Czy karmienie piersią jest instynktowne i automatyczne?

Naturalny, instynktowny, automatyczny – te wszystkie określenia sugerują, że to czego dotyczą jest proste, banalne – bach, bach i mamy to, wszak żadna filozofia. Dlatego tak bardzo nie lubię gdy używa się ich w odniesieniu do rodzicielstwa, bo gdy pojawią się trudności i okaże się, że to co miało nie być żadną filozofią jest jednak nieco bardziej skomplikowane niż „instynktowne” to człek czuje się jak chodząca porażka i przegryw, który nawet w bycie człowiekiem nie potrafi skoro rzeczy naturalne i instynktowne mu nie wychodzą.

Przykładem macierzyńskiego zachowania, które często okraszamy takimi epitetami jest karmienie piersią. Ze wszech miar naturalne i instynktowne w końcu weźcie patrzcie kotki karmią, pieski karmią, małpki karmią. Te ostatnie to nawet często są przywoływane jako przykład, bo przecież mama orangutan to karmi na żądanie przez lat tyle, że łu-hu-hu! I choć ja rozumiem, że wszyscy to robią w dobrej wierze, która ma zachęcić do karmienia, pokazać, że to jest spoko i generalnie fajne, to jednak bardzo boli mnie to, że pisząc o tych nieszczęsnych naczelnych jak zwykle nie mówimy matkom całej prawdy.

Bo gdy tak myślicie o takiej mamie małpie i jej nowo narodzonym małpiątku to na pewno myślicie, że ta mama wzięła urodziła, przystawiła małe stworzenie do piersi bez problemu, bo wszak ssakiem jest to ekspertką od karmienia piersią jest z natury, prawda?

Biiiiiiiiip! Nieprawda.

Bo choć u znakomitej większości ssaków karmienie piersią jest faktycznie instynktowne i automatyczne, bo rodzi się taka dajmy na to świnka i dawaj staje na tych chybotliwych nóżkach, po czym lezie pod maminy brzuch by walczyć z rodzeństwem o dostęp do sutka, a matula leży i czeka aż skończą, rodząc w międzyczasie resztę prosięcego rodzeństwa, to u naczelnych nie jest tak różowo. U naczelnych obserwuje się uwaga, uwaga – problemy z karmieniem piersią!

Ba, zauważono, że większość naczelnych dla karmienia piersią z sukcesem potrzebuje „nauki”, a dane pochodzące z obserwacji małp żyjących w izolacji sugerują, że jeśli małpia mama nie miała możliwości by wcześniej poobserwować inne małpy w trakcie karmienia, a sama nie ma w tym doświadczenia to jest ryzyko, że karmienie piersią jej się nie powiedzie. Małpie mamy po raz pierwszy, podobnie jak ludzkie mamy po raz pierwszy, częściej miewają problemy z karmieniem niż mamy po raz kolejny.

Są też doniesienia w których to ludzcy opiekunowie starali się nauczyć karmienia piersią żyjącą w izolacji, a więc niemającą opcji obserwacji innych mam małpią mamę. Czasem z sukcesem. Ot chociażby w bracelońskim ZOO mamie orangutanicy, która nie potrafiła przystawić latorośli, dwukrotnie poddano środki usypiające by na czas jej drzemki umieścić małe orangutaniontko przy piersi by mogło się najeść zanim mama sama nauczyła się jak to się robi.

Co ciekawsze zauważono też, że im większa inteligencja danego gatunku tym proces nauki i obserwacji karmienia bardziej potrzebny dla sukcesu. Nie wiem czy to wam jakoś świta czy nie bardzo, ale taką całkiem dużą i całkiem inteligentną małpą to jest człowiek. Dlatego Anthony Volk – autor jednej z prac na ten temat pisze wprost „jest niemal pewne, że jak większość naczelnych matek, ludzkie matki nie mają instynktownej wiedzy o tym jak karmić swoje młode”.

