Gdy dziecko ma wszy można się… cieszyć! Cudowna rozmowa i książka o tym jak być rodzicem przy wszawicy.

Wpis powstał we współpracy reklamowej z Wydawnictwem HarperCollins – partner nie miał wpływu na treść wpisu ani sposób przeprowadzenia wywiadu z moja rozmówczynią 🙂

Wrzesień przynosi rodzicom wiele darów – kasztany w torebkach, liście na wycieraczce, gluty w nosie i wszy na głowie. Te ostatnie przynosi zresztą nie tylko wrzesień, ale też każdy inny miesiąc roku – usłużnie i bez pytania nas o zdanie, spełniając marzenie naszego dziecka o zwierzątku domowym.

Jeszcze kilka lat temu otwarte rozmowy o wszach były w Internecie dużym tabu – jak ktoś pisał to pod pseudonimem na forum o tym co zrobić i jak sobie poradzić. Dziś wiele się zmienia i dobrze, bo wszy są i unikanie rozmów o nich niczego nie zmieni, ale nadal dużo przed nami pracy. Zwłaszcza w kategorii rozmowy z dziećmi, bo skoro dorośli nie potrafią między sobą rozmawiać o wszach, to jak mają rozmawiać z dziećmi? Dlatego – jako że i nam parę lat temu wszy się zdarzyły – z wielkim entuzjazmem przyjęłam propozycję współpracy przy promocji nowej książki dla dzieci o wszach. Książki zabawnej i podzielonej na dwie części. Pierwsza to radośnie absurdalny, rzekłabym komiks, o przygodach niezwykle licznej rodziny wszy, która przeprowadza się z głowy na głowę – mamy więc historyjkę do poczytania i pośmiania się. Druga to część wiedzowa, w której skomasowane są wszystkie najważniejsze informacje o tym czym są wszy, skąd się wzięły i jak się ich nie bać i sobie radzić – podane w taki sposób, że młody człowiek nie będzie przytłoczony. Dla dziecka fajna sprawa, bo w lekki, pozytywny sposób pomaga mu oswoić się z tematem wokół którego panuje w wielu domach naprawdę napięta atmosfera.

W książce są i ilustracje i zdjęcia prawdziwych wszy, więc mali entuzjaści wiedzy będą naprawdę zadowoleni!

A jako że patronat medialny nad książką sprawuje sieć salonów Mamy z Głowy zajmujących się profesjonalnym usuwaniem wszy (sama zresztą z ich usług skorzystałam te parę lat temu gdy jakaś rodzina wszy przeniosła się na głowę jednego z moich dzieci i bardzo wdzięczna byłam wtedy za to, że są, bo jak odkryłam weszki, to miałam ochotę wykąpać nas wszystkich w stężonym kwasie hahaha), to dzięki temu i dzięki otwartości cudnego wydawnictwa HarperCollins na niebanalne polecanie wam niebanalnych książek, poniżej znajdziecie w mojej, nieskromnej opinii – mój fantastyczny wywiad z panią Ewą Kopeć – współzałożycielką sieci, która ma ogromną wiedzę o wszach i jak sama mówi wpadła na pomysł otworzenia takich salonów, bo sama jest mamą i musiała zmagać się z problemem wszy u swoich dzieci – więc wie jak to jest.

Bardzo, bardzo zachęcam do lektury książki z dziećmi i do lektury tego wywiadu wszystkich rodziców i opiekunów, bo wyszła nam naprawdę fajna rozmowa, z której nie dość, że dowiecie się wielu ważnych rzeczy (w tym jak przeglądać głowy by znaleźć wszy albo na co nie marnować energii gdy te wszy już są) to jeszcze dowiecie się dlaczego to w sumie strasznie fajnie jak dziecko ma wszy i jak przekuć to w… piękne wspomnienie z dzieciństwa (serio!).

Będzie długo więc zróbcie herbatkę i czytajcie! Nie pożałujecie!

