Prawa rodzica w starciu z służbą zdrowia – część I

Jak pewnie zauważyliście ostatnio wpisy pojawiają się rzadziej – za parę dni wrócimy do regularnych notek naukowych, niemniej zanim to nastąpi chcemy przybliżyć Wam prawa pacjenta – co związane jest przede wszystkim z ostatnimi dyskusjami na naszym profilu na Facebooku.

Bo wiecie co jest najlepsze w blogowaniu?

Właśnie te interakcje z Wami – czytelnikami – wasze komentarze i maile. Czasem inspirujące i motywujące, czasem zabawne, czasem wzruszające, a czasem po prostu smutne. Te ostatnie pojawiają się najczęściej w kontekście waszych kontaktów z służbą zdrowia, czyli porodów albo pobytów dziecka w szpitalu. Wasze historie przerażają i bulwersują nas tym bardziej, że same jesteśmy przedstawicielkami służby zdrowia.

To ważne bo owszem ze strony zawodowej wiemy, że czasami są takie sytuacje kiedy pewnych rzeczy nie możemy  zrobić. Na trakcie porodowym czasami rodzina kobiety rodzącej ma żądania, których nie możemy spełnić bo byłoby to np. niebezpieczne dla dziecka i matki. Czasami pewne kwestie są niemożliwe z powodów medycznych bądź logistycznych, ale nawet to nie zwalnia personelu z poszanowania rodziców i ich praw.

No właśnie – praw. Wielu z nas nie jest świadomych tego jakie ma prawa. Wielu nie wie co zrobić gdy przedstawiciele służby zdrowia ich nie respektują. Na szczęście Wirgiliusz jest z prawem bardzo na Ty więc raz na jakiś czas postaramy się opublikować wpis o prawach rodzica w starciu z służbą zdrowia. Dziś pierwszy z nich – rozprawimy się w nim z następującymi pytaniami:

  • czy rodząca może domagać się zmiany lekarza/położnej w tracie porodu?
  • czy można gdzieś zgłaszać nieprawidłowości związane z udzielanymi świadczeniami/naruszeniami praw pacjenta (rodzica)?

Czemu akurat takie kwestie? Bo wiążą się z historią naszej czytelniczki. Historią, która nas wzburzyła. Historią, które możecie sami przeczytać bowiem Sylwia – jej bohaterka zgodziła się ją dla nas opisać i podzielić z Wami na łamach naszego bloga.

Historia Sylwii zaczyna się w 2004 roku kiedy to na świat przychodzi jej pierwsze dziecko. Poród kończy się nagłym cięciem cesarskim. Pięć lat później Sylwia ponownie jest w ciąży – niestety podczas USG w 12 tygodniu Sylwia słyszy „bardzo mi przykro, ale nie słyszę serca, nie pracuje.” W 2011 roku po długich staraniach i leczeniu endokrynologicznym Sylwia zachodzi w trzecią ciąże. Radość znów nie trwa długo – okazuje się, że to ciąża pozamaciczna. Personel szpitala w którym przeprowadzany jest zabieg odziera Sylwię z godności i marzeń. Co więcej zabieg zostaje przeprowadzony nieprawidłowo w związku z czym po kilku dniach Sylwia musi wrócić do szpitala i ponownie zmierzyć się  z nieprzyjaznym personelem. Kilka miesięcy po tych wydarzenia Sylwia zaczyna szukać pomocy specjalistów aż w końcu decyduje się na skorzystanie z metody in vitro. Resztę historii opowie Wam już Sylwia:

„Jestem w ciąży! Co dwa dni musimy jeździć na pobranie, żeby pilnować czy HCG prawidłowo przyrasta. Jest dobrze. Na USG miesiąc po zabiegu są widoczne dwa czarne punkty – bliźniaki. W 8 tygodniu znowu plamienie. Boję się bo wiem czym to grozi. USG wykazuje, że nic się nie dzieje. Tydzień później kolejny alarm. Na USG widać, że jeden zarodek przestał się rozwijać, drugi jeszcze jest. Taka zabawa trwa do 15 tygodnia, potem chwila spokoju. Prowadzę domowy tryb życia, dużo leżę. W 18tygodniu pojechałam do pracy (pracuję w aptece w szpitalu dziecięcym), pogratulować koleżance, że urodziła jej się wnuczka. Nagle czuję, że coś jest nie tak. Idę do łazienki. Krew. Obok apteki jest przychodnia ginekologiczna, lekarki robią USG.

– Dziecko żyje, ale jest krwotok w macicy. Proszę wezwać pogotowie i do szpitala.

