American Heart Association (w skrócie AHA, czyli coś w rodzaju Amerykańskiego Stowarzyszenia Kardiologicznego) wydało właśnie komunikat naukowy związany z żywieniem dzieci a zapobieganiem otyłości i problemom kardiologicznym w wieku dorosłym. No nuda jak sto pięćdziesiąt – wiem też zaczęłam ziewać od razu jak tylko przeczytałam tytuł – ale bez kitu przeczytajcie, bo to ważne. I choć jestem przekonana, że dla wielu z was to będą dość oczywiste rzeczy, to dzięki temu co przeczytacie poniżej będziecie mieli podane na tacy argumenty gdy któraś z osób bliskich bądź sprawujących codzienną opiekę nad dzieckiem będzie chciała wam powiedzieć, że przesadzacie.
My bowiem bardzo często skupiamy się na tym co dziecko je (albo powinno jeść), a prawie wcale na tym w jaki sposób to się odbywa. Tymczasem obie te kwestie są równie ważne. Dlatego AHA zdecydowało się zainterweniować i po raz pierwszy przedstawić rodzicom i opiekunom oparte na dowodach naukowych strategie budowania optymalnego środowiska żywieniowego, które promują rozwój odpowiednich nawyków żywieniowych i przyczyniają się do utrzymania zdrowej wagi również w życiu dorosłym, a tym samym zmniejszają ryzyko nadwagi, otyłości i chorób układu krążenia. No sorry wiem, że znowu nuda jak pierun, ale musiałam i to napisać żeby post nosił znamiona poważnego artykułu hahah.
Autorzy komunikatu zwracają przede wszystkim uwagę na to, że choć zdrowe dzieci (bo wiadomo, że przy nieprawidłowościach czy zaburzeniach może być inaczej) mają wrodzony, całkiem sprawnie działający system, który każe im zaprzestać jedzenia gdy są syte, to jednak czasem rodzice/opiekunowie próbują wpływać na ten system tworząc wokół posiłków atmosferę, wywierającą presję na dziecko. Domyślam się, że chodzi o te wszystkie – „no zjedz jeszcze choć X kęsów”, „nic nie zjadłeś musisz zjeść jeszcze to i tamto”, „nie odejdziesz od stołu dopóki nie zjesz warzyw”, „no zjedz jeszcze, bo babci będzie smutno” albo nieśmiertelne „jak już nie chcesz jeść to zostaw ziemniaki ale zjedz mięsko” (czytaj jak nie chcesz już jeść to koniecznie jedz) i tym podobne. Takie podejście i nacisk mogą jednak spowodować, że dziecko będzie czuło się pod presją zjedzenia tego, czego konsumpcji oczekuje od niego dorosły, a to z kolei może się przyczynić do tego, że przestanie słuchać informacji, że jest już syte i powinno przestać jeść, wysyłanych przez jego organizm. Chyba nie muszę mówić co się dzieje gdy przestajemy słuchać swojego organizmu i jemy by kogoś zadowolić zamiast przestać jeść gdy nie chce się nam już jeść?
No nie muszę, bo rezultat jest oczywisty, a jednak wciąż są przedszkola i pokrewne placówki, w których za zjedzenie całego talerzyka dzieci dostają nagrody, pieczątki, brawa i stawia się im pomniki że wtranżoliły całego kotleta i ziemniaczki, bo „zobacz Krzysiu jak pięknie Antoś zjadł, och jaki ten Antoś jest grzeczny!”. Antoś jest grzeczny, bo zeżarł w imię uśmiechniętej pieczątki na dłoni wszystko co dali i tym samym po raz kolejny walnął młotem po głowie swoje uczucie głodu i sytości – niech głupi organizm wie gdzie jego miejsce, że nie ma się odzywać wtedy kiedy powinien, ma siedzieć cicho, bo Antoś powinien jeść tyle ile chcą dorośli, a nie ile Antoś potrzebuje. To już tak abstrahując od tego, że dzieci to ludzie, a ludzie czasem po prostu pewnych rzeczy nie lubią i nikt ich nie zmusza do „ładnego” zjedzenia tego czego nie lubią.
No do szału mnie to doprowadza, bo ja rozumiem, że w latach 70-tych ubiegłego wieku to mogli nie mieć świadomości, że to głupie, ale halo mamy rok 2020 i już wiemy od dawna, że to kaprawe podejście, to czemu nadal jest stosowane?
