nawet nie chce mi się tego powtarzać. Zawsze obiecuje sobie, że będę wspierać moje córki we wszystkim, nawet jeżeli będę uważać, że popełniają błąd, bo sama tego nie doświadczyłam.

  • Odpowiedz 18 lipca, 2019

    Asik

    Bardzo ważny wpis. Ja mam za sobą 3 porody. 1 – 11 lat temu jako mloda 19 letnia dziewczyna, na wejściu byłam potraktowana Z góry „sama chciałaś, nie wiedziałaś że boli? „Sexu się zachciało to teraz cierp” po parunastu godzinach w końcu urodziłam z peknietym kroczem, pękniętą pochwą, macica, szyjka macicy w strzepkach, wielogodzinnym szyciem, przy którym straciłam przytomność i transfuzjami krwi. Po 2 tygodniach wyszłam do domu. Jeszcze chyba miesiąc „dochodzilam” do siebie fizycznie. Psychicznie jeszcze dłużej. 2 poród miał być cc, miałam zbyt duża traumę. Niestety mimo że ciąża pod stałą co tygodniową kontrola, praktycznie cały czas w szpitalu, po wyjściu ze szpitala w 32tc odeszły mi wody. Lekarze uparli się że poród zatrzymają, Ja wiedziałem że nic z tego, czułam to. Usłyszałam tylko rodzimy naturalnie, już jest za późno. Dla dziecka tak będzie lepiej. No ok. Jak dla niego będzie lepiej to się postaram. W głowie ciągłe wspomnienia, poprzedniego porodu. Ale ten mimo, że rodzilam niespełna 2kg dziecie , wcale nie był lepszy… ok. Kolej na 3. Lekarka się upiera że urodze naturalnie, przecież z 2 dałaś radę. Kur… ja tego nie przeżyje. Oczywiście powtórka z rozrywki ciąża podtrzymywana od początku, bo szyjka nie wydolna. Modlę się,żeby ta małą istota w moim brzuchu wytrzymała chociaż do 37tc i żebym nie miała kolejnego wcześniaka bo chyba tego nie przeżyje znowu. I równo w 1 dzień 37tc rodzi się moja gwiazda. Poród szybki, ale w panice. Nie współpracowałam z położna ogóle. Nie słuchałam co lekarz do mnie mówił. W głowie miałam tylko 2 poprzednie porody i to co może się zaraz stać. Dziś już wiem. Nigdy więcej, nigdy więcej nie chce już tego doswiadczyc, chociaż jeszcze jedno dziecko bym chciała mieć…

  • Odpowiedz 18 lipca, 2019

    Karo

    Ja złożyłam skargę do wszystkich świętych i efekt następujący: przeprosiny od szpitala, naruszenia uznane przez NFZ i rzecznika praw pacjenta, szpital musiał zmienić wewnętrzne procedury a sprawa jest w sądzie ze względu na naruszenie dóbr osobistych. Zaznaczam że nie ma mowy o błędzie medycznym. Wiem że takie przeżycia wracają po latach a ja się nie zgadzam na bycie ofiarą. Dla zainteresowanych – przedawnienie to trzy lata. Mnie zabrało rok zanim się zdecydowałam na działanie. Traumy nie będzie:) za to z ciekawością czytam odpowiedzi i tłumaczenia od przełożonych. Może komuś taka droga pomoże.

  • Odpowiedz 18 lipca, 2019

    Mama 2,5 latka

    Bardzo wazny artykuł. Ja po kilku godzinach skonczylam na cc, ale to co było przed operacją pamietam bardzo dobrze. Dla mnie kazda kobieta, ktora urodzila naturalnie jest bohaterka. Wkurza mnie jak ktos mowi, ze od wiekow kobkety rodza i zyja, ze kiedys nie bylo znieczulen i tez żyły po porodzie. Nie można slowa powiedziec, ze cos było nie tak, bo przeciez od tego jestesmy. A jeszcze powiedz, ze po traumatycznym porodzie przy kolejnym dziecku chcesz cc, to juz jestes „niematka”…

  • Odpowiedz 18 lipca, 2019

    Mi

    Mój syn jest już dorosły. Poród siłami natury w 37 tygodniu, tak nagły że od przyjazdu do szpitala (1 cm rozwarcia ) do finału minęło 85 minut. Bardzo trudnych w czasie których miałam wrażenie że… No właśnie nie pamiętam dokładnie. Był ból NIE DO PRZEŻYCIA, chęć ucieczki… Chyba najbardziej chciałam już ukucnąć i pozbyć się tego przerażającego bólu. Potem szybka akcja bo tętno spadło, kwilenie młodego i: RADOŚĆ WSZECHOGARNIAJĄCA. bo się udało, bo oboje żyjemy, bo można. Po porodzie w odpowiedzi na pytanie jak bydło powiedziałam, że ciężko, ale teraz poproszę tylko wolniej bo nic nie pamiętam z powodu szybkość. Do dziś wspomnienia fantastyczne mimo ogromnego nacięcia krocza. Tam się wydarzyło coś niesamowitego.
    Po 4 latach poród córki przez CC i było bardzo medycznie i bezpiecznie i komfortowo ale bez cudu. Wiem że to brzmi dziwnie ale przeżycia te są takie pierwotne i silne że mnie pokazały inny wymiar.

  • Odpowiedz 19 lipca, 2019

    Magda

    2,5 roku po porodzie a ja jeszcze się nie pozbieralam. Wszyscy w koło mówiła, musisz żyć dalej, co się stało to się nie dostanie. A stało się pęknięcie 3 stopnia z 2 zwieraczami, nietrzymanie stolca i gazów, cystozele 2 stopnia. Nietrzymanie moczu i głęboka depresja. Obawy co będzie za 20-30 lat jeśli teraz już nie panuje nad zwieraczami. Wielki brak zrozumienia i samotność to to co czuję na codzień. Teraz bardzo chciałabym mieć 2 dziecko ale lekarze doradzają, nie mogę się z tym pogodzić….10 koleżanek w tym roku rodzi, a ja nie mogę mieć dziecka…

  • Odpowiedz 19 lipca, 2019

    Weronika

    Ja jestem bez traumy, chociaż mocno przeżyłam fakt, że musiała być cesarka. Panicznie bałam się rozcinania powłok ciała. Przy wpinaniu wenflonu zemdlałam, w trakcie operacji na zmianę chciałam mdleć lub wymiotować, poczucie bezradności i braku siły było najgorsze. Ale nie mam traumy, bo miałam wspaniałą, profesjonalną opiekę. Nie chodzi o jakąś wybitną empatię czy głaskanie po rączkach – nawet bym tego nie chciała. Tak po prostu – pozwolono tacie kangurować, ja dostałam dziecko tak szybko, jak to było możliwe, po czym dziecina leżała przy mnie cały czas. Położna zabrała ją tylko na chwilę, żeby zmienić pieluszkę i ubrać. Doradca laktacyjny zjawił się godzinę po porodzie (ale mała była już wtedy dziarsko przyssana :)), każda położna służyła radą i pomocą. Co kilka godzin pytano mnie, czy nie potrzebuję więcej leków przeciwbólowych. Gdy martwiłam się, że obudziłam położną na dyżurze, ta mi krótko odpowiedziała: „Proszę pani, ja jestem w pracy”.

    Nie wspominam porodu dobrze, to było straszne i trudne, tego nikt i nic nie mogło zmienić. Ale dostałam wszelką możliwą pomoc i tonę leków przeciwbólowych, dzięki czemu z tym strachem sobie poradziłam i nie boję się powtórki. Szpital na Zaspie w Gdańsku.

  • Odpowiedz 19 lipca, 2019

    Agata

    Czytam wszystkie komentarze, przy niektórych dostaję gęsiej skóry, ale postanowiłam, że dołożę swoje „trzy grosze”, bo mam chyba nieco inną perspektywę. Rodziłam niespełna 3 lata temu, poród trwał kilkanaście godzin, bez znieczulenia, parcie 1,5 godz., poganianie położonej, że jeszcze chwila i jedziemy na cc, w końcu lekarka naciskająca na brzuch, żeby wycisnąć syna, bo podobno pępowina była krótka i mały się cofał. Po porodzie mdlałam, miałam taką anemię, że dostawałam zadyszki po kilku krokach i przez 2 tygodnie chodziłam zgięta w pół, bo inaczej nie mogłam oddychać. Potem okazało się, że poród przyczynił się do zapalenia tarczycy, z którym walczę do dziś. Do dziś też traumę ma mąż i nie chce słyszeć o kolejnych porodach. Ale wiecie co? Gdyby ktoś powiedział mi, że mam mieć taki sam poród i takie same „efekty uboczne”, za to ciąża będzie książkowa, mogę rodzić choćby jutro. Bo dla mnie nie ma nic gorszego od wspomnienia tych 9 miesięcy z krwawieniami, strachem, szpitalem w połowie ciąży i nakazami leżenia, złymi wynikami badań prenatalnych i czekaniem na wyniki testu Nifty, a pod koniec niskim ciśnieniem, z którym nie robi się nic, bo dobrze, że to nie nadciśnienie, mimo że Ty wstając rano z łóżka masz takie zawroty głowy, że zastanawiasz się czy do toalety iść wyprostowaną czy jechać po podłodze na tyłku, bo co będzie jeśli zemdlejesz i upadniesz na brzuch?! Rozpisałam się, wygadałam i choć nie chciałabym przejść przez to, co już tu przeczytałam, to bardziej niż wizja koszmarnego porodu przed drugą ciążą powstrzymuje mnie wspomnienie koszmarnej pierwszej. Zwłaszcza, że na świecie jest już jeden mały człowiek, którym muszę się opiekować i tym razem nie wiem jak pogodziłabym to z tym wszystkim co przeżywałam fizycznie i psychicznie.

  • Odpowiedz 19 lipca, 2019

    Martyna

    Dawno nic mnie tak nie poruszyło jak ten artykuł. Jestem prawie 8 miesięcy po porodzie, myślałam że juz to przetrawiłam bo przecież juz od kilku miesięcy nie budzę sie roztrzesiona w nocy a potem nie wracają do mnie wspomnienia w formie stopklatek. Nie wyrzucam sobie juz niczego,nie żałuję i nie rozmyslam. Ale jak to przeczytałam to pękłam i znowu płacze. Teraz widzę, ze niczego nie przetrawiłam tylko postarałam sie to wyprzeć z pamięci. Pamiętam, że po porodzie wszyscy pytali sie jak tam, bo wiedzieli ze byliśmy bardzo długo w szpitalu. Gdy tylko zaczynałam mówić o tym jak bylo,co sie działo a oni widzieli, że to nie była sielankowa wizja porodu i cudu narodzin, tylko walka o życie, zaraz moja wypowiedź była ucinana krótkim „no ale dobrze,że juz po wszystkim” lub właśnie ” no ale już masz małego przy sobie”. Wtedy mnie to bardzo bolało, że nikt nie chce nawet wysłuchać. Że cały ten horror,najgorsze co mnie spotkało mozna podsumować jednym krótkim zdaniem. Nie mogłam tego zrozumieć. A więcej współczucia i zainteresowania otrzymałam jak skrecilam kostkę. Dziękuję, że to co czułam ubrałaś w słowa.

  • Odpowiedz 19 lipca, 2019

    Janka

    Ciężko było mi czytać ten tekst. Bardzo.
    Z jednego prostego powodu – nigdy nie usłyszę, że „przynajmniej dziecko zdrowe”. Mój wyczekany, całą ciążę prawidłowo rozwijający się Syn, aktualnie ma dwa lata i 9 miesięcy, nie chodzi, nie siedzi, ba, nawet głowy nie jest w stanie utrzymać. Nie mówi, nie potrafi wziąć, ani nawet trzymać zabawki.
    O poród w moim kontekście nikt nigdy nie zapytał. Może to i dobrze. Nie ma się czym chwalić – położna, na prośbę o znieczulenie po 22 godzinach, z ironią stwierdziła, że „przecież od początku mówiła i nie było co chojraczyć”. Druga wypychająca dziecko łokciem bez żadnego ostrzeżenia. Dziecko sinoblade, bez jakiegokolwiek napięcia mięśniowego i znaku życia, reanimowane przy nas kilkanaście minut, zabrane z informacją, że „nie wiadomo, co będzie”, a później trzy godziny brak jakiejkolwiek informacji o jego stanie, w końcu zabrane do innego szpitala z pytaniem o imię i „czy chrzcić”. Lekarka ręcznie usuwająca łożysko, na zwrócenie uwagi, że boli i znieczulenie raczej nie działa, stwierdzającą, że to niemożliwe, wyrywająca je praktycznie na żywca.
    A po kilku godzinach wiadomość od pielęgniarki na sali, że „trzeba było współpracować z położną, to wszystko byłoby w porządku i miałabym dziecko ze sobą”
    Jedynie ordynator w miarę ludzki – przynajmniej hydroksyzynę dał.
    To był mój pierwszy poród, po trzech poronieniach.
    I wiem, że na pewno ostatni.
    Nie wydaje mi się, żebym była w stanie to przepracować przed menopauzą.
    XXI wiek, jedno z największych miast w Polsce, szpital o najlepszych opiniach, rodzinny opłacony poród…

    • Odpowiedz 16 grudnia, 2019

      Aga.G.

      Bardzo mi przykro. Nie mam słów aby to tak naprawdę wyrazić.

  • Odpowiedz 20 lipca, 2019

    Magda

    Mój trzeci poród miał odczarować wszystko, a okazał się najgorszym. Pierwszy był znośny, choć położna trochę niedelikatna, ale w ogólnym rozrachunku wspominam go najlepiej. Drugi to był poród martwego dziecka, położna była cudowna, wspierała mnie i trzymała za rękę, nie mogła mi się trafić lepsza, jestem jej wdzięczna za to, że to właśnie ona przy mnie wtedy była. Na trzeci się przygotowywałam, to była ciężka decyzja, wiedziałam jakie mam prawa, wiedziałam jak to ma wyglądać, a jednak przyjechałam do szpitala NIE W PORĘ. Położna miała za niedługo kończyć zmianę, więc zrobiłam jej niepotrzebną papierkową robotę, bo i tak miałam urodzić dużo później. Rzucała tekstami w stylu „ta obok też rodzi trzeci raz i miało być szybko, a leży już 10 godzin”, jak się dowiedziała o moim poprzednim porodzie to usłyszałam „Zdarza się.” po czym dodała „to po takiej sytuacji trzeba było pójść do szkoły rodzenia, żeby wiedzieć kiedy się przychodzi do szpitala.” Chciałam jej powiedzieć, że jakby się douczyła to wiedziałaby, że stres zatrzymuje akcję porodową, ale nie odezwałam się nawet słowem, leżałam sparaliżowana ze strachu. Mój lekarz mówił, że jak tylko poczuje się gorzej to mam jechać do szpitala, mam dzwonić, nie zastanawiać się, rozmawialiśmy nawet o tym czy nie położyć się w szpitalu i leżeć na oddziale pod obserwacją, ale na szczęście zaczął mi się w nocy poród kilka dni przed terminem. Położna nie wpuściła mojego męża na salę, bo „nie wiem czy nie wrócą Pani na oddział”, więc przez 3 godziny znęcała się nade mną psychicznie, a mój mąż siedział na korytarzu nie wiedząc co się dzieje. Dopiero jak przyszła ordynatorka to wpuścili męża, przyszła druga zmiana i inny personel, ale ja już do końca byłam rozstrzęsiona, nie mogłam się skupić, płakałam, że nie dam rady i do teraz nie wiem jak sobie poradziłam. Mam ochotę wymazać to z pamięci.

  • Odpowiedz 21 lipca, 2019

    Annika

    Noszę w sobie synka ciężko chorego (33tc). Za sobą mam dwa niełatwe porody, które poskutkowały dużym obniżeniem macicy. Oddałabym wszystkie cierpienia świata, żeby on nie musiał cierpieć i był zdrowy. W tym momencie mojego życia to właśnie zdrowe dziecko jest wszystkim.

  • Odpowiedz 22 lipca, 2019

    Lemonka

    Dziękuję za ten wpis! Właśnie ma minąć pół roku od mojego porodu, a ja wciąż nie wróciłam do siebie, nie jestem sobą. Codziennie wracam myślami, mam flashbacki tego co się wtedy wydarzyło i zastanawiam się czy coś mogłam zrobić inaczej, żeby tego horroru nie przeżywać do dziś. Wiem, że dla niektórych kobiet cc to ostateczność, ale dla mnie i mojego dziecka byłoby wybawieniem. Wywoływanie porodu, wszystko wymuszone od a do z: cewnik na szyjkę, masaż szyjki, oksytocyna, bóle wyłącznie krzyżowe, więc po kilkunastu godzinach nie dałam już rady bez znieczulenia zo, przebicie pęcherza płodowego, a na koniec nawet nie parłam sama, bo gdy przyszli zaproponować cesarkę z powodu spadającego tętna płodu – ten był już za nisko i od razu weszło vacuum z uciskiem na brzuch. Następnego dnia wyszedł krwiak wewnątrzczaszkowy u córki… U mnie rozejście szwów i rwa kulszowa… Mimo, że nie stwierdzono uszkodzenia zwieraczy do dziś czuję, że nie wszystko działa jak trzeba, przez co czuję ciągły lęk. Po powrocie ze szpitala pamiętam, że ogromny dyskomfort wywoływały we mnie seriale medyczne w tv a co najlepsze sama stwierdziłam że zmieniam zawód, bo czuję taką nienawiść do medycyny (jestem po kierunku medycznym). Po prostu trauma, z którą naprawdę nie mogę sobie poradzić, szczególnie przez konsekwencje zdrowotne. Moja historia w skrócie.