Moja mama (jest ze mną na USG, bo była w aptece) płacze ze szczęścia i strachu. Mąż w 10 już po mnie przyjechał. Wzywają karetkę. Przyjechali natychmiast. Ratownik mnie zagaduje, jest przesympatyczny i opanowany, dzięki niemu droga do szpitala trwa dla mnie kilka sekund. Kładą mnie na oddział. Lekarka mnie pyta czy zdaję sobie sprawę, że tak małych dzieci nie da się uratować? Nie chcę o tym słyszeć. Synek się wierci (czuję go od 16 tygodnia), wiem że damy radę. Po tygodniu w szpitalu przestaję krwawić. Pękło jakieś naczynie, lekarze mówią że nie powinnam rodzić naturalnie. Mogę wracać do domu i leżeć. Wieczorem znowu krwotok, wracamy do szpitala. Nie ma dla mnie rozwiązania, mogę leżeć w domu, albo na oddziale, nic się nie da zrobić. Wracamy do domu. Moja mama się do nas przeprowadza. Przejmuje obowiązki nad Zuzią i domem. Ja leżę, mam milion wkładek koło siebie, basen na wypadek gdy nikogo nie było a ja bym potrzebowała.

Basen nie zdaje egzaminu, zostają mi pieluchy. Po miesiącu krwawienia zamieniają się w plamienia. Do domu przyjeżdża pielęgniarka na pobranie mi krwi do badań, robi to bezbólowo. Mam cukrzycę. Muszę zmienić dietę. Jedzenie zostawiają mi w pojemnikach przy łóżku, żeby nie wstawała. Mierzę poziom cukru, znowu igły! Myją mnie w łóżku.

W 34 tygodniu można powiedzieć, że wyszłam na prostą, nie mam krwawień, ani plamień. Mogę wstać. Ledwo stoję na nogach, mięśnie odmawiają współpracy. Mamy umówione USG. Synek rośnie zdrowo. Nasz lekarz nie jest nam w stanie pomoc z porodem w państwowym szpitalu, bo on tam tylko USG robi (chociaż na początku powiedział, że nie ma problemu). Możemy z nim urodzić w prywatnym szpitalu za 3000zł, ale jeżeli dziecko urodzi się wcześniej to Małego zabiorą na (tu padła nazwa szpitala, ale niestety nie możemy jej podać oficjalnie – przy. red) a ja będę w innym szpitalu.  Rezygnujemy z niego. Wraca do mojej lekarki ze znianwidzonego przez nas szpitala.
Niechętnie nas przyjmuje (prywatnie). Daje nam skierowanie na KTG, mamy zacząć jeździć do szpitala od następnego tygodnia. 1sze KTG wszystko jest w porządku. 2gie KTG wszystko super, lekarz nas pyta czy wiem jak chcemy rodzić, najlepiej żeby rodzić przez cesarkę po takich przejściach. Nam marzy się poród naturalny, bo nie mieliśmy takiej możliwości za pierwszym razem, bo to daje nam więcej możliwości bycia z Synkiem razem, daje mu to lepszy start.

36 tydzień, godzina 3:20 rano, odeszły mi wody. Cieszymy się jak dzieciaki, między nogami mam pompę wodną. To będzie nasz dzień. Jedziemy na (znów pada nazwa szpitala – wszystkie wydarzenia łączenie z tymi poprzedzającymi in vitro miały miejsce w tym samym warszawskim szpitalu), bo wcześniak. Muszę podpisać zgodę na nacięcie krocza. Pytam czy mogę odmówić – nie mogę. Z USG wynika że mały ma 2800g. Mogę rodzić naturalnie. Mamy dobry humor. Po 3 godzinach regularnych skurczy co 3 minuty, i po oksytocynie nic się nie mienia – główka wysoko, brak rozwarcia. Zabierają mnie na salę wieloosobową. Od 9 rano ból jest tak silny, że wyję z bólu, jestem jedyną rodzącą płaczącą i cierpiącą. Wszyscy patrzą na mnie jak na kosmitę. Dziewczyny z rozwarciami po kilka centymetrów zabierają na porody, tylko że one nie cierpią. Odwiedza na moja lekarka. Każe przestać mi histeryzować. Mówię, że coś jest chyba nie tak. Nie znam się. Dostaję gaz – nie pomaga! Wciągnęłam cała butlę i poza nawaleniem się jak ćpun, nie czuję się lepiej. O 14 zabierają mnie na pojedynczą salę. Ból jest nie do zniesienia, mogę tylko leżeć, nie jestem w stanie wstać. Pytam lekarza czy możemy się wypisać ze szpitala.

– Chyba was pojebało! Nikt was teraz nie wypuści, jesteście na nas skazani!

Pytam o cesarkę, mówię jaka jest historia ciąży, kilku lekarzy powiedziało, że powinnam mieć cięcie.
– To nie koncert życzeń. Każda chce cesarkę! – lekarz wychodzi.

O 16 położna, poza nami, zaczyna negocjować znieczulenie, rozwarcie 1-2cm, znieczulenie się nie należy (mąż podsłuchał rozmowę z lekarzem). Zrobiła mi już kilka masaży szyjki, ale nic się nie zmienia. Ja próbuję Małego wypchnąć z siebie. Dostaję do podpisania dokumenty niezbędne do znieczulenia. Czytam wszystko dokładnie, najbardziej skupiam się na działaniach niepożądanych i na igle w moim kręgosłupie. Boję się i odmawiam.