Alicja Kost (czyli ja!): Przez większą część życia wszy kojarzyły mi się ze średniowieczem ewentualnie młodością mojej mamy. Wtedy wszy były. Potem wszy się pozbyliśmy, bo owszem jak chodziłam do szkoły to regularnie do klasy wpadała higienistka sprawdzać nam nie tylko czystość uszu i paznokci, ale też iskać po włosach w poszukiwaniu śladów wszawicy. Nie pamiętam jednak by kiedykolwiek te stwierdzono, więc w mojej wyobraźni wszy stały gdzieś obok dżumy, czyli czegoś co było, ale już nie ma. A potem moje dzieci poszły do przedszkola i okazało się, że tym co najbardziej mnie w przedszkolu zaskoczyło były wszy. I choć przez czas jakiś udawało nam się ograniczać jedynie do czytania (z nagłym uczuciem świądu) ogłoszeń na drzwiach placówki, że halo w grupie Wesołe Orzeszki znowu władają wszy, to w końcu i jedno z moich dzieci dopadły te małe huncwoty. W szkole nie było lepiej – był rok kiedy co chwilę dostawałam informacje, że w kolejnej klasie są wszy. Pytanie moje brzmi zatem czy faktycznie zmagamy się teraz z jakimś globalną epidemią wszy? Jest ich więcej niż było?

Ewa Kopeć: Trudno powiedzieć, dlatego że nie mamy dobrych danych – wszawica generalnie od wielu lat w Polsce nie jest traktowana jako choroba zakaźna, w związku z tym nie zbieramy systematycznie danych o ilości ich występowania. Badania, które były prowadzone w Polsce są słabe metodologicznie tzn. polegają przykładowo na deklaracjach dyrektorów placówek, a to nie jest wiarygodna metoda badawcza. My od kiedy zajmujemy się wszawicą, czyli od 2018 roku prowadzimy takie przeglądy w szkołach i przedszkolach. Mamy sprawdzone w tej chwili 25 000 dzieci – to jest ogromna próba. Natomiast te dane pokazują nam wahania występowania przez ostatnie 6 lat – wiemy bardzo dokładnie co się zadziało z wszami zaraz przed i w trakcie Covidu, ale co się działo wcześniej tego nie do końca jesteśmy w odpowiedzialny sposób w stanie powiedzieć.

Ja mam na ten temat swoją teorię, chętnie się nią podzielę, ale to nie jest teoria, która ma umocowanie w danych.

Moim zdaniem wynika to z 3 przyczyn, że tych wszy rzeczywiście od tych kilkudziesięciu lat/jednego pokolenia jest więcej. Pierwsza z nich dotyczy wspomnianego wykreślenia wszawicy z listy chorób zakaźnych. To się stało w roku 2008 i od tamtego czasu instytucje państwowe – Sanepid, Ministerstwo Zdrowia – nie zajmują się wszawicą. Wszawica przestała być na świeczniku w kontekście profilaktyki i zwalczania przez instytucje państwowe, co wpłynęło na funkcjonowanie w szkołach. Pani sama wspomniała, że higienistka sprawdzała głowy. W tej chwili część szkół nie ma żadnych higienistek, a jeżeli nawet ma to często mają one inne zadania, bo ta wszawica spadła z agendy. Utraciliśmy zatem systemową pracę z profilaktyką, diagnozą i zwalczaniem wszawicy. To jest pierwsza rzecz.

Druga rzecz jest taka, że niestety mamy zmiany w działaniach preparatów na wszy. Kiedyś mieliśmy skuteczne preparaty, które teraz albo przestały być skuteczne albo przestały być dostępne. Wszy uodporniły się na część preparatów m.in. na bardzo rozpowszechnioną kiedyś permetrynę, która była takim złotym standardem i trochę jak antybiotyki padła ofiarą własnej skuteczności. Jest to potwierdzone w badaniach na całym świecie i to się obserwuje od mniej więcej 25 lat. Były nawet w tym kontekście wielkie badania także w Czechach, czyli blisko nas – po epidemii wszawicy, która tam wybuchła w początkach lat 90.