  • Odpowiedz 23 lipca, 2019

    Makrela

    Pierwszy poród długi z bolami z krzyza. Syn spory,bo 3890gram, ale personel rewelacyjny. Drugi porod 5 miesiecy temu. W miescie mamy jeden szpital. Po wcześniejszym porodzie, wiedzialam, ze chce rodzic tu. 38 tydzien regularne skurcze od 4 godz, dzien wcześniej na wizycie u swojego lekarza, mialam juz 4 cm rozwarcia. Pojechalam z mężem na izbe poloznicza. Na ktg skurcze sie pisza, ale stwierdzono, ze za slabe, ze to przepowiadajace. Mowie, ze takich nie mam. Ze wiem, ze rodze. Znow wszystko z krzyza. Polozna na dyzurze mnie wysmiala. Lekarz cham zbadal z tekstem: dupa wyzej! Badanie trwało 5 sekund. I tekst: porod sie nie rozpoczal. Powtarzam, ze rodze. Lekarz zdenerwowany prawie krzyczy: jak pani taka wrazliwa na bol, to poloze na patologię, ale jutro bedzie problem z wypisem. Przyjdzie Pani rodzic za 10 dni w terminie! Polozna triumfalny uśmiech.
    Wyjezdzam ze szpitala przed godzina 21 z zaleceniem wzięcia paracetamolu i informacją, ze do polnocy mi przejdzie, bo to skurcze przepowiadajace, a ja jestem niepowazna, ze chce rodzic.
    Placze w domu, bo boli coraz bardziej. Odchodzi czop. Moja położna przez telefon, uspokaja i kaze czekac. Juz nie boli, a napier… ale skoro nie rodze, to potulnie czekam do polnocy a moze do rana, do zmiany personelu.W pewnym momencie zaczynam krwawic. Maz krzyczy, ze albo jade do szpitala albo wzywa karetkę. Pomaga sie ubrac. Schodze z 3 piętra z 3 skurczami takimi, ze gdyby nie maz, to bym upadła. Pod klatka odchodzą wody, a raczej chlustaja. Krzycze, ze maz ma mnie zawiezc do innego szpitala 15 km dalej. Juz nie ma czasu, bo zaczely sie skurcze parte. Wpadam na porodowke i dre sie, ze jezeli nadal twierdza, ze nie rodze, to maja mnie albo pociac albo zabic. Sympatyczna Polozna biegiem zaklada rękawiczki. Maz zdejmuje mi spodnie, nie wiem gdzie sa buty. Krzycze, ze maja mnie naciąć. Nie ma czasu, bo skurcz pozniej jest moj Syn na świecie. Neonatolog biegiem zjawia sie na porodowce. Z dzieckiem wszystko ok. Czekamy na ginekologa tego samego co twierdził, ze wymyslam i kazal mi dupe wyzej podniesc. Przychodzi i oburzony stwierdza, ze musi szyc. Blagam o znieczulenie. Z laski mi daje i od razu szyje. Znieczulenie nie dziala jeszcze, proszę, zeby poczekal. I slysze: co pani taka wrazliwa na bol?! Niech pani nie przesadza, tylko sie dzieckiem zajmie! Peklam i trzeba bylo zalozyc 4 szwy. Zszyta zostalam jak swinia, na baleron.
    Polozna, która sie ze mnie śmiała 3 godzin wczesniej, oburzona pyta czemu nie przyjechalam wczesniej. Mowie, ze bylam, ze nikt mi nie wierzył, ze sama sie ze mnie smiala. Zdenerwowana cos mruczy pod nosem.
    Moj Syn sie urodzil o godzinie 23.59 z waga 3700 gram. Tak do polnocy mi przeszlo. Mam traumę i obawiam sie, ze na 3 dziecko sie nie zdecyduje. Rodzic po ludzku, to dla tego lekarza i poloznej puste slowa. Co z tego, ze druga polozna fajna, jak niewiele miala do powiedzenia

  • Odpowiedz 23 lipca, 2019

    Marta

    Mój poród też miał wyglądać inaczej. Dziś z pisania planu mogę się jedynie pośmiać. „Tylko niezbędne osoby przy porodzie” okazały się chyba całym personelem oddziału. W trakcie porodu byłam przekonana, że nie dam rady, że nie jestem w stanie tego zrobić. Przy okazji tego posta moje myśli wracają do Położnej, której jestem bardzo wdzięczna za dwa zdania. Pierwsze: „szyjka jest bardzo dobrze przygotowana” . Drugie: „rodzi pani jak burza!” Było mi trudno i ciężko rodzić. W to drugie zdanie nie wierzyłam, ale myślę, że stało się ono ogromnym wsparciem dla mojej podświadomości. Pani Weroniko o ognistych włosach – dziękuję!!!

  • Odpowiedz 24 lipca, 2019

    Gosia

    Kiedy pierwszy raz zajrzałam do tego wpisu jeszcze nie było żadnego komentarza i wydawał mi się jakiś niedokończony, teraz po przeczytaniu komentarzy widzę, że to one miały go dopełnić. Jak każda matka też mam swoją historię z porodówki, i po drugim cc powiem tylko tyle, że najgorsza jest niewiedza i zaskoczenie a czynnik ludzki jest kluczowy przy takiej burzy hormonów. Wg mnie to położne środowiskowe powinny przygotowywać do porodu, ale tak realistycznie, a nie bajkowo jak w „Na dobre i na złe”. No i po porodzie położna przecież jest często pierwszym człowiekiem z wykształceniem medycznym z którym mamy kontakt więc też może pomóc jeśli chce zauważyć że ktoś ma problem.
    Alicja dziękuję za tego bloga, przy całym szicie dobrze przeczytać coś wartościowego.

  • Odpowiedz 25 lipca, 2019

    Ewa

    Po dwóch porodach w UK bałabym się rodzic w Polsce – to co tu jest standardem (szacunek do rodzącej, dbanie o jej komfort, brak nadmiernej medykalizacji porodu a z drugiej strony łatwy dostęp do znieczuleń) w PL jest wyjątkiem od reguły i bardzo jest mi z tego powodu przykro.

  • Odpowiedz 27 lipca, 2019

    Anka

    Dla mnie poród ( tzw. ,, krzyżowy,, jest traumą. Dlatego mam 1 dziecko.

  • Odpowiedz 28 lipca, 2019

    Isabell

    Przykre jest to jak dla wielu kobiet dzień narodzin upragnionego dziecka jest jednocześnie traumą, która pozostaje w pamięci na zawsze… Mam nadzieję, że kiedyś to się zmieni.
    Osobiście bardzo się bałam porodu, wiedziałam, że nic to nic dobrego. Gdy dowiedziałam się o ciąży, postanowiłam się zabezpieczyć na wypadek traumy i zdecydowałam się na poród w prywatnej klinice – poród naturalny – fantastyczne przeżycie. To był zdecydowanie najpiękniejszy dzień w moim życiu 🙂 od porodu minął miesiąc, a ja każdego dnia szczęśliwa i moje dziecko też.

  • Odpowiedz 1 sierpnia, 2019

    Monijika

    Czytam i niemoge uwierzyć ….. smutne to ze kobiete traktuje sie jak maszynke do rodzenia …. ze to takie naturalne … bo jest naturalne i piękne…. ale jest duzo dookoła zlych ludzo ktorzy chcą nas z tych miluch chwil obedrzeć… uwazam ze piguly ktore są wypalone zawodowo … przemęczone … albo brak im empatii niepowinny się chwytać takiego czegoś jak przyjmowanie porodu !!!!! …. poprostu NIE!!!!!… Sama chcialam rodzic nautralnie brak postępu i po 11 godzinach proby porod zakonczony przez CC…. byłam i jestem nadal ,chociaz od porodu minelo 11 msc; nadal mam żal do siebie ze nieudało mi sie …. ale tak samo jak bardzo boli tak samo ten bol daje siłe …. niewiem na czym to polega … ale jest to cos cudownego… (chociaz nigdy tak nie mialam bo co kolwiem mnie nie rozbolało to zaraz tabletka i dramat lezenie pol dnia plackiem)… i przezywam to bardzo…. nadal niestety…. tak samo jak nikt niemowi o baby blues …. tylko tyle slyszal nooo mozesz miec nizsze poczucie humoru ja mialam tak niskie ze myslalam ze zwariuje … plakalam caly czas … o byle co i niepotrafilam sie cieszyc tym malenstwem ktore mnie potrzebowalo …. niestety pozniej dotego doszly komplikacje z karmieniem i czulam sie jak najglrsza matka … a tylko slyszalam aaa niekarmisz ….” aaaaa szkoda noo noo szkoda bo wiesz moja sasiadka, corka , wnuczka, przyjaciolka… itd. karmią …. i dzieci sa zdrowe o jakie bystre … Nierozumie jak kobieta kobiecie moze robic cos takiego i niszczyc psychicznie drugą osobe …… smutne !!! a dodam i tak ze najgorsza momożliwa sytuacja to spotkala mnie na poczatku ciazy 11 tydzien ….. jak przyjechalam z krwawieniem itd. z najgorszymi mozliwymi myslami okazuje sie że maleństwo ma sie dobrze a tu nagle lekarz z usmiechem na ustach… „To ze pani teraz nie poronila wcale nieznaczy ze Pani nieporoni” …. psychoza do końca ciąży i wizyty u lekarza co tydzień…. a nawet dwa razy w tygodniu!!!! tyle nocy nieprzespanych i ciągłe myslenie czy wszystko dobrze ….. płakac mi sie chce jak o tym mysle wcale okrea ciąży niebył najwspanialszym okresem … tylko pełnym strachu …. wariackim przezyciem … przez jedną nic niznaczącą osobe ktora mnie badala na parologi ….. nawet niewiem jak ten lekarz sie nazywał ….. niestety :/ mam nadzieje ze druga ciaza bedzie lepsza chociaz sie nienastawiam !!!:/

  • Odpowiedz 2 sierpnia, 2019

    Ola

    Kochane mamy!
    Właśnie po wielu podobnych usłyszanych/przeczytanych historiach zdecydowałam się na CC. Wizyta u psychiatry, wywiad: tokofobia pierwotna. Nie byłam w stanie nawet wyobrazić sobie porodu. Strach przed nim tak bardzo mnie paraliżował, że aż powodował bezsenność. Moje wspomnienia po planowanym CC? 15 minut i bezboleśnie powitalam córkę. Totalnie mnie śmieszą opinie, że taki poród to nie poród, a ja przez to jestem gorszą matką. Uważam, że tylko mocno ograniczone osoby mają taki pogląd. Kocham moje dziecko nad życie 🙂 3mam kciuki za wszystkie przyszłe mamy!

  • Odpowiedz 7 sierpnia, 2019

    wisznu

    Dużo pomogła akcja „Rodzić po ludzku”.
    A ja nawet sobie nie wyobrażam jak to musiało wyglądać za czasów gdy moje pokolenie, czy wcześniejsze się rodziły. Kiedy ojciec dziecka nie miał czego szukać na porodówce, ob nie wpuściliby go.
    Można się teraz śmiać z poczatku „Sensu życia według Monty Pythona” ale to się nie wzięło znikąd.

    I to prawda – że bywa, że drugi poród, jesli się uda dużo pomaga w gojeniu się ran psychicznych, gdy w pierwszym wszystko poszło źle… Ale w drugiej ciąży zawsze jest ten strach, że przecież też wszystko może szlag trafić.

    Dodam jeszcze, że w artykule trochę zabrakło odniesienia ginekologów bagatelizujących problemy. O ich podejściu to krążą dowcipy, że mają dwie odpowiedzi, gdy kobieta przychodzi z problemami:
    – Nie rodziła pani jeszcze? Jak pani urodzi to przejdzie.
    – Rodziła pani? To co się dziwi?

    I naprawdę nie rozumiem jak to jest, ze (z doświadczeń mojej żony, informacji krążących w rodzinie iwśród znajomych) mniejszą empatią wykazują się kobiety niż mężczyźni w tym zawodzie…

  • Odpowiedz 11 sierpnia, 2019

    mmmmmm

    Dziękuję za ten artykuł l? Rzeczywiście nikt nie mówi o tym , jak poród ani połóg wygląda na prawdę. Każdy oczekuje, że na pytanie jak się czujesz opowiesz super, a kiedy mówisz źle to każdy się dziwi. I właśnie jedną z moich koleżanek taką odpowiedź ode mnie uzyskała po porodzie i zapytała ,,ale co Tobie się stało” . Więc wiele osób nic nie wie na temat porodu. Większość myśli tak ma być jak inni przeżyli to i Ty przeżyjesz. No i przeżyłam , ale nie wiem czy kiedyś zapomnę. Mam za sobą jeden poród sn wywoływany oksytocyną. Wyciskanie dziecka przez lekarkę. Położna kazala Mężowi przeciągać moje nogi do brzucha, nie wspomnę o innych fizjologicznych nieprzyjemnościach. Czułam się upokorzona i jak przedmiot. Nie wiem czy będę miała więcej dzieci.

  • Odpowiedz 11 sierpnia, 2019

    Mnnn

    Dziękuję za ten artykuł l? Rzeczywiście nikt nie mówi o tym , jak poród ani połóg wygląda na prawdę. Każdy oczekuje, że na pytanie jak się czujesz opowiesz super, a kiedy mówisz źle to każdy się dziwi. I właśnie jedną z moich koleżanek taką odpowiedź ode mnie uzyskała po porodzie i zapytała ,,ale co Tobie się stało” . Więc wiele osób nic nie wie na temat porodu. Większość myśli tak ma być jak inni przeżyli to i Ty przeżyjesz. No i przeżyłam , ale nie wiem czy kiedyś zapomnę. Mam za sobą jeden poród sn wywoływany oksytocyną. Wyciskanie dziecka przez lekarkę. Położna kazala Mężowi przeciągać moje nogi do brzucha, nie wspomnę o innych fizjologicznych nieprzyjemnościach. Czułam się upokorzona i jak przedmiot. Nie wiem czy będę miała więcej dzieci.

  • Odpowiedz 16 sierpnia, 2019

    Gentle-Man

    Fajnie, ze dzielisz siw swoimi doświadczeniami i trudnościami. Mówienie o tym pomaga innym oraz przynosi ulgę samej sobie.

  • Odpowiedz 22 sierpnia, 2019

    Esti

    Dziękuję za ten wpis. Do tej pory czuję się nie zrozumiana. Gdyby nie wpadka w życiu nie zdecydowałabym się na drugie dziecko. Jestem szczęśliwa że po 6 latach i 2 m-cach będę miała w końcu drugie dziecko. Na słowo poród, drugie dziecko, następne pójdzie szybciej poprostu wpadałam w paniczny płacz. Jedną z najgorszych rzeczy która mnie spotkała podczas porodu to brak zainteresowania i komunikacji ze strony położnej nawet z mężem a jak już mówiła to same pretensje typu „ty to robisz dla dziecka nie dla siebie” albo ” no teraz to przesadzasz przestań przestań”. Ale najgorsze co było to to że prosiłam o ogolenie krocza wcześniej przy przyjmowaniu na porodówkę inna położna stwierdziła że nie trzeba. Niestety położne się zmieniły z nocki na ranna zmianę. Miałam już silne rozwarcie bóle zewsząd bo dostałam oksytocynę skórcze były długie i tak silne że nie byłam w stanie chwycić oddechu nie potrafiłam leżeć ani stać gielo mnie na wszystkie strony. A położna stwierdziła że teraz to trZeba ogolić. Kazała mi na płasko leżeć na leżance. Płakałam że nie chce że nie dam rady zaczęłam się szarpać i kopać nogami a ona kazała mojemu mężowi trzymać mnie jak świnie na ubiciu i przyciskać do lezanki żebym się nie ruszała. A później nie umiałam chwycić oddechu bo mnie tak wszystko bolało byłam tak zszokowana ta sytuacja że poprostu straciłam panowanie nad oddechem i wtedy położna mi powiedziała „że robię to dla dziecka nie dla siebie” a odzyskać oddech pomógł mi mąż bo położna oczywiście poszła bo po co z panikarą siedzieć będzie oddychać czy nie będzie co to za różnica. Efekt jest tego taki że mąż przy drugim porodzie być nie chce ale ja się zaparlam i będę walczyć o swoje prawa ja mam swoją godność. Żadna położna nie ma prawa oceniać mojej odporności na ból! I nie ma prawa się że mnie wyśmiewać i pokazywać mi jak już mnie ma dosyć.

  • Odpowiedz 22 sierpnia, 2019

    Natalia

    Ponad rok po porodzie kiedy widzę kobietę z kilkutygodniowym maluchem czuję się źle. Przypomina mi to jak sama czułam się w tym czasie i mimo że teraz mam super roczniaka cały czas to jest we mnie. Mój poród może nie był najgorszy ale to co potem mnie przerosło. Ciągłe poczucie bezsilności, stres, myśli że nie tak to miało wyglądać a nawet chęć oddania dziecka komuś kto wie co robić, bo ja nie wiem, nie umiem. Ach dużo tego było. Teraz chciałabym wiedzieć, że są matki, które inaczej się czuły w tym czasie a Ty mi znowu wyjeżdżasz z takim tekstem;-) Czytałam Twoje podobne teksty wtedy i czułam się lepiej, że nie tylko ja tak mam:-) Ale teraz naprawdę chciałabym wiedzieć, że są matki, które są przynajmniej w miarę spokojne i nie bać się razem z tymi kobietami mijanymi na ulicy.

  • Odpowiedz 31 sierpnia, 2019

    Lola

    Dziękuję za ten bardzo ważny artykuł.
    „Najważniejsze, że dziecko zdrowe”, „porody takie są”, „było-minęło”- to były komentarze, które słyszałam w Polsce, kiedy dzieliłam się historią mojego pierwszego porodu SN, zakończonego CC ze wskazań nagłych i wielomiesięcznym leczeniem powikłań u mnie i mojego dziecka. Tylko że po 7 latach, nic nie minęło. Tamten dzień cały czas mi towarzyszy a negatywne emocje z nim związane są dalej tak silne, jak na początku.
    Obecnie jestem znowu ciąży, tym razem nie w Polsce, ale innym, bardziej cywilizowanym kraju, gdzie nikt mnie nie ocenia, gdzie w związku z moim pierwszym doświadczeniem mogłam jako formę porodu wybrać planowe CC i gdzie zaoferowane mi zostało wsparcie psychologiczne w ostatecznym zmierzeniu się z bolesnymi wspomnieniami.
    Wierzę, że ten artykuł to taki zwiastun, że i Polsce zjawisko traumy porodowej zaczyna się dostrzegać i traktować z należytą uwagą, zamiast stygmatyzować jako „porodowe horror stories”, które podobno złośliwie opowiada się ciężarnym, żeby im popsuć całą zabawę. 😉
    A kto wie, może niedługo odpowiednie wsparcie dla kobiet z traumą po porodzie, będzie równie oczywiste jak w tej chwili oczywistą rzeczą jest istnienie chociażby poradni laktacyjnych.

  • Odpowiedz 3 września, 2019

    Kama

    Dziękuję za ten tekst. Pewnie pomogłaś nim wielu kobietom, które boją się mówić albo nie chcą mówić o swoich doświadczeniach, bo spotykają się właśnie z taką zniechęcającą reakcję otoczenia…

  • Odpowiedz 5 września, 2019

    Anuszka

    Ja miałam jeden poród za sobą, który był super doświadczeniem. Był wprawdzie długi i męczący (19h), ale poza tym natura dała z siebie wszystko, a córka praktycznie delikatnie się ze mnie wyślizgnęła. Zero interwencji, zero urazów, zero problemów. Teraz jestem w drugiej ciąży i mimo tego bardzo pozytywnego doświadczenia się boję. Dlaczego? Bo przy pierwszy, którzy przebiegał IDEALNIE personel szpitala i tak w kilku miejscach dał radę się popisać. Łamaniem prawa i totalną rutyną prowadzącą do (drobnych, ale wyraźnych) błędów. Cały czas myślę sobie, co by było gdy natura jednak nie da z siebie 110%? Mam wrażenie, że gdyby było jakieś pole do spiepszenia personel nie omieszkał by się go wykorzystać. Z przykrością myślę o tym, że lepiej by mi się rodziło w przysłowiowych krzakach.

    Uważam, że stosowanie w XXI w „przeżył’ jako statystyki sukcesu jest porażką. Kurde, ciąża i poród to nie rak trzuski, lub zawał o 80-tka, by można było się cieszyć z „przeżył”. Polscy położnicy chwalą się jednym z najniższych odsetków śmiertelności na świecie. I co z tego? Jakie znaczenie mają te liczby, skoro one teraz i tak oscylują poniżej pół promila.
    Niestety tylko z „przeżył” są oni rozliczani i mam wrażenie, że poza kilkoma pasjonatami, po prostu nie opłaca im się wysilać na więcej. Nikt nie prowadzi statystyk tego ile kobiet po nr 1 zrezygnowało z planów na nr 2 i dalsze. Nikt nie mówi o tym, ile kobiet (i dzieci) wyszło w stanie gorszym (fizycznie i psychicznie) niż mogliby wyjść, jeśli personel stanąłby na wysokości. Znam osobiście kilka przypadków, które w statystykach figurują jako sukcesy (przeżyli, jeszcze im życie CC uratowano), a de facto było dużo przesłanek do tego, że to sytuacji podbramkowej i „ratowania” doprowadził sam personel.