– Ty gówniaro, myślisz że nie mam co robić tylko siedzieć tu i z tobą dyskutować o znieczuleniu. Za godzinę będziesz mnie błagać, żebym ci je podał, ale ja tego nie zrobię, będę patrzył jak cierpisz.

Załamałam się jeszcze bardziej, chcę uciekać, ale nie ma dokąd. Po godzinie, ból jest tak wielki że przepraszam anestezjologa i zgadzam się na wkłucie. Mąż wie, że muszę strasznie cierpieć, skoro dam się ukłuć. Po 5 próbach mam to coś w kręgosłupie. 15 minut później mogę odetchnąć. Godzinę po znieczuleniu, ból wraca, każda kolejna dawka go nie zmniejsza. Znowu cierpię.

O 19 tętno synka zaczyna szaleć. Położna zmienia położenie pelot KTG, każe mężowi pilnować ich położenia. Tętno małemu szaleje, ale to wina męża, bo nie panuje nad pelotami. 23 podobno rozwarcie mam na 10cm, mogę rodzić, ale główka jest jakoś wysoko i coś z nią nie tak. Trzeba skonsultować. Przychodzi lekarka, bada mnie.
– Pewnie będziemy musieli zrobić cesarkę, ale musimy jeszcze poczekać, ona musi zadzwonić i skonsultować.
– Co konsultować! Chcecie czekać aż dziecku coś się stanie! – krzyczy mąż. Lekarka wychodzi na konsultację.
Cesarka. Nie chcę być przytomna. Błagam o pełną narkozę, jestem wykończona, boję się bólu, tego że będę coś czuła. Znowu dostaję „wiązankę miłości” od mojego anestezjologa. Położna mnie uspokaja i obiecuje, że nie będę nic czuła. Zgadzam się. Otwierają mnie. Słyszę:
– A co takiego dziwnego?
– Nie wiem. Wyjmuj młodego.
Pokazują mi synka, zapłakał. Badają go obok. Nie słyszę go już.
– Mamy problem! Wezwijcie neonatologa i inkubator!
Widzę jak ssakiem wyciągają mu krew z buzi. Zabierają go.
Lekarze mówią mężowi, że wszystko jest ok, tylko muszą go poobserwować. Pokazują mu dokumenty.
– Za oddychanie ma zero.
– Ale finalnie w 10 minucie już 2 punkty.
– Ale ma tam zera. Czy mogę zrobić zdjęcie tego dokumentu.
– Nie może pan!
– To jest dokument o stanie zdrowia mojego syna, a nie jakaś tajemnica. O ile wiem dokumentacja medyczna nie jest tajna.
– Ja muszę zapytać innego lekarza,
Przychodzi inna lekarka i każe mężowi iść do domu, bo poród się skończył i nie jest tu już potrzebny. Nic więcej się nie może dowiedzieć.

Synek leży na OIOMie w śpiączce przez tydzień. Umieramy ze strachu. Lekarze nas uspokajają, że będzie dobrze, że jest silny i wyjdzie z tego. Kiedy stan się poprawia przenoszą go na patologię noworodków. Możemy go w końcu przytulić, nie ma tych wszystkich rurek, sond, i innych maszyn. Pielęgniarki wspierają, pomagają. Lekarka prowadząca mówi, że szybko wrócimy do domu, że najgorsze minęło, ma tylko mały krwiak w wątrobie. Po tygodniu na patologii udaje mi się wybłagać, żebyśmy wyszli do domu. Lekarka ma pewne opory bo mały słabo przybiera na wadze i mało je. Obiecujemy stawiać się w poradni na badaniach na ważenia. Wypuszczają nas, mamy już umówioną wizytę o na patologii noworodka w innym szpitalu. W wypisie czytam o torbielach w głowie, nic o nich wcześniej nie wiedziałam.

W domu Tymon zajada się moim mlekiem i przybiera na wadze (kupiliśmy wagę). Dwa dni po wyjściu jesteśmy na umówionej wizycie w innym szpitalu. Okazuje się że mamy braki w dokumentacji. Dzwonię na oddział. Nasza pani doktor mówi, że te badania nie są nam potrzebne, a poza tym jeżeli dziecko jest wypisane w dobrym stanie to te badania są usuwane z bazy. Mówię, że to co do mnie mówi mija się z prawdą, bo są to podstawowe i standardowe badania, a poza tym dokumentację przechowuje się kilka lat, nie wolno jej kasować (zostałam przeszkolona na oddziale gdzie zawieźliśmy syna). Poinformowałam panią kto prosi o te badania. Lekarka słysząc nazwisko, informuje, że badania będą gotowe do odbioru po 16. Nie mam pewności, że te wyniki które dostałam należą do mojego syna. Wiem natomiast, że nie było tak różowo jak nam mówiono, mogło się to inaczej skończyć – tak mówi mi lekarka. Synek miał 6 torbieli w głowie, a krwiak na wątrobie to skutek źle zrobionego wkłucia i dojścia do żyły wątrobowej.

