Wyjątkowe zabawy z nurtu Montesorry

Jak wiecie staram się być świadomą, zaangażowaną mamą. I robić to całe rodzicielstwo jak najlepiej – w końcu kiedy już powołamy małego człowieka na świat to ciąży na nas ogromna odpowiedzialność za jego losy. Oczywiście nie jestem jak te wszystkie idealne mamuśki z internetu, bo jestem tylko człowiekiem i zdarza mi się popełniać błędy. Tak jak wtedy – pamiętam jak dziś, siódmego sierpnia dwa tysiące piętnastego, kiedy to zamiast owsianki z owocami i orzechami na mleku roślinnym dałam dzieciom na śniadanie bułkę z wędliną. Wiem, że sobie myślicie teraz – też mi wielka zbrodnia bułka z wędliną – ale niestety tym razem to nie była bułka orkiszowa wypieczona przeze mnie dzień wcześniej przy dźwiękach relaksacyjnej muzyki, ani wędlina peklowana w matczynej miłości i uwędzona w naszym domowym wędzaku, tylko wszystko kupne, ze sklepu, z glutenem i chemią. Do dziś nie mogę sobie tego wybaczyć.

Tak jak tego, że dwudziestego września dwa tysiące szesnastego dałam im na 10 minut tablet. Rozładowany co prawda, ale już sam fakt, że trzymali elektronikę w swoich niewinnych rękach budzi we mnie potworne wyrzuty sumienia. Na szczęście takie porażki dają siłę i motywację do działania, do tego by stać się lepszą wersją siebie i zapewnić moim maluchom rozrywki na wysokim poziomie. Dlatego dziś, zainspirowana, jakże wspaniałymi 10 dniami spędzonymi w całości i bez ani chwili przerwy razem z moimi dwoma ukochańcami w domu (ze względu na chorobę, która pewnie jest pokłosiem tej kupnej wędliny z dwa tysiące piętnastego…), przedstawiam wam kilka pomysłów na wspaniałe zabawy.

1. Mali tropiciele.

Staram się moim dzieciom pokazać, że świat wokół nich jest inspirujący. Że ze wszystkiego co ich otacza mogą czerpać garściami. Ale przede wszystkim – że matka natura oferuje nam najlepsze pomysły. I tak oto pewnego wieczora po całym dniu spędzonym w lesie na jednoczeniu się z naturą, przytulaniu drzew i tropieniu żubrów, przyroda podsunęła mi rewelacyjny pomysł. Tropić można bowiem nie tylko żubry w lesie ale też… smakołyki w domu!

Zebrałam zatem kilka ulubionych przegryzek większości dzieci (wiecie np. liście szpinaku, organiczne karotki od szczęśliwego farmera, żurawina suszona na stepach akermańskich, ewentualnie od czasu do czasu by rzucić wyzwanie ich układowi immunologicznemu jakiś kawałek czekolady gorzkiej oczywiście albo jeśli macie odwagę to nawet cukierka jakiegoś – najlepiej m&msa, bo tam wiadomo – orzeszki – moi co prawda by tego w życiu nie zjedli, bo są świadomi, że w naturze takie intensywne kolory mają tylko trujące żaby, więc skoro sama natura nas ostrzega to…, no ale niektóre dzieci się pewnie połaszą), a następnie spakowałam je w folię aluminiową (oczywiście własnej roboty – wpiszcie w youtube folia aluminiowa DIY) i pochowałam w różnych zakamarkach domu.