  • Odpowiedz 5 września, 2019

    Patrycja

    Ja miałam poród idealny. Za pierwszym razem kilkanaście godzin bólu, znanego nam wszystkim, co 3 minuty z zegarkiem w ręku, który nie przynosił żadnych rezultatów-szyjka nie puszczała. Nagle znieczulenie (wtedy wyłącznie płatne) i poszło szybko.

    Uzbrojona w tę wiedzę, 13 lat później, a pół roku temu chciałam tylko jednej rzeczy-znieczulenia. Od momentu trafienia na porodówkę córka urodziła się siłami natury w 40 minut. W sumie w 2 godziny od pierwszych skurczu. Mąż, jak to wszystkim opowiada „luz, szybko poszło, nawet nie zdążyłem się zmęczyć, hahaha”.
    Nie zazdroszczę wielogodzinnych porodów, sama taki przeżyłam. Ale nie polecam też nikomu ciągłego bólu, 40 minut non-stop, zlane w jedną całość. Ból ciągły, a jednak fale coraz gorsze nadchodziły. Te uczucie nagłego rozrywania, bo idzie szybko, więc nagle. Miałam 9 miesięcy, żeby się na to przygotować, a w ogóle nie byłam gotowa na to, co się wydarzyło.

    I teraz od każdego słyszę, że mi dobrze, że taki właśnie „luz”, że co to za poród.

    99% z Was może mnie „przebić” koszmarnymi historiami właśnie z rozciętym kroczem, krwawieniem itp. Bo mój idealny poród, bez takich akcji niewiele znaczy.
    No i niewiele znaczy rozchylanie na siłę moich nóg przez położną, gdzie do bóli partych dochodzilo uczucie zrywania ścięgien w pachwinach. To nic. W końcu mój poród był idealny i do pozazdroszczenia

  • Odpowiedz 19 września, 2019

    Agata

    Porody nie były dla mnie czymś łatwym, ale nie mam żadnej związanej z tym traumy. Rodziłam w państwowych szpitalach gdzie jakość obsługi zazwyczaj pozostawia wiele do życzenia. Moje osobiste odczucie jest takie, że personel nie był tam by pomóc mi urodzić 🙂 to ja byłam tam po to by personel mógł mną urodzić. Byłam tak jakby „narzędziem do wykonania porodu”. Ale takie przedmiotowe traktowanie pacjentów, to jest standard obsługi w państwowej służbie zdrowia i na pewno nie dziwi nikogo. Do końca życia nie zapomnę kiedy po 9 centymetrach rozwarcia nie wiedziałam już co ze sobą zrobić żeby nie zwariować z bólu, a personel prowadził sobie tuż obok mnie jakąś luźną pogawędkę… Chciałam żeby wszyscy się zamknęli i dali ni się skupić na przetrwaniu, a oni sobie gadali i żartowali. Nawet nie wymagałam żeby mi jakoś pomogli, ja chciałam tylko żeby przestali mi przeszkadzać.
    Przy drugim porodzie przy 9.5 centymetrach przyszedł do mnie doświadczony profesor i orzekł ułożenie twarzyczkowe, dodał „czekamy” i wyszedł 🙂 Bez żadnych wyjaśnień czemu czekamy i na co. Ja akurat wiedziałam że twarz ma większy wymiar niż czubek głowy i wiedziałam, że będę musiała osiągnąć pewnie więcej niż te 10 cm rozwarcia, ale może warto by było, żeby ten wielce mądry i zajęty pan profesor poświęcił bezcenną minutę swojego życia, żeby mi to wyjaśnić. Chwilę później pojawiła się położna, która be słowa wyjaśnienia zamieszała we mnie jak w krowie i orzekła, że idziemy na fotel urodzić. Chwała jej za tę pomoc, ale słowo wyjaśnienia przed tym zabiegiem również by się przydało 🙂 Przy drugim porodzie miałam również wątpliwą przyjemność przeżyć łyżeczkowanie jamy macicy (z powodu niekompletnego łożyska). Te wszystkie doświadczenia były na prawdę straszne… ale traumy nie mam, bo opowiedziałam o tym wiele razy i i wiele razy usłyszałam „o matko!”, „ja nie wiem jak to przeżyłaś” i takie tam… I dzięki temu czuję się silna – bo przecież ja na prawdę to wszystko przeżyłam i przetrwałam 🙂 Brawo ja 😉

  • Odpowiedz 8 października, 2019

    Kiku

    Dla mnie traumą nie był poród tylko pobyt w szpitalu po. To szarpanie za piersi bez rękawiczek, że jak to tak mogę nie wiedzieć co robić, przecież jestem matką (od kilku godzin)! Straszne przeżycia były dopiero po porodzie. Teksty, że mam nie wymyślać, to tylko nacięte krocze i się ze sobą nie pieścić. Nie chcę wracać na położnictwo.

  • Odpowiedz 9 października, 2019

    MMM

    Wiedziałam o tym tekście dużo wcześniej, pamiętam, jak zbierałyście historie o traumach na fb, ale dopiero dziś – 3 miesiące przed kolejnym porodem – dałam radę do niego „usiąść”. Właśnie powoli przełamuję się, by wybrać się do psychiatry, u którego byłam po poprzednim porodzie – chcę, żeby wystawił mi wskazanie do cesarki.
    Nie jestem w stanie myśleć nawet o tym, że miałabym podjąć się porodu sn. Córkę urodziłam 4 lata temu, chciałam rodzić sn, na to byłam nastawiona, do sprawy podchodzilam bez stresu, zgodziłam się na wszystkie procedury i na udział studentów, bo wychodzę z założenia, że przecież też się muszą nauczyć, ktoś będzie za n lat odbierał porody kolejnych pokoleń. I początkowo poród przebiegał całkowicie na luzie – korzystałam z wanny z hydromasażem, elegancko znosilam kolejne skurcze, położna była wrecz zdziwiona, że w sumie tak kompletnie bezproblemowo. Rozwarcie postepowalo powoli, ale systematyczne, mialam podpietą oksytocynę, ktora sobie powoli kapała; mialam duzo sily i moglabym tak jeszcze spacerowac, moczyc sie i skakac na piłce i myślę, że spokojnie wypchnelabym dziecko na świat. Ale wieczorem nastąpiła zmiana położnych i nowa pani, spojrzawszy na kroplówkę z oxy, rzekła: „A co to tak wolno, ja tu nie będę całą noc siedzieć!”. Puściła oxy pełną parą, a ja w momencie złożyłam się jak scyzoryk. Doznalam czegoś, co odbieram jako ciągły skurcz wszystkiego, co miałam w brzuchu, nie byłam w stanie się wyprostować, nie czułam skurczów, nie bylam w stanie przeć. Gdy w końcu doszło do pełnego rozwarcia, polozna szarpała mnie za koszulę na piersi i krzyczała, że mam przeć, że inaczej nie urodzę, że mam się postarać – a ja nie byłam w stanie. Dziecko nie chciało zejść do kanału rodnego, więc co 15 minut przychodził lekarz z 2 studentów i każdy po kolei sprawdzał położenie główki. Cały wcześniejszy ból przy tym badaniu to pryszcz, po którymś razie zaczęłam płakać, zaciskac uda i prosić, żeby badał mnie tylko jeden lekarz, ale nikt na to nie reagował. Ten stan trwał ponad 2h, w końcu przebito pęcherz, co też nie wpłynęło na położenie dziecka. Gdy KTG zaczelo pokazywac niepokojące wyniki, a ja zaczynalam dostawac drgawek, 2 panów doktorów dosłownie wycisnęło ze mnie dziecko. Na szczescie – cale i zdrowe.
    Dalsze drobiazgi typu szycie gojące się przez 2 miesiące, hemoroidy itp. tracą na znaczeniu, gdy przypomnę sobie własny stan psychiczny. Przez pół roku brałam prysznic po kilka razy dziennie, cały czas miałam wrażenie, że śmierdzę. Migawki z porodu zdarzają mi się do tej pory. Miałam napady autoagresji – wyrywalam włosy z głowy, tłukłam w nią pięściami, szarpałam się za brzuch, gryzłam się po rękach. Skrzętnie ukrywałam to wszystko przed najbliższymi, bo mąż w pracy, więc przez te kilka h po jego powrocie do domu „trzymałam fason”, babcie przyjezdzaly raz na czas. Z czasem w mojej głowie zaczął odzywać się głosik: jesteś smieciem, jesteś nikim, wyglądasz jak śmieć, wszystkim będzie lepiej bez ciebie. Z czasem głos stał się tak natrętny, że nie słyszałam własnych myśli, a zrobienie czegokolwiek w skupieniu przekraczało moje możliwości – listę podstawowych zakupów robiłam nieraz przez cały dzień. Oczywiście kolejnym krokiem były myśli samobójcze, odrealnienie – potrafiłam iść przez miasto, kompletnie nie słysząc odgłosów z zewnątrz, jakbym była w wielkiej wygluszającej bańce. W ogóle wychodząc na zewnątrz starałam się zniknąć, chodziłam w szaroburych worach, choć zawsze lubiłam kolorowe ciuchy. Potrafiłam wrócić do domu i zrezygnować z wyjścia z dzieckiem na spacer, bo zobaczyłam swoje odbicie w lustrze w windzie.
    Po roku postepującego wyniszczenia zebrałam się w sobie i poszłam do psychiatry. Usłyszałam, ze moja reakcja modelowo odpowiada reakcji na gwałt. Dostałam leki, które wytlumily głos w głowie i zmniejszyły moje ciągoty do skakania z okna itp., oslabily emocje, pozwoliły mi przypomnieć sobie, jaka jestem normalnie – to było najdziwniejsze uczucie ever.
    Z pierwszego roku życia mojej córeczki pamiętam głównie to, co działo się w mojej głowie. Reszta jest na zdjęciach, bez nich chyba nie pamietałabym nic więcej. Teraz stoję przed drugim porodem i na samą myśl, że ktoś kazalby mi rodzić naturalnie, chce mi się wymiotować ze strachu. Nie boję się bólu fizycznego, wiem, że cesarka to poważna operacja, ale chcę po porodzie wrócić do domu normalna.

  • Odpowiedz 13 grudnia, 2019

    Lusi

    Jestem świeżo po porodzie a dokładnie 2 tygodnie. Też usłyszałam że nie umiem przec, jedna położna chodziła i tylko lamentowała jak to fatalnie robię. A jak powiedziałam że boli to usłyszałam że mogłam się zastanowić 9 miesięcy temu a nie teraz. Położna wyciskala mi dziecko tak po chamsku że aż myślałam że jelita mi tylkiem wyjdą. Odepchnelam ja. Dopiero lekarz zrobił to jakoś po ludzku. Oczywiście musiałam cały czas leżeć, bez żadnych znieczulen, ani technik usmierzenia bólu. Straciłam dużo krwi. Mdlalam po porodzie. Nawet nie byłam w stanie usiąść. A potem inna położna stwierdziła że mam się wziąć w garść, bo nie byłam w stanie sama zmienić sobie podkładu. Lecz jej na złość okazało się że mam strasznie niska hemoglobine i hemokryt. Dali mi żelazo i już nie usłyszałam że mam się wziąć w garść. Mój mąż pomagał mi się potem umyć, bo położne nawet o tym nie pomyślały.

  • Odpowiedz 16 grudnia, 2019

    Asia

    Moj porod wiele osob by pewnie okreslilo mianem ‚w miare prosty’, czyli nie mam prawa narzekac w ich mniemaniu, chociaz z nacieciem. A jednak nigdy nie bede go dobrze wspominac, bo byl okropny. Moze taki jest porod i polog.

    Zastanawia mnie tylko jak kobiety moga sie w ogole decydowac na nastepne dziecko wiedzac juz co je czeka?
    Czyje sie jakbym byla tchorzem dlatego, ze pomiko tego nie az tak skomplikowanego porodu nie mam ochoty przechodzic tego po raz drugi. Wszystkie drugie porody to wpadki?

  • Odpowiedz 16 grudnia, 2019

    PolaRaksa

    Czytałam ten tekst przed porodem i nie wierzyłam, że mój pierwszy poród może wyglądać podobnie. Zaczęłam rodzić o godz. 8. Wody odeszły w gabinecie po badaniu przez położną. Dostalam legnine między nogi, sukienkę zrobioną z podkładu i pół naga z wodą cieknacą po nogach musialam przejść oddział ginekologii, położniczy gdzie mijali mnie odwiedzający świeżo upieczone mamy goście. Wstyd mi było ale tak cieszyłam się na poród i rychłe poznanie córki, że nie brałam tego do głowy. Zostałam położona na stole, podłączona do KTG. Zjawili się studenci- wyraziłam zgodę na ich obecność przy badaniach. Praktykant zmieniajac moją kroplówkę z antybiotykiem, zapomniał założyć nakretkę na motylka i odszedł po kroplówkę a mi zaczęła lecieć krew na łóżko, na mnie, na podłogę. Mąż zareagował a praktykant nie wiedział co ma robi- zamiast ucisnąć żyłę, czekał na polożną. Moja położna okazała się osobą wyznającą zasadę 100% naturalności. Drzwi na salę porodową były ciągle otwarte, z korytarza słyszałam rozmowy lekarzy, odwiedzających. Na moje pytania co mam Robić by pomóc urodzić się córce mówiła „jak będzie ten moment to powiem”, „dowie sie Pani w swoim czasie”. Dodam, że decydujac sie na szpital wiedzialam, ze nie Bedzie znieczulenia podpajeczynkowego, ale wiedzialam, że mają inne metody- pasy Tens, gaz rozwrselajacy i środki przeciwbólowe. Myslalam, ze dam rade, byłam nastawiona na mur beton, ze urodze silami natury. Przy 6 cm rozwarcia zapytałam, czy mogę prosić o pasy tens, bo ból czuję z kręgosłupa (bole krzyzowe) i skurcze parte. W odpowiedzi uslyszlaam „wyznaje zasadę, że kobieta wie jak urodzic swoje dziecko bez wspomagaczy”. Spojrzalam ze łzami i strachem w oczach na męża, bo byłam przekonana, że otrzymam te środki gdy przyjdzie ból. Polozna pozwolila mi poskakac ba pilce i isc pod prysznic, ale skurcze byly takie silne, ze pod prysznicem doslownie mnie przewracało. Ból był straszny, odplywalam miedzy skurczami. Przy 8 cm rozwarcia i po 8 godzinach porodu, gdzie prosiłam i krzyczałam o pomoc, położna wychodziła do centrali i opowiadała o swojej firmie, byciu doulą i porodach domowych. Gdy czułam skurcz party jej nie bylo przy łóżku. Nie mogłam zmienic pozycji a prosilam ją o to, rodzilam leżąc bokiem z noga w gorze. Bylo mi trudno oddychać, nie miałam sił przeć. W końcu przyszedł lekarz i powiedział „Malgosiu, nie meczymy juz Pani, mowilem, ze nie ma szans na poród naturalny. zbieram ludzi na blok i robimy ciecie, masz 10 minut, zeby spróbować jeszcze urodzic dziecko”. Ja parłam nadal, próbując unikać cesarki, chociaz po słowach lekarza, stracilam dodatkowe sily. Położna zamiast wspierac i pomoc mi przy parciu, zaczęła golić mi krocze. Gdy zapytałam ją co robi, powiedziała, że zrobi mi naciecie i spróbuje wypchac dziecko. Jak to usłyszałam, złączyłam nogi i podkulilam się, żeby przestała. Skurcze były już tak silne, że wzbierało mnie na wymioty, miałam ciemno przed oczami. W końcu przyszla inna polozna, zalozyly mi cewnik i przeszlam na sale obok, podtrzymując się tej drugiej poloznej bo skurcze zwalaly mnie z nóg. Rozebrano mnie do naga na sali operacyjnej i kazano wdrapac sie na stol operacyjny (jestem niska i z ogromnym brzuchem było to nielada wyzwanie). Gdy usiadlam na stole,wszedl anestezjolog i opierniczyl zespol, ze nie dano mi ubrania operacyjnego. Okryl mnie tą piżamą i pomógł usadowic sie na łóżku. To była pierwsza osoba, która okazała mi serce w tym dniu. Po cesarce (ani moje zycie ani corki nie bylo zagrożone) pokazano mi ją na 2 minuty. Nie mogłam kangurować, nakarmic. Zawieziono mnie na sale, a po jakims czasie dowieziono córkę. W buzi miała smoczek. Przystawila mi ją do piersi bokiem jakaś pielegniarka (w pokoju bylo ciemno) , Mała nie mogla chwycic, a ta skomentowała ze z takimi brzydkimi cyckami nie bede karmila piersia. Poplakalam sie z bezsilnosci. Wyproszono mojego meza i zabrano corke do noworodkow. W kolejnym dniu przyszla inna polozna, przywiozy mi corke, moglam ją przytulic. Po obchodzie kazano mi wstac z lozka. Po prysznic okazalo sie, ze podczas golenia krocza, polozna rozciela mnie maszynka… Zostałam w szpitalu 5 dni, córka mocno traciła na wadze, bo nie miałam pokarmu. W końcu pozwolilam pielegnarce dokarmiac małą mlekiem modyfikowanym a sama walczylam laktatorem. 4 dnia z wycienczenia dostalam goraczki i musialam zostac jeszcze jeden dzien. Lezalam sama na zwyklej sali, gdzie zmiany nie wiedzialy, ze mialam ciecie i nie mialam takiej pomocy jak dziewczyny z sali pooperacyjnej. Omijal mnie nawet obchod lekarski bo mysleli, ze pokoj jest pusty. Na moje nieszczęście leżałem obok sali porodowej i ciągle słyszałam porody. Płakałam przy kazdym, a najbardziej, gdy udawalo sie im urodzic naturalnie. Od porodu minęło 7 tygodni, a ja ciągle mam ataki płaczu i niewypowiedzianego żalu. Każdy cieszy się, że dziecko jest zdrowe i najważniejsze, nikt nie liczy się z moim stanem, bolem i traumą. A ja mam uczucie, że zawiodłam, siebie i córkę, że nie przeżyłam tego wydarzenia tak jak chciałam i sobie wyobrażałam przez 9 miesiecy.

  • Odpowiedz 16 grudnia, 2019

    Kinga

    Mój poród 17 miesięcy temu zakończył się kleszczami, poniewaz mała była źle ułożona i nie dałam rady sama jej wypchnac mimo usilnych starań cofala sie. P. Pediatra stwierdziła że „nie nadaje się na matkę bo nie potrafiłam urodzić własnego dziecka” do dziś jej słowa hucza mi w głowie..