A trzeci powód jest trochę taki, że jak ja byłam dzieckiem to moje funkcjonowanie zawężało się do kawałka dzielnicy tzn. ja chodziłam do szkoły na osiedlu, bawiłam się z dziećmi na podwórku pod domem i to były dzieci z tej samej szkoły i tego samego osiedla, no i chodziliśmy na zajęcia dodatkowe do domu kultury na osiedlu. Więc kręgi dzieci z którymi ja miałam kontakt były ograniczone. Dziś to funkcjonuje zupełnie inaczej. Dziecko mieszka gdzieś, ale jeździ do szkoły w innej dzielnicy. Potem jeździ na konie, basen, programowanie i inne zajęcia pozalekcyjne. Gdzie za każdym razem styka się z innym środowiskiem. Więc można powiedzieć, że kiedyś wszy funkcjonowały – w pewnym sensie w ograniczonej społeczności – nikt żadnych dzieci nigdzie nie woził, żyło się tam gdzie się mieszkało. Natomiast w tej chwili jak byśmy sobie pomyśleli o liczbie dzieci z różnych środowisk i dzielnic z którymi spotykają się dzieci to jest to zupełnie inna siatka kontaktów niż kiedyś. W związku z tym kiedyś jak wybuchała wszawica – mieliśmy ognisko wszawicy w danej szkole i wiadomo było, że ono dotyczy tej szkoły. I oczywiście były rodzeństwa w innych placówkach np. żłobkach czy przedszkolach i tak dalej, ale nadal to była pewna ograniczona w większym stopniu społeczność. Dzisiaj nie ma w ogóle czegoś takiego, bo liczba tych powiązań i szerokość sieci kontaktów naszych dzieci jest zupełnie inna niż te 40 lat temu kiedy ja byłam dzieckiem.

Więc moim zdaniem to są 3 powody dla których wszom jest dzisiaj łatwiej niż kiedyś. To są takie moje przemyślenia na ten temat i one poza kwestią oporności na permetryne nie mają poparcia naukowego. Natomiast to co my widzimy w danych, to to, że w trakcie pandemii i izolowania społecznego nastąpił potężny spadek w ilości wszawicy, a teraz rzeczywiście tych przypadków jest więcej, niemniej nadal nie ma ich tak dużo jak było ich w 2018-2019. Więc jeszcze nie osiągnęliśmy tych normalnych poziomów – jesteśmy beneficjentami skutków pandemii, ale już coraz mniej. Myślę, że ten rok będzie takim rokiem powrotu do poziomu, który znaliśmy sprzed pandemii.

Fantastyczne hipotezy – szczególnie podoba mi się ta z zamknięciem w bańce kiedyś i większym otwarciem teraz. Ciekawa też do ogólnej refleksji nad tym jak zmieniło się rodzicielstwo i to co robimy jako rodzice. Idźmy jednak dalej, bo dla mnie znamienne jest to, że wiele organizacji zdrowotnych podkreśla, że choć pod kątem stricte zdrowotnym wszy nie stanowią zwykle wielkiego ryzyka, to kaliber psychospołeczny zarażenia jest dużo większy. Do wszawicy ciężko się przyznać. Mało komu przychodzi powiedzenie moje dziecko ma/miało wszy, tak lekko jak powiedzenie moje dziecko ma katar. A ja przygotowując się do tej rozmowy znalazłam nawet taką mądrość: jeśli możesz złapać przeziębienie, to możesz złapać też wszy. Po prostu. Skąd więc ta stygmatyzacja i otoczka wstydu? Czego to pokłosie?

EK: Z wszami jest związane mnóstwo stereotypów i mitów. Niektóre mają podłoże historyczne. I myślę, że można tu powiedzieć o dwóch rzeczach. Po pierwsze o lęku przed wszami, który jest bardzo mocno zakorzeniony, a brał się moim zdaniem przede wszystkim z ryzyka tyfusu. Wszy historycznie roznosiły tyfus. I zarażenie wszami niosło ze sobą realne zagrożenie. Tyfus był chorobą śmiertelną i są hipotezy, że epidemie tyfusu pochłonęły więcej ofiar niż wojny! I być może tak było – choć trudno dzisiaj ewidentnie stwierdzić. Natomiast zdecydowanie tyfus był chorobą przenoszoną przez wszy i bardzo groźną.