Dalej w komunikacie autorzy wspominają, że przy zapewnieniu dziecku odpowiedniego, zdrowego, zróżnicowanego środowiska żywieniowego, pozwolenie mu na wybranie co i przede wszystkim ile z tego zje pomaga dzieciom rozwinąć zdrowe nawyki żywieniowe. Sami powinniśmy też stanowić wzór do naśladowania w zakresie dobrych nawyków i wspierać zdrowe wybory dziecka.
Rodzice i opiekunowie powinni rozważyć budowanie pozytywnego środowiska żywieniowego skoncentrowanego wokół zdrowych nawyków żywieniowych, zamiast skupiać się na sztywnych zasadach na temat tego co i jak dziecko powinno zjeść
W treści znajdziemy także wzmiankę na temat tego, że dla wielu rodziców/opiekunów oddanie tych decyzji i kontroli nad jedzeniem w ręce dziecka może być trudne zwłaszcza na etapie gdy dziecko staje się bardziej nieufne i oporne wobec próbowania nowych produktów (neofobia) i/lub gdy staje się „niejadkiem”. Warto więc uświadamiać rodziców, że te zachowania są powszechne i normalne we wczesnym dzieciństwie (od 1 do 5 lat). I że badania sugerują, że choć próby przełamania tego etapu i tej niechęci sztywnymi zasadami oraz nagrodami lub karami mogą się wydawać rodzicom skuteczne, to jednak ich długofalowe konsekwencje mogą być negatywne.
Takie autorytarne podejście rodziców do jedzenia może bowiem sprawić, że dziecko utraci uczucie kontroli nad swoimi potrzebami żywieniowymi, nie będzie potrafiło podejmować odpowiednich decyzji związanych z jedzeniem, z większym prawdopodobieństwem będzie w przyszłości jadło gdy nie będzie głodne, jego wybory będą bardziej obfitowały w mniej zdrowe za to bardziej bogate w kalorie wybory, a to prowadzi sami wiemy gdzie.
Z drugiej strony autorzy wskazują, że pobłażliwe podejście, kiedy dziecko może jeść co tylko chce i kiedy tylko chce również nie jest optymalne, bo nie wyznacza dziecku granic w ramach, których rozwijają się dobre nawyki żywieniowe, a badania łączą takie pobłażliwe podejście z większym ryzykiem nadwagi i otyłości.
Co mają więc zrobić biedni rodziciele? Znaleźć złoty środek oraz równowagę, a co myśleliście heheheh.
Na szczęście ziomki z AHA są uprzejme i wspominają też, że istnieją udowodnione naukowo strategie, które mogą wspierać rodziców w tym trudnym okresie niejadkowstwa/neofobii. Pisałam już o nich w tym poście (klik), ale w skrócie chodzi przede wszystkim o:
– wielokrotną ekspozycję – zaproponowanie dziecku 1, 2, 5 czy nawet 10 razy nowego, fajnego produktu (vide rzodkiewki czy czego tam) nie wystarczy do uznania, że dziecko tego nie lubi, bo przecież odmówiło zjedzenia. Dziecko potrzebuje wielokrotnej, regularnej ekspozycji na danych produkt by przełamać niechęć. Nie zmuszamy, nie mówimy no zjedz, ale dajmy jako opcję do wyboru i spokojnie, bez presji obserwujemy – takie podejście zwiększa szanse na to, że dziecko w końcu spróbuje i się przekona czy tego rzeczywiście nie lubi czy może jednak polubi.
– modelowanie zdrowych wyborów i nawyków przez innych członków rodziny – to przede wszystkim my sami mamy się entuzjastycznie zachwycać warzywami, owocami, pełnoziarnistymi produktami i innymi takimi jeśli chcemy by dziecko zauważyło, że to fajne. Jeśli mówimy z błogim wyrazem na licu „mmmm jaka orgia smaków” przy szamaniu cukierków, ale przy jedzeniu rzodkiewki wykręca nam mordę z odrazy, to warto przemyśleć zmianę strategii 😉 to też się łączy z punktem poprzednim – gdy oferujemy jakąś opcję do wyboru to sami ją przy tym też wybierzmy
To za co ich natomiast najbardziej kocham w tym stanowisku to pisanie wprost o tym, że dzieci są różne i nie istnieją uniwersalne strategie działające tak samo na wszystkie dzieci, dlatego rodzice nie powinni czuć się zestresowani i winni zachowaniom żywieniowym swoich dzieci gdy robią co mogą by stworzyć zdrowe środowisko żywieniowe, a dziecko i tak pozostaje przy swoim. Porzucenie poczucia winy jakie towarzyszy niektórym opiekunom gdy ich podopieczny nie je zgodnie z ich wizją dobrych zachowań żywieniowych może bowiem sprawić, że relacja dziecko-opiekun tworząca się wokół jedzenia będzie bardziej partnerska i responsywna. Dzieci są różne, mają różne preferencje i tendencje – dlatego zamiast nadmiernie skupiać się na pojedynczych, indywidualnych decyzjach i wyborach dziecka, lepiej skupić się na tworzeniu środowiska, które zapewni ekspozycję na zróżnicowane, zdrowe i odżywcze produkty.