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Miałam nic nie pisać a popłyneło

    Mi mój mąż powiedział niedługo po porodzie, że rodziłam tak długo, bo mało ćwiczyłam w ciąży. Nawet gdy fizjoteapeutka uspokajała mnie, że moja aktywność fizyczna nie miała nic wspólnego z czasem rozwierania sie mojej szyjki macicy. Te słowa, tak totalnie niewspierajace zostaną ze mną na zawsze. Mimo że kilka razy za to przeprosił. A nie jestem pamiętliwa. Ale wtedy, w drugim i trzecim dniu po porodzie potrzebowałam wznoszenia pod niebo, cieszenia sie naturalnym porodem (ale ja się nie cieszylam, bo przeciez rodziłam kilkanaście godzin to drugei dziecko, no dobra, 10 godzin króej niż pierwsze, które urodziłam po 27 godzinach skurczy, to śmiałam się że postęp był, a no i dostałam na ten 9 cm oksytocyne, to wiecie, też skucha, miał być naturalny w domu narodzin i drugi raz nie był. Położna na koniec mówila mi że to był trudny poród – ha, a dla mnei to był ten łatwiejszy…). Zawód na moim ciele, na tym że „źle” urodziłam był we mnie bardzo żywy i bardzo długo mi się to utrzymywało. Że nawaliłam. I poszłam na spotkanie z dwoma kobietami, bez dzieci, na takie spotkanie w trójce empatycznej (praktycy nvc znają temat, polecam kazdemu, to jak grupa wsparcia ale z ludźmi którzy wiedza jak do ciebie gadać). Wiecie, jak ja im opowiedziałam co czuję, tak totalnie zanurzonaw tych emocjach, one prawie się wzdrygnęły tym jaka byłam surowa wobec siebie. Jak okrutna dla swojego ciała, dla swojej osoby, która nie spełniła własnych oczekiwań. Obudziło mnie to. Pozwoliło mi trochę inaczej o sobie pomyśleć. Gdybym słuchała innej kobiety z historią taka jak moja, dostałaby morze empatii, wsparcia, miłosci. A sobie tego nie dawałam. Myślę, że największe wsparcie dała mi wioska kobieca, to że byłam w grupie ludzi którzy doswiadczają świata z małymi dziećmi, z wszystkimi tego urokami i koszmarami. Którzy wiedzą o tej ambiwalencji, o zmęczeniu i zadowoleniu które koegzysują sobie. O niechęci i zachwycie, o chęci ucieczki i zatrzymania czasu.

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Justyna

    5 lat…tyle zajęło mi pozbycie się lęku i nazwijmy to po imieniu traumy po piereszym porodzie. 14godzin w szpitalu…wczesniej dwa dni w domu z bardzo mocnymi przepowisdsjacymi…male i powolne rozwarcie ból łzy i komenatrze perdolneu ze histeryczka… Ciezkie parcie i kolejne komentarze ze nie umiem przec…a niby skad mam umiec? Rozciecie krocza z komentarzem ” przec nie ma siły ale tu krzyknac byla sila”….pozniej szycie kilkanascie szwów …i dziecko. Moje wyczekane tyle lrzeciez czytalam o pprodzie wiedzialam ze nie bedzie latwo ale to czego dosiwdczylam ze strony natury i dodatokowo ze strony persolenu zmiazdzylo mnie psychicznie..mialam baby blusa za którego spotykalam sie z rozczarowaniem ze strony rodziny bo jak to jest dziecko a ja chodze placze nie umiem nie chce nie moge sie zajmowac Nim….kazdy placz mnie przerazal przerastall…dzis przy drugim dziecku mimo trudnego porodu jest spokoj i pewnosc ze jest ok ale prxexycia z pierwszego porodu i okresu po zawwze beds ciężkie….i najgorsze wypominanie rodziny ze taka byłam ze mialam problemy ze” jakby nie moja mama to nie wiadomo co by bylo”…maz poszedl do pracy a ja zostalam sama bez pomocy i pomału do kupki zbieralam swoja psychike i fizycznosc….wtedy potrzebowalam pomocy i jej nie bylo. Teraz przy drugim.porodzie kazdy jakby sie nastawiam ze bedzie tak samo sle ja juz bylam silniejsza 😉

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Iwona

    Bardzo dobry i ważny tekst. Ciężki porod zabiera kobiecie bardzo dużo. Mnie zabrał radość z narodzin pięknego i zdrowego syna. Zabrał także zaufanie do personelu medycznego. Nie można traktować kobiet jak narzędzia do rodzenia.
    Do tej pory mam przed oczami twarze położnych i lekarzy, wyciskajacych ze mnie dziecko.
    Plan porodu był tylko papierkiem do akt, nikt się z nim nie zapoznał. Zero rozmowy, tłumaczenia co się dzieje, brak zrozumienia na ból, wręcz bagatelizowanie. Teraz wiem, że domagałabym się innego zachowania, a przede wszystkim zapoznania się z moim planem porodu.
    W moim przypadku wystarczyło nam dac czas na rozkręcenie porodu, nie położyć plackiem, wciskać oksytocyne, przebijać pęcherz i wmawiać mi kiedy odczuwam ból a kiedy nie.
    Po porodzie naturalnym jest oczekiwanie szybkiego powrotu do sprawności, bo przecież musisz teraz zająć się dzieckiem. Najgorsze jest bagatelizowanie bólu, oczekiwań pacjentki. Masz urodzić, wstać i opiekować się dzieckiem z radością. Można eseje pisać na ten temat.

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Monika

    Pierwszą ciąże poroniłam… przy wywoływaniu poronienia w szpitalu slyszalam „jak ty kiedyś naprawdę urodzisz dziecko skoro teraz wytrzymać bólu nie mozesz” …. 4 lata temu urodziłam syna ból wytrzymałam, wytrzymalam kładzenie się lekarki na brzuch, wytrzymałam krzyki że przeć nie umiem, wytrzymałam krzyki ze dziecko uduszę, wytrzymałam po porodzie ciągle upokarzające szarpanie za piersi przez pielęgniarki żeby sprawdzić czy już rzeka mleka płynie, wytrzymałam słowa ze chce zagłodzić dziecko karmiąc piersią, płakałam kiedy w domu po porodzie zobaczyłam w lusterku balonik między nogami, płakałam kiedy wyszłam od lekarza który stwierdził ze to TYLKO obniżenie tylnej i przedniej ściany pochwy, wytrzymałam słowa lekarza „ a czego się pani spodziewała po porodzie, niestety krocze nie będzie już wygladalo jak u dziewicy… ryczałam w domu… ryczałam kiedy zdałam sobie sprawę że mam problem z utrzymaniem moczu i kału… ryczałam że ktoś odebrał mi moje życie…

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Misia

    Świetny wpis!
    U mnie było tak: ciąża w zasadzie podręcznikowa, wszystko szło bardzo dobrze. W 38 tc skurcze coraz silniejsze i bardzo regularne. W szpitalu wszystko się zatrzymało. Zostałam w szpitalu dobę i do domu. W 39 tc odeszły wody i już żadnego skurczu. Na porodówce od razu oksytocyna. Na początku niby ok później myślałam ze zacznę chodzić po ścianach z bólu a cały czas zwiekszli dawkę oksytocyny. W końcu skończę były „wystarczająco silne” żeby odłączyć… i wtedy skończyły się skurcze. Wiec znów oksytocyna. I tu zaczęły się schody… po 13 godzinach Niedzwiedzowi mocno zaczęło skakać tętno a później już tylko zanikać. Szybkie badanie i rozwarcie „no prawie 4 cm” wiec natychmiastowa decyzja o CC.
    Niedźwiedź urodził się zdrowy choć lekko niedotleniony. Nigdy nie zapomnę przerażenia jakie mi towarzyszyło, ale najbardziej przestraszyłam się widząc przerażona minę Męża.
    Na szczęście na porodówce personel był bardzo miły i czujny. Ale później okazało się ze niedźwiedź ma żółtaczkę bardzo wysoką i mimo naświetlania ciagle rosła. Winna wszystkiemu była bakteria w układzie moczowym. 3 tygodnie w szpitalu, wenflon w głowie, kroplówki, antybiotyk. Ale na oddziale personel dużo gorszy i teksty do kobiet z sali w stylu „ jak pani nie będzie dziecka przystawiać to będzie żółty jak ten tu ( wskazanie na niedźwiedzia który jakby mógł to jadłby non stop ale musiał się naświetlać)” albo „w obozach koncentracyjnych jakoś kobiety karmiły a pani nie może”. I tak 3 tygodnie a jak mi zabrakło pokarmu to czekałam aż przyjdzie kolejna zmiana położnych żeby mi ktoś Niedźwiedzia dokarmil i tak siedziałam płacząc razem z nim bo nikt nie był w stanie nam pomoc a w cyckach chwilowa susza

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Brak wsparcia

    Poród w lipcu 2019, w sobotę razem z koleżanka z łóżka obok na patologii żartowaliśmy, ze ja to byle do czwartku i w czwartek będę miec Kluska. Z jednej strony radość, z drugiej mówiłam jej jak abstrakcyjnie czuje się z tym, ze boje się, ale chciałabym, żeby zaczęły się skurcze i dopiero cc, ze tak byłoby lepiej. Tego dnia po śniadaniu podpięli mnie pod ktg. Blady pan doktor spojrzał i stwierdził, ze dziecku spadło tętno i za godzine widzimy się na stole. Szok, przerażenie, myślałam, ze żartuje. Telefon do męża, on tez myślał, ze to żart, ze przecież mialo być w czwartek, ze mały ma dopiero 37tyg w brzuchu. Na sali przygotowania w miarę luz, z nerwów przeczyścił mnie i było mi niedobrze. Pani położna z uśmiechem powiedziała, ze jeszcze tylko cewnik i gotowe. Uwierzcie mi, że w życiu tak bardzo nie bałam się cewnika, nie pozwoliłam go sobie założyć, płakałam, bałam się, ze ten „cewnik” to była moja psychiczna bariera, zebrałam się w sobie. Dalej bałam się. Anestezjolog jak za karę, prosiłam kogokolwiek, by trzymał mnie za rękę, nie było ze mną męża. Pamietam strach. Wody zielone, ale z dzieciątkiem okay 10/10. Następnego ranka przyszła moja mama. Opowiadałam jej o porodzie, potrzebowałam wsparcia. W ułamku sekundy przerwała mi i zapytała: „Poród? O czym ty mówisz? Z ciebie lekarz wyciągnął dziecko. Ty nic nie wiesz i nigdy nie bedziesz wiedzieć o porodzie”. Moja teściowa, której córka urodziła 4 miesiące przede mną (planowane cc), ciagle powtarzała, ze jej córcia tez miała cc i czy to tak zle? Ja chciałam rodzic SN, chciałam spróbować, chciałam pomimo nadciśnienia ciążowego. Chciałam karmić piersią, robiłam wszystko, ale znowu porównania do córki teściowej – ona karmiła kpi. Stres okołoporodowy, brak wsparcia i mało mleka – cały czas mam to w głowie, ale przecież wszyscy mówią, ze najważniejsze, ze dziecko zdrowe. No tak. Teraz ciagle tylko pouczają mnie jak dzieckiem się zajmować, najpierw, ze głodzę próbując kp, teraz, ze za gruby na mm. Patrząc na nich wszystkich chce mi się żygać.

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Justyna

    Mój pierwszy poród to też porażka niestety. Doszło do tego, że kiedy w końcu urodziłam nie miałam ochoty ani siły trzymać dziecka na sobie. Prosiłam żeby go zabrali. Nie mogłam siadać na D… przez 2 tygodnie. A sfera intymna….? Coz… bardzi wiele sie zmienilo, niestety na gorsze lub wręcz na żadne. Koszmar. Bo jednak wciąż jestem kobietą, żona i kochanka. Ale dla społeczeństwa stałam się już tylko matka…

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    P.

    Pierwsza ciąża, cała przebiegła super, bez żadnych komplikacji, badania ok. 10 miesięcy wcześniej rodziła siostra siłami natury, wszystko przebiegło tak jak powinno. To moje myśli odnośnie mojego porodu były pozytywne, urodzę siłami natury, siostra dała radę ja tez dam… panicznie bałam się cesarki, cewnika, znieczulenia… to był mój pierwszy w życiu pobyt w szpitalu, pierwsza w życiu kroplówka… nie wspomnę o reszcie. I wszystko to czego się bałam podczas porodu okazało się nieuniknione niestety. Ale nie czyje się przez to gorsza, bo dzięki szybkiej reakcji mojej wspaniałej położnej mój synek jest teraz ze mną ? niestety nie czuje się jeszcze gotowa na kolejne dziecko, panicznie boje się tego co będzie przy drugim porodzie… od porodu powtarzam, ze najgorszemu wrogowi nie życzę takiego…

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Arancia

    Mialam ogromne szczescie rodzic w USA. Tutaj tez nie jest idealnie, smiertelnosc jest wyzsza niz w Europie, do domu wysylaja po 24h od narodzin. Porody sa bardzo kosztowne, wiec trzeba miec dobre ubezpieczenie. Naciskano na epidural, mimo ze zdecydowalam sie rodzic bez wspomagaczy. Ale ogromny szacunek, cieplo, obchodzenie sie ze mna jak z jajkiem – to jest to co zapamietalam z 15 godzinnego, bolesnego porodu, podczas ktorego dwukrotnie nie znajdowano echa serca dziecka i oglaszano alarm. Nie wyobrazam sobie jak w tak przerazajacej, przytlaczajacej i intymnej sytuacji, mozna jeszcze znosic odzieranie z godnosci ze strony personelu…

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Asia

    Rodziłam trzy razy. Pierwszy raz w domu. Nie taki był plan, ale poszło błyskawicznie i pomijając fakt wyciskania łożyska łokciem i szycia praktycznie bez znieczulenia oraz pomiatania mną w szpitalu, rzeczywiście czułam się świetnie i biegałam jak sarenka. Szczegół, że nikt mi nie pokazał jak karmić, położna przychodziła na ploty i usilowala mi zdjąć rozpuszczalne szwy, a zaprzestała tego procederu nie gdy jęczałam, że boli, tylko gdy zaczęłam krwawić. Drugi poród, inny szpital, inna położna i w sumie nie tak źle. Siedzieć nie mogłam bite 6 tygodni, ale poza tym ok. Poród trzeci to była masakra. Tym razem bez męża. Na izbie przyjęć:po co Pani przyjechała? Ile tych wód odeszło:szklanka, dwie szklanki? WTF???? W usg wyszła hipotrofia, chociaż dzien wcześniej mój ginekolog ( bardzo polecany na znanym lekarzu) zaręczał, że młody jest zdrowy i waży 3300 g. A i prawdopodobna wada nerki. I oczywiście:jak to pani nie wiedziala, nikt pani nie powiedział??? Poród z cięciem krocza. Bez czekania na skurcz. Z darciem się:dlaczego pani nie dala dziekcu pić??? (w sensie, że wcześniej się nie napilam, a później nikt mi wody nie podał). Z tekstami w stylu, niech pani nie krzyczy, chce pani dziecko udusić??? A potem blagałam panią doktor żeby nie wyciskała ze mnie łożyska. BŁAGAŁAM. Bo jak naciskała mi na brzuch to myślałam, że zwariuję. Na szczęście położna okazała się mieć trochę litości i namówiła panią doktor żeby jednak z tym wyciskaniem poczekala. I ten moment ciszy po urodzeniu, kiedy maly nie płakał (podwójnie owinięty pępowiną wokół szyi). Potem zabrali go na noworodkowy, wyszła mu wada nerki, niski poziom cukru i niskopłytkowość. I znowu pytania, dlaczego nie wiedziałam. Siedziałam na noworodkowym na krześle w kałuży krwi i nikt nie zauważył. Pomógl mi mąż jednej z sąsiadek. Aaa i dodam jeszce oględziny po porodzie z tekstem lekarza:niech pani nie siada. A wie pan, że moj syn jest na noworodkowym? No tak, tak
    .. Nikomu jeszcze o tym nie powiedziałam. Zresztą dla nikogo to nie ma znaczenia, bo pierwsza dwójka zdrowa, bo mały chory, bo mam się ogarnąć. Tylko kretyńskie teksty rodziny o ciasnym szyciu i wątpliwy komplement: wyglądasz jak byś przerzuciła 3 tony węgla. Ekhmm…?

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Ania M.

    Mam za sobą dwa porodu. Dwa cięcia cesarskie:1 ze względu na położenie dziecka a 2 brak postępu akcji porodowej……I o ile przy 1cięciu cesarskim nie wiedziałam co z czym tak przy drugim bardzo chciałam urodzić naturalnie…..poród nr2 -skurcze co minutę i tak przez 17 godz…..ból nie do zniesienia, wody plodowe dawno odeszły,dziecko nie mogło przejść przez kanał różny -brak rozwarcia mimo podawanych wszelakich leków….szybka decyzja o cc…..źle podane znieczulenie, później całkowitą narkoza….Ale właśnie „dziecko zdrowe”!!!! Nikt kto nie przeżył cc nie wie co po niej jest…ból ,który towarzyszy mi do dziś A od ostatniej cc minął rok….patrzyłam z zazdrością na kobiety po naturalnym porodzie,które praktycznie od razu mogły wziąść swoje maleństwo na ręce…kiedyś zetknelam się z komentarzem wlasnie ze przecieli wyciągnęli i co mnie bolało….
    Drugą cc przeżyłam okropnie,ból który jest po operacji jest masakryczny i mimo starania się nie było mi dane urodzić naturalnie. A chciałam napisać nie potrafiłam urodzić naturalnie-i to jest spowodowane nami kobietami,bo wlasnie kobiety ,które miały cc mają łatkę tej gorszej……chociaż Kocham dzieci i chciałabym mieć przynajmniej 3to po moim ostatnim porodzie nie zamierzam….wiem że teraz już napewno bym miała cc a tego nie zniose….bardzo przydatny w dzisiejszych czasach tekst!!!!!

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    A

    U mnie druga ciąża od samego początku była stresująca. Pierwsza ciąża zakończyła się poronieniem, druga od początku na podtrzymaniu, później badania prenatalne i bardzo zle wyniki testu papa (ryzyko zespołu Downa 1:37) nie potrafię nawet napisać co wtedy czułam i przez cały czas oczekiwania na wyniki amniopunkcji… Na szczęście wyniki wykluczaly wady genetyczne i w końcu mogłam zacząć cieszyć się ciąża. Od około 7 miesiąca znów stres, mało wód płodowych, dziecko raz się ruszało bardzo intensywnie, a nieraz prawie w ogole, bardzo mnie to stresowało. Okazało się, że mały Bąbelek nie obrócił się i będę musiała mieć zaplanowane CC ze względu na ułożenie miednicowe. Był zaplanowany termin, CC miał wykonywać lekarz, który prowadził ciążę i wszystko miało być cacy. Niestety Babelkowi było już za ciasno i nie chciał czekać. W 37 tygodniu odeszły mi zielone wody, jechaliśmy szybko do najbliższego szpitala (nie do tego, w którym miałam wyznaczana CC, ponieważ był dużo dalej). Przy przyjęciu usłyszałam oczywiście że po co ten pośpiech, pielęgniarka mówi do mnie: ja rodziłam 17 godzin (ale raczej nie z ułożeniem miednicowym dziecka i zielonymi wodami). Dopiero po podłączeniu do ktg zaczęto traktować mnie serio, tętno skakało i słabło, nie było wyników chyba krwi, lekarz przeklinał na laboratorium, krzyczał że zaraz stracą dziecko. Nie chce Wam pisać co wtedy czułam bo nawet nie jestem w stanie tego ubrać w słowa. Podano mi znieczulenie w kręgosłup, poruszyłam się, Pani anastezjolog bardzo niezadowolona stwierdziła że jak będę się tak zachowywać to będę sama sobie winna, pamiętam jak dziś trzęsące się ciało, strach, zimno, trzymałam mocno trzęsące się nogi żeby tylko się nie poruszyć. I wtedy się zaczęło, po podaniu znieczulenia nadal czułam lewą stronę, wszyscy patrzeli na mnie jak na idiotkę, tętno słabło, lekarze nie mieli już czasu i chyba też za bardzo nie wierzyli w to co mówię, usłyszałam tniemy… Tego bólu nie zapomnie nigdy. Mąż w pomieszczeniu obok myślał że jakaś inna kobieta rodzi naturalnie bo tak mocno krzyczałam. Bąbelek był siny ale zdrowy, dostał 10 punktów, nic Mu nie było. Długo płakałam ze szczęścia. Jak opadły emocje zaczęłam opowiadać o tym, że cięto mnie na polzywca i czułam wszystko z lewej strony ciała. Powiem Wam szczerze że do dzisiaj może jedynie mąż wierzy w to co mówię. Większość rodziny kiwa głową i przytakuje ale widzę to powątpiewanie w ich oczach, moja własna mama stwierdziła że pewnie czułam szarpanie a przez stres wmówiłam sobie że bolało…. I przestałam mówić… Wiadomo że usłyszałam o tym, że najważniejsze, że dziecko zdrowe. Był nawet czas że zaczęłam się zastanawiać czy ze mną wszystko w porządku i może faktycznie to sobie wymyśliłam, ale kiedy powraca to w koszmarach wiem że nie wymyśliłam sobie takiego bolu. Nie poruszam już tematu porodu z nikim bo nikt nie jest w stanie tego zrozumieć a większość myśli że zmyślam żeby nie wiem dorobić sobie łatkę biednej pokrzywdzonej nad którą trzeba się użalać. Nigdy nie potrzebowałam żeby ktoś mnie zalowal, chciałam tylko zrozumienia że nie wszystko było dobrze i że nie powinno tak być.