Następnie powiedziałam moim skarbom, że w domu czeka na nich 5 paczek ze smakołykami, a oni z miejsca poczuli zew natury i niczym psy tropiące wyruszyli na poszukiwania. Śmiechom i przygodzie nie było końca, a ja zyskałam kilkadziesiąt minut na to by spokojnie oddać się lekturze poradnika „Twoje paloelityczne dziecko – jak wychować człowieka renesansu w czasach cyfrowych oparów” i nawet pozwoliłam sobie na małe oszustwo, bo w tym ukryciu przed dziećmi (zwykle ich nie oszukuję przecież!) zjadłam sobie całą paczuszkę chipsów. Z jarmużu oczywiście. Celebrowałam każdy kęs, bo w normalnych warunkach dziateczki moje miłe wisiałyby nade mną wyjadając łapczywie te pyszności i dziękując mi za to, że zapewniam im to jakże bogate źródło sulforafanu! A tu proszę cały sulforafan dla mnie, troszkę to podłe z mojej strony, ale w końcu każda matka zasługuje na odrobinę luksusu!

2. Baza

Któż z nas nie kochał zabawy w bazę w dzieciństwie? Budowanie bazy to bowiem bardzo istotny etap rozwojowy. Baza to symbol. Ciepła, schronienia, domu, ba, niektórzy twierdzą, że to nawet taka zewnętrzna personifikacja macicy – wspomnienie życia płodowego. Pomóżmy więc naszym kwiatuszkom zbudować bazę dzięki której na powrót poczują się beztroscy i bezpieczni jak w matczynych ramionach, a przy okazji zafundujmy sobie kilka godzin luzu dzięki którym zyskamy cenny czas na wypieczenie bułeczek orkiszowych. Jak zwykle w przypadku zabaw z nurtu Mniejestsorry wszystko co potrzebne do wyśmienitej zabawy znajdziecie w domu. Wystarczy wam bowiem futryna, materac i jakaś duża tkanina. Materac składacie w pół w futrynie, narzucacie nań tkaninę by osłonić wyjście z jednej strony i voila – baza wszech czasów gotowa!

3. Koteczki

Nie wiem czy mieliście kiedyś kota? Kot bowiem to takie majestatyczne stworzenie, które całym swoim jestestwem wciela w życie filozofię Mnieniejestsorry i modne ostatnio Hygge. Koty bowiem lepiej niż światowi spece wiedzą czym jest minimalizm i gardzą producentami zabawek oraz drapaków, za to potrafią znaleźć radość i inspiracje do zabawy w tym co jest w domu – kartonach, reklamówkach czy stopach swoich właścicieli. Chciałabym by moje dzieci umiały – jak koty – znaleźć radość w prostych rzeczach. Dlatego kiedy potrzebuję chwili odpoczynku, bo po całej nocy peklowania szynki matczyną czułością, nie czuję nóg, rozsiadam się wygodnie w fotelu, biorę do ręki latarkę i pozwalam by moje dzieci niczym koty goniły za plamą światła. Czasem puszczam ją po podłodze, czasem rzutuję na ścianę, a czasem na przemian gaszę i zapalam latarkę w różnych miejscach pokoju. Można sobie też urozmaić zabawę i wręczyć dzieciom pluszowe piłki by próbowały nimi trafić w plamę światła na ścianie. Ta fantastyczna zabawa doskonale rozwijająca refleks, najlepiej sprawdzi się gdy macie co najmniej dwójkę dzieci (albo dziecko i kota).