Zastanawialiśmy się czy nie złożyć skargi, ale na to podobno ma się 30dni, 15 już spędziłam w szpitalu, nie chcę marnować czasu na łażenie po prawnikach, NFZach, na pisanie pism z których i tak nic nie wyniknie. Nikt nie zostanie ukarany, nikt nas nie przeprosi (tak jak po tym co przeszłam wcześniej). Ciążą i poród kosztowały mnie masę mojego zdrowia. Nie wiem czy kiedyś przestanie to boleć, czy kiedyś przestanę płakać na widok krzywdzonego dziecka. Po 10 miesiącach, wielu badaniach, wizytach u neurologa, okulisty, ortopedy, rehabilitantów i innych specjalistów, udało się naprawić to co zostało mogłoby się nie wydarzyć gdyby wcześniej zrobiono cesarkę.”

….

To tylko jedna z historii jakimi się z nami dzielicie. Żeby było jasne – jest też masa pozytywnych wspaniałych historii w których wspominacie o świetnym personelu medycznym. Dlatego bardzo Was prosimy – nie patrzcie na całą grupę zawodową przez pryzmat takich historii jak tak wyżej przytoczona. W tym zawodzie – jak w każdym innym są ludzie i… ludzie. Jesteśmy przekonane, że znacznie więcej jest tych fajnych i empatycznych i mamy nadzieję, że tylko na takich będziecie trafiać na swojej drodze. Niemniej jeżeli będziecie mieli/mieliście pecha – to od czasu do czasu będziemy w dziale „medyczny niezbędnik rodzica” umieszczać odpowiedzi na Wasze pytania natury prawnej. Za odpowiedzi możecie podziękować panu adwokatowi Wirgiliuszowi.

W relacjach na linii lekarz – pacjent (rodzic) kluczowe znaczenie mają dwie regulacje prawne:

1. ustawa z dnia 5 grudnia 1996 r. o zawodach lekarza i lekarza dentysty (tekst jednolity: Dziennik Ustaw z 2011 r., nr 277, poz. 1634, z późn. zm.; zwana dalej: Ustawą lekarską – tekst dostępny na stronie polskiego Internetowego Systemu Aktów Prawnych – TU); oraz
2. ustawa z dnia 6 listopada 2008 r. o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta (tekst jednolity: Dziennik Ustaw z 2012 r., poz. 159, z późn. zm.; zwana dalej: Ustawą o pacjentach – tekst dostępny na stronie polskiego Internetowego Systemu Aktów Prawnych: TU).

1. Czy rodząca może domagać się zmiany lekarza / położnej w tracie porodu?

Zasadą wynikająca z regulacji dotyczących praw pacjentów jest to, iż to pacjent wyraża zgodę na udzielanie mu konkretnych świadczeń zdrowotnych, po pozyskaniu informacji dotyczących tychże świadczeń i związanych z nimi konsekwencji (art. 32 Ustawy lekarskiej oraz art. 16 Ustawy o pacjentach); z oczywistych względów trudno przy tym oczekiwać, by ciężarna w trakcie porodu, w związku z ewentualnymi zastrzeżeniami co do pracy lekarza / położnej, wskazywała na to, że odmawia dalszego uczestniczenia w samym porodzie – choć może nie zgadzać się na poszczególne zabiegi / czynności, o których potrzebie przeprowadzenia powinna być informowana na bieżąco.

Zderzamy się przy tym tutaj z kwestią tego, czy sugerowane przez lekarza / położną czynności są prawidłowe, czy też nie. Z reguły pomiędzy pacjentem, a lekarzem / położną istnieje przy tym dysproporcja co do wiedzy i doświadczenia co do przebiegu porodu / strony medycznej. Z drugiej strony ciężarna zna swoje ciało i reakcje najlepiej, choć nie zawsze jest w stanie wygasić emocje, co jest naturalne przy tak ważnym w życiu wydarzeniu, które silnie łączy się z „pierwotną”, a nie „racjonalną” cząstką Naszego człowieczeństwa.

Czym innym jest zaś nastawienie osoby udzielającej świadczeń, bądź Wasze co do niej zastrzeżenia, od tego czy działania / świadczenia te są właściwe oraz prawidłowe w konkretnym przypadku.

Pamiętajmy przy tym, iż zgodnie z art. 36 ust. 1 Ustawy lekarskiej lekarz ma obowiązek poszanowania intymności i godności osobistej pacjenta, w trakcie udzielania mu świadczeń zdrowotnych; co więcej obciąża go także obowiązek egzekwowania takiego właśnie sposobu postępowania od personelu medycznego (art. 36 ust. 3 Ustawy lekarskiej). Domagajmy się tego stanowczo, pamiętając przy tym, że niepisaną zasadą winno być to, że powinno to działać w obie strony.

Czy można jednak kwestionować postępowanie lekarza / położnej?

Możliwość taka wynika z art. 6 ust. 2 Ustawy o pacjentach, zgodnie z którym:

„Pacjent ma prawo żądać, aby udzielający mu świadczeń zdrowotnych: 1) lekarz zasięgnął opinii innego lekarza lub zwołał konsylium lekarskie;
2) pielęgniarka (położna) zasięgnęła opinii innej pielęgniarki (położnej).”