Obawa przed wszami wiązała się więc z realnym ryzykiem zdrowotnym. Ale ta obawa dzisiaj jest nieuzasadniona z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że za epidemię tyfusu były odpowiedzialne wszy odzieżowe, a nie wszy głowowe. To nie były te wszy, które dzisiaj dręczą nasze dzieci w przedszkolach. Po drugie tyfus praktycznie nie występuje dzisiaj. Nie mamy więc nosicielstwa, te wszy nie mają od kogo się zarazić żeby przenosić ten tyfus dalej. Dzisiaj ten lęk nie ma więc żadnego uzasadnienia, ale ten stereotyp pozostał. Przekazywany pewnie jeszcze przez naszych dziadków, dla których w okresie powojennym było to rzeczywiście ogromne ryzyko medyczne. Moja własna mama we wczesnym dzieciństwie została przez moją własną babcie ogolona na łyso ze względu na wszy – właśnie dlatego, że babcia pamiętała czasy wojen gdzie wszy mogły oznaczać śmierć.

Druga sprawa jest taka, że wszawica jest w bardzo silny sposób utożsamiana z brudem co bierze się z tego, że rzeczywiście te wszy odzieżowe żyły w niezmienianej odzieży. Jak ktoś był żołnierzem i szedł na front i miał jeden mundur no to on w naturalny sposób w nim funkcjonował przez 2 lata na przykład. Kiedyś nie było też takich standardów higienicznych, że zmienialiśmy ubranie codziennie. Ktoś miał jedną koszulę, jeden płaszcz i w tym się chodziło cały czas, a nawet spało. No tak funkcjonowaliśmy. Jednak wszy odzieżowe dziś praktycznie nie występują u osób zachowujących bardzo podstawowe zasady higieny. One się oczywiście zdarzają wśród środowisk w kryzysie bezdomności, noclegowaniach, czy u osób mających zaburzenia niepozwalające im funkcjonować w tradycyjnie przyjętych standardach higieny, ale to nie są wszy, które mają nasze dzieci, które chodzą do przedszkoli i szkół. Natomiast to kojarzenie wszawicy z brudem pozostało mimo że to jest inny rodzaj wszy.  I ten stereotyp, że wszy biorą się z brudu i zaniedbania jest bardzo silny, a to ma swoje konsekwencje.

Konsekwencje związane z komunikacją – bo jak mamy wszy to jesteśmy w strasznym szoku, bo byliśmy zawsze przekonani, że my jesteśmy z porządnego domu i to nas nie dotyczy. Nawet jak idziemy na zebranie do szkoły czy przedszkola i wychowawczyni mówi, że są wszy to my to puszczamy mimo uszu, bo przecież u nas jest porządna rodzina, więc jakie w ogóle wszy? To jest nie do mnie. Każdy z nas to przechodził, proszę mi wierzyć. I potem dowiadujemy się, że moje dziecko ma wszy i jesteśmy w ciężkim szoku, no bo jak to tak przecież u nas się sprząta, pierze, mamy wykształcenie – to są rzeczy, które my słyszymy, bo ludziom się nie mieści w głowie, że wszawica może ich dotyczyć. Zwłaszcza jeśli nie pamiętają jej z dzieciństwa tak jak pani. Więc uważamy, że to jest jakiś wypadek przy pracy i zwalczamy te wszawice w zaciszu naszej łazienki, mówiąc dziecku: „Tylko tam się specjalnie nie chwal, nie opowiadaj!”. Bo te stereotypy nam nie pozwalają na taką otwartość. I w związku z tym nie zwalczamy tej wszawicy w swoim środowisku, tylko u samych siebie. I te wszy przez to krążą i wracają i to trwa w nieskończoność. Ja zawsze na spotkaniach z rodzicami mówię, że otwartość to jest pierwszy etap do tego żebyśmy nie tyle wygrali walkę z wszami, co zaczęli kontrolować ten problem.

