Empatyczne rodzicielstwo szkodzi i o układach immunologicznych rodziców.

Och ta empatia. Słowo-wytrych rodzicielstwa. Niezliczoną ilość razy pisałyśmy o tym jak ważne jest bycie czułym i empatycznym rodzicem – jak wiele dobrego daje to dziecku. I faktycznie, badania to potwierdzają – empatia rodzicielska pozwala dzieciakom rozwinąć skrzydła. Młodzież z domów empatycznych jest obarczona mniejszym ryzykiem depresji, lęków, agresji. Sama staje się wobec siebie (i innych) bardzie empatyczna. Lepiej radzi sobie z regulacją emocji.

No samo dobro taka empatia.

Przynajmniej dla dziecka.

A co z rodzicami?

Otóż wbrew pozorom sprawa wcale nie jest taka oczywista. Co prawda w kategoriach nazwijmy to psychologicznych empatia rodzicielom służy – empatyczne rodzicielstwo wiąże się bowiem z tym, że sami rodzice wyżej oceniają własną wartość i częściej mają poczucie, że posiadają w życiu cel. Ale już jeśli przyjrzymy się aspektom fizjologicznym sprawa wygląda zdecydowanie bardziej intrygująco.

W ledwo-co-opublikowanym badaniu naukowcy analizowali bowiem poziom markerów stanu zapalnego we krwi rodziców i dzieci [1]. Markery stanu zapalnego to są takie wskaźniki, które pokazują nam, że w organizmie toczy się proces zapalny – na pewno kojarzycie chociażby ze słyszenia białko CRP – to właśnie jeden z klasycznych przykładów takiego markera. Badania krwi wykazały, że dzieci wyniosły z empatii rodzicielskiej kolejną korzyść – u dzieci empatycznych rodziców obserwowano zmniejszony poziom markerów stanu zapalnego. Ale już u empatycznych rodziców poziom markerów procesu zapalnego był podwyższony!

Badanie to jest zresztą kontynuacją i rozwinięciem badań opublikowanych w zeszłym roku w których to badaniach uczestniczyły 143 pary rodzic-nastoletnie dziecko [2]. Wówczas uczestnikom również pobierano krew, a analiza wyników pozwoliła naukowcom na stwierdzenie, że jeżeli u dziecka zaczynają się pojawiać symptomy depresyjne, to we krwi rodzica empatycznego wzrasta poziom cytokin prozapalnych, czyli takich specjalnych białek inicjujących odpowiedź zapalną. Im więcej było symptomów u dziecka, tym więcej było cytokin u rodzica. U rodziców nieempatycznych takich cudów nie obserwowano.

Czemu tak się dzieje? Cóż, tak naprawdę nie jesteśmy pewni, ale hipoteza jest taka, że rodzice empatyczni są bardziej skupieni na dziecku i lepiej wyczuwają jego emocje, przez co każda zmiana w zachowaniu dziecka powoduje, że rodziciele w napięciu i rwąc włosy z głowy obserwują co-to-będzie, a to jak wiemy generuje nieco stresu. Dodatkową porcję stresu generuje upychanie własnych emocji po kątach mózgownicy, no bo przecież trzeba się skupić na dziecku, a własne emocje trzymać w ryzach. I bach! Od tego stresu reakcja zapalna tlić się zaczyna.

A jak dodamy do tego dodamy spychanie na bok nie tylko własnych potrzeb emocjonalnych, ale też tych co bardziej prozaicznych jak potrzeby snu, odpoczynku, ba jedzenia nawet, bo że jeść zapominacie z maili wiem, to czegóż się tu po tym naszym umęczonym ciele spodziewać?

Czy te badania oznaczają, że koszt bycia empatycznym rodzicem jest tak duży, że lepiej dać sobie siana z tą całą empatią? Skądże znowu! One jedynie przypominają, żeby w szale rodzicielstwa nie zapomnieć także o sobie i o swoich potrzebach. Mogłabym tu przypomnieć wałkowaną do znudzenia analogię z samolotem w którym rodzicem najpierw zakładają maski tlenowe dzieciom. Ale co ja wam będę banały prawić. Wy sami wiecie, że zapominacie o sobie. I że czas to zmienić. Bo jak nie to wasz organizm cytokininkami potraktuje. I interleukinkami. I białkami CRP. I w ogóle będzie dla was nieuprzejmy!

A skoro już jesteśmy przy zmianach w ciele rodziców to chciałabym wam jeszcze wspomnieć o badaniach, które mnie zafascynowały i sprawiły, żem ujrzała Wirgiliusza z nowej strony. W badaniach tych wzięto pod lupę 670 osób w wieku 2-86 lat, po to by sprawdzić co też stoi za różnicami pomiędzy zawartością poszczególnych komórek układu odpornościowego u różnych osób [3]. Po wzięciu pod uwagę rzeszy czynników, takich jak wiek, płeć, otyłość itd. okazało się, że czynnikiem najmocniej kształtującym system immunologiczny było… wspólne wychowywanie dziecka. Osoby które mieszkały razem i razem wychowywały dziecię miały o 50% zredukowaną zmienność pomiędzy swoimi układami immunologicznymi w porównaniu do zmienności obserwowanej w całej populacji.