Zarówno zgłoszenie takiego żądania, jak i reakcja lekarza (położnej), powinna zostać odnotowana w dokumentacji medycznej; lekarz (położna) ma przy tym prawo odmówić takiej konsultacji / zwołania konsylium jeśli uznaje żądanie pacjenta za bezzasadne. Tak czy inaczej pozostaje jednak po tym ślad.

Sam wgląd do dokumentacji medycznej – w tym możliwość domagania się jej wydania / przygotowania kopii / odpisów – gwarantuje również Ustawa o pacjentach w art. 26 ust. 1 zgodnie z którym:

„Podmiot udzielający świadczeń zdrowotnych udostępnia dokumentację medyczną pacjentowi lub jego przedstawicielowi ustawowemu, bądź osobie upoważnionej przez pacjenta.”

Biorąc pod uwagę treść przywołanego przepisu zasadnym jest udzielenie pisemnego upoważnienia, w związku z przygotowywaniem się do porodu, na rzecz osoby najbliższej, tak by w razie potrzeby mogła uzyskać wgląd do dokumentacji medycznej ciężarnej. W takim upoważnieniu można również wskazać, iż osoba ta jest uprawniona do otrzymywania informacji dotyczących stanu zdrowia pacjenta, rozpoznania, proponowanych oraz możliwych metodach diagnostycznych i leczniczych, dających się przewidzieć następstwach ich zastosowania albo zaniechania, wynikach leczenia oraz rokowaniu (art. 9 ust. 2 i 3 Ustawy o pacjentach).

Podsumowując – należy odróżniać kwestię wyrażania zgody, na konkretne czynności (udzielenie świadczeń zdrowotnych), od zgody co do osoby ich udzielającej. Jeśli macie istotne zastrzeżenia, to zawsze możecie próbować domagać się zmiany lekarza / położnej, przy czym reakcja zależy od jednostki w której udzielane są Wam świadczenia (można też sobie wyobrazić sobie sytuację, w której takie zmiany nie są możliwe ze względów czysto organizacyjnych). Trzeba przy tym pamiętać o tym, iż wprowadzenie pełnej swobody w zakresie możliwości kwestionowania doboru lekarza / położnej mogłoby prowadzić do anarchii – gdyby każda pacjentka domagała się zmian tych osób niezależnie od tego kto konkretnie jest dostępny w danym miejscu i czasie.

2. Czy można gdzieś zgłaszać nieprawidłowości związane z udzielanymi świadczeniami / naruszeniami praw pacjenta (rodzica)?

Pełna nazwa Ustawy o pacjentach świadczy o tym, iż w Polsce ustanowiono specjalny organ, do którego można zwracać się w przypadku powzięcia wiedzy o naruszeniach praw pacjenta – mowa o Rzeczniku Praw Pacjenta (dalej: Rzecznik).

Zgodnie z art. 50 ust. 1 Ustawy o pacjentach Rzecznik wszczyna postępowanie wyjaśniające ilekroć poweźmie wiadomość o prawdopodobnym naruszeniu praw pacjenta – wiadomość ta powinna przy tym obejmować:

a) oznaczenie osoby składającej wniosek (wnioskodawcy);
b) oznaczenie pacjenta, którego dotyczy wniosek (o tyle istotne, że w przypadku dzieci wnioskodawca nie będzie jednocześnie pacjentem), oraz
c) zwięzły opis stanu faktycznego.

Składany wniosek jest wolny od opłat, można go zaś przekazać w formie pisemnej na adres:

Biuro Rzecznika Praw Pacjenta
ul. Młynarska 46
01-171 Warszawa

Biuro Rzecznika przygotowało przy tym gotowy formularz takiego wniosku, który można znaleźć pod TYM linkiem; nie jest przy tym wymagane złożenie go na tym druku, gdyż wystarczy każde pismo, które zawierać będzie przywołane informacje, a także oznaczenie wnioskodawcy / pacjenta (pamiętajmy przy tym o podaniu danych adresowych, by możliwe było nadanie sprawie dalszego biegu – zgodnie z regułami Kodeksu postępowania administracyjnego; którego tekst dostępny jest na stronie na stronie polskiego Internetowego Systemu Aktów Prawnych: TU). Naszym zdaniem podanie danych takich jak numer telefonu / e-mail nie jest obowiązkowe, lecz może przyczynić się do szybszego wyjaśnienia sprawy, jeśli pracownicy Biura Rzecznika będą chcieli skontaktować się z wnioskodawcą.

Zwróćcie przy tym uwagę, iż o ile Kodeks postępowania administracyjnego przewiduje możliwość elektronicznego wnoszenia podań / wniosków, o tyle jest to ograniczone poprzez konieczność korzystania z mechanizmów uwierzytelniających – sam Rzecznik wskazuje na możliwość korzystania z Elektronicznej Skrzynki Podawczej w ramach Elektronicznej Platformy Usług Administracji Publicznej (ePUAP) – jeśli ktoś korzysta z tej platformy, to może wykorzystać ten kanał kontaktu. Wydaje się przy tym, że „tradycyjna” forma pisemna, przesłana z wykorzystaniem listu poleconego, przez dłuższy jeszcze okres czasu będzie najpewniejszą i najszybszą formą zgłoszenia konkretnego przypadku Rzecznikowi.