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Ajram

    Wszystko co napisałaś jest prawda. Kobiete traktuje się jak opakowanie z którego wyjmuje się zawartość nie ważne jak i z jakimi skutkami. Ja poród naturalny wspominam jak gwałt, nie mogłam nawet pozycji wybrać w której chce rodzic. Córka była mała bo miałam okropne mdłości w ciąży, od lekarki usłyszałam, że się pewnie odchudzałam w ciąży, ale nie to było najgorsze. Nie wyczyścili mnie, w domu po 12 dniach dostałam masywnego krwotoku, mało brakowało, a wykrwawiłabym sie we własnym łóżku… Uratowali mnie i usłyszałam, że tak się zdarza. Qrw.. co? W XXI wieku? Trauma, problemy z oddawaniem moczu, seks był czymś strasznym, zaliczyłam 3 lekarzy którzy nie widzieli problemu (problemów ze współżyciem nawet nie notowano w karcie jakby to nie miało znaczenia dla młodej kobiety), zasugerowano pójście do psychiatry. Depresja poporodowa, myśli samobójcze, bo jak można się cieszyć żyć normalnie – nie jestem opakowaniem tylko człowiekiem który ma uczucia. Po 10 miesiącach trafiłam do 4 lekarza który stwierdził infekcje układu moczowego-plciowego, po kolejnych miesiącach leczenia mój stan się poprawił na tyle, że mogłam zacząć funkcjonować w miarę normalne u nawet podczas seksu zaczęłam odczuwać byle jaka ale jakaś w ogóle przyjemność. Uratował mi życie, gdyby nie on prędzej czy później bym się zabiła, bo to nie było już życie tylko wegetacja.

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    B.

    Bardzo chcialam zeby moje dziecko nie bylo jedynakiem. Niestety trauma po pierwszym porodzie skutecznie wstrzymała moje marzenia na 6 lat. W koncu sie odważyłam. Ale jak tylko sie potwierdziło ze jestem w kolejnej ciazy powiedzialam sobie ze zrobie wszystko aby to sie nie powtórzyło. „Kupilam” sobie poród. Zapłaciłam duzo pieniedzy za prywatny szpital w ktorym czulam sie jak w hotelu, w ktorym personel byl miły, pomocny i sam przychodził co chwile sprawdzać czy nie potrzeba środków przeciwbólowych, pomocy przy maluchu czy czegokolwiek! I zaluje ze nie zrobilam tego za pierwszym razem. Bo pomimo komplikacji przynajmniej byłabym potraktowana z godnością i z ogromnym wsparciem.

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Aneta

    Cała ciąża przebiegała książkowo, czułam się rewelacyjnie, żadnych ciążowych dolegliwości czy zachcianek jedynie przyplątała się anemia ale to nic takiego. Tydzień po terminie poczułam skurcze, sprawdziłam czy walizka dobrze spakowana i mąż zawiózł mnie do szpitala. Na początku poród rozkręcał się bardzo powoli naturalnym tempem. Miałam cudowna położną, proponowała masaż pleców, grzała lędźwie termoforem, tańczyła ze mną do piosenek z radia. Byłam nawet w wannie z hydromasażem. Generalnie wszystko w poczuciu błogiego spokoju. Mój mąż był w szoku, że tak mogą wyglądać porody w państwowym szpitalu. Po 5h skurcze były bardzo mocne, ból coraz gorszy, a postęp mały. Przy 4cm poprosiłam o zzo. Przyszła lekarka aby przeprowadzić kwalifikacje. Podczas badania już coś było nie tak, przebiła worek z wodami płodowymi i z 4cm zrobiło się 9cm. Ból przeraźliwy, na sali okropne zamieszanie. Okazało się, że wody są zielone, a mi odkleili się łożysko i krwawiłam cały czas do środka. Zaczęli wykrzykiwać imiona lekarzy i daja mi papiery do podpisania. Zabrali mnie na sale operacyjna. Na salo pytałam przed uśpieniem co się dzieje, czemu cesarka o czemu znieczulenie ogólne. Powiedzieli, że nie ma czasu na pytania. Leżąc na sali z bólu się zwijałam. Najgorsze było jak podczas skurczu przypinali mi nogi pasami do stołu, później nic nie pamiętam – usnęłam. Po przebudzeniu przyszedł do mnie lekarz i powiedział, że tętna dziecka nie wyczuwali i była potrzebna operacja. Na szczęście dla nas wszystko skończyło się dobrze. Mała jest z nami, ja fizycznie mam się dobrze. Jak opowiadałam o moim porodzie i o tym, że się boje kolejnego porodu żeby tak samo się nie skończyło albo jeszcze gorzej to słyszę „nie przesadzaj” „minie Ci”. Szlag mnie trafia za każdym razem ale nigdy nic nie odpowiadam. Bo co odpowiedzieć na „nie przesadzaj”?

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Kleszcze.

    Zazdroszczę wszystkim kobietom, które miały cc. U nas, przez szereg błędów personelu, skończyło się kleszczami. Bo kiedy powiedziałam, że nie dam rady usłyszałam „musisz”. Słyszałam też „ona nawet nie umie przeć”. Na pytanie czy mogą mi zrobić cc usłyszałam „jak się Pani tak świetnie zna to ja sobie mogę wyjść”. Krew się lała. Mnie paraliżował ból i strach i poczucie straszliwego upokożenia. Córeczka miała 4 punkty, po zdrowej, zadbanej ciąży, ledwo przeżyła. Po porodzie zostawiono mnie sama z dzieckiem i na moje prośby o pomoc reagowano jak na fochy histeryczki. Tydzień temu od tych wydarzeń minęły 2 lata. A ja nadal to przeżywam. Ból fizyczny towarzyszył mi jeszcze rokpo porodzie, do dziś nie jest cudownie, np jeśli wniosę wózek po schodach odnawiaja mi się żylaki przy macicy. Ale nie to jest najgorsze. Najgorsze jest poczucie upokorzenia, odarcia z piękna momentu przyjścia na świat mojej córki, zagrożenie jej życia, bezsilność i poczucie że zostałam ze wszystkim sama. Laktacji nie udało się uratować, a pierwszy rok życia mojej córki to wieczny stres, poczucie że sobie nie radzę i jestem żałosna. Tyle zostało mi po porodzie. Ale tak, w pewnym momencie przestałam mówić bo słyszałam że mam się ogarnąć bo to już minęło a dziecko zdrowe. Dziękuję za ten tekst, jest bardzo ważny dla kobieta takich jak ja.

  • Odpowiedz 17 grudnia, 2019

    Paula

    Ja swój pierwszy poród miałam 3 lata temu. Pierwsza ciąża, przebiegała idealnie, żadnych mdłości, w dzień terminu porodu byłam na spacerze i obiedzie na mieście z rodzicami, bo synek się nie spieszył na świat. Tez miałam zaplanowany poród SN, kangurowanie, odcięcie pępowiny dopiero po czasie, a nie od razu. Synek urodził się tydzień po terminie, niestety nikt w szpitalu nie zrobił mi usg, nie wiedzieli, ze będzie taki duży (4,5 kg i 61 cm), a ja jestem bardzo szczupłej budowy, wtedy prawie bez bioder. Po znieczuleniu ustało parcie, wiec podali mi oksytocynę jedna, później druga i szli to bardzo powoli. No i nagle na sali zaczęło robić się tłoczno, wezwali ordynatora, słyszałam tylko, ze dziecku spada tętno, a ze jest już blisko wyjścia, jest za późno na cesarkę i musza użyć kleszczy pod pełna narkoza i czy się zgadzam. Później obudziłam się 3 godziny po wszystkim, synka dostałam jeszcze później. Miał krwiaka na główce od kleszczy i złamany obojczyk bo był za szeroki i musieli mu go złamać, żeby przeszedł przez kanał. Sama straciłam dużo krwi, brano już nawet pod uwagę transfuzje. Po wszystkim ledwo chodziłam, dosłownie tip-topkami poruszałam się po domu, nie mówiąc o siadaniu. Wejście na pierwsze piętro to było jak wejście na mount Everest. W połogu jeszcze okazało się, ze mam zapalenie błony śluzowej macicy, co tez jest niebezpieczne. Lekarz, do którego później trafiłam stwierdził badając mnie i słuchając , ze to cud, ze oboje żyjemy. Przez pół roku płakałam jak tylko myślałam o porodzie albo widziałam w tv narodziny i słyszałam płacz dziecka, bo ja swojego synka nigdy nie słyszałam, jak płakał po porodzie. W ogóle byłam wtedy jakby nieobecna. Nie czuje się kobieta, która urodziła sama swoje dziecko, bo nic nie pamietam z tego. Zawsze sprawia mi trudność odpowiedz na pytanie jak rodziłam, bo wg mnie nie był to poród siłami natury. Teraz powoli myślimy o drugim dziecko, ale przeraża mnie myśl o porodzie. Czasami myśle, czy jednak nie poprzestać na jednym zamiast znowu to przechodzić i narażać siebie i dziecko na utratę życia nawet.

  • Odpowiedz 18 grudnia, 2019

    Kasia

    Ja miałam cesarke i wspominam ją całkiem dobrze, ale nigdy nie zapomnę strachu przed nieznanym…i tego co się działo. Głupich tekstów lekarzy i położnych. To przez nich miałam depresję i sobie nie mogłam poradzić. Jeszcze przed porodem lekarz ocenił mnie słowami „a tatuś to mąż czy narzeczony….no to ma pani u mnie – 10 punktów bo ja nie uznaje czegoś takiego, najpierw powinien być ślub a potem dziecko. Nie no nie musi się pani tłumaczyć to nie jest moja sprawa ale uważam że to jest chore”. I te położne „kochasz swoje dziecko? No to będziesz karmić piersią” i „co ty myślisz że sama tu jesteś my mamy jeszcze innych ludzi nie będziemy do ciebie latać jak ty se przy dziecku poradzisz. Nie wymyślaj”. I teksty pediatry „a ty kiedy wychodzisz bo dziecko już może iść do domu”

  • Odpowiedz 18 grudnia, 2019

    Wiki

    Przeczytałam tekst, czytam komentarze, prawie wszędzie przewija się jedna istotna kwestia. W większości waszych historii piszecie o chamstwie personelu, nieakceptowalnych tekstach, nieuprzejmości i braku profesjonalizmu. Czy zgłosiłyście potem te uwagi, czy złożyłyście skargi na personel? Ja nie rodziłam i czytając to wszystko nie wiem czy kiedykolwiek będę, ale gdy lekarz zachowuje się niewłaściwie to zgłaszam ten fakt, liczę na to, że może to komuś innemu w przyszłości oszczędzić cierpienia, jeśli taki lekarz zostanie „naprostowany”. Jeśli nie chcemy, aby negatywne doświadczenia były zamykane tylko w naszych głowach, to róbmy coś, piszmy skargi, cokolwiek. Może rzeźnicy i ludzie bez empatii będą dzięki temu eliminowani z zawodu.

  • Odpowiedz 18 grudnia, 2019

    Magda

    Z tego co tu czytam to za wiele traum porodowych odpowiada właśnie personel szpitala, który poniza i ubliza. Ja na szczęście rodzilam z bardzo milymi poloznymi i zdystansowanym i nie odzywajacym się lekarzem. Poród był dla mnie dużym wysiłkiem fizycznym, nie umiałam przec – parlam na lezaco przez 40 min, lekarz próbował „pomoc” stosując znany uścisk kristlera (?). Ten ucisk z łokcia tak mocno bolał, że tak się zmobilizowalam że po tej nieudanej pomocy dwa parcia i córka była na swiecie. Najgorsze było szycie krocza na żywca (znieczulenie nie zadziałało) – płakałam i mówiłam że boli ale on po porostu robił swoje. Mimo wszystko nie wspominam tego źle choć chyba miałam lekko traume bo bardzo bałam się bólu – nie chciałam jeździć na rowerze, bałam się każdej sytuacji która mogłaby wywołać ból. Na myśl o pobieraniu krwi robiło mi się niedobrze choć wcześniej nie było to dla mnie żadnym problem. Mimo to nie jestem skłonna do opowiadania o bólu porodowym kobietom które nie rodziły. Słuchanie traumatycznych historii raczej nie pomaga, szczególnie jeśli nie skupiamy się na faktach a podchodzimy do tego bardzo emocjonalnie. Moje siostry widząc po porodzie jak ledwo chodziłam zaataniwaly się czy wg chcą mieć dzieci jeśli to takie cierpienie. Wiedza o komplikacjach w połogu raczej też mi nie pomogła. Co z tego że mama mi mówiła że KP niej jest łatwe i miała poranione sutki- ja stw że mi się to nie przydarzy. I przydarzyło. Ale i tak ratunkiem byly tylko nakładki, której np mojej mamie nie pomogły. Zresztą jak można się przygotować do KP kiedy to dziecko nie umie chwycić piersi? W teorii znalazłam każda pozycje i jak należy to robić a praktyka i tak okazała się być zupełnie inna. Zmierzam do tego że wnioskiem z tych historii powinno być wywieranie presji na personelu by lepiej traktowaly rodzace kobiety. To nie rodzace powinny się przygotowywać na chamstwo położnych tylko to personel powinnien zmienić swoje postępowanie. I wg mnie to w tym kierunku powinny iść nasze działania – dobrze ze jest fundacja rodzic po ludzku. W szpitalach powinno być więcej porodów w poz. Wertykalnych. Traumatyzowanie kobiet jeszcze przed porodem nie jest wg mnie dobra droga. Co innego mówić to kobietom które Juz rodzily które ten ból zrozumieją. Ja dopiero teraz rozumiem ból mojej mamy i babci. I cieszę sie że o niektórych przykrych historiach powiedziały mi po moim porodzie a nie przed. Czytałam historie porodowe przed w necie i miałam koszmary w nocy że bd mieć cesarke I będę czuć ból bo mam krzywy kręgosłup i lekarz się nie wkluje, że dziecko umrze itp. – na taki obrót sytuacji nie da się przygotować choćby się chciało. Owszem trzeba się nastwiac że poród może będzie zmedykalizowany ale czytanie traumatycznych historii naladwanych negatywnymi emocjami wg mnie nie pomaga. Mimo to dobrze że powstał ten post i mamy mogą podzielić tutaj się swoimi przeżyciami. Dodatkowo uważam że ważne jest żeby uświadomić kobietom że porod to poświęcenie przez co rodzącej też bd miło jeśli zwroci się na nią uwagę – np kupi prezent też dla niej a nie tylko dla dziecka (ja np na moje urodziny dostałam ciuszki dla córki). Pomoc rodziny w połogu też jest nieodzowna- np zrobienie obiadu.

  • Odpowiedz 18 grudnia, 2019

    Kanila

    Bardzo bałam się porodu..okazało się, że było czego ? Zaczęło się naprawde dobrze. Regularne skurcze w 40 TC. Dość szybko postępujące rozwarcie, możliwość leżenia w wannie, półmrok, bo położna pozwoliła przygasić światła a na dworze dopiero świtało..I przyszła kolejna zmiana położnych, i ta ruda pinda, której nie zapomnę nigdy. Skończyła się współpraca. Ona wiedziała lepiej, twierdziła że nie boli, bo ona ma wykres i widzi..kazała podskakiwać na piłce choć sprawiało mi to przeogromny ból. A potem odeszły zielone wody płodowe, zaczęły się skurcze parte. I nijak syn nie chciał wyjść. Ludzi na sali przybywało, słyszałam że coś się dzieje. Poczułam ból, raz, ciach, dwa, ciach. Musiało się zmieścić vaccum..syn wciąż nie chciał wyjść. Zaklinował się rączką. Ludzi wciąż przybywa. Jeden z nich naciska mój brzuch, obok mnie stoi mój mąż, zielony na twarzy, krzyczę do niego : ratuj nas! On ma łzy w oczach. Czuję jego niemoc. Za kolejnym pociągnięciem vaccum , syn w końcu wychodzi. Kładą go na mnie na 2 s, mówię jedynie: jaki cieplutki..i grupa ludzi go zabiera. Pod narkozę Panią bierzemy, słyszę i nie ma mnie. Śni mi się, że jestem na wakacjach z moją Gin. Budzę się i słyszę, że już dobrze, już wszystko ok, syn jest zabrany do inkubatora, pod kroplówkę z paracetamolu, bo jest obolały i cały spuchnięty. Waży 4100, nie 3400 jak wskazywało USG. Musi odpocząć po takim porodzie. Ja jestem przewieziona do jakiegoś korytarza, jestem tam sama, leżę i płaczę całym ciałem. Nic nie rozumiem z tego co się stało. Mija ponad rok, kiedy mogę powiedzieć, że nie przeżywam tego dzień po dniu, nie opłakuję minuta po minucie. Gdy syn zaczyna chodzić, mówić, robię głębszy oddech. Dopiero po tym czasie udaje mi się nazwać te wydarzenia, opowiedzieć je słowami. W tym czasie odmawiam wizyt towarzyskich, nie chcę wychodzić do ludzi choć błagam w myślach o wsparcie. Od bliskich słyszę, że syn jest zdrowy, przecież USG przezciemiączkowe nic nie wykazało. Gdy siedzę na kanapie, bokiem, bo szwy nie pozwalają inaczej, dwa tyg po, słyszę od ojca w odwiedzinach, no ale Kamila, rusz się, nie siedź tak..w jakąś depresję wpadniesz. Tylko mąż rozumie,bo tam był, bo mierzy się z własną traumą ? Gdy syn ma 3 lata, jestem ponownie w ciąży. Mąż mówi, że on nie rady, jeśli sn, to on będzie czekał za drzwiami. Rozumiem i nie rozumiem go jednocześnie. Ja tak bardzo marzę o normalnym porodzie, tak bardzo chciałabym tulić dziecko bezposrednio po. Przez 8 m-cy robię wszystko, by dać radę i zrobić to raz jeszcze…I wtedy dowiaduję się, że córeczka wciąż jest w położeniu pośladkowym. Moja gin nie widzi problemu, drugi poród, waga córki około 3300, możemy rodzić pośladkowo, nie widzi rzadnych wskazań do cc..Wychodzę bez słowa z gabinetu i płaczę. Bo wiem, co muszę zrobić. Płaczę, bo kolejny raz nie będzie mi dane tulić mojego maleństwa gdy jesteśmy jeszcze jednością. Ale dla mnie już nie ma odwrotu. Znajduję innego lekarza,opowiadam mu swoją historię i on rozumie, głaszcze mnie po ręce i wpisuje do karty termin cięcia. Córeczka jednak wie lepiej, i jeszcze tej samej nocy postanawia zacząć się rodzić… Jedziemy do szpitala, szybkie ktg, USG, rozwarcie 6 cm i pędem na stół operacyjny. Boję się, tak bardzo się boję, i znowu płaczę, leżąc tam, wszystko widzę w lampie. Słyszę jej płacz, też płaczę, tym razem ze szczęścia. Bo już jest, widzę ją, patrzy na mnie, wącham ją, ocieram się policzkiem i jestem tak szczęśliwa. Wiem, że już wszystko dobrze, wiem że podjęłam dobrą decyzję. Jestem matką. Jestem.