4. Małpi gaj

Kulkownie to kwintesencja zła wcielonego – wciągają dzieci niczym czarne dziury. I jeszcze te wszechobecne w takich miejscówkach krzykliwe, makabryczne kolory i wzory, które tak przecież destrukcyjnie wpływają na delikatny, wciąż rozwijający się, minimalistyczny zmysł estetyczny maluczkich. Dlatego unikamy ich jak ognia. Ale kto powiedział, że nie można sobie urządzić małpiego gaju w domu? Wystarczy wam łóżko i zdjęty z niego materac. Materac opieracie na łóżku, zabezpieczacie poduchami, a młodzi ludzie w najbardziej pożądany sposób, czyli poprzez zabawę odkrywają prawa fizyki starając się zjechać po materacu jak po zjeżdżalni. Żadna inna zabawa nie rozwinie tak koordynacji głowa-podłoga, która, przyznać musicie jest w życiu niezwykle przydatna. Materac i łóżko to oczywiście tylko podstawa całej konstrukcji, można dać się ponieść fantazji i rozbudować konstrukcje o pudła, krzesła, kartony i stworzyć swoisty tor przeszkód, a nawet labirynt – oczywiście nie po to by się w nim na trochę zgubili i zaplątali i w ten sposób mieć ich z głowy, ale po to by rozwijać ich zmysł przestrzenny! Fajnie sprawdzają się też małe poduchy/kartki rozrzucone po pokoju – milusińscy muszą przestępować z jednego na drugi nie nadeptując na podłogę, która parzy niczym lawa. Uprzedzam jednak, że dziatwa zabawę kocha i będzie często prosiła byście im małpi gaj znowu zrobili, a wy nie odmówicie ich czarodziejskim uśmiechom, zwłaszcza, że koordynacja głowa-podłoga sama się nie zrobi!

5. Naśladowcy

Każdy świadomy rodzic zdaje sobie sprawę z tego jak ważna dla rozwoju jest wolna zabawa w wyobraźni, a dziateczki najbardziej cenią sobie takie w których mogą naśladować dorosłych. Pozwalam więc moim dzieciom wcielić się we mnie i zastąpić mnie w czynnościach przy których moje cudeńka małe widzą mnie najczęściej, a do tych należy bez dwóch zdań sortowanie prania. Zabawa ta zresztą stanowi naszą wariację na temat sortowania po kolorze – zwykle co prawda w nurcie tego typu zabaw montesorry sortuje się kamyczki, fasolki, guziki albo specjalistyczne pomoce dostępne w krzewiących minimalizm sklepach, które w swojej ofercie nie mają krzykliwych mainstreamowych zabawek tylko proste w formie zestawy złożone z przykładowo 50 kolorowych drewnianych kwadratów za jedyne 149,90 zł, wynoszących minimalizm na tak wysoki poziom, że nadają się do absolutnie niczego. Kwadraty takie, choć niewątpliwie wspaniałe z nich pomoce wychowawcze, nie oferują jednak w mojej skromnej opinii takich doznań sensorycznych jak brudne pranie – te różne struktury, zapachy, kolory, dylematy czy to już czerwień czy jeszcze róż. Tak drodzy rodzice – ta zabawa to wyśmienite połączenie zabawy w naśladowanie z zabawą o walorach sensorycznych. Polecam, zwłaszcza, że na koniec można bez wyrzutów sumienia odpalić naszym milusińskim najlepszy program edukacyjny w historii – „Bawełna 60 stopni” – doskonała domowa wariacja na temat szkolnego przystosowania do życia w rodzinie.

Post powstał przy współpracy z sarkazmem i zawiera lokowanie frustracji związanej z siedzeniem w domu z chorymi dziećmi.

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

26 komentarzy

  • Odpowiedz 7 lutego, 2018

    Dorota

    Zdrówka życzę Wam. Muszę chyba pochować te smakołyki i zbudować bazę, bo moje wiecznie siedzą z nami w dużym pokoju, nie w swoim, bo po co i skaczą godzinami po łóżku przytulając się i walcząc niczym sumo zapaśniki 😉
    Chyba zacznę przenosić się wtedy do ich pokoju 😀

