Informacja, czyli jak zachęcić dziecko do zdrowego jedzenia.

Ci z was, którzy są tu przez zasiedzenie od lat wielu albo ci którzy się nudzą i przeczytali całego blogaska wiedzą zapewne, że Pierworodna przez pierwsze 5 lat swojego życia była niejadkiem totalnym. Jadła w kółko kilka (dosłownie) produktów na krzyż i gardziła jakąkolwiek nowością. Jadła też mało i generalnie próby nakarmienia jej czymkolwiek innym niż bułką, suchym makaronem, ogórkiem albo rosołem kończyły się takim samym sukcesem jak próby nakarmienia mnie jarmużem. Teraz jest lepiej, ale wciąż je jednak dość wybiórczo – w przeciwieństwie do braci, którzy w jedzeniu kierują się zasadą „nieważne co, ważne że dużo”. I choć czasem przewracam oczami gdy chłopcy domagają się kolejnego posiłku mimo że 3 minuty wcześniej skończyli poprzedni, to i tak nie może się to w żadnym wypadku równać z frustracją jaką generowała niejadkowość Pierworodnej. Bo kto nie miał w domu dziecka, które naprawdę nie je ten generalnie nie wie z czym to się nomen omen je.

I żeby było śmieszniej mówię to ja – dorosły niejadek, więc wiem jak to jest być bardzo wybiórczym w kwestiach jedzeniowych i niby to moje dziecko rozumiałam, ale i tak generowało to masę stresu, bo w końcu matką jestem i powinnam zadbać o jej żywienie i nawyki żywieniowe, nie? Zwłaszcza jak się idzie do lekarza, a ten marudzi, że chude to takie i nie przybiera za bardzo i w ogóle co ona je – rybki jakieś, strączki może, kasze zdrowe? Otóż bułkę je, odpowiadasz, a lekarz paczy… 😉

Dlatego mimo że ten najtrudniejszy etap już za nami to i tak śledzę z ciekawością wszelkie dostępne na ten temat nowinki, bo wiem że wielu rodziców zastanawia się co zrobić by przekonać dziecko do zdrowego jedzenia. Jedną z takich znanych już wam zapewne metod, która przejawia się dość regularnie w badaniach jest metoda wielokrotnej ekspozycji. Zaobserwowano bowiem, że dzieciaki często dopiero po wielokrotnych propozycjach zjedzenia czegoś nowego zaczynały to postrzegać jako coś jadalnego i próbowały jak smakuje. Nie chodzi przy tym oczywiście o nachalne oferowanie i mówienie zjedz, zjedz, zjedz, bo jak nie to nie odejdziesz od stołu, ale np. stawianie na stole lub kładzenie małej ilości na talerzu i zostawienie dziecku wyboru czy zje czy nie. I to nie dwa, trzy razy i uznanie, że „on/ona tego nie lubi” tylko wielokrotne podchodzenie do tematu.

Tymczasem w nowym badaniu, naukowcy postanowili pójść o krok dalej tzn. do wielokrotnej ekspozycji dorzucili… rozmowę. W badaniu tym udział wzięło niemalże 90 dzieciaków w wieku od 3 do 6 lat, które to dzieciaki zostały poproszone o wskazanie jak bardzo lubią/nie lubią

– pomidorów

– papryki

– komosy ryżowej

– soczewicy

Następnie badacze przez 6 tygodni z częstotliwością przynajmniej 2 razy w tygodniu oferowali każdemu z dzieci, dwa z wyżej wymienionych produktów, które dziecię wskazało jako te najmniej lubiane. Co ważne jeden z tych produktów był oferowany ot tak bez żadnej pogadanki (ale regularnie i wielokrotnie zgodnie z metodą wielokrotnej ekspozycji), zaś przy oferowaniu drugiego badacze dawali dziecku krótką i adekwatną do wieku informację na temat tego jakie korzyści może uzyskać jeżeli zje dany produkt. Nie chodzi przy tym o korzyści typu jak zjesz pomidorka to dostaniesz cukierka albo bajkę, tylko o realne i potwierdzone korzyści dla jego organizmu.