  • Odpowiedz 18 grudnia, 2019

    Justyna

    Dla mnie dzień porodu to najgorszy dzień mojego życia. Zostałam potraktowana jak paniusia która przyjeżdża że skierowaniem na cc do którego nikt nie widzi wskazan wiec kazano mi rodzić naturalnie. nikt nie zrobił mi nawet usg przed porodem (na którym by było widać że barki nie zrotowaly i poród naturalny nie jest możliwy)spowodowało u mnie pęknięcie trzeciego stopnia ktorego konsekwencje odczuwam do dzis A córka po tym jak „lekarz” wycisnął mi ja lokciami z brzucha urodziła się sina z ogromnym krwiakiem na głowie. Do Dziś na sama myśl o tym płaczę A mimo że minęło już ponad 5 lat nigdy nie zdecyduję się na kolejne dziecko. I niestety nadal jestem pewna że gdybym wiedziała co mnie spotka wolałabym nie mieć dziecka

  • Odpowiedz 18 grudnia, 2019

    Szczęśliwa mama

    A ja opowiem Wam to trochę z innej strony…. trafiłam do szpitala w 35 tygodniu ciąży – cholestaza ciążowa… to był okres przed Świetami Bożego Narodzenia… musiałam leżeć na patologii ciąży do rozpoczęcia 37 tygodnia żeby bezpiecznie wywołać poród… pierwsza próba nic zero skurczów, odczekanie dwóch dni i kolejna próba… udało się rozpoczęła się akcja, wszystko sprawnie poród naturalny w praktycznie godzinę od wjechania na sale porodowa, ponieważ szybka akcja bez znieczulenia nie było czasu… ból podczas porodu subiektywne odczucie bardziej myślałam o tym czy w miedzy czasie nie wypadnie mi nic więcej poza dzieckiem… pózniej leżenie na sali przytulanie dzidziusia – książkowo…. po Ok. Godzinie zaczęłam się źle czuć, było mi strasznie słabo, kręciło mi się w głowie, robili się duszno…. zabrali mnie na sale poporodową razem z dzieckiem i mężem… na sali nie mogli mi zmierzyć ciśnienia, miałam bardzo niski puls, straciłam dużo krwi nie byłam w stanie ruszyć ręka…. w głowie olbrzymi strach jak ja sie teraz zajmę dzieckiem jak ja ledwo żyje??? Jak ja to ogarnę??? Po kilku minutach na sale przyszła lekarka zajrzała do malucha i powiedziała ze dziwnie piszczy wiec pewnie jest niedogrzany i zabierze go na trochę do inkubatora a ja w tym czasie mogę chwile odpocząć… W tamtym momencie nawet sie ucieszyłam i wyrzuty sumienia ze powinnam przecież sama zajmować sie teraz swoim dzieckiem… mąż towarzyszył maluchowi i całe szczęście bo jak tylko zajechali do inkubatora mały przestał oddychać…. szybka akcja ratunkowa – udało sie… w przeciągu kilku dni dostał bezdechu jeszcze kilka razy…. ja w tym czasie dochodziłam do siebie, mąż pomagał mi sie kapać…. czułam sie odarta z godności pomimo tego ze był moim mężem…. nie mogłam sobie z tym poradzić ze nawet do łazienki muszę prosić o asystę…. w drugiej dobie ruszyła laktacja…. położne urocze wierze ze chciały pomóc ale niestety miało to odwrotny skutek kaZda mówiła coś innego, każda miała złota radę, jedna mówiła ze powinnam to, druga tamto…. ponieważ mały leżał na patologii noworodka odciagalam mleko co 3h i nosiłam na oddział… jednej nocy odciagalam mleko prawie godzinę, ściągnęłam tak mało ze wstyd mi było to zanieść dla synka, płacz stres, frustracja… w tym wszystkim odkładając laktator potracilam butelkę i prawie wszystko wylałam na łóżko… dramat to mało powiedziane… spazmy, histeria… byłam wykończona fizycznie… prawie nie spałam…. zaniosłam na oddział to co zostało, położne tłumaczyły mi ze wszystko jest Ok ze każda ilość mojego mleka jest ważna i żebym położyła sie spać a one Tej nocy dokarmia go butelka… w głowie myśl ze co ze mnie za matka jak ja nawet swego dziecka nakarmić nie umiem… po Ok 4 dniach pozwolili mi go przystawić do piersi…. zaczął jeść… na następny dzień usłyszałam ze mi go oddają na sale – ja ze jak to ??!!! A jak znowu dostanie bezdechu??? Czy to może sie powtórzyć??!!! Strach niemiłosierny…. przywieźli mi go na sale, oczywiście żółtaczka wiec kolejne dwa tygodnie w szpitalu…. laktacja sie rozbuchała miałam tyle mleka ze mały nie nadążał go ssać i mleko zalewało go całego podczas karmienia, oprócz tego niemiłosierny bol piersi…. ja prawie bez snu bo martwiłam sie ze przestanie oddychać w nocy…. jak mąż przychodził kładłam sie spać na chwile ale nie mogłam zasnąć…. permanentne zmęczenie…. myśl o tym ze nie jestem dobra matka bo przecież powinnam sie cieszyć…. a ja w głowie tylko jedna myśl po co mi to było??!!!!! I od razu zła na siebie podwójnie jak mogę tak myśleć!!!!!! Bez przerwy rolercoster myśli w głowie…. wszędzie w mediach i internecie zarzucają nas obrazami uśmiechniętych matek po porodzie, wymuskanych dzieci, pachnących bobasów…. moje przeżycia Poziom minus trzysta…. i bez przerwy ta myśl ze przecież czekałam na niego 9 miesięcy urodził sie jest cudowny ale ja nic nie czuje do tego dziecka…. gdzie ta Fala miłości która powinna ogarnąć każda matkę???!!!! Czy ja jestem zła matka??? O to byłam na siebie najbardziej zła…. jak patrzyłam na mego męża z jaka miłością i cierpliwością zajmuje sie maluchem jak bardzo go kocha od pierwszego wejrzenia…. zazdrościłam mu tego…. i jednocześnie byłam na siebie zła… i trochę na niego podświadomie tez… w szpitalu odwiedziła mnie pani psycholog… Trochę pomogło ale to raczej z rozsądku niż z wiary ze ma racje…. przełomem w moim życiu było położenie do mnie na sale kobiety która rodziła 3 raz… przyszła po porodzie sama na sale, dziecko płakało o jedzenie karmiła je na leżąco w łóżku i odkładała spowrotem, spała, jadła, funkcjonowała normalnie jak gdyby nigdy nic…. dwa dni pózniej wyszła z maluchem do domu…. rozmawiałyśmy tylko raz i ten jeden raz wystarczył… powiedziała Żebym zaufała swojemu instynktowi, wyluzowała bo szczęśliwa i spokojna matka to szczęśliwe i spokojne dziecko i ze nikt nie ma prawa mnie oceniać…. otworzyła mi oczy i stało się… zaczęło mi wychodzić – na spokojnie podchodziłam do wszystkiego nie stresowałam się ze ktoś mnie ocenia jak przystawiam małego czy robię to podręcznikowo czy nie… liczył sie efekt – nakarmienie synka tak zeby sie najadł… angażowałam męża bardziej w opiekę a sama kładłam sie spać… zaczęłam jeść normalnie… pozwoliłam mu zając sie dzieckiem, to mąż pierwszy raz wykąpał malucha – był przerażony ale pod okiem położnej super świetnie sobie poradził…. po 3 dniach wyszliśmy do domu… trochę z obawą jak to będzie, ale tez z ulga że już w swoim domu i ze razem napewno damy radę bo w końcu od teraz jesteśmy rodzicami… I dało radę nasz synek super świetnie Się rozwija, jest najukochańszym dzieckiem… a miłość do niego jest tak olbrzymia i każdego dnia rośnie coraz bardziej…

  • Odpowiedz 18 grudnia, 2019

    Kamila

    Bardzo bałam się porodu..okazało się, że było czego ? Zaczęło się naprawde dobrze. Regularne skurcze w 40 TC. Dość szybko postępujące rozwarcie, możliwość leżenia w wannie, półmrok, bo położna pozwoliła przygasić światła a na dworze dopiero świtało..I przyszła kolejna zmiana położnych, i ta ruda pinda, której nie zapomnę nigdy. Skończyła się współpraca. Ona wiedziała lepiej, twierdziła że nie boli, bo ona ma wykres i widzi..kazała podskakiwać na piłce choć sprawiało mi to przeogromny ból. A potem odeszły zielone wody płodowe, zaczęły się skurcze parte. I nijak syn nie chciał wyjść. Ludzi na sali przybywało, słyszałam że coś się dzieje. Poczułam ból, raz, ciach, dwa, ciach. Musiało się zmieścić vaccum..syn wciąż nie chciał wyjść. Zaklinował się rączką. Ludzi wciąż przybywa. Jeden z nich naciska mój brzuch, obok mnie stoi mój mąż, zielony na twarzy, krzyczę do niego : ratuj nas! On ma łzy w oczach. Czuję jego niemoc. Za kolejnym pociągnięciem vaccum , syn w końcu wychodzi. Kładą go na mnie na 2 s, mówię jedynie: jaki cieplutki..i grupa ludzi go zabiera. Pod narkozę Panią bierzemy, słyszę i nie ma mnie. Śni mi się, że jestem na wakacjach z moją Gin. Budzę się i słyszę, że już dobrze, już wszystko ok, syn jest zabrany do inkubatora, pod kroplówkę z paracetamolu, bo jest obolały i cały spuchnięty. Waży 4100, nie 3400 jak wskazywało USG. Musi odpocząć po takim porodzie. Ja jestem przewieziona do jakiegoś korytarza, jestem tam sama, leżę i płaczę całym ciałem. Nic nie rozumiem z tego co się stało. Mija ponad rok, kiedy mogę powiedzieć, że nie przeżywam tego dzień po dniu, nie opłakuję minuta po minucie. Gdy syn zaczyna chodzić, mówić, robię głębszy oddech. Dopiero po tym czasie udaje mi się nazwać te wydarzenia, opowiedzieć je słowami. W tym czasie odmawiam wizyt towarzyskich, nie chcę wychodzić do ludzi choć błagam w myślach o wsparcie. Od bliskich słyszę, że syn jest zdrowy, przecież USG przezciemiączkowe nic nie wykazało. Gdy siedzę na kanapie, bokiem, bo szwy nie pozwalają inaczej, dwa tyg po, słyszę od ojca w odwiedzinach, no ale Kamila, rusz się, nie siedź tak..w jakąś depresję wpadniesz. Tylko mąż rozumie,bo tam był, bo mierzy się z własną traumą ? Gdy syn ma 3 lata, jestem ponownie w ciąży. Mąż mówi, że on nie da rady, jeśli sn, to on będzie czekał za drzwiami. Rozumiem i nie rozumiem go jednocześnie. Ja tak bardzo marzę o normalnym porodzie, tak bardzo chciałabym tulić dziecko bezposrednio po. Przez 8 m-cy robię wszystko, by dać radę i zrobić to raz jeszcze…I wtedy dowiaduję się, że córeczka wciąż jest w położeniu pośladkowym. Moja gin nie widzi problemu, drugi poród, waga córki około 3300, możemy rodzić pośladkowo, nie widzi żadnych wskazań do cc..Wychodzę bez słowa z gabinetu i płaczę. Bo wiem, co muszę zrobić. Płaczę, bo kolejny raz nie będzie mi dane tulić mojego maleństwa gdy jesteśmy jeszcze jednością. Ale dla mnie już nie ma odwrotu. Znajduję innego lekarza,opowiadam mu swoją historię i on rozumie, głaszcze mnie po ręce i wpisuje do karty termin cięcia. Córeczka jednak wie lepiej, i jeszcze tej samej nocy postanawia zacząć się rodzić… Jedziemy do szpitala, szybkie ktg, USG, rozwarcie 6 cm i pędem na stół operacyjny. Boję się, tak bardzo się boję, i znowu płaczę, leżąc tam, wszystko widzę w lampie. Słyszę jej płacz, też płaczę, tym razem ze szczęścia. Bo już jest, widzę ją, patrzy na mnie, wącham ją, ocieram się policzkiem i jestem tak szczęśliwa. Wiem, że już wszystko dobrze, wiem że podjęłam dobrą decyzję. Jestem matką. Jestem.

  • Odpowiedz 19 grudnia, 2019

    Alda

    Dziękuję za ten tekst! Przypadkowo sie na niego natknęłam a jest tak bliski moim myślą i przeżywanym przeze mnie emocjom. To niesamowicie ważny temat i…niestety tabu…
    7 miesięcy temu urodziłam córeczkę. Codzennie idąc pod prysznic przeżywam to wszystko jeszcze raz…
    Na wstępie napisze ze pomimo tego że mieszkam w niemalym,dobrze rozwiniętym mieście -szpital jest mocno zacofany. Nie oferuje rodzacym nic. Nie ma znieczulenia zewnatrzoponowego, nie ma gazu,nie można wybrać rodzaju porodu – trzeba zdać się na jedynych i nieomylnych lekarzy którzy mają Cię gdzieś.
    O 4/5 rano odeszły mi wody,ale w tak perfidny sposób ze nawet polozna na izbie przyjęć nie wiedziała czy to wody czy nie -obstawiala ze nie… ale mówiła żeby poczekać na usg. Na lekarke czekalam ok. 1,5 h. Mojej położnej jeszcze wtedy nie było ale nie mogła zrozumieć na co ja tyle czekam i wydzwaniala do mnie i na izbę przyjęć o co chodzi. Sytuacja niekomfortowa bardzo i stresująca bo nie wiedziałam co się dzieje w dzieckiem, ruchów nie czułam w ogóle. Gdy wreszcie pojawiła się lekarka od razu wiedziałam że będzie się działo… pech to pech… byłam kiedyś u niej na prywatnej wizycie i zostałam ogólnie mówiąc tak olana ze nie ludzialam się ze w publicznym szpitalu potraktuje mnie lepiej. Jak mnie zbadala na fotelu to stwierdziła „nie dobrze”-wystraszyłam się. A jej chodziło o to ze lepiej jak zacznie się od skorczow a nie odejścia wód -to to ja też widziałam ale nie wiedziałam czemu mnie straszy. Potem zażądała ode mnie dodatkowego wyniku badań -miałam wszystkie, to tez, ale ona chciała jeszcze jedno takie samo nie wiem czy to jakiś nowy wymóg ale mnie zaskoczyła -3 miesiące wcześnie skończyłam szkole rodzenia,miałam lekarke która zleca więcej badań niż trzeba, do tego swoją polozna a tu zonk-nikt mi nic nie powiedział.
    Oczywiście usłyszałam ze nikt z moim jednym badaniem nie będzie jezdzil no i oczywsice wymagała odemnie tego wyniku pod groźba odesłania do innego szpitala oddalonego o 70km a przeciez juz gdzies 5h wcześnej odeszły mi wody…badanie udało mi się ostatecznie cudem wygrzebac z domowych czelusci ale do dnia dzisiejszego zastanawiam się czy to jest wymóg czy widzimisie cudownej lekarki:/
    Jak się już okazało ze to poród to moja polozna się mną zajęła. Nie powiedziała mi tego wtedy ale już po wszystkim, ze jak mnie pierwszy raz zbadała to od razu pomyślała ze to cesarka-w takim stanie był mój organizm. Poza tym ze odeszły mi wody w ogole nie szykował się do porodu. Zero skorczy. Wszystko wywoływane.O 12 dostałam oxytocyne,pierwsze mocniejsze skurcze około 14.30 poród wlokl sie niemiłosiernie, ciągle staliśmy w miejscu.,po paru godz. Polozna powiedziała ze juz podala mi wszystkie możliwe leki w podwójnej dawce. Widząc co się dzieje zaczęliśmy walczyć z mężem o cesarke. Zwracałam lekarce uwagę na sytuację porodów mojej mamy, bo ja jestem wykapana mama (3 porody które kończyły się cesarka z powodu za wąskiej miednicy)- uważała ze nic się nie dzieje ,wszystko w porządku. Męczylam się dalej, skurcze nasilaly,leki dawały coraz mocniej o sobie znac choc postępy porodu były marne. Później usłyszałam od lekarki „ze trzeba dać szansę dziecku”. Moze bym i uwierzyla w ta empatie gdyby nie ta prywatna wizyta… nie mniej wystarczylo by poczuć się jak wyrodna matka która myśli tylko o sobie,nie jest w stanie sie poświęcić i jest nie godna tego dziecka którego ma urodzić. Zresztą do dnia dzisiejszego nie rozumiem do czego dziecku potrzeba jest wymordowana i straumowana mama-czyż ono bardziej nie potrzebuje wtedy silnej i uśmiechnietej mamy? Córka pięknie i prawidłowo się rozwija,bez żadnych problemów, wiec pod tym względem tez nie rozumiem w czym lepsze byłyby moje męczarnie. Niby cesarka była umówiona no ale jakoś do niej nie dochodziło… męczylam się kolejne godziny. O 19 przyszedł na zmianę ordynator,nasza polozna zasugerowała żeby z nim pogadać -stwierdzil ze nie zna sytuacji,nie chciał się mieszac- nawet do nas nie poszedł siedząc metr od nas – poczułam się jak śmieć nie godny minuty rozmowy. Męczylam się dalej a skurcze się tak nasilaly ze juz nie dawałam rady. Gdy sie okazało ze jest 9 cm rozwarcia myślałam że się wreszcie skończy ten koszmar-ale znowu wszystko stanelo. Na godzinę włożyli mnie do wanny-bole byly juz na tyle nie do zniesienia ze na poważnie zastanawiałam się czy się w tej wannie nie utopić… Dopiero kolo północy ordynator mnie zbadał -stwierdził że dalej nie ma pełnego rozwarcia,główka nie schodzi -cesarka.Wreszcie! Ale nie tak prędko…najpierw musiałam poczekać aż posprzataja sale, potem poczekac aż wyschnie podłoga… O 1 w nocy urodziła się córeczka -20-21 godz. od odejścia wód- byłam wymeczona do granic możliwości. Dobrze zdaje sobie sprawę ze gdyby nie mąż który był przy mnie cały czas i za wszystkim biegał i prywatna polozna to pewnie meczylabym się tam jeszcze długie godziny.
    Myślałam po porodzie ze jest w miarę ok. Ale jak człowiek codziennie wraca do tego myślami to chyba nie do konca… Kiedyś nawet mąż w jakiejś rozmowie przyznał ze tez go ta cała sytuacja wiele kosztowała.
    Dla mnie to jest nie do pomyślenia żeby w XXI w. ,przy tak rozwinietej medycynie , rodzenie dzieci wygladało w ten sposób. Nie mówie ze ma być w 100% idealnie, bezboleśnie ale te wszystkie traumy to nie jest normalny stan a tu dobrze widać jak bardzo masowe jest to zjawisko.
    Przeraża mnie jeszcze jeden fakt. Personelowi zależy tylko na tym zeby dziecko i matka dychaly i jest ok. Nikt nie mówi o tym ze komplikacje przy porodzie mogą skutkować problemami na całe życie,a ja w swojej pracy się spotykam z dziećmi nieprawidłowo rozwijajacymi się których matki przyznają się w końcu do problemów przy porodzie. Poród jest zbyt ważny, zbyt cenny skarb za soba niesie by traktować go w ten sposób. Nigdy nie zrozumiem dlaczego to tak u nas wygląda… 🙁