Jak to się może mieć do tego, że ludzkie matki XXI wieku, zamieszkujące naszą szerokość geograficzną zostały dość mocno odcięte od możliwości obserwacji karmienia piersią? Jesteśmy bowiem pokoleniem, którego mamy nie karmiły jakoś ochoczo, a jeśli karmiły to raczej krótko. Zwykle też nie karmiły naszego rodzeństwa, a jeśli tak to krótko. Zwykle też nie miałyśmy wielu możliwości obserwacji karmienia piersią przez inne matki – ciotki, sąsiadki, znajome. Nie było opcji by o tym pogadać, zobaczyć na żywo, otrzaskać się z tym widokiem, uznać go za ten nieszczęsny „naturalny” – zobaczyć jak ktoś inny pokonuje trudności dzień po dniu, jak sobie radzi z tym czy tamtym, jak to wygląda w praktyce, a nie na słodkim obrazku w gazecie czy sieci. Dopiero teraz, od jakiegoś czasu karmienie wraca do łask, ale i tak nadal robimy to raczej w zaciszu domowym lub pewnym odosobnieniu, bo przecież karmienie publiczne tyle emocji w sieci budzi, a w ogóle to prywatna, prawda sprawa i goń się matko z tym karmieniem, nie wszyscy chcą to oglądać.

Biorąc pod uwagę to co wiemy z obserwacji małp całkiem sensowne wydaje się zatem być stwierdzenie, że to wszystko – ten nasz brak w doświadczeniu i obserwacji może nie ułatwiać karmienia piersią. Zwłaszcza, że trzeba się go też technicznie nauczyć. A jakby tego było mało z artykułu Volka płynie sugestia, że zaprzestanie karmienia z powodu trudności technicznych obserwuje się u ludzi dwa razy częściej niż u innych naczelnych.

Czemu? Nie wiemy. Niemniej są sugestie, że być może wynika to z innej budowy ludzkiej piersi (wszak inne naczelne mają je jednak w nieco innej formie – ta wydatna pierś u ludzi może być kompromisem pomiędzy bardziej wyraźnym atrybutem płciowym, a jej funkcjonalnością związaną z karmieniem, takie coś za coś, przy czym co ważne podkreślono, że u ludzi nie ma korelacji pomiędzy wielkością piersi a potencjalnym sukcesem laktacji) oraz z tego jak niedojrzały i nieporadny w porównaniu do innych gatunków rodzi się mały człowieczek, przez co wymaga większej niż u innych naczelnych asysty mamy w karmieniu. Nieco inna jest też technika samego ssania.

No dobrze, ale czemu u innych ssaków dzieje się to wszystko automatycznie i niejako z biegu, a u naczelnych sprawa się komplikuje? Otóż sprawa jest prosta – jak zwykle… nie wiemy. Ale mamy hipotezę, które sugeruje, że to powiedzmy koszt jaki płacimy za całkiem spoko rozwinięty mózg, bo skoro ma on takie możliwości by się tego nauczyć, to nie ma tego „wgranego” na dysk twardy, że się tak pokraczną metaforą posłużę. Inna z kolei sugeruje, że konieczność nauczenia się karmienia piersią jest kompromisem pomiędzy wrodzonym skutecznym mechanizmem ssania w okresie niemowlęcym, a bardziej plastycznym i zdolnym do dopasowania się mózgiem. Pewnie są jeszcze inne ciekawe hipotezy, ale w sumie to nie mają one dla nas wielkiego znaczenia.

To co ma znaczenie to to, że ludzie to nie jedyni przedstawiciele naczelnych, którzy muszą się nauczyć tego jak karmić młode. To według mnie ważne by kobiety nie czuły się jak porażki gdy w popołogowej mieszaninie uczuć okaże się, że w sumie to nie wiedzą „instynktownie” jak to robić. By nie bały się prosić o pomoc, bo przecież jak to szukać pomocy w czymś tak „naturalnym”…? By personel nie rzucał im pod nogi hasełek typu „no jak to – to pani dziecko i pani nie wie jak nakarmić swoje dziecko?!” gdy kobieta śmie zadać pytanie, bo choć w wielu szpitalach personel staje na głowie by pomóc, to w mailach od was wciąż pojawiają się takie kwiatki. I to niestety wcale nie tak rzadko.