Innymi słowy posiadanie i wspólne wychowywanie dziecka trochę tak jakby zbliża… układy odpornościowe. Może ja nie jestem jakaś całkiem normalna, ale dla mnie to szalenie romantyczne jest.  O, tu proszę wizualizacja tego jak z upływem czasu upodobniają się do siebie układy odpornościowe dwóch osób, które wspólnie wychowują dziecko. Pojawienie się dziecia zaznaczono tą różową kropką.

160215114023_1_900x600

                                                                     Image credit: dr Carl www.dr-carl.com

Piękne, prawda?

No to teraz idźcie zadbać o siebie, swoje układziki różne i się odstresować, tak żeby proces zapalny stłamsić w zarodku 😉

ps. gdybyście nie pamiętali to dzieci zmieniają nie tylko nasze immunoukłady, ale też mózgi (klik). A poza tym nie wiem czy wiecie, że nasze dzieci zostają w naszym ciele na zawsze (klik).

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

7 komentarzy

  • Odpowiedz 29 lutego, 2016

    Mamaga

    Zastanawia mnie bardzo jedna kwestia – dlaczego rodzice empatyczni w powyższym tekście utożsamiani są z rodzicami, którzy nie dbają o własne emocje – „przecież trzeba się skupić na dziecku, a własne emocje trzymać w ryzach”. Ciekawam też, jak rozdzielono w pierwszym opisanym badaniu rodziców na empatycznych i innych? Czy tu znów wzięto do pierwszego wora takich, którzy to o sobie nie myślą wcale?
    W moim mniemaniu nie o to w empatycznym rodzicielstwie chodzi – chodzi w takiej samej mierze o emocje dziecka, jak i o emocje rodzica. Ja bym powiedziała, że rodzic który własne emocje i inne potrzeby upycha po kątach swej mózgownicy jest właśnie tym nieempatycznym. Toż w empatii zawiera się też empatia do siebie samego (od takiej wymagałoby nawet zacząć). Bez tego ani rusz.
    Skoro jednak podział na empatycznych i nieempatycznych został zrobiony w ten sposób, że empatia to myślenie głównie o potrzebach dziecka, to nie dziwi, że w poziom zapalny w organizmach takich rodziców jest wyższy!

    • Odpowiedz 2 marca, 2016

      Alicja

      Wiesz to niestety tak działa – jeśli chcemy być empatyczni to musimy w pewnym stopniu dokonać supresji własnych uczuć inaczej mózgownica nie wydoli. A rodzice którzy są empatyczni często bywają też z tą swojją empatią nadempatyczni, a jak się doda do tego zmęczenie takie fizyczne tyowe dla większości rodzicieli i bycie w ciągłym stanie czuwania i uwagi to skutki mogą być właśnie takie. Myślę, że aby to ostatecznie potwierdzić potrzebujemy dalszych badań, ale te tutaj choć wstępne to ogromnie ciekawe. A co do tego jak mierzono empatię rodziców – to na podstawie szczegółowych ankiet które wypełniali i rodzice i dzieci.

  • Odpowiedz 29 lutego, 2016

    kurczak

    Hmm, empatia czyli współodczuwanie, czyli jak dla mnie głównie czucie tego co czują inni. A że tych ”innych” jest sporo, bo dzieci, rodzina i praca (oddział pediatryczny), to ja mam chroniczne zaleganie afektu i o własnych potrzebach zapominam. Ba, na zajęciach z psychiatrii usłyszałam, że moja inteligencja emocjonalna i poziom empatii wyklucza mnie z możliwości pomocy osobom psychicznie chorym bo za bardzo przenoszę na siebie ich emocje. Mam absolutnie durne neurony lustrzane;-) W sumie nie dziwi mnie wzrost ilości cytokin prozapalnych we krwi u osób martwiących się o dziecko, przecież to stres a stres modyfikuje nam immunologię na naszą niekorzyść.

    • Odpowiedz 2 marca, 2016

      Alicja

      Oj tak. Niestety osoby zbyt empatyczne mają bardzo pod górkę w takich zawodach. Zresztą tego też ludzie nie rozumieją, że czasem w takich zawodach przy ciągłym obcowaniu z ludzką tragedią trzeba zrobić wokół siebie pancerz ochronny, bo inaczej się zwariuje. I potem mamy konflikt tragiczny na lini lekarz-pacjent.

  • Zgadzam się z tą teorią 🙂 jest bardzo sensowna!

  • Odpowiedz 1 marca, 2016

    Kasia

    To dlatego źle się czuję, jak z córką coś się dzieje „chorobowo”, albo jak ma gorszy dzień i jest smutna, rany jak ja się wówczas spinam. Dzięki piękne za yyy no własnie jak to się nazywa POST/WPIS/INFO?

  • […] opartym na naukowych dowodach. A skoro o nauce mowa, to polecam jeden z najnowszych wpisów. Empatyczne rodzicielstwo – komu szkodzi, komu nie i jak się to ma do […]

Leave a Reply