  • Odpowiedz 19 grudnia, 2019

    Klaudia

    Ja urodziłam pół roku temu, ciąża wzorowa, przeczytałam chyba wszystko na temat porodu naturalnego, sposobów uśmierzania bólu w trakcie. Ustaliliśmy z mężem, że będzie przy mnie, jednak los chciał, że akurat wyjeżdżał do pracy i zdołał mnie tylko do szpitala zawieźć, była to 3 w nocy więc nie miał nawet kogo powiadomić czy poprosić aby ktoś za niego poszedł. Trudno.. sama przecież też urodzę. Do szpitala zglosiłam się z 7 cm rozwarciem. KTG, badanie u ginekologa, szybki prysznic i na porodówkę. Ze skurczami siedziałam, aż przyszła ranna zmiana. Nikt o niczym nie mówił. Z rozmowy położnych, które przekazywały sobie zmianę dowiedziałam się, że mam pełne rozwarcie, potem gdziese zniknęli wszyscy. Gdy położna znów się pojawiła dostałam skurczu, aż się skuliłam na fotelu. Usłyszałam „ale co tak miauczysz”. Przestraszyłam się każdy następny skurcz dusiłam w sobie, żeby tylko nie „miauczeć”. Ale po jakimś czasie znów się pojawił mocniejszy zapiszczałam, od położnej usłyszałam, że gdybym miała skurcz to ona rozumie, ale teraz to nie wie o co mi chodzi… Następne skurcze dusiłam w sobie jeszcze bardziej, żeby nie denerwować położnej. Po dwóch godzinach przyszedł lekarz i zadecydował o cc, bo poród się zatrzymał. Miałam łzy w oczach. Nie wiedziałam co zrobiłam nie tak. Po podpisaniu zgody na cięcie, przyszła znów położna odpiąć ktg i podsumowała, że miałam takie warunki, syn mi takie warunki stworzył a ja co… Studentka pomogła mi wstać i poszłam na cc. Dostałam znieczulenie, przy zakładaniu cewnika poczułam mocne ukłucie, wyrwało mi się „auć”. Usłyszałam, że nie możliwe, że nie mogłam tego czuć. Wycierają mi brzuch… przerażenie, że będę widzieć wszystko, ale ktoś sie ocknął i powiedział, że zapomnieli zakryć. Zawiesili kotarkę. Czuję szarpanie. Płacz dziecka. Jest mój aniołek. Zaraz po zszyciu zostałam przewieziona na salę i podane mi zostało dziecko. Po 10 godzinach wstajemy, ciężko było. Jedna łazienka na oddziale, na szczęście nie była daleko, potem przenosiny do innej sali na końcu oddziału. Po prośbie o coś przeciwbólowego, usłyszałam, że pół dnia morfine dostawałam, to co jeszcze chcę,” ludzie jak umierają to dostają morfine, a ona po cesarce, że boli”. Nic nie dostałam nawet głupiego paracetamolu. Nie pomogła mi nawet opuścić na noc łóżka… spałam na wpół siedząco. Rano inna położna gdy dowiedziała się że miałam cc, spytała ile wazyło dziecko gdy powiedziałam, że 3850, to usłyszałam ” 3800 i nie potrafiła urodzić”. Popołudniu dostałam zespołu popunkcyjnego… od spania na siedząco. Ból głowy był nie do zniesienia, nie mogłam nawet wstać do toalety, musiał mi ktoś pomagać, bo z bólu robiło mi się słabo. Personel na to kazał tylko pić dużo wody. Raz dziennie paracetamol. Dopiero na ostatnią dobę przyszła pielęgniarka z ginekologii, która dała mi większą dawkę paracetamolu i dodatkowo kroplówkę z elektrolitami. Bolało nadal, ale nie mdlałam przy wstawaniu. Dobrze że od prawie rana do wieczora był ze mną mąż i pomagał przy dziecku, przewijał i podawał do karmienia, bo sama nie dałabym rady…
    Nie wiem czy zdecyduję się na drugie dziecko, jeśli już to nie będę rodzić w tym szpitalu…

  • Odpowiedz 19 grudnia, 2019

    Aga

    Czytam tekst- łzy w oczach, czytam komentarze- płacze. Mamy za sobą 5 lat starań o dziecko, decyzja o in-vitro, przed końcem badań nieoczekiwane 2 kreski na teście, ciaża- cudowny czas oczekiwania na nasza upragnioną córeczkę. Zaplanowany poród naturalny razem, obgadany z lekarzem z czego moge skożystać jak mogę rodzić, a rzeczywistość straszna, leżeć rodzić, nie idzie- to podkrecimy kroplówe, przecież nie bedziemy cała noc tu siedzieli, nie idzie, dopchniemy ucisk na brzuch. Popekane krocze, mała z sina główka. Ten najpiekniejszy dzień w naszym życiu, trauma, ale w końcu masz dzieciotko mówia.

  • Odpowiedz 28 grudnia, 2019

    meg

    Moja córka dziś jest dorosłą osoba,rodziłam ją w jeszcze za komuny w szpitalu molochu ,poród koszmarny i niestety ale mam podejrzenia ze trauma odbiła się na jej zdrowiu psychicznym.Miała 4 kg ,ja wąską miednicę ,brak bóli partych .Była przy mnie 1 położna ,lekarz obok pił kawę i prowadził swawolną rozmowę z innymi pielęgniarkami.Gdy ta moja sobie nie radziła zaczęła przywoływać lekarza ,przyszedł jak z łaski ,miał ze 120 kg ,rozparł się na moim brzuchu a ja czułam że się duszę ,instynktownie zaczęłam go odpychać,no to dostałam reprymendę taką ,że za 2 razem gdy położna już wpadła w panikę ,to ja musiałam jęcząc jak nie boskie stworzenie błagać by przyszedł.Tym razem było mi wszystko jedno czy mnie udusi ,naciskał brzuch tak mocno ,że główka zamiast na zewnątrz wpadła pod spojenie.Położna ręką ją wyciągała wrzeszcząc nie na dusiciela lecz na mnie ,że założy kleszcze i moja to wina że dziecko się zaraz udusi.Gdy mała wyszła ,nie dała głosu ,mignęło mi tylko ,że wrzeszcząc pediatra ,niosą siny kawałek mięsa ,pod wodą wydobył się cichutki skowyt, to był dobry znak.Potem pijana salowa zajęla się mną skrwawioną i umęczoną/ale to inna historia/.Córka przez 2 tygodnie miała na czole 4 sine plamy -krwiaki,znaki po palcach położnej.Po pół roku od porodu wyszło mi silne wole i silna nadczynność tarczycy ,koszmarne stany psychiczne i operacjaCórka była pięknym zdrowym dzieckiem ale od przedszkolnych lat miewała różne lęki w tym najgorszy to ten ,że nie może oddychać.Nauczyła sobie z tym radzić przez lata ale to wraca i teraz w dorosłości wymaga niestety leczenia.Czy ma to związek z tym jak przyszła na świat?Może to tylko moje podejrzenia .Wszystkim Wam życzę dobrych porodów , nie bójcie się bólu ,ten da się znieść jeżeli macie wokółó siebie serdecznych ,przyjaznych ludzi ,jeśli wasze dziecko wita świat otoczone miłością.

  • Odpowiedz 30 stycznia, 2020

    Marta

    Bardzo dziękuję za ten wpis. Mój poród obiektywnie był naturalny i mało problematyczny. Bardzo trudnym doświadczeniem dla mnie okazał się ból przy parciu, był nie do wytrzymania… Nie spodziewałam się go, wcześniej słyszałam, że bolesne skurcze, kryzys siódmego cm, a parcie to takie hops i jest dziecko. Gdy usiłowałam komuś o tym mówić, to miałam wrażenie, że ludzie byli zakłopotani i mówili, że no tak, poród boli. Gdy wspominam to 10 miesięcy po porodzie, mam łzy w oczach. Czuję lęk przed kolejnym porodem, przed stosunkiem. A mam wrażenie, że ludzie nie chcą się tym przejąć, tylko że mam przyjąć, że poród boli i jest normalną rzeczą, i mam rodzić kolejne dzieci i być seksi. Mam wrażenie, że z tym doświadczeniem jestem sama i pozostanę sama.

  • Odpowiedz 24 lutego, 2020

    Kasia

    Kochane jakie ro wszystko jest straszne i okropne co kobieta musi, nie musi przeżyć. Bylam z facetem ktorego bardzo kocham i on mnie tez, niestety zerwal z tego powodu, ze ja nie chce miec z nim dziecka. Jedno juz mam i mam traume do dzis, od 10 lta, opowiedzialam mu wszystko ze szczegolami, alw on czuje taka silna potrzebe dziecka ze nie potragi mnie zrozumiec a ja tego nie przeskocze, nigdy więcej tego. Nie wiem co zrobic z tym wszystkim, calymi dniami mysle, plakac mi sie chce i tak od 5 miesięcy…..

  • Odpowiedz 18 marca, 2020

    Karolina

    Mój poród zaczął się w czwartek, jedna kroplówka, skurcze były ale według lekarzy nic się nie działo, druga kroplówka skurcze jeszcze mocniejsze ale według lekarzy dalej nic. W ten sam dzień zaczęły mi odchodzić wody, gdy poprosiłam ginekolog o to żeby mnie zbadała to z wielkimi wyrzutami to zrobiła,po badaniu się zdziwiła bo było już lekkie rozwarcie i wody odeszły prawie całe. Znowu kroplówka, skurcze takie że ledwo można było wytrzymać( bóle krzyżowe). Po 8 godzinach przyszła położna i poinformowała mnie ze dziecko nie ma tlenu i podała przez maskę. Chwilę później po ktg zabrała mnie w pędzie na blok. Ja wykończona już wszystkim zostałam poproszona o to żeby zrobić koci grzbiet do znieczulenia, po tym jak pani anestezjolog wbiła mi się chyba 10 razy w kręgosłup i zdarła mi skórę wzdłuż stwierdziła że nie współpracuje z nimi i dostałam ogólne.
    Gdy szłam na blok z jednej strony cieszyłam się ze to juz będzie koniec, a z drugiej strony cholernie się bałam, nie wiem czy bardziej o dziecko czy o siebie. Bałam się strasznie cesarki i byłam nastawiona na poród siłami natury. Rozczarowanie towarzyszy mi do dziś(minął rok) i często słyszę : ” przestań dramatyzować już rok minął”, ” masz tu zdrowe dziecko czego Ci brakuje” ” nie histeryzuj mogło być gorzej” albo „nie rób z tego takiej tragedii”. Najgorsze jest to że każda kobieta z którą rozmawiałam straszyła mnie porodem jakby to było zejście do piekła. Bóle porodowe nie są w tym wszystkim najgorsze, najgorsze są emocje jak coś idzie nie tak, jak nagle zaczynają wokół ciebie biegać i skakać przy tym nic nie mówiąc. Jak położna przyjdzie i powie ze Twoje dziecko nie ma już tlenu. Jak traktują cię jak kawałek mięsa które muszą pokroić a ty im to „utrudniasz”. Mam nadzieję że przy drugim porodzie nie będzie tak samo i że jednak nie będą musieli mnie kroić.

  • Odpowiedz 10 kwietnia, 2020

    O.

    Mój poród odbył się w szpitalu Ujastek w Krakowie. Miałam wskazania do cc, z uwagi na przetarcie siatkówki w 8 miesiącu ciąży. Zrobili laser, ale zgody na poród sn nie dostałam. Dlatego polecam wszystkim jednak pójść do porządnego okulistycznego szpitala w ciąży trochę wcześniej niż za pięć dwunasta. Wracając do porodu, moja akcja zaczęła się przed planowana data cc. Przyjechałam na skurczach około 22 do szpitala. Rozwarcie 2,5. Wysłali mnie na salę przedoperacyjną, wykonali jedno KTG i do szóstej nad ranem nikt do mnie nie zajrzał. Pielęgniarka spała. O 6 rano wpadł anestezjolog z pytaniem co ja jeszcze tu robię. Pielęgniarka szeptem mu wyjaśniała, że anestezjolog ze zmiany nocnej był przy porodach sn, a ja mam być robiona rano. Anestezjolog zdziwiony pyta się czy mi ktoś od przyjęcia do szpitala rozwarcie badał. Oczywiście nikt. Szybka konsternacja, przysłali położna, rozwarcie 5. Kazali mi zmienić salę, położna na mnie wrzask, że do cesarki mam leżeć płaskiem na łóżku, bo się dziecko w kanał rodny wstawi. No super, to czemu mnie nie tną jeszcze? I tak leżałam prawie 3 godziny do 9 zagryzając prześcieradło, bo skurcze już były naprawdę bardzo bolesne. Przy wbijaniu znieczulenia położna mną szarpie, że mam się nie ruszać. Trudno się nie ruszać, jak z bólu cała dygoczę. Znieczulenie wbite i znów kolejny tekst, który pamietam do dziś: niech ściąga te nogi na dół, bo jak znieczulenie zacznie działać, to nikt cię za dupę nie będzie ciągnął w dół. Cesarka jakoś przeszła. Dziecko zdrowe. Przy przekładaniu na łóżko położna znów zdenerwowana, że „pannica nie wykonuje poleceń”. Cóż, przy braku czucia w nogach trudno żebym sama się przetoczyła z łóżka operacyjnego na łóżko przeznaczone do użytku na sali. Wyjęcie cewnika nastąpiło po 24 godzinach. Pionizacja szybciej, ale od razu czułam, że coś jest nie tak. W drugiej dobie zatrzymanie moczu, zgłaszałam problem z oddawaniem, ale nikt nie reagował, aż dostałam takich boleści, że krzyczałam na cała salę. Oczywiście znów ochrzan, że drę się jak przy porodzie. Nigdy nie czułam takiego bólu. Ze szpitala wyszłam po 3 dniach, ciągnęło w boku, cały czas oddawałam mocz w krwią. Po tygodniu dostałam pierwszych silnych boleści, przyjechałam do szpitala. Kazali łykać więcej środków przeciwbólowych i więcej się ruszać. Łykałam i ruszałam się. Po trzech dniach nie mogłam ruszyć nogą, ból nie do opisania, pot, gorączka. Zawiozło mnie do szpitala pogotowie. Panowie Ratownicy wykazali się taką empatią, że pamietam ich do tej pory. Ich delikatność, brak pośpiechu i troska o to, żebym nawet mogła skorzystać z toalety jakoś (chociaż nie mogłam praktycznie chodzić) przed szpitalem były ujmujące. W szpitalu dali zastrzyk przeciwbólowy (pyralgina), rozkurczowe, stwierdzili ze przyszyli nerw w trakcie cesarki i powinno przejść. Faktycznie po tygodniu było lepiej, ale dalej w moczu była krew. Przeprowadziłam się do Warszawy, mój stan był coraz gorszy. Trafiłam do świetnego urologa, po trzech tygodniach już byłam zoperowana, niestety na dwa miesiące z cewnikiem do nerki. Dopiero później urolog się przyznał, że ledwo odratowali nerkę. Po dwóch miesiącach wykonali mi rezonans. Okazało się że mam w brzuchu po cesarce niezły bajzel. Trafiłam do innego szpitala w Krakowie (Siemiradzkiego). Dokładnie sprawdzili wszystko, nie zostawili tego. Długie rehabilitacje i w zasadzie jest dobrze. Czasem coś pobolewa, bo zrosty są i po operacji cc i po operacji pęcherza, ale przynajmniej wszystkie funkcje fizjologiczne są już w normie. Miałam szczęście. Teraz jestem w drugiej ciąży, wiem, że jest tylko jeden szpital, w którym chce rodzic. Mam nadzieję, że się nie zawiodę. Naprawdę. Muszę to jakoś odczarować. Długo mi zeszło przetrawienie tego. I te słowa od najbliższej osoby, mamy, tuż przed operacja pęcherza: To przykre, ale najważniejsze, że dziecko jest zdrowe. Brak empatii czy zdrowego rozsądku. Nie wiem.