Rzecznik prowadzi też bezpłatną infolinię, pod numerem: 800 190 590, czynną od poniedziałku do piątku, w godzinach od 09:00 do 21:00; można tam zgłaszać się ze swoimi wątpliwościami.

Więcej informacji można znaleźć na jego stronie internetowej: www.bpp.gov.pl – możecie także zerknąć na przygotowaną przez Biura Rzecznika grafikę nazwaną Kartą Praw Dziecka – Pacjenta (TU).

Brak jest terminu, który limitowałby złożenie skargi na sposób w który potraktowano was w trakcie pobytu w szpitalu – nie wiążą was tutaj też reguły wewnętrzne, które ustanawia konkretny szpital (chyba, że chodzi o tryb w którym odpowiedzi na skargę udziela kierownik danego podmiotu – w ramach wewnętrznego postępowania danej jednostki – przy czym nie o takiej skardze przecież tutaj mowa). Oczywistym jest przy tym, że im później – od zdarzenia – będziecie działać tym trudniej będzie wykazać jak dokładnie przebiegały zdarzenia.

Należy przy tym zastrzec, iż innymi prawami rządzi się dochodzenie roszczeń cywilnych związanych z zaistniałymi zdarzeniami, jeśli wywołały szkodę, gdyż wówczas należy liczyć się z terminem ich przedawnienia. Podobnie jest na gruncie odpowiedzialności karnej – jeśli w danej sytuacji doszło do popełnienia przestępstwa – wówczas także należy pamiętać o tym, że od momentu popełnienia takiego czynu rozpoczyna bieg termin przedawnienia odpowiedzialności.

Jeśli macie więcej pytań, dotyczących omawianej tematyki, to zgłaszajcie je mailowo: kontakt@mataja.pl lub poprzez system komentarzy na blogu/facebooku. Z chęcią dowiemy się też jakie są Wasze doświadczenia związane z przestrzeganiem praw pacjenta (rodzica)!

Pamiętajcie też proszę, że każda sprawa ma swoje indywidualne i szczególne cechy – dlatego ogólna recepta, oparta na abstrakcyjnym przeglądzie przepisów, nie zawsze może utrafiać w sedno danego problemu. Nie traktujcie więc proszę przywołanych powyżej treści jako udzielanej Wam konkretnie porady. Skoro przy tym z problemami zdrowotnymi udajemy się do specjalisty, tak samo powinniśmy traktować swoje problemy prawne – zachęcamy więc do korzystania z pomocy adwokatów w było nie było bardzo życiowych sprawach. Doświadczenie uczy przy tym, że najlepiej budować taką relację długotrwale – optymalnie mieć zaś swojego zaprzyjaźnionego prawnika, który rzetelnie poinformuje Was o waszych prawach oraz zawodowej ocenie opisywanej przez Was sytuacji.

Zdjęcie przewodnie flickr.com – licencja i prawa.

13 komentarzy

  • Odpowiedz 16 marca, 2015

    piwnooka

    Zmroziła mnie historia Sylwii – to tak bardzo przykre, że ludzie muszą przez to przechodzić. I w zasadzie nasuwa mi się jeden wiosek: Prawa prawami, te znać trzeba, niezależnie od sytuacji i warunków. Dzięki za ten wpis! Nawet najlepsze nie gwarantują, że poród/badanie/zabieg itp. przebiegną pomyślnie i nie dojdzie do błędów ludzkich. Jak się jednak pomyśli o całej procedurze walki o swoje prawa (chociażby wspomniane wyżej 30 dni na złożenie skargi), o całym betonie administracyjnym, to jedyne co pozostaje, to ciułać te 3000 zł na pobyt w prywatnym szpitalu, gdzie pacjenta traktują jak człowieka a nie kawałek mięsa (przynajmniej w teorii).

    • Odpowiedz 16 marca, 2015

      Alicja

      Smutna i brutalna prawda jest taka, że my rodziłyśmy w prywatnym szpitaly właśnie…

    • Odpowiedz 19 marca, 2015

      Beata

      Po moim koszmarnym porodzie, do którego pieczołowicie sie przygotowywałam i robiłam wszystko by uniknąć cesarki, miałam zdiagnozowany przez terapeutę zespół stresu pourazowego. Złożyłam wniosek do Rzecznika Praw Pacjenta, ale zastanawiam sie czy uszczerbek na zdrowiu psychicznym włącznie z objawami somatycznymi, to uszczerbek na zdrowiu, czy już nie, bo „liczy sie” tylko uszczerbek na zdrowiu fizycznym? Proszę odpowiedzcie jeśli zrozumialyscie o co pytam

  • Odpowiedz 16 marca, 2015

    asiay

    Straszna historia!!! U nas skończyło się szczęśliwie chociaż nie bezproblmowo… wody odeszły mi na kilka dni przed zaplanowaną cesarką ale o cc nie moglam się doprosić bo.. tadam ordynator spał! !! Nawet jak młodemu zaczęło tętno wariować to dostalam antybiotyk ze wzgl na odejście wód ale o cc dopiero zapropoowała mi poranna zmiana. W sumie skończyło się dobrze chociaż lekarz rehabilitacji stwierdził ze jakbym miala od razu cc albo chociaz sprawdzające usg przy przyjęciu do szpitala (lekarzy nie było bo spali…) to nie musialabym z nim tyle ćwiczyć. .. powodzenia dla Sylwii!!!