I tak na przykład propozycji skosztowania soczewicy towarzyszyły np. słowa „soczewica ma dużo białka, a ono pomoże Ci urosnąć i być szybszym” albo „pomidory to warzywo, a warzywa pomagają nam w byciu zdrowym” albo „produkty z pełnych ziaren zbóż pomogą ci biegać szybko i skakać wysoko”.

Miesiąc po zakończeniu procedury badacze wrócili do dzieci by sprawdzić ile danego produktu zjadają i okazało się, że dzieciory zjadały średnio dwa razy więcej tego produktu, który oferowano im wraz z wyjaśnieniem jego właściwości, niż tego który był oferowany regularnie, ale bez żadnej pogadanki. Badacze zasugerowali więc, że być może warto dołączyć do regularnej ekspozycji dostosowane do wieku berbecia informacje na temat właściwości danego produktu, zwłaszcza w przypadku nowych produktów, których dziecko samo z siebie raczej nie będzie chciało nawet spróbować. Przy czym wszystko to na luzie i bez spiny, a nie nachalne „żryj, bo bez tego zemrzesz, ale przed śmiercią nie odejdziesz od stołu” 😉

Spróbować więc chyba warto, ja sama intuicyjnie jeszcze zanim pojawiło się to badanie wprowadziłam u nas w domu taką strategię i to naprawdę pomogło. To zresztą dość logiczne, bo gdyby mi ktoś mówił, że mam jeść przykładowo brokuła argumentując to tylko tym, że mam zjeść warzywka, to też bym nie była ukontentowana, bo niby czemu mam zjeść warzywka, a nie sam makaron, który bardzo lubię? Samo określenie, że to jest zdrowe też jest myślę dla dziecka enigmatyczne. Bo co z tego że brokuł jest zdrowy, ja też jestem przecież zdrowy – nie mam kataru, kaszlu, ani gorączki to no co mi ten brokuł, kiedy jest makaron? A przynajmniej tak sobie myślę, bo ja mam 34 lata i gdybym nie wiedziała czemu ten brokuł jest spoko to zdecydowanie wolałabym się skupić na samym makaronie i bułeczce z masłem. Jak widzicie nie tylko mentalnie mam dwa latka, ale i żywieniowo 🙂

Czy wasze dziecię się w ten sposób do czegoś przekona czy owszem nie – nie wie nikt. Ale wydaje mi się że dorzucając jedno zdanie podczas obiadu niczego nie stracicie, a i wy i dziecie zyskujecie świadomość. Jeśli nie macie pomysłu na to skąd brać informacje o tym co w danym produkcie siedzi, to u nas już od lat hitem jest książka Przekroje Warzywa i Owoce, o której pisałam TU. Jeśli znacie podobne książki albo materiały – dajcie proszę znać, i ja, i inni chętnie poznamy coś nowego.

Lanigan i wsp., 2019. Child-Centered Nutrition Phrases Plus Repeated Exposure Increase Preschoolers’ Consumption of Healthful Foods

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

13 komentarzy

  • Odpowiedz 22 maja, 2019

    Paulina Lisiak

    O widzisz. A my robimy zawsze pogadankę, ale tej wielokrotnej ekspozycji u nas brak ??. Muszę wypróbować. Jak zwykle super wpis.

  • Odpowiedz 23 maja, 2019

    Marta_wu

    Nie jestem przekonana czy wielokrotne ekspozycja rzeczywiście działa – moje dziecko od początku rozszerzania diety (a ma już 1,5 roku) do każdej kolacji/śniadania, w którym występuje jakaś kanapeczka dorzucam pomidorki, ogórka oraz rzodkiewkę. I co? I nic. Dorzucam czasem jakieś teksty do tych warzywek ale spróbuję jakoś wzmocnić ten przekaż i zobaczymy czy wzbudzi to jakieś zainteresowanie.

