„Czytaj dziecku każdego dnia, jest to szalenie ważne dla jego rozwoju!” to bardzo rozpowszechnione komunikaty, które docierają do rodziców. Trudno odmówić temu racji, bo wiemy, że czytanie faktycznie jest rozwijającą aktywnością, ot choćby w zakresie budowania słownictwa. Rodzice wiedzą więc, że czytanie jest ważne. I zwykle starają się czytać. Problem pojawia się gdy dzieci nie chcą.
Bo tak to już jest w rodzicielstwie, że dość szybko przekonujemy się, że chcieć i planować to my se możemy, a dziecko to wszystko zweryfikuje. Na przykład kiedy zacznie rzucać książkami zamiast ich z rozkoszą słuchać, będzie wyrywać się lub książkę z naszej ręki gdy chcemy usiąść i poczytać albo oleje nas na pełnej i kiedy my będziemy zdzierać gardło na frapującą opowieść dla przedszkolaków, co bestsellerem bestsellerów jest i pół internetu zarzekało się jakiż to hit, to dzieć pokaże nam zadek i pójdzie się bawić, mówiąc, że to nudne.
Nie dziwi więc, że co jakiś czas dostaję od podłamanych rodziców wiadomości, które można streścić do:
A co ja mam zrobić skoro moje dziecko nienawidzi czytania?
Zwykle proponuję cierpliwość, szukanie lektur, które mają większy potencjał na zainteresowanie gagatka (dobrym pomysłem jest zapisanie się do biblioteki, wyrobienie swojej karty, bo cała otoczka poszukiwania książki może zwiększyć atrakcyjność czytania, łatwiej też w ten sposób znaleźć coś co trafia do dzieciny) albo wykorzystanie tego co dzieje się w treści do zajęcia ancymona, któremu po prostu trudno spokojnie wysiedzieć (np. jeśli bohater spotyka żabkę to my sobie spokojnie czytamy na głos na kanapie, a dziecko angażujemy, prosząc by kiedy my czytamy o żabce poskakało trochę jak rzeczony płaz) i generalnie podsuwam inne tego typu pomysły.
Dziś jednak przychodzę z analizą, która miała na celu zbadanie całego szeregu kwestii związanych z czytaniem małym dzieciom, ale jeden z jego elementów można – w mojej opinii – śmiało wykorzystać jako wspierającą alternatywę gdy nasze dziecko, mimo naszych starań, gardzi czytaniem bardziej niż przykładowo ja jarmużem. A wiedzieć musicie, że jarmużu kijem nie tknę.
W badaniu tym ludzie nauki z Dani i oczywiście Hameryki 😉 połączyli swe siły i przyjrzeli się dzieciakom w wieku 3-5 lat i ich rodzicom w trakcie wspólnych aktywności. Aktywnościami tymi były:
- wspólna zabawa klockami
- wspólne czytanie książeczki obrazkowej (tak to też jest w tym wieku czytanie, bo wprowadza nowe słowa, wskazuje nowe tematy do rozmowy itd.)
- rozmowa wspominkowa o przeszłych wydarzeniach (np. wakacjach, urodzinach, wizytach w parku itd.)
W trakcie tych aktywności autorzy analizowali komunikacje w naszych parach i wyszło im, że takie wspominkowe rozmowy były w części elementów porównywalne z czytaniem książek jeśli chodzi o aspekty związane z rozwojem mowy malucha. Powodowały one bowiem, że rodzice musieli wywalać z siebie mowę o całkiem wysokiej jakości i bardziej złożoną pod względem gramatycznym. Wspomnienia były podobne do czytania także w tym elemencie, że rodzice rzadziej niż np. podczas zabawy wydawali dziecku instrukcje czy polecenia, a częściej zadawali pytania w stylu: kto, co, gdzie, dlaczego, jak – które to pytania są bardzo przydatne w tworzeniu fundamentu rozwoju języka. W trakcie czytania książeczek sięgamy po nie całkiem naturalnie pytając np. o to co robi kotek na obrazku albo wracając do poprzednich wydarzeń (Pamiętasz od kogo Bobo dostał ten samolot?). A w takich konwersacjach kryje się jeden z elementów wartości językowej czytania.
Co więcej w trakcie wspominkowych rozmów rodzice częściej rozwijali wypowiedzi dziecka. W porównaniu do zabawy klockami zarówno takie rozmowy, jak i przeglądanie książeczek zwiększały też bogactwo leksykalne języka używanego przez rodzica.
Nie powinno to jakoś dziwić, bo choć jasnym jest, że zabawa klockami ma masę plusów i korzyści to opiera się na nieco innym mechanizmie niż interakcje słowne. Nie oznacza to też w żadnym wypadku, że wartość płynąca z czytania jest przeceniana i przereklamowana, bo interakcja rodzic-dziecko-książka nadal będzie miała właściwe tylko sobie elementy i niezmiennie warto próbować do niej zachęcać. Niemniej jeśli wasze dziecko jest jednym z tych, które do książki jak do jeża, to być może świadomość, że takimi wspominkowymi rozmowami również możecie się podpierać by tworzyć bogatsze ramy językowe, trochę was podbuduje w tym trudnym życiu rodzica, od którego ciągle wszyscy czegoś chcą.
To jest tym fajniejsze, że takie rozmowy można prowadzić po prostu przy okazji – w drodze do przedszkola, w korku na basen, w trakcie weekendowych zakupów – nie trzeba na nie rezerwować jakiegoś specjalnego czasu, więc niezależnie od tego czy mamy dziecko typu „Poczytasz mi?” czy typu „Książki? A dajcie spokój kto to widział!!!” to gdy nam się akurat przypomni, a nie będziemy mieli pomysłu na inne aktywności – zawsze można powspominać minione wydarzenia i się przy tym radośnie pośmiać.
Ach gdyby ktoś potrzebował technikaliów to w w kategorii wspominki rodzice uczestniczący w badaniu dostawali od badaczy następujący komunikat: „Chcielibyśmy żebyście porozmawiali o jakimś konkretnym wydarzeniu w którym uczestniczyliście razem z dzieckiem. Byście porozmawiali o czasie spędzonym razem w parku, w lesie, na plaży albo innym tego typu.”
Hoff i wsp. 2024. Context and education affect the quality of parents’ speech to children plus materiały prasowe Florida Atlantic University.