    • Odpowiedz 16 marca, 2015

      Alicja

      Dobrze, że mimo wszystko macie happpy end!

  • Odpowiedz 17 marca, 2015

    Pam

    Dlatego trzymam się jak najdalej od „służby zdrowia” i jestem niezmiernie wdzięczna, że dane mi było dwukrotnie urodzić w domu. Trzymam kciuki za Sylwię i wszystkie Mamy, które przeszły, przechodzą lub przejdą przez podobne piekło.

  • Odpowiedz 17 marca, 2015

    Komiteptol

    Ja na szczęście z tych szczęśliwych historii. Ale przeraża mnie ile to zależy od ludzi, na których się trafi. /Justyna.

  • Odpowiedz 17 marca, 2015

    Mama Pana Adama

    Takie historie mrożą krew w żyłach… Prawo prawem ale czy da się zmienić logikę osób pracujących w służbie zdrowia? Myślenia o pacjencie jako o człowieku a nie jak o kliencie? Eh…

  • Odpowiedz 17 marca, 2015

    Karola

    Koszmar. I to w moim mieście. Ja też swoje przeszłam w ciąży, nie było tak dramatycznie jak u Sylwii, ale niekompetencja i opryskliwość osób, z którymi miałam wówczas kontakt odcisnęły tak duże piętno, że boję się zajść w drugą ciążę.

  • Odpowiedz 17 marca, 2015

    Margo

    Panicznie bałam się rodzić, miałam odłożone pieniądze na prywatny szpital 😉 Inaczej sobie nie wyobrażałam, po wszystkich doświadczeniach choćby ciążowych… Szczęśliwie udało mi się przeprowadzić przed rozwiązaniem i urodzić w ludzkich warunkach z miłym i usmiechniętym personelem. Takie historie jak Sylwii nie dziwią mnie wcale, dobrze że ta historia dobrze się skończyła.

  • Odpowiedz 14 stycznia, 2016

    Mama Szczęściarza

    W 30 tyg ciąży podczas prywatnego usg stwierdzono u mnie węzeł na pępowinie i wystawiono skierowanie do szpitala. Uprzedzono ze jedynym sposobem gwarantującym mojemu dziecku uniknięcie zaciśnięcia pętli i uduszenia sie jest stały monitoring ktg. I w przypadku spadków tętna szybka reakcja w postaci cc.
    Tego samego dnia zostałam przyjęta na oddział patologii ciąży ze świadomością ze bede leżeć w szpitalu podpięta do monitora 24 godz na dobę.
    Był to szpital wybrany przeze mnie na porod i tam tez miałam swojego lekarza prowadzącego.
    Szybko sie okazało ze lekarz prowadzący z oddziału porodowego nie ma nic do powiedzenia na patologii ciąży.
    Po pierwsze robiono mi usg na ktorym teoretycznie próbowano ustalić czy ten węzeł faktycznie jest. Ale praktycznie lekarz mówił ze on i tak nie obejrzy dobrze pępowiny wiec szkoda czasu, poza tym rodzi sie duzo dzieci z węzłami i nic sie nie dzieje.
    Przez okres 10 tyg bez 1 dnia, leżałam w szpitalu. W tym czasie na obchodach ignorowano mnie i to była ta lepsza reakcja albo przekonywano ze powinnam sie sama wypisać. A sama dlatego ze jakby ten moj ” wymyślony” węzeł sie zacisnął to pewnie bym pozwala szpital. Tak powiedział mi szef patologii ciazy.
    Do tego powtarzał ze wypadki z uduszeniem dzieci są w takim przypadku statystycznie nieistotne i naciągam NFZ. Regularnie tez próbowano mnie odłączyć od ktg, zlecając zapisy czasowe w seriach. Podłączano mnie z powrotem ze względu jak to sie wyraził lekarz, na moja histerie.
    Wysłuchiwałam, ze bede miała odleżyny, ze stanie mi krążenie, ze dziecko jest nie kołysane co wpłynie na funkcjonowanie jego mózgu.
    Dla uświadomienia mi jak bardzo panikuje przysłano na konsultacje psychologa. Co akurat wyszło mi na dobre bo cudowna lekarka dodała mi sił i podpowiedziała jak zachowywać sie kiedy ponownie odłącza mi ktg.
    W domu zostawiłam dwójkę dzieci, pobyt w szpitalu był dla mnie sam w sobie z tego powodu bardzo trudny.
    Położne idąc za przykładem niektórych lekarzy dogadywały mi powtarzając np ze mi sie dziwią, ze powinnam byc w domu, ze jestem histeryczka.
    Przez okres 10 tyg byłam szykanowana, zastraszana. Najcześciej padało z ust lekarza ze jak ma sie stać nieszczęście to i tak sie stanie. I szkoda szpitalnego łóżka.
    Dotrwałam to dnia porodu, miałam cc ze względu na „duzy płód”. W trakcie cc lekarze nie znający mojej szpitalnej historii, byli pod wrażeniem. Usłyszałam ze rodzi sie szczęściarz, ze sa dwa węzły: rzekomy i prawdziwy. Że mogło skończyć sie tragicznie, że dobrze ze podjęto decyzje o cc ( wymuszona przez mnie decyzja).
    Lekarka prowadząca z patologii ciazy która regularnie mi powtarzała ze pewnie żadnego węzła nie ma raczyła przyjść do mnie i powiedziec ” jednak był”. Popatrzyła na mojego synka i rzuciła ” warto było sie przemęczyć i poleżeć”. Nic wiecej zadnego przepraszam.
    Prof ktory na kazdym obchodzie dręczył mnie udawadniajac moja głupotę i naciąganie NFZ, rzucił tylko w pokoju lekarzy „no miała racje”. Wiem to bo doniosły mi o tym położne.
    Szpital w ktorym leżałam to jeden z najlepszych w stolicy.
    Personel patologii ciazy spowodował ze te 10 tyg ciazy kiedy bałam sie w każdej minucie o życie mojego dziecka były jeszcze trudniejsze bo „szpital nie zarobił na moim długim pobycie”.