  • Odpowiedz 29 kwietnia, 2020

    Mama z 15.04.20

    Witam. Mieszkam w Anglii. Wlasnie urodzilam 15 kwietnia synka poprzez CC. Decyzja o metodzie porodu zostala wybrana przeze mnie swiadomie, ,zaznacze, ze w marcu skonczylam 44 lata. W Polsce rodzony syn rok 1996 naturalnie, w Polsce rodzona corka rok 2007 naturalnie i szczerze? Bole, porod naturalny ttwaly ok. 5 godzin w obu przypadkach ale bol ktory temu towarzyszyl w trakcie a takze PO porodzie w czasie połogu to straszne doswiadczenie. Teraz bedac po CC stwierdzam ze 100% pewnoscia, ze to CC to „pikus” i komfort dochodzenia do siebie po porodzie jest o niebo lzejszy. Mialam jednoczesnie zabieg podwiazania jajnikow. Powiem tak, wszystko zalezy od poziomu odczucia bólu fizycznie. Dla mnie porod naturalny od zwyklych boli przepowiadajacych byl męką, dla kogos obok taki bol to nie bol..polozne ? No coz mam porownanie co 11,13 lat w takim odstepie rodzilam dzieci..to tez chyba kwestia wielu rzeczy. Przy corce rok 2007 Polska lekarz przebil wody skierowal do szpitala. Byl wczesniej ordynatorem na oddziale polozniczym. Bylam z nim umowiona ze zadzwoni na oddzial z „prosba”o delikatna obsluge;) byla ze mna siostra . Poki NIE ZADZWONIL polozne byly opryskliwe, niemile, lekcewazace bol ,ktory przechodzilam, zas gdy odebraly telefon od bylego pana ordynatora hmm czulam sie traktowana jak delikatne piorko..w Anglii? Tez trzeba wiedziec jakie ma sie prawa ,bo wcale nie informuja tak z wejscia o wielu mozliwosciach, na szczescie znajomosc jezyka ang. Pomaga, bo juz bedac w ciazy mozna wiele uxyskac dajac konkretne argumenty wg przepisow a odmowa czesto wiaze sie z konsekwencjami dla prowadzacego, szpitala etc. W sumie to wszedzie pewnie trzeba asertywnie i konsekwetnie walczyc. Drogie panie czasem poprostu trzeba po porodzie zlozyc skarge oficjalnie na polozne tyle w temacie. I nie miec sentymentow. Pozdrawiam xx

  • Odpowiedz 8 maja, 2020

    Aga

    Świetny tekst! Moje dzieci sa już całkiem duze, bo 4 i 5 lat i przed pierwszym porodem bylam przerażona, przeczytałam chyba wszystko co możliwe i pytałam każda znajoma o wspomnienia, były rozmaite. Również o tym, ze personel będzie mnie traktować przedmiotowo i moje prawa to sobie mogę wsadzić, jak i szkole rodzenia i plan porodu, bo nawet jesli bede na tyle uparta, żeby go egzekwować to po 10h rodzenia będzie mi jedno i zgodzę się na wszystko. Najbardziej bulwersowalo mnie nacinanie krocza jako powszechna praktyka u każdej, mimo ze w innych krajach ten procent jest niski. Postaralam się do tego przygotować (masaze i balonik od 36 tyg) + male dziecko, przeanalizowalam za i przeciw i na sali porodowej wręczyłam pismo położnej, ze nie wyrażam na to zgody poza przypadkiem narażenia życia matki i dziecka (już nie pamiętam, ale było to szczegółowo opisane, pomogla mi położna ze szkoły rodzenia) i zastosuje konsekwencje prawne. I co? I bylam jedyna na oddziale bez nacięcia, bez pęknięcia, następnego dnia mogłam karmić na siedząco (cieli wszystkie, czy pierwsze czy drugie dziecko!) Córka wazyla 3kg i całe parcie trwalo 40 min. Można? Za pierwszym razem poród trwał w nocy, meza wygonoli do domu, bo po oksy nic sie nie działo, zaczęłam rodzic nagle, mi się wydawalo ze to potrwa bo się nastawilam na długie godziny skurczy, a tu jak do mnie wpadli to panika…7cm rozwarcie, szybki telefon, przebijanie pęcherza, dziecko owinięte pepowina, ja na plecach i nie wolno sie ruszyć, badanie na każdym skurczu (to chyba najgorsze bylo) na szczęście porod byl szybki, ale nikt mnie o niczym nie informował i nie pomagał i to uczucie bylo okropne…po urodzeniu zabrali mi dziecko z brzucha i maz z córka siedział godzinę, a mnie ogarniali, potem miałyśmy z corka problemy z karmieniem i długi czas uspokajala się tylko u taty, co we mnie wzbudzalo frustrację i poczucie ze jestem zla matka ;(Ale traumy nie bylo, ból byl ok, polog wspominam okropnie, za drugim razem miałam swoją położną i mogłam wybrać pozycje, nie miałam założonego wenflonu, cały czas w 3 sobie żartowalismy, co do każdego aspektu byłam poinformowana i zapytana o zgodę, również nie bylo nacięcia, lekko pękłam, ale w ogóle mi szycie nie przeszkadzało i nie bolalo potem. Dziecka mi nikt nie zabral przez 3h prawie, również przy szyciu. Tak samo nic nie czulam, bo położna dopilnowala odpowiedniego znieczulenia. Najlepiej wydane pieniądze w życiu. I to poczucie, ze można sie poczuc podczas porodu jak człowiek. Jeśli jeszcze mi się kiedyś zdarzy to będę walczyc o poród domowy.

  • Odpowiedz 23 maja, 2020

    ika

    Rodzilam dwa razy. Dwa razy przez CC, choć marzyłam i za każdym razem próbowałam porodu sn. Za pierwszym razem wody odeszły w nocy, 5 dni przed terminem, pojechaliśmy do szpitala, badanie, rozwarcie na opuszek, skurczów praktycznie nie czulam. Polezalam do rana, rano kroplówki z oksy jedna za drugą.. potworne skurcze, nie pomagało nic, prosiłam o znieczulenie i dostałam je zbyt późno. Pani anestezjolog mówiła, że chyba zdążę urodzić zanim poda. Nie urodziłam.. tętno dziecka szalało, mąż przerażony, ja próbuję skakać na piłce, koło mnie dwóch lekarzy, w tym mój prowadzący. Lekarka pyta, czy umiem przec.. taa.. bułka z masłem. Mówię, że nie zeszło znieczulenie, że nic nie czuję, nie wiem kiedy przeć. Kładą się na brzuchu, żeby ‚pomoc’ dziecku wyjść. Na próżno. Tętno szaleje coraz bardziej, a ja się tylko zastanawiam, czy urodzę zdrowe dziecko .. Mój lekarz szybko przynosi zgodę na CC, każą schodzić ze stołu,męża wypraszają. Przez cesarskie cięcie rodzi się mój wymarzony syn, dostaje 9 pkt, jest niedotleniony, ale USG główki wychodzi prawidłowo. Po wyjęciu go z brzucha słyszę ‚dobra decyzja – wiesielec..’ i słowa innych ‚cicho, cicho’. Wiem, że ze względu na owinięcie pępowina nie udałoby sie.. Po 17 godzinnym porodzie jestem wykończona, zrozpaczona, że przy pełnym rozwarciu zadecydowano o cięciu. Marzyłam o tym, żeby mąż przeciął pępowinę a moje dziecko położone na moim brzuchu. Jedyne za co dziękuję to fakt, że po wyjęciu małego z brzucha lekarz pokazał mi go nad zasłonką. Dwa tygodnie po porodzie towarzyszy mi baby blues. Wszyscy są zachwyceni małym, a ja czuję pustkę. Mam problemy z karmieniem, chociaż finalnie karmilam 16 miesięcy. Jestem tak rozbita po porodzie, że często płacze w ukryciu. Druga ciąża pojawiła się około 1,5 roku po pierwszej. Wiem, że chce próbować rodzic sn, lekarz nie widzi przeciwwskazań, chociaż obawia się, że ponownie będzie problem z rozwieraniem się szyjki. Mąż po poprzednich doświadczeniach wolałby, żeby było CC. Koniec końców w dniu terminu przychodzę do szpitala, bo tak się umówiłam z lekarzem prowadzącym. Kładą mnie na oddziale i czekamy. 4 dni po terminie balonik i robi się rozwarcie na 4cm. Idę na porodówkę, gdzie próbuje chodzić mimo bólu. A ten jest coraz większy, kładę się na chwilę odpocząć i tak już zostaje… Mam gaz, ale proszę o znieczulenie. Położna odmawia i mówi, że to zatrzyma akcje. Daje kroplówkę z paracetamolem, która jak się domyślacie nic nie daje. Bada mnie po jakimś czasie i jest 5 cm. Skurcze co 2 min, mam aparat TENS, trochę pomaga, a położna ciągle każe mi go zdejmować, nie rozumiem po co. Dla męża jest bardzo opryskliwa ‚co pan tak stoi, cały poród tak pan będzie stał? Niech pan weźmie krzeslo’, ‚jak chce pan mieć te torby w wodach płodowych to proszę je tak dalej trzymać pod lozkiem’ i inne… Po kolejnych godzinach znowu badanie i słowa położnej ‚dalej jest 5 cm, ale idzie do przodu..’ ja pękam. Boli tak, że już nie daje rady, a skurcze jak widać nie są efektywne. Boje się, bo jestem po jednym cięciu, a lekarz nie zajrzał ani razu. Położna głównie siedzi za biurkiem i się mną nie przejmuje. Mówię, że może jednak lepiej CC, skoro nie idzie. Nie walczy o mnie, wola lekarza, który mnie bada i mówi, że jest 5cm i że szkoda. Zmieniają się położne i od razu po lekarzu bada mnie inna położna, która mowi, że jest prawie 9cm. Wiem jednak, że tak nie jest, nie potrafię już współpracować, mam dość bólu i tego, że nic nie idzie do przodu, a upłynęło niemal 10 godzin. Położna jest na mnie zła ‚kreci się pani tak, że nawet ktg nie mogę zrobic’. Na cc czekam prawie dwie godz. Położna mówi ‚pania tylko boli, z dzieckiem jest ok, więc może pani czekać. Lekarze są na izbie, bo kobiety przychodzą do porodów. Jak skończą to przyjdą’. Czuje się jak zero. W końcu przychodzi miły anestezjolog, robi wywiad, znieczulenie i robią CC. Synek jest zdrowy, ja czuję się dobrze, poza bólem głowy i szybko dochodzę do siebie. Wyrzuty, że znowu się nie udało pojawiaja się teraz, że nie dałam rady, że mogłam wytrzymać, że mogłam się bardziej postarać. Pojawiają się teraz, bo żona kuzyna ma rodzic, naturalnie oczywiście. A do mnie wraca to, że nie dałam rady. Przy pierwszym synu wyjścia nie było, ale może przy drugim, jakbym jeszcze zaczekała to by się udało? Nie napisałam, że druga położna powiedziała, że trzeba było brać znieczulenie jak było można. Powiedziałam jej zgodnie z prawdą, że jej koleżanka odradzała. Mam żal do siebie, że nie zapytałam lekarze o zzo. Nie zapytałam o możliwośc podania oksytocyny, choć wiem, że po cięciu to ryzyko. Ponownie nie było mi dane przytulic dziecka po porodzie. Trudno jest mi sobie z tym poradzić. Chciałabym może kiedyś trzecie dziecko, wiem że są możliwe porody po 2cc, ale obawiam się, że znowu nie dam rady… Może gdyby większe wsparcie i zaangażowanie pierwszej położnej byłoby inaczej. Może gdybym miała możliwość znieczulenia. Ale mogłaby również rozejść się blizna a moje dzieci urodzić do brzucha. Mogłoby go nie być. Jest wiele ‚moze’, ale moje marzenia zostały pogrzebane.

  • Odpowiedz 3 czerwca, 2020

    Ola

    Już dwa lata po porodzie,a ciągle to samo..Najbardziej denerwuje mnie mój facet,który chce mieć syna i mówi do wszystkich będzie syn kiedyś,a słyszał to jak położna się że mnie wyśmiewała i krzyczała na mnie o byle co, widział jak mdlałam i przewracałam wszystko, bo już chyba byłam jedną nogą na tamtym świecie, widział,że nie było ze mną kontaktu,że znieczulenie dali mi dopiero na niecałą godzinę przed końcem,że mój krzywy kręgosłup nie mógł tego wytrzymać, że cięli krocze,że szyjka popękała i do teraz czuję tego skutki,że mam problemy z nietrzymaniem moczu,a mam dopiero 23 lata

  • Odpowiedz 27 czerwca, 2020

    D.J

    Witam. Jestem mamą dwóch wspaniałych chłopców (pierwszy 3 lata, drugi 4 tygodnie). Pierwszy porod trwał 9 godzin. Nie było idealnie, ale przy porodzie obecny był mąż, dzieki któremu wszystko przebiegało spokojnie, bez większych komplikacji. Trafiłam tez na swojego lekarza prowadzącego, a wiec była traktowana z godnością. Drugi porod to był koszmar. Ale zacznę od początku. Przez ostatnie dwa tygodnie 9 miesiąca czułam się bardzo źle, byłam strasznie opuchnięta. Chodziłam co drugi dzień do położnej na ktg. W dniu terminu poraz kolejny poszłam na ktg. Lekarza nie było, położnej nie podobały się skoki tętna u maleństwa, wysłała mnie do szpitala. Pojechaliśmy. W związku z epidemią najpierw skierowano nas na izbę przyjęć. Grzecznie stanęłam w kolejce do tzw. rejestracji (mierzenie temp, ankieta). W dniu terminu stałam tam 40 minut, nikt nie przepuścił, nikt się nie zainteresował. W końcu się dostałam do okienka. Pani zadzwoniła na oddział polozniczo-ginekologiczny. Padało mnóstwo pytań. Po co przyszłam? Dlaczego? Przez 30 minut nic się nie dzieje. Przychodzi kolejna pani z izby, pyta co się dzieje. Poraz kolejny mówię to samo. Po 1,5 godziny lekarz w końcu mnie przyjmuje. Znowu ankieta, dezynfekcja itp. Badanie jest koszmarne, boli, ciekną mi łzy…słyszę…” teraz tak pani panikuje, to co będzie przy porodzie” odpada noga od fotela ginekologicznego, połowa ciała stada z całym impetem, mam ja sama trzymać u góry. Na tym rozwalonym fotelu, do połowy leżę naga, a pani wykonuje usg….kolejnych pare dni nie mogę chodzic. Pani zarzuca mi, ze to nie położna kazała mi przyjechać, tylko sama spanikowałam . Odsyłają mnie do domu. Dzwonię do położnej, każe mi przyjść tydzień później po skierowanie. Jestem na wizycie, lekarz stwierdza mała ilość wód, daje skierowanie na oddział. Poraz kolejny ta sama procedura..izba, ankieta… wychodzi położna, patrzy na skierowanie, twierdzi, ze jeszcze mogę chodzić. Mówię, ze stad nie wyjdę póki mnie nie przyjmą. Podpinając mi ktg, tętno dziecka skacze. Słyszę, ze nie przyjmują na oddział, bo koronawirus i mam czekać kolejny tydzień. Przychodzi ordynator, pyta co się dzieje. Mówię, ze jadę do innego szpitala, bo tu wszystko bagatelizują i mimo skierowania odsyłają do domu. Ordynator, złoty człowiek . Mówi, ze bez dyskusji zostaje. Męża nie wpuszczają, bo koronawirus… podłączają oksytocynę. Skurcze pojawiają się szybko, są bardzo intensywne. W pokoju pielęgniarek trwają urodziny, do mnie położna zagląda co 30-40 minut. Mówi, ze to nie wakacje i musi bolec. Przychodzi lekarz, nieudolnie próbuje przebić pęcherz płodowy. Rozdziera mi wszystko, tylko nie pęcherz płodowy. Boli tak, ze zaczynam płakać i krzyczeć, stażystka daje mi gaz…prowadzącej porod położnej nie ma… tracę przytomność z bólu…przybiega położna. Krzyczy na mnie, ze ich nie powiadomiłam, ze mam parte. Dają tlen, widzę zielony budyń…każą mi szybko rodzic, bo zanika tętno, nie mogą go znaleźć. Wiem, ze sama musze ratować dziecko. Czuje każdy centymetr przechodzącego maleństwa. Rodzę w 5 minut. Dziecko oblepione jest zieloną mazią…jestem porozrywana wewnątrz, mam potwornie duża ilość szwów…aby tego było mało, łożysko jest przytwierdzone. Czeka mnie łyżeczkowanie. Pobyt w szpitalu, dramat. Radź sobie sama. Na szczęście synkowi nic się nie stało. Po porodzie, jak próbowałam komukolwiek się zwierzyć, to po chwili słyszałam „ważne, ze małemu nic nie jest”, „było minęło”. Ten wpis traktuje jak autoterapie. Nadal utykam i mam problem z poruszaniem się…

  • Odpowiedz 11 sierpnia, 2020

    B O

    Ważny wpis, ważny temat, dzięki za niego i za te komentarze, działają terapeutycznie. Za mną trzeci poród, wszystkie SN, co jeden to gorszy. Po pierwszym 12 lat się zbierałam do kolejnego podejścia, depresja poporodowa całkiem zignorowana przez rodzinę i otoczenie, problemy zdrowotne do teraz. Drugie podejście ciężkie ale przy tym już był maż i wsparcie jego ogromnie cenne. Trzecie podejście poniżej ludzkiej godności, z powodu pandemicznej paranoi, poród SN w maseczce (!), bez męża, z personelem który bał się zbliżyć, a już tym bardziej pomóc w jakiś sposób („niech pani na mnie nie chucha !”), a jednocześnie kpił, wyśmiewał i standardowy tekst „jak się dziecka zachciało to teraz nie jęcz że boli” a drugi hit „trzecie dziecko a rodzić nie umiesz”, nie obyło się bez scen grozy, lekarskiej fuszery, hasełek typu „nie drzyj się bo mi pacjentki na oddziale obudzisz” a na deser przy szyciu bez znieczulenia („bo nie ma co czekać , noc jest, a kolejna czeka”) teksty typu „co się tak ruszasz, przed chwila bardziej bolało”. Nie ma co gadać są medycy i rzeźnicy. A społeczeństwo głuche i ślepe, ale jak masz jedynaka to wszyscy zrzędzą że ktoś przecież musi rodzić.
    Smutne, ale myśl że jednak nie jestem sama z taką traumą daję pocieszenie że chociaż ktoś mnie rozumie.

  • Odpowiedz 9 września, 2020

    Kate

    Czytałam ten artykuł będąc jeszcze w ciąży. Bardzo bałam się porodu SN. Nie miałam bezwzględnych wskazań do CC, ale ze względu na pewne kardiologiczne problemy udało mi się przekonać lekarza prowadzącego do takiego rozwiązania ciąży. Chciałam czuć się godnie, mniej cierpieć. Chciałam aby moje dziecko było bezpieczne. Jestem 3 tygodnie po porodzie. Niestety nie mam pozytywnych doświadczeń. Okazało się, że znieczulenie nie zadziałało. Czułam jak lekarze tną moje ciało. Na szczęście anastezjolog zareagował błyskawicznie. Podał mi środek, po którym miałam być nieświadoma. Nie odczuwałam bólu, ale nie straciłam świadomości. Strasznie cierpiałam po tym środku, nie wiedziałam czy żyję, miałam wrażenie, że odpływam, odchodzę, nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Obudziłam się, gdy podali mi synka do policzka. Po chwili znów zaczęłam czuć szycie, ponownie mi coś podano. Po cc pionizacja po 6h, zero pomocy ze strony położnych, nawet przy prysznicu. Brak pokarmu. Dziecko płakało i ja płakałam przystawiając je do piersi. Po 3 dobach wyjście do domu. A dzień później stan zapalny w piersi, potem stan podgorączkowy, okropny ból głowy. Szukanie pomocy w poradni i pani położna, która odmówiła konsultacji lekarskiej, bo przecież nic mi nie jest, a głową to oni się nie zjamują. Potem prywatnie lekarz prowadzący, bardzo wysokie CRP, antybiotyk, silna biegunka. Dalej nie wiem co mi jest, nie jestem w stanie opiekować się dzieckiem. Mam traumę poporodową i połogową. Do tego czasem wbrew mojej woli przychodzą negatywne uczucia do partnera i dziecka, chęć ucieczki, fantazjowanie o powrocie do swojego ustabilizowanego życia. Nie chcę już rodzić ani mieć dzieci. Zdaje sobie sprawę, że niektóre historie są gorsze niż moja, niektóre doświadczenia bardziej przykre. Jednak cieszę się, że mogę pozostawić tutaj swój wpis, gdyż nikt z otoczenia nie rozumie moich odczuć, zwłaszcza tego dotyczącego porodu. Przecież dostałam otumaniacz i nic nie czułam, więc o co chodzi. Tak głęboko zakorzenione w naszym społeczeństwie jest przekonanie, że CC jest czymś złym, że czasem dopadają mnie myśli, że to conie spotyka to kara za to, że nie chciałam spróbować rodzic naturalnie.

  • Odpowiedz 20 listopada, 2020

    Benia

    Jestem w pierwszej ciąży, rodzę niedługo. Niektóre z Waszych historii mrożą mi krew w żyłach, jednak nie tracę nadziei, że w moim przypadku wszystko pójdzie dobrze. Chcę tak myśleć bo wydaje mi się, że tzw. „głowa” przy porodzie odrywa dużą rolę. Czytam Wasze opowieści i poniekąd jestem wdzięczna, że o nich piszecie – przynajmniej człowiek może się psychicznie przygotować na różne sytuacje, ale zdecydowanie bardziej wolę czytać pozytywne recenzje z porodów 😀

Leave a Reply