Czyli według mnie można to interpretować tak, że jeśli oferujecie fajne, zdrowe, różnorodne opcje i wspieracie dobre nawyki, ale dziecko ma etap na którym wybiera z tego np. głównie makaron i ogóra, a olewa jarmuż blanszowany w szparagach to się nie biczujcie, że jesteście do bani. Jako dorosły niejadek, a także mama niejadka i to takiego mocno-mocno wiem niestety, że bardzo łatwo jest się tu wpędzić w podłe samopoczucie i poczucie winy jak stąd na biegun. Artykuły typu „moje dziecko nie jest niejadkiem bo zawsze dbałam/em o to jak je i do tego nie dopuściłam” w kręceniu tego bicza wybornie pomagają, a takich niestety sporo. Dlatego oferujmy zdrowe, stwarzajmy opcje, eksponujmy na nowe zdrowe, sami jedzmy dobrze, zdrowo i świadomie, konsultujmy się ze specjalistami, ale nie spinamy się, że jesteśmy do bani, bo nasze małe dziecko mimo wszystko podchodzi do jedzenia bardziej wybiórczo niźli dzieci z instagrama wżerające jarmuż w kabaczku na śniadanie.
W komunikacie swym AHA punktuje też, że aby wspierać zdrowe wybory żywieniowe dzieci rodzice/ opiekunowie powinni:
- zapewnić odpowiedni harmonogram posiłków (w tym również przekąsek)
- pozwolić dzieciom na wybranie tego co mają ochotę zjeść z oferowanej palety zdrowych opcji
- proponować zdrowe i/lub nowe produkty obok tych, które dziecko już zna i lubi (np. dorzucić do nowości znany i lubiany sos)
- samemu podczas posiłków z dzieckiem regularnie zjadać nowe, zdrowe produkty i okazywać radochę z tej konsumpcji 🙂
- zwracać uwagę na werbalne i niewerbalne sygnały wysyłane przez dziecko związane z jego uczuciem głodu i sytości
- unikać wywierania na dziecku presji by zjadło więcej niż ma ochotę zjeść
Nie wiem, jak wam, ale mnie się to bardzo podoba, jest to dla mnie podejście realne, niewydumane i przede wszystkim wspiera rodziców.
No i fajnie dostać kolejny dowód na to, że słusznie mną telepie jak słyszę o tym, że dzieci muszą wymieść wszystko z talerzyka i zjeść jeszcze za ciocię, babcie i sąsiada spod piątki, bo jak nie to będzie im smutno albo nie dostaną nagrody jak te dzieci, które „ładnie zjadły wszystko”. Szkoda, że o tym, że dziecku będzie smutno jak nie będzie umiało rozpoznać kiedy jego organizm potrzebuje jedzenia, a kiedy jest pełny to jakoś nikt nie pomyśli.
Pamiętajmy przy tym, że jak każde stanowisko czy komunikat również i ten odnosi się do zdrowych dzieci, które nie prezentują żadnych problemów, nie odstają mocno z wagą czy jakimkolwiek innym parametrem od przyjętej dla ich wieku i płci normy i nie budzą wątpliwości w oczach specjalistów, którzy się nimi opiekują – gdy tak jak to wiadomo, że trzeba jakiś interwencji, ale to kiedy i jak leży w ocenie i gestii specjalisty. Specjalisty – nie babci, dziadka, cioci, sąsiada, opiekuna, pani czy innego losowego ludzia, którzy uważa, że dziecko nieładnie je bo nie zjadło całej porcji, którą ktoś nałożył mu na talerz i dlatego wywiera na nim jakąś emocjonalną presję czy straszy karami lub kusi nagrodami.