  • Odpowiedz 23 maja, 2019

    Lidia

    ja spotkałam się z taką książką http://lubimyczytac.pl/ksiazka/102479/gratka-dla-malego-niejadka
    ale nie widziałam jej, więc nie wiem na ile jest skuteczzna

  • Odpowiedz 23 maja, 2019

    Ana

    Ja już dawno to zaobserwowałam na swoim dziecku. Tez czytamy przekroje i rozmawiamy o tym, w czym nam pomagają poszczególne składniki posiłku. I to się świetnie sprawdza, moje dziecko próbuje wszystkiego co ma na talerzu. Ale tez jak mówi ze mu nie smakuje to go nie zmuszam. Choć jak mówi ze smakuje średnio to po przedstawieniu wpływu na jego organizm zazwyczaj decyduje się zjeść 😉

  • Odpowiedz 23 maja, 2019

    Bacha (Grzegorz Bączek)

    Musi to być prawda… Im starsze, tym bardziej racjonalne argumenty do nich trafiają… (Jak się normalnie rozwijają, oczywiście.)

  • Odpowiedz 23 maja, 2019

    Mel (l. 27)

    Bardzo ciekawie piszesz! 🙂 U mnie metoda ekspozycji zaczęła się całkiem nieświadomie. Otóż po ciąży, moje ciało zaczęło się sypać zdrowotnie, zaczęłam pracę z dietetykiem, zaczęłam jeść MNÓSTWO zdrowej żywności i pochłaniać ogrom warzyw. Moja córka na półtora roku życia, zaczęła COŚ jeść, do tego czasu żywiła się przez całą dobę tylko Nutramigenem, kilkoma sztukami makaronu i jagodami. Zaszłam w drugą ciążę i ponownie pochłonął mnie wilczy głód na produkty przetworzone. Teraz 6 miesiecy po drugim porodzie, wróciłam do dobrych nawyków racjonalnego odżywiania. W KAŻDYM z moich posiłków pojawiają się pomidory, ogórki kiszone i marchewka. To wszystko to, czego moja córka nie lubiła. Dopiero teraz, po 2 miesiącach, gdy zaczęło się od dotknięcia ogórka, polizania pomidora i ugryzienia marchewki, nagle moja chuda alergiczka córa, KRADNIE^^ mi to wszystko z talerza. I tak, zupełnie bez presji, zaczęła jeść podstawowe w diecie warzywa. Moje wnioski? To co Ty REGULARNIE jesz, to w końcu KIEDYŚ zje Twoje dziecko.. czy to po tygodniu czy 2 latach.

    Był czas, że w trakcie mojej drugiej ciąży znów nie jadła nic (miała wtedy 2 lata), i owszem – karmiłam ją samymi ciastkami. I o dziwo, (nie doradzam, wręcz uważam że to było niemądre z mojej strony), ale tak rozkręciła sobie apetyt, że po schowaniu słodyczy i 3 dniach spazmu, zaczęła jeść to co z lodówki a nie z szafki.

  • Odpowiedz 23 maja, 2019

    Dominika

    A mnie zastanawia dlaczego dzieci stają się coraz bardziej wybredne z wiekiem. Jak moja córka była niemowlakiem to bardzo ostrożnie rozszerzałam jej dietę. Jadła bardzo dużo warzyw i owoców, pieczywo pełnoziarniste itd. Nigdy nie zmuszałam jej do jedzenia. Teraz ma 3 lata i jesteśmy na etapie: sucha bułka, rosół i parówki i najlepiej nic więcej. Są jakieś badania na ten temat?

    • Odpowiedz 7 czerwca, 2019

      dAnka

      u nas to samo… jako 1-2 latka jadła wszystko! dynia, szpinak, groszek, wszystkie warzywa, kaszę jaglana itd. wciągała jak odkurzacz! a teraz 3,5l. i tylko parówki, suchy chleb z żółtym serem, rosół, pomidorowa i mięsko. duuużo mięska. i ja się pytam czemu??