Druga konsekwencja jest zaś taka, że my mamy nadinterpretację skali zarażeń pośrednich. Już wyjaśniam o co chodzi. Wszami zarażamy się w kontakcie głowy do głowy, czyli trzeba się fizycznie zetknąć z głową osoby zarażonej żeby ta wesz przepełza. Bo one nie skaczą, nie fruwają, tylko pełzają właśnie. I to nie musi być długi kontakt – wystarczą dwie sekundy, więc to może być przelotne nawet przywitanie czy powiedzenie komuś coś na ucho. Natomiast ponieważ my utożsamiamy te wszawicę z brudem, to nam jest trudno uwierzyć, że nasze dziecko się zetknęło z kimś kto jest brudny, zaniedbany, pochodzi z jakiejś patologii. Więc co sobie myślimy? Nasze dziecko się na pewno nie zetknęło z kimś kto ma wszy, tylko zaraziło się w autobusie, w tramwaju, w taksówce, w kinie i tak dalej, no bo przecież my jesteśmy porządną rodziną więc nie mamy kontaktu z brudasami, z patologią. Więc nadintepretujemy skalę zarażeń pośrednich. A to ma konsekwencje takie, że wpadamy w szał sprzątania. Rodzice inwestują 10% czasu w umycie głowy dziecka szamponem, a 90% czasu w pranie, gotowanie pościeli, wyparzanie mopami parowymi, ozonowanie mieszkań, kwarantanny pluszaków i inne cuda-wianki, a to nie ma żadnego znaczenia. Wszy nie żyją poza głową człowieka, stąd ta potworna inwestycja czasowa, energetyczna, a czasem i finansowa w sprzątanie zupełnie nie ma znaczenia dla zwalczania wszawicy. Robimy niewłaściwe rzeczy, nie tędy droga.

To nasze utożsamiania wszawicy z brudem ma więc konsekwencje takie, że o niej nie mówimy i że ją niewłaściwie zwalczamy, bo wierzymy że te wszy gdzieś tam żyją, bo to przecież niemożliwe żebyśmy się po prostu zetknęli z kimś kto je ma. A prawda jest zupełnie inna – wszy ma przeciętnie kilkanaście procent dzieci chodzących do polskich szkół i przedszkoli więc jak ja prowadzę spotkania dla rodziców i mamy 30 osób to mówię: „trójka z państwa statystycznie ma w domu wszy, zapewne nawet więcej”.

Może więc powinniśmy zmienić optykę – to że nasze dziecko złapało wszy głowowe nie świadczy o braku higieny czy brudzie, tylko o tym, że ma bogate życie towarzyskie i wielu przyjaciół. Bo zarażamy się w bliskim kontakcie z drugim człowiekiem – kiedy się przytulamy, bawimy na dywanie stykając głowami czy nawet robimy sobie urocze selfie ze znajomymi z klasy.

EK: Absolutnie! To jest fajne co pani mówi, bo ja często staram się przełamywać to doświadczenie, mówiąc „Niech się Państwo cieszą, że dziecko ma wszy, bo to znaczy, że ono ma kontakty społeczne z dziećmi, że nie jest izolowane. Wszami się nie da zarazić przez media społecznościowe. Rozwój społeczny dzieci jest znacznie ważniejszy niż ryzyko złapania wszawicy i niech mi Państwo wierzą – niejeden rodzic by się z Państwem zamienił z pocałowaniem ręki na te wszy, bo ma dziecko które ma trudności w adaptacji społecznej, i ono nigdy wszy nie będzie miało, ale będzie miało innego typu problemy.” I matki często mówią mi „Nigdy o tym tak nie myślałam – to ja się w zasadzie cieszę!”

To bardzo optymistyczna wizja, ale mimo wszystko większość rodziców wolałby dziecko z bogatym życiem towarzyskim i jednocześnie bez wszy. Rozumiem, że jedną z metod zwalczania wszawicy jest regularne przeglądanie głowy dziecka – ja sama przyznaje, że nie robiłam tego ongiś regularnie, bo miałam dokładnie takie podejście o którym pani wcześniej wspomniała tj. nawet jak było ogłoszenie na drzwiach przedszkola to przecież – halo nas to nie dotyczy! Natomiast kiedy już się te wszy u nas pojawiły to przyznaję, że potwierdzenie, że dziecko ma wszy wcale nie było łatwe. Czy mogłaby Pani podrzucić tutaj jakieś wskazówki i protipy jak przeglądać i czego szukać we włosach, by jeśli to zarażenie jest to na wczesnym etapie je wykryć?