Tymczasem w historii ludzkiego gatunku zwykle było tak, że matka była otoczona od początku kobietami, które karmiły – od małego widziała jak wygląda w praktyce karmienie jej rodzeństwa czy małych sąsiadów. W praktyce, nie teorii. Kiedy zaś sama urodziła miała na wyciągnięcie ręki kobiety, które mogły jej coś podpowiedzieć, pokazać, doradzić, bo same przeszły tę drogę zwykle kilkukrotnie. Dziś kobietom w naszej społeczności tego najczęściej brakuje.

Dziś często ciężar i odpowiedzialność za karmienie zrzuca się na karb matki samej w sobie – niech czeka aż obudzą się w niej instynkty i natura powie jej co robić w końcu od wieków matki jakoś karmiły te niemowlęta, bo w ogóle to karmienie jest w głowie kobieto ssakiem jesteś przecież. I owszem są matki, które ogarną karmienie niejako z biegu. Ale są też takie, które będą musiały pokonać trudności, nauczyć się, które będą potrzebowały pomocy, wsparcia. Choć co jasne i to nie zawsze jest 100% gwarantem sukcesu – bo ludzki organizm jest skomplikowany, a czasem nieprzewidywalny i bywa, że mimo prób się nie udaje z bardzo wielu przyczyn. Ale to już inny temat.

Tym co ważne dziś jest to, że fakt, że jesteśmy ssakami nie oznacza, że z automatu, natury i urodzenia umiemy w karmienie piersią. I fajnie gdyby kobiety o tym wiedziały – może wtedy gdy pojawią się trudności, nie będzie im towarzyszyła frustracja i poczucie wstydu, tylko wiara w to, że w wielu wypadkach da się je pokonać z pomocą innych. Może wtedy zamiast idiotycznych komentarzy w sieci o karmieniu co siedzi w głowie i matkach co nie chciało im się postarać, pojawi się u autora refleksja, że może to społeczeństwo się nie postarało by wspierać te matki, które chcą karmić w ich chęciach. Bo się nijak nie postarało, raczej poniosło sromotną klęskę. Może wtedy zamiast wyświechtanych hasełek, że kobieta jest przecież do tego stworzona więc nie trzeba nic robić wszak to naturalne, pojawi się motywacja do tego by znalazły się pieniądze na szkolenie personelu medycznego w zakresie wspierania w karmieniu i na konsultacje z doradczyniami laktacyjnymi.

Może wtedy znajdziemy dla siebie więcej zrozumienia i wsparcia, zamiast ocen i sądów. Fajnie by było.

Pogadaj o tym na fejsie TU

Volk, 2009. Human breastfeeding is not automatic: why that’s so and what it meand for human evolution.

Little. Difficulty Breastfeeding
Smith, 2005. Parenting for Primate

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

10 komentarzy

  • Odpowiedz 22 października, 2019

    Aneta

    Dziękuję za ten tekst! Wszystkie moje przemyślenia i doświadczenia i to podparte badaniami. Ja niestety usłyszałam przytoczony tekst od położnych po porodzie, czytałam komentarze że „to w głowie”, „wystarczy się postarać” i przy pierwszym dziecku latami przeżywałam że mi się nie udało (kpi pół roku). Dopiero teraz, po drugim dziecku i ponad roku karmienia piersią wiem, że jaki to fałsz był. I wreszcie choć trochę przestałam czuć wyrzuty sumienia.