  • Odpowiedz 24 maja, 2019

    Ewa

    A to nie jest tak, że rodzic wybiera co dziecko je, a dziecko decyduje czy i ile zje? Zawsze wydaje mi się to dziwne jak rodzice mówią że dziecko je tylko np. pomidorową i racuchy i nic więcej. Przecież to oznacza, że ten rodzic przystosował się do zasad stworzonych przez dziecko(!) i wciąż mu robi te dania, które dziecko chce jeść. Może trzeba spróbować zastosować metodę, pt: tu jest obiad, jak chcesz to jedz, jak nie, to idź się pobaw, ale następny posiłek za 3h. I jak później dziecko marudzi po godzinie, że jest głodne to trudno. Jemu krzywda się nie stanie jak będzie mieć jeden dzień przerwę między posiłkami ciut większą, a może się nauczy, że między posiłkami, nie ma żadnych biszkopcików, chlebków itp. tylko trzeba jeść to, co rodzice dają o określonej porze. Pewnie na każde dziecko taka metoda nie zadziała, ale myślę że konsekwencja w tym przypadku jest kluczowa i może nam tylko pomóc. (U mnie się sprawdziła taka metoda)
    A druga sprawa, to czy ktoś się kiedyś zastanawiał nad odwrotnym problemem? Jak dziecko chce jeść non stop? I trzeba mu ograniczać porcje, a ono potrafi 15 min po dużym obiedzie zrobić awanturę, że ono chce jeszcze? Dodam, że dziecko jest małe (4 lata, ale problem jest ten sam od czasu gdy zaczęło jeść stałe pokarmy). Wszyscy mówią że „ale masz super, że chce jeść! Nie wybrzydza, tylko ładnie je.”, a dla mnie to mega duży problem:/

  • Bardzo ciekawe wskazówki 🙂 To niezwykle istotne żeby zdrowe nawyki kształtować już od najmłodszych lat. Im później zaczniemy, tym trudniej będzie coś zmienić…

  • Odpowiedz 11 czerwca, 2019

    Algo

    Kupiłam „Przekroje Warzywa i owoce” bez większego przekonania i zdziwiłam się jak bardzo ją 4 latka polubiła. Najbardziej lubi błonnik i ciągle pyta czy w tym co je jest błonnik. A superbohaterem jest witamina K, bo robi strupki ?
    Co do jedzenia to córka jadła chętnie wszystko, kasze, warzywa, a im starasza tym więcej produktów odrzuca. To też jest męczące.

  • Odpowiedz 9 września, 2019

    Mariolka

    Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że taka strategia naprawdę działa. Z tymże, ja zawsze staram się przeprowadzić zdecydowanie dłuższy wywiad. Rozmawiamy przy obiedzie o smakach, a sam posiłek – jest pewnego rodzaju nauką.

    Niesie to za sobą pewne konsekwencje – zakupy w sklepie z dzieckiem są wykluczone, bo moja mała gaduła – chciałaby poznać wszystko na temat każdego produktu. 🙂 Ma to jednak swoje plusy – nie ma w domu produktów, których nie lubi „bo nie”. Jeśli coś nie smakuje, to wiem, że naprawdę i nie jest to żaden wymysł.

    Polecam taką „celebrację” każdego posiłku. Działa.

  • Odpowiedz 12 listopada, 2019

    Julianna

    Tak jak piszesz, nie jest to proste, ale osiągalne. Kiedy u nas na stałe miały zagościć kaszki bio od Helpy, to nieźle się musiałam natrudzić, by synowie w ogóle chcieli ich spróbować, mimo że z różdżkami smaku są naprawdę dobre. Często teraz z nimi je zjadam i nie mamy już problemów z ich smakowaniem. Tylko musiałam wymyślić historyjkę no i sama pozwolić dzieciom na „mieszanie mikstur owocowych” . Wtedy to nie ma problemu, zjadają całą porcję ze smakiem.

Leave a Reply