EK: Tak – mam! Bo to co my rodzice robimy zazwyczaj, to po prostu zaglądamy w te głowę, rozgarniamy włosy z tyłu, bo wyczytaliśmy w Internecie, że wszy lubią siedzieć na karku i za uszami więc tam patrzymy, no i tam nic nie widać. Wczesne stadia wszawicy jest bardzo trudno zidentyfikować w taki sposób. Gnidy (czyli jajka wszy – przypis mój) są bardzo małe – gdybym ja dostawała złotówkę od każdej mamy która powiedziała „Matko ja nie wiedziałam że to takie małe!” to byłabym strasznie bogata. Same wszy z kolei niesłychanie sprawnie chodzą po włosach i choć słabo widzą, to boją się światła – więc kiedy my zaczynamy przeglądać te włosy, to one bardzo sprawnie pod włosami uciekają w inne rewiry głowy żeby uciec od światła i to powoduje, że te wczesne stadia trudno zidentyfikować. To jest trochę łut szczęścia czy my je zauważymy. Takie oglądanie jest skuteczne przy zaawansowanych stadiach wszawicy. Natomiast protip jest taki, że wszy nie umieją chodzić po mokrych włosach, w związku z tym bierzemy sobie to dziecko w momencie gdy ma ono mokre włosy – najłatwiej po prostu po umyciu. Bierzemy metalowy grzebień (ja po naszej wszawicy kupiłam taki specjalny polecany przez MAMY z GŁOWY  grzebień metalowy na wszy – przypis mój) i w dosyć powierzchowny sposób przeczesujemy całą głowę – i jeżeli tam jest wesz to ona się wyczesze, bo ona nie ucieka po mokrych włosach. Mamy tu więc dwa w jednym – wyczeszemy wesz więc ona już nie będzie składać dalej jaj i kolonii odbudowywać, a jednocześnie wiemy, że coś tam jest i możemy kontynuować działania, czyli mamy taki wczesny system alarmowy.

I teraz ważna rzecz – z cyklu rozwojowego wszy wynika, że pierwsze 7 dni to są gnidy, które sobie czekają żeby się wylęgnąć. One są przyklejone długim bokiem do włosa. Po siedmiu dniach się otwiera wieczko i ze środka wychodzi nimfa, czyli taki wszawy niemowlaczek. Nimfy potem linieją 3 razy, czyli rosną skokowo i potem dopiero są dorosłe osobniki. I to, czyli ten proces dojrzewania tych stadiów młodocianych, się dzieje przez 10 dni, czyli łącznie mamy 17 dni (gnidy+nimfy) i uwaga w tym czasie wszawica nie zaraża, ponieważ ani gnidy ani młodociane osobniki nie przenoszą się na inne głowy. Gnidy, bo są przyklejone, a nimfy nie mają jeszcze instynktu rozrodczego – wszy przechodzą na nowe głowy gdy mają poczucie, że tam będą fajniejsze koleżanki i fajniejsi koledzy, no im się włącza instynkt Tindera i szukają partnerów do rozrodu – dlatego zwiedzają nowe głowy. To nie jest więc tak, że dziecko się zaraziło wszami i następnego dnia zarazi pół klasy. Nie – to trwa ponad 2 tygodnie żeby nasze dziecko zarażone wszami zaczęło zarażać dalej. Wiec gdybyśmy takie sprawdzanie głowy rzetelne robili raz na 2 tygodnie np. wszyscy w klasie by się umówili, że w co drugą niedzielę sprawdzamy włosy na mokro (to trwa 5 minut), to wyeliminowalibyśmy problem wszawicy. Oczywiście dzieci nadal będą się gdzieś tam zarażać na tych koniach czy programowaniu, ale każdy z nas identyfikował by zarażenie na tak wczesnym etapie, że ta wszawica nie roznosiłaby się dalej. Tylko warunkiem jest to, że przestaniemy ignorować te nawoływania, bo to nie do mnie, tylko po prostu uznamy, że wszyscy jedziemy na tym samym wózku – bo tak w przypadku wszawicy jest – i się w to wszyscy zaangażujemy. Ale to jest trudne.