    • Odpowiedz 16 lutego, 2018

      eKan

      Och zaraz bym zapytała czy sąsiad już widział u nas na wsi te drony, które pobierają próbki do analizy opału. Wtrąciła bym jeszcze od niechcenia, że to głupota jest przecież, jeśli ktoś pali plastiki i inny „szmelc” bo ani z tego żaru porządnego, tylko syf sobie z piecem robi a za wywóz śmieci i tak płacić musi, no i to jeszcze ile! I idąc oczywiście za ciosem uświadomiłabym od razu delikwenta (grunt to przeca praca u podstaw 🙂 ) jak świetne jest korzystać ze spalania górnego, i ani bym nawet nie wspominała, że to przecież ekologiczne jest i lepiej dla nas i całej wsi, ale z 5 razy bym powtórzyła że to jednak ekonomiczne rozwiązanie, bo można sporo opału zaoszczędzić i z 10 razy bym powtórzyła, że to taaaka wygoda, bo do pieca wystarczy 2 razy iść – rano rozpalić i wieczorem rzucić okiem.
      A jakbym wiedziala, że kogoś „stać” na lepszy opał, tobym jeszcze zakup oczyszczacza poleciła, bo taki syf mamy w tym powietrzu a Ci sąsiedzi niewiadomo czm palą 😛
      Pozdrawiam wszystkich sąsiadów i Eryka też 🙂

      • Odpowiedz 16 lutego, 2018

        eKan

        Ojoj. Jak to się stało że komentarz wylądował nie tam gdzie miał! Już się poprawiłam 🙂

  • Odpowiedz 7 lutego, 2018

    AJ

    Można jeszcze włączyć zmywarkę, pokazać padające na podłogę światełko sygnalizujące pracę i zlecić wykonanie eksperymentu polegającego na sprawdzeniu czy przedmiot podetkniety pomiędzy drzwi zmywarki a podłogę całkowicie zablokuje światełko, czy może tylko trochę i czy zmieni jego kolor 😉 PS Proponuję ustalić wcześniej, że przedmiotem tym nie powinna być ojcowska karta płatnicza oraz matki okulary…

  • Odpowiedz 7 lutego, 2018

    Natalia

    Tekst standardowo wywołujący uśmiech na twarzy 🙂
    A tak na poważnie co myślisz o metodzie Montessori ? Zastanawiam się czy posłać dziecko do przedszkola pod szyldem Montessori (mam po 2giej stronie ulicy) czy „zwykłego”.

    • Odpowiedz 7 lutego, 2018

      Alicja

      Tak poważnie to nie jestem specjalistką – wiem jedynie tyle co mignęło mi gdzieś w sieci, ale na ile to oddaje prawdziwą filozofię a na ile jest zniekształconym obrazem trudno orzec. Sama chciałam posłać moje dzieciaki do przedszkola montessori (jedyne co wtedy wyczytałam to że trzeba uważać bo nie każde które się tak nazywa faktycznie spełnia kryteria) – to u nas tak na oko spełnia, do tego jest dwujęzyczne (dla mnie to było akurat kryterium decydujące, nie kwestia metody monte, bo chciałam żeby język chłonęli w miarę szybko), ale czesne jest tak bajońskie w nim że dziękuję bardzo, o drugiej takiej placówce montessori w moim mieście, która ma czesne bardziej do przyjęcia opinie są za to bardzo złe (przez to że to ponoć właśnie pseudomonte a dyrekcja robi co chce), więc w końcu moi poszli do zwykłego miejskiego przedszkola 😉 z którego jestem generalnie zadowolona 🙂

      • Odpowiedz 7 lutego, 2018

        Ewa

        Hej. To raczej dość łatwo sprawdzić. Trzeba spytać o wykształcenie nauczycieli ( roczne ‚kursostudia’ Montessori) i, co chyba jest jeszcze leszym gwarantem, ceryfikację dokonaną przez którąś z intutucji montessoriańskich.
        Pozdrawiam

      • Odpowiedz 9 lutego, 2018

        Natalia

        Dziękuję za wyrażenie opinii.
        Właśnie nie wiem czy podążać za alternatywnymi formami edukacji (montessori, waldorfskie), czy zwykłe prywatne z mnogością zajęć do wyboru dla dziecka (języki, judo, basen, szachy i inn.) czy po prostu miejskie przedszkole, do którego chodzi większość dzieciaków z osiedla i później wszystkie stamtąd pójdą prawdopodobnie do tej samej podstawówki, która jest w sąsiedztwie. Każdy rodzic chce jak najlepiej tylko jak tu nie przekombinować 😉

        Pozdrawiam serdecznie.