  • Odpowiedz 22 października, 2019

    Izabela

    Świetny tekst 🙂 Szkoda, że nie mogłam go przeczytać jakieś 15 mcy temu jak wszyscy dookoła ćwierkali, że karmienie jest takie cukierkowe i przyjemne. Niestety nie dla wszystkich i nie każdemu przychodzi łatwo… Dzięki mojej determinacji i wsparciu ze strony męża karmię już owe 15 mcy 🙂 pozdrawiam

  • Odpowiedz 22 października, 2019

    Kasia

    Cudowny wpis, dziękuję za niego. Szkoda, że nie mogłam tego przeczytać prawie rok temu. Wtedy urodziłam się moja córka. Od samego początku przez pierwszy miesiąc trwala walka o karmienie. Ja jakoś przed porodem przygotowałam się na prawo i lewo, czytałam książki o rozwoju, technikach przewijania, pleple, ale o karmieniu? No przecież to instynktowne….a tu bach, mała wyskoczyła z brzucha, na brzuch ja położyli, coś tam położna pomogła znprzyssaniem się, a potem było tylko gorzej. Nie miałam pojęcia jak się za to zabrać, sutki poranione, mała się drze w niebo głosy, proszę położna o pomoc i słyszę, że to przecież ja jestem matką i powinnam wiedzieć. Niecałe 24 godziny po, przerażona, obolała po porodzie, na hormonalnym haju, jedyne co pomyślałam to: o matko, jestem zła matka, nie wiem jak nakarmić dziecko, nie nadaje się ratunku! Po wyjściu ze szpitala było tylko gorzej, na szczęście udalo mi się znaleźć wspaniała cdl. Po czterech wizytach i wielu przygodach udało się i stworzyłam cycoholika 😉 alencala ta historia fatalnie wpłynęła na początek rodzicielstwa i w dużej mierze spowodowała, że wylądowałam na terapii. Nigdy żadnej mamie nie powiem, że karmienie to instynkt, że mama i dziecko są w magiczny sposób kompatybilne. Nie znam też żadnej mamy, która nie miałaby problemow na początku karmienia…

  • Odpowiedz 23 października, 2019

    Katarzyna

    Super artykuł pierwszy raz spotykam się z takim rzeczowym przedstawieniem tematu. Obowiązkowa lektura dla każdej matki, lekarzy i położnych. Brawo

  • Odpowiedz 23 października, 2019

    katica

    Bardzo dziękuję za ten artykuł. Mnie już drugi raz zasadniczo kp się udaje. Pierwsza córka karmiona prawie 4 lata. Młodsza już prawie 10 miesięcy. Ale początki były trudne. Myślałam już czasem, że nie dam rady. Niskie przyrosty, problemy skórne (skaza białkowa i w rezultacie moja dieta bezmleczna na rok), problemy z techniką, zrozumieniem, czym jest kp na żądanie, zmęczenie, zniechęcenie i absolutny mlekopij na stanie.

    Przeczytałam cały Internet na temat kp. Dałam radę. Generalnie sama. Pomagał mi mąż, pomagała mi mama, ale oboje nie byli fachowcami. Mama miała doświadczenie kp z lat osiemdziesiątych – karmić raz na trzy godziny, a jak dziecko płacze, znaczy że pokarmu mało. Jestem więc jej wdzięczna za doping i wiarę w to, że butelka nie jest jedynym rozwiązaniem.

    A teraz już zdarza się, że pomagam innym mamom, a te kolejnym. Nie zawsze się da, nie każdy chce, ale bardzo się cieszę, że jest już nas kilka. Kolejne kręgi z jednej kropli… mleka ?

    Przykro mi było, kiedy jedna koleżanka się poddała praktycznie natychmiast. W jej głowie siedziało „niekarmienie”. Miała przekonanie ugruntowywane przez wszystkie kobiety w rodzinie, że one nie mogą karmić, bo nie mają pokarmu. Starałam się to tłumaczyć, podpowiadać i wspierać, ale w pewnym momencie doszłam do wniosku, że za chwilę mogę przekroczyć cienką granicę prywatności i taktu. Wiem, że było jej z tym ciężko, ale akurat nie ja mogłam jej pomóc, więc się po prostu wycofałam i nigdy do tematu nie wróciłam.