Tak zgadzam się, że może być trudne do wdrożenia. Ale trudne jest też radzenie sobie z ładunkiem emocjonalnym jaki wszy niosą. Nie tylko rodzicowi, ale też dziecku. Jak mu pomóc jeśli razem z wszami przyjdą do niego atmosfera wstydu i skrępowania? Ta super wesoła książka o wszowych przeprowadzakach, której premiera jest okazją do naszej rozmowy na pewno będzie wspierająca i uwalniająca, i fajnie by było jakby znalazła się w wielu domach, a nawet placówkach typu przedszkola, ale co jeszcze my rodzice możemy zrobić by dziecku było łatwiej? Jak to dziecko wzmocnić żeby się nie wstydziło?

EK: To jest niestety taki temat, który wychodzi od rodziców. Te negatywne konotacje, to jest wynik naszych uprzedzeń jako dorosłych. Dzieci dopóki nie są skażone naszym podejściem w ogóle tego nie mają. One mają ogromną biologiczną ciekawość – to jest przecież fascynujące, że coś żyje w mojej głowie! My widzimy jak się dzieci zachowują u nas w salonach, one chcą oglądać te wszy, nadają im imiona, licytują się kto ma większe, kto ma ładniejsze i tak dalej, one w ogóle nie mają negatywnego nastawienia – tak długo jak go nie dostaną od nas.

Tak, tak – totalnie, moje dziecko do dziś faktycznie wspomina wizytę w salonie jako jedną wielką radość i jak było młodsze to wielokrotnie mówiło, że chciałoby mieć drugi raz wszy, bo tak mu się podobało!

EK: No właśnie to była nasza idea fix, żeby przełamać doświadczenie wszawicy na pozytywne. Oswajamy ten temat, obdzieramy go z negatywnych emocji – u nas jest ładnie, ładne pachnie i dzieci wychodzą zachwycone, że miały wszy. Natomiast jeśli my mamy negatywne doświadczenie, bo rodzic siedzi w tej łazience, klnie w żywy kamień, mówi: „Jeszcze raz przyniesiesz mi to do domu to cię obetnę na łyso!”, a takie sytuacje też spotykamy niestety, no to dzieci mają zupełnie inne doświadczenie. Więc to się wszystko bierze od nas – nikt tego za nas nie zrobi. Żadna książka niestety tego za nas tego nie zrobi. Żadna placówka. Jeżeli my będziemy o wszach normalnie rozmawiać, sami siebie najpierw przekonamy, że to nie jest nasze zaniedbanie ani nasza wina, że dziecko ma wszy. Tylko zaczniemy traktować wszawicę tak jak powinniśmy, czyli jako normalną przypadłość wieku dziecięcego. Ja nie mówię żebyśmy byli zachwyceni, bo ja nie spotkałam jeszcze matki, która była zachwycona wszami. Ale żebyśmy zaczęli ją traktować normalnie, tak jak się nie wkurzamy na dziecko, że ma zapalenie ucha, tylko mu współczujemy i mówimy: „Ojej poczekaj pójdziemy do lekarza, dostaniesz leki, poczujesz się lepiej”. Tak samo żebyśmy traktowali wszy: „Ojej zrobimy wszystko żeby się tego pozbyć i nic się nie martw, za parę dni będzie dobrze! To się każdemu może zdarzyć”.

Traktujemy te przypadłości w zupełnie inny sposób, a musimy je zacząć traktować zupełnie normalnie – traktować dziecko ze współczuciem i dostarczać mu pomoc i ulgę. Można u nas w salonach, można samemu w domu w kompetentny, skuteczny sposób. Ważne by nie wyżywać się i nie wylewać swoich  frustracji na dziecko. My jak chodzimy do szkół i placówek, to rozmawiamy z dziećmi – tzn. one same po prostu mówią jak rodzice traktują wszy w domu i wiemy, że to nie jest dobre traktowanie. A my je traktujemy inaczej, my mamy wsi patrol, który przychodzi do przedszkola i są wszowe ciocie które się bawią we fryzjerki, jest fajnie. To zależy od nas. Tak samo ta nowa książka o wszach jest fantastyczna – zaczyna się w końcu coś dziać wokół tematu i super, że ta książka się pojawiła, dlatego też objęliśmy ją naszym patronatem, ale to też nie jest tak, że książka załatwi sprawę. To my sobie musimy poradzić z naszymi emocjami i przestać zatruwać naszą frustracją dzieci. Tylko zacząć o tym normalnie rozmawiać – ze sobą, z placówkami i z dziećmi. I wtedy się zmieni podejście dzieci.