        • Odpowiedz 9 lutego, 2018

          Magda

          Jestem przedstawicielką oświaty publicznej i jakoś mi się wydaje, że lepiej nie kombinować. Dzieci kombinujących rodziców są najmniej uspołecznione jakoś… A moja koleżanka uciekła z kursostudiów Monte (tych prawdziwych), bo stwierdziła, że taka kompleksowa filozofia to przesada i ona woli dać się dzieciom bawić, jak chcą i czym chcą.

  • Odpowiedz 7 lutego, 2018

    Malwina

    Hahahaha uśmiałam się jak głupia oczywiście do wewnętrz, bo dzieci śpią ?

  • Odpowiedz 7 lutego, 2018

    Angelika

    Kurde, przypomniałas mi ze wczoraj robiłam pranie i go nie powiesilam 🙂

  • Odpowiedz 7 lutego, 2018

    Asia

    Lubie to 🙂 pozdrawiamy z 3tygodniowej wyspy bezludnej 😉 a jeszcze 2 tyg.przed nami no przedszkole zamknięte w ferie 😀 Zdrowia!

  • Czpisy z jarmużu – moje ulubione ?

  • Odpowiedz 7 lutego, 2018

    ag-nieszka

    Niezmiennie uwielbiam ?

  • Odpowiedz 7 lutego, 2018

    Zokeia

    Oooo pozdrawiam z dwutygodniowych wakacji z zapaleniem płuc u jednego i oskrzeli u drugiego. Jesteśmy w domu, bo w szpitalu zabrakło miejsc. Na początku choroby starszaka powiedziałam stanowczo ‚basta’! Koniec z przedszkolem! Nie będzie mi to to dziecka zarażało i na niemowlę przenosiło świństw wszelakich.

    Po dwóch dniach przypomniałam sobie dlaczego kocham to, że starszy wychodzi do przedszkola na 6 godzin 🙂

    Dwa dni temu tatuś wywiózł starszego w góry na rekonwalescencję. A ja? Cisza, spokój, mini szpitalik z niemowlaczkiem. I to nie jest sarkazm: czuję się jak na wakacjach 🙂

  • Odpowiedz 7 lutego, 2018

    Anna

    Bardzo lubię Wasze wpisy, ale dzisiaj to nie mogłam się przestać śmiać 🙂 Pozdrawiam i trzymajcie tak dalej 🙂

  • Odpowiedz 9 lutego, 2018

    Kasia Be

    Świetnie napisane, pękam ze śmiechu, a to dopiero 5 rano 😀 Dużo zdrówka Wam wszystkim życzę!

  • Odpowiedz 10 lutego, 2018

    Agnieszka

    Alicjo, czy Twoje dzieci chodza jeszcze do Helen Doron? Jak sie to u Was sprawdzilo? Planuje zapisac corke od wrzesnia (teraz u nas nie ma miejsc).

    • Odpowiedz 13 lutego, 2018

      Alicja

      Nie już nie chodzą – odkąd się przeprowadzialiśmy i nie mamy placówki HD pod domem to nie chodzą. Generalnie byłam bardzo zadowolona, mała też lubiła te zajęcia – chyba w sumie 2,5 roku chodziła, ale z mojej perspektywy najważniejszy jest prowadzący – te pierwsze 1,5 roku była rewelacyjna kobieta prowadząca, umiała się z dzieciakami dogadać tak że to była fajna zabawa a one język chłonęły, ta druga pani już aż taka rewelacyjna niestety nie była, ale też spoko.

    • Odpowiedz 23 lutego, 2018

      Ela H.