  • Odpowiedz 28 stycznia, 2016

    see

    Bardzo współczuję bohaterce wpisu ale jest właśnie jedno ALE…. Podziwiam autorki za styl, podejście i otwarte głowy a pani Danka jako położna powinna wiedzieć ze zdecydowana większość personelu medycznego to ludzie oddani misji jaką jest ich praca. Pani Sylwia w opisanej tu histroii miała nieszczęście trafić na tą mniejszość która pracy nie traktuje poważnie, z różnych powodów. Nie mogę pozbyć się wrażenia, ze jednak błędną decyzję podjęła bohaterka, której wczesniej zaproponowano cc ale ‚postanowiła spróbować’. owszem nie uniknelaby w ten sposób złego traktowania przez personel ale problemów zdrowotnych syna jak najbardziej. Dlaczego w obecnym trendzie jest wmawianie kobietom ze cc to coś złego?!? Wy akurat nie wartosciujecie sposobu przyjścia dziecka na świat ale jest to dość powszechne. Młode kobiety uważają, i spotkałam się z tym wielokrotnie, że nic gorszego niż cc nie może się zdarzyć, widziałam dziewczynę która plakała, bo doktor nie chciał czekać i zdecydował o operacji. Owszem, jest to właśnie operacja, ze wszystkimi jej skutkami ale czy nie warto powiedzieć o tym, jakie niesie korzyści kiedy jest wykonana ze wskazań. Ja jestem wdzięczna losowi i lekarzom, ze nikt nie kazał mi czekać po 3 dniach bezskutecznego wywolywania porodu. może syn urodziłby się kolejnego dnia, a może…. Nie mnie to rozstrzygać! widzę w Paniach duży rozsądek w opiniach i materiałach, które publikujecie. Napiszcie proszę coś o tym, ze czasem należy schować swoje pomysły o strach do kieszeni a cc nie jest wymyslną torturą a często najlepszą drogą uniknięcia powikłań u matki i dziecka. A do pani Danki, Pani wie, ze personel medyczny to często ludzie z misją. Przypadki zaniedbań należy piętnować i karać ale jednocześnie nie podkopywać wiary i zaufania do lekarzy, pielęgniarek i położnych bo ci ludzie często poświęcają swój spokój prywatny dla ratowania innych. Wiem co mówię, mam w domu pracownika służby zdrowia. Jestem dumna z każdego ich sukcesu czy to operacja czy udana reanimacja, ale każda porażka czy śmierć młodej osoby po pracy wraca z nim do domu. Bo to nie tylko praca….

    • Odpowiedz 29 stycznia, 2016

      Alicja

      Obawiam się, że tę kwestię już wyjaśniłyśmy we wpisie:

      „To tylko jedna z historii jakimi się z nami dzielicie. Żeby było jasne – jest też masa pozytywnych wspaniałych historii w których wspominacie o świetnym personelu medycznym. Dlatego bardzo Was prosimy – nie patrzcie na całą grupę zawodową przez pryzmat takich historii jak tak wyżej przytoczona. W tym zawodzie – jak w każdym innym są ludzie i… ludzie. Jesteśmy przekonane, że znacznie więcej jest tych fajnych i empatycznych i mamy nadzieję, że tylko na takich będziecie trafiać na swojej drodze. Niemniej jeżeli będziecie mieli/mieliście pecha – to od czasu do czasu będziemy w dziale „medyczny niezbędnik rodzica” umieszczać odpowiedzi na Wasze pytania natury prawnej.”

Leave a Reply