Myślę, że to piękne zakończenie tej naszej, o dziwo, szalenie pozytywnej rozmowy o zmorze wielu rodziców. Bo bycie rodzicem w obliczu wszy nie jest łatwe i ja rozumiem te frustracje. Sama wpadłam w panikę gdy te wszy się do nas przeprowadziły i jestem pewna, że lektura pani odpowiedzi by mi dużo ułatwiła. Wszy jako pozytywne doświadczenie, które dotyczy wszystkich. Zupełnie inna optyka!

EK: To ja jeszcze możne na zakończenie dodam, że gdy ja zaczęłam myśleć o tym żeby założyć taką firmę w której zajmujemy się usuwaniem wszy, to część znajomych traktowało mnie jak kompletną wariatkę, ale zdarzały mi się też takie sytuacje gdy ktoś słysząc mówił: „O jeju, wszy to jest najpiękniejsze wspomnienie mojego dzieciństwa.”

Ok, to jest intrygujące. Dlaczego?

EK: Dlaczego? Bo mama była tylko dla mnie, siedziała ze mną godzinami, rozmawiała ze mną, ja miałam głowę na jej kolanach i czesała mi włosy. Spotkałam się z tym kilkakrotnie. I ja teraz to mówię rodzicom na spotkaniach – jeśli już macie te wszy to zróbcie z tego pozytywne doświadczenie. To są 2 godziny, 4 godziny, które macie na wyłączność z waszym dzieckiem i zróbcie z tego fajne doświadczenie, bo tego wam nikt nie zabierze.

Rany, ale fajne. Dziękuję! Może można też taki czas zrobić z tego regularnego przeglądania włosów – wtedy łatwiej będzie to zrobić, a zyskamy nie tylko prewencje wszy, ale też fajny czas jeden na jeden z dzieckiem? Ściskamy wszystkich rodziców, którzy borykają się teraz z liczną rodziną bohatera książki, czyli Piotrusia Weszołka, która na nielegalu wprowadziła się do ich domów. Kto wie, może budujecie właśnie najbardziej osobliwe najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa u waszego dziecka! Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało 😊

Dziękuję też wydawnictwu Harper Collins za pomyślenie o wydaniu tak potrzebnej książki i zaproszenie mnie do jej promocji oraz umożliwienie zrobienia jej w taki fajny, potrzebny rodzicom sposób.

Harper Collins ma w ofercie też mnóstwo innych fantastycznych książek – Cała seria Akademia Mądrego Dziecka to złoto i polecam całym serduszkiem, bo cała moja trójka z nią dorastała, pogłębiając swoje zainteresowania i zajawki! 😊Odsyłam na stronę – znajdziecie tam książki dla ciekawskich dzieci w wieku od maluszka do co najmniej połowy podstawówki! Ostatnio premierę miała książka Jak różnie mieszkamy, którą można wykorzystać do super rozmów o tym jak różnorodny jest świat z dzieckiem – mojemu najmłodszemu szalenie przypadła do gustu, każdy z 20 domów z różnych zakątków świata guglaliśmy i oglądali na zdjęciach, super sprawa! Ponadto u nas wciąż na topie mimo upływu czasu hitami są „Wojny z mikrobami”, „Kosmiczne urodziny”, „Wycieczka po mózgu” czy „Jak zostać szpiegiem”. Jeśli chcecie poczytać moje recenzje różnych książek z tej serii wydawniczej to znajdziecie je TUTAJ i TUTAJ

To nasze najnowsze odkrycie – naprawdę bardzo wciągnęła mi najmłodszego ta książka!

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

1 Comment

  • Odpowiedz 30 września, 2024

    Katarzyna

    👏

Leave a Reply