      Ja do Helen Doron zapisałam siostrę rok temu (miała 2 lata i 2 miesiące) i początkowo mieliśmy z Panią, która nie prowadziła z jakimś wielkim zaangażowaniem, ale dla dziecka to była fajna odskocznia od siedzenia w domu i w sumie szybko się wchłonęła w zajęcia, bo tych nagrań słuchała i bajki oglądała, a Didi jej zdecydowanie przypadła do gustu. Od października zmieniłyśmy prowadzącego (jego zajęcia czasowo nam pasowały) i gość ma super podejście do dzieci, dzieci szybko się oswajają z tą formą zajęć, jest sporo nowych dzieciaków, które rodzice właśnie do niego chcieli zapisać. A moja siostra już bardzo swobodnie czuje się na zajęciach, rozumie polecenia, śpiewa piosenki. Na zajęciach jest różnorodnie, więc dzieci się nie nudzą, a jak się rozpraszają to prowadzący zawsze ma pomysł jak przyciągnąć ich uwagę na nowo, bo ma wiele pomysłów na zabawy.
      W zeszłym roku młoda trochę się gubiła w tym języku i wmieszała czasem słówka angielskie w polski, ale już jej się to nie zdarza. A ostatnio zaczęli zajęcia z angielskiego w przedszkolu i Pani była zaskoczona, że siotra jest taka otwarta na obcy język i szybko powtarzała słówka.
      Myślę, że w wieku 3 lat to więcej dzieje się w głowie takiego dziecka, nie jest jeszcze w stanie skleić zdanie, ale rozumie co się do niej mówi, większości rzeczy uczy się z kontekstu, czyli naturalnie, tak jak się uczyła polskiego.

      Ja ją zapisałam, bo słyszałam wiele pozytywnych opinii o metodzie, a pamiętam, że jako dziecko chciałam się uczyć niemieckiego, bo jeździliśmy do Austrii i miałam tam znajomych. Zanim poszłam do szkoły to całkiem sporo rozumiałam i potrafiłam się dogadać, ale niestety szkoła zabiła we mnie wszelkie chęci nauki języków obcych.
      Niektóre dzieci pewnie będą w stanie nauczyć się języków obcych w szkole, siedząc w książkach, ale skoro u mnie nie wyszło to chciałam, żeby młoda miała łatwiej. Mi sporo osób mówiło, że to bez sensu, bo oni się nauczyli w szkole i znają język bardzo dobrze, ale patrząc na siebie nie dałam się przekonać, że to wywalanie kasy w błoto.

  • Odpowiedz 10 lutego, 2018

    AlicjaB

    A pan oczyszczacz powietrza też chciał wejść do bazy, ale chyba się nie zmieścił…

  • Odpowiedz 13 lutego, 2018

    Iwona

    Całe szczęście, że na końcu wpisałaś uwagę o sarkazmie bo już się bałam, że ty tak naprawdę z tą peklowaną szynką i bułkami bez glutenu… ??

  • Odpowiedz 17 lutego, 2018

    Kasia

    uwielbiam cię. sarkazm level master 😀

  • Odpowiedz 21 lutego, 2018

    Wiola

    Zabawy w domu są niezwykle kreatywne. Maluchy muszą być szczęśliwe 🙂

  • Odpowiedz 9 marca, 2018

    Wojtek

    Baza sprawiła, że przypomniałem sobie dzieciństwo. U mnie tą rolę pełniła przestrzeń między dwoma fotelami przykryta kocem. Jakaś fajna zabawka, smakołyk, latarka i super zabawa gwarantowana. I koniecznie hasło, żeby można było wejść do bazy 🙂

  • Odpowiedz 20 lipca, 2019

    Majka

    Inna wersja bazy z mojego dzieciństwa: duży koc na stół 😉 a jak kupujecie duży sprzęt domowy (typu pralka), to karton idealnie się nadaje, żeby wyciąć w nim drzwi i okna (mogą być nawet zamykane!) i dajecie swemu dziecku farbki, żeby domek ozdobiło. Macie cały dzień dla siebie (ozdabianie) i kilka kolejnych (zabawa w nim). Polecam!

Leave a Reply Kliknij tutaj, aby anulować odpowiadanie.

Skomentuj Malwina Anuluj pisanie odpowiedzi