  • Odpowiedz 23 października, 2019

    wisznu

    W zasadzie nie mam nic do dodania.
    Więc dla rozładowania atmosfery – dowcip w temacie:

    – Widziałem dzisiaj w autobusie kobietę z obnażonymi cyckami jak karmiła dzieciaka.
    – No i co z tego? To zupełnie naturalne.
    – Naturalne? Chipsami go karmiła!

    😉

  • Odpowiedz 1 listopada, 2019

    Małpia matka

    Dziękuję za ten wpis. Urodziłam syna na początku 37 tygodnia poprzez cesarskie cięcie (wody odeszły, nie było czynności skurczowych a mały miał wahania tętna). Nie wychodzi nam karmienie piersią. Syn się nie przystawia, od wielkiego dzwonu coś possie, ale zazwyczaj wyrywa się od piersi i zaczyna płakać. Dostaje z butelki odciągnięty pokarm albo mieszankę, gdy nie ma mojego. Już 8 godzin po porodzie położna podkarmiała go z butelki. Mam poczucie, że gdzieś nas na początkowej drodze zaniedbali, bo albo pojawiały się hasła „niech pani karmi!” (Ciekawe jak, bo nam nie idzie) albo „pani mu da z butelki bo schudnie!”. Powinnam go budzić co 3 godziny i żeby zjadł przepisowe ilości. Nie zjada. Pytałam czy to nie jest normalne, że takie wcześniejsze dziecko nie będzie jadło mniej. Odpowiedz położnych zawsze taka sama. Ma zjeść i tyle! Jest strasznym śpiochem. Ciężko go wybudzić. Ciężko nakarmić. W niedziele skończy 2 tygodnie a ja wciąż czuję się nieporadna i zagubiona. Przyrost masy mieści mu się w widełkach tygodniowych ale już nie dziennych. Przecież powinnam(!) karmić piersią a on powinien(!) jeść. Przeczytałam wpis o późnych wcześniakach. Może to stad nasze problemy? A może niekoniecznie? Jest mi ciężko, ale teraz staram się myśleć, że to nie moja czy jego wina…

  • Odpowiedz 17 listopada, 2019

    Syluska

    Amen. Wspaniały artykuł, rzeczowy i konkretny. Urodziłam syna w lutym 2019r., moje 3 koleżanki w podobnym terminie i wszystkie twierdziłyśmy od początku, że karmienie piersią jest cholernie trudne, a nie najbardziej naturalną dla matki rzeczą na świecie. I kto w ogóle wymyślił takie stwierdzenie :).

  • Odpowiedz 31 grudnia, 2019

    jolka

    dla mnie karmienie piersią w ogólnie nie było automatyczne, wręcz przeciwnie. mój organizm się zaciął i było to dość ciężkie. dopiero jak zastosowałam lactosan mama i trochę zmieniłam dietę to ruszyło. wtedy coś jakby się we mnie odkorkowało i wreszcie mogłam normalnie, bez stresu nakarmić własne dziecko.

  • Odpowiedz 11 lutego, 2020

    Lamia93

    Jakie to wszystko jest prawdziwe. Ja sama wstydziłam się prosić o pomoc, miałam wyrzuty sumienia, że nie umiem nakarmić własnego dziecka. I przepłakałam niejedną godzinę z tego powodu. Dodatkowo uznano, że przesadzam, że jestem roztrzęsiona i ogólnie, to przecież butelką można karmić od razu. A ja się zawzięłam i jakoś daję radę. Raz jest super, raz gorzej. I wydaje mi się, że my kobiety powinnyśmy się wspierać na tej trudnej drodze, a nie rywalizować. I jeśli którejś się udaje karmić w sposób zawodowy, to gratulacje. Ale jeśli jest tu tata babka jak ja – czasem sfrustrowana, podłamana i zrezygnowana, ale mimo to nie poddająca się – to trzymam za Ciebie kciuki. I za każdy wyssany mililitr.

Leave a Reply