Na podstawie – „Healthy eating behaviors in childhood may reduce the risk of adult obesity and heart disease” American Heart Association Scientific Statement
Marta
Zanim zaczelam rozszerzać dzieciecii dietę oczywiscie wzzystko to co tu napisano przyswoiłam i nawet się tego trzymamy(!) jest jedno ale. Mimo trwajacej juz dwa lata ekspozycji na warzywa nie mozemy ich przemycić w kawałkach. Na poczatku rozszerzania diety owszem, były jedzone rzodkieweczki, ogóreczki, fasolka szparagowa, brokuł … Ale aktualnie choc do każdej kanapki pojawia sie paleta warzyw nic nie zostaje nawet oblizane. Nie denerwujemy sie tym i nie bluznimy przy dziecku ale mit o wielokrotnej ekspozycji to kiszka – nie spradza sie to u nas. Jak żyć? Wszystkie warzywa są musza byc ukryte. Jedynie szpinak przechodzi w kazdej postaci. Nie walczymy ale wciaz oferujemy warzywka z coraz mniejszym entuzjazmem. Pociesza nas jedynie fakt, ze dziecko z radością spiewa piosenkę „odzywiaj sie zdrowo, nie daj sie chorobom….”
Justyna
I właśnie przestałam mieć wyrzuty sumienia że od tygodnia codziennie jemy naleśniki :-p miło że są nowe wpisy bo nudno mi było na tym macierzyńskim. Ciekawe czy są jakieś badania na temat tego czy to kiedy dziecko zaczyna odróżniać cyferki i literki wpływa na jego późniejsze radzenie sobie w szkole… Bo wszyscy susza mi głowę jak to moja 5 latka może nie znać całego alfabetu i wszystkich cyfr… Może nie zostanie analfabetką do końca życia 😛
Aliy
Potrzebowałam tego przypomnienia żeby walczyć dalej z dziadkowo- babcinym „zjedz mięsko… „Itp.
Mam troje dzieci, dwoje to na pewno nie łasuchy ale w normie jedzeniowej i wagowej a trzeci tragiczny niejadek. Kierowany z tego powodu do szpitala. Czy są jakieś zalecenia dla takich dzieci? Lekarz kazał wciskać siłą, jak? Czy to nie błędne koło? Co robić?
Gosia z Gosia i Jerzy
Tak, nie powinno się zmuszać dzieci do jedzenia, to powoduje zaburzenia w odżywianiu w przyszłości. Niektórym ciężko to zrozumieć. Zdarzały nam się takie sytuacje, gdzie musieliśmy interweniować. Na przykład w przedszkolu nauczycielka organizowała zabawę przy obiedzie, kto pierwszy zje zupę i dzieci dostawały naklejki w nagrodę.
Trzeba też dawać samemu przykład jedząc zdrowe produkty. To co jedzą rodzice, będą jeść też dzieci. Jeżeli chcemy, żeby dziecko jadło warzywa, jedzmy je sami. Nie chcemy, żeby jadło słodycze, nie trzymajmy ich w domu i nie jedzmy ich sami.
mayaxandra
1. Starsza miała równo rok, kiedy przez miesiąc jadła tylko białe rzeczy….. talerz wygladał blado, ale skoro jabłka na parze wg niej świetnie pasowały do kalafiona z ziemniakami i białego sera? Kim jestem, żeby mówić dziecku, że nie ma racji?
Aha, banan jest biały 🙂
2. Ja nie chcę wywierać presji, ale kiedy pytam młodsze dziecię (2,5 lat) czy już zjadło i można zabrać talerz, zawsze wraca i najczęściej kończy jedzenie. Trudno mu się chyba skupić na zjedzeniu wszystkiego za jednym podejściem, świat wzywa 🙂
Julia
Nie wiem. Czyli jeśli 3,5 latek przez cały dzień nie je prawie nic, bo „nie jest głodny”, a potem wieczorem nagle jest głodny tak bardzo, że zjada po kolei wszystkie zaległe posiłki (i płacze, jeśli mówię, że może już wystarczy) i potem boli go w nocy brzuch z przejedzenia, to to jest ok i jako rodzic mam mu na to pozwalać? Coś mi się nie wydaje.
Marcin
Władza vs wsparcie. Trudny temat.