Przez wiele lat udzielałam korepetycji z biologii, chemii, fizyki. W 90% przypadków słyszałam od rodziców moich uczniów, że kiepskie oceny są wynikiem tego, że dziecko nie jest ścisłowcem. W społeczeństwie pokutuje bowiem przekonanie, że sprawne poruszanie się w obszarze nauk ścisłych to dar który się ma albo nie. Jeśli nie urodziłeś się ścisłowcem – nie masz wyjścia – zostajesz humanistą. Mam dwoje dzieci. Nie chcę by podzielały ten pogląd. Chcę by wiedziały, że mogą się nauczyć wszystkiego.
Nowojorski mięsień podczaszkowy
Wiecie, że mózg nie jest mięśniem, prawda? Nie zmienia to jednak faktu, że powinniśmy go traktować tak samo jak kulturysta swą muskulaturę. Im częściej go używamy, tym lepsza jego rzeźba i możliwości. Dzieci, którym wpojono taką zasadę lepiej radzą sobie z nauką, wyzwaniami intelektualnymi i co bardzo ważne – z porażkami. Wiedzą bowiem, że jeżeli coś im nie wyjdzie to nie dlatego, że są mówiąc wprost – głupie – tylko dlatego, że muszą jeszcze poćwiczyć. Wykazano to w bardzo ciekawy sposób. W jednej z nowojorskich szkół podstawowych uczniów nieradzących sobie z matematyką podzielono na dwie grupy. Obie uczestniczyły w 8-tygodniowych warsztatach, które miały za zadanie poprawić umiejętności uczenia się dzieci, ale tylko jednej dodatkowo w trakcie warsztatów przedstawiono teorię mówiącą o tym, że inteligencja nie jest cechą wrodzoną. Dzieciom mówiono m.in. że za każdym razem gdy czegoś się uczą pomiędzy komórkami ich mózgu tworzą się nowe połączenia, dzięki czemu ich potencjał intelektualny zwiększa się [1]. Po kilku miesiącach okazało się, że dzieci należące do tej właśnie grupy zaczęły sobie znacznie lepiej radzić z matematyką, co miało wymierne efekty w postaci wyższej średniej ocen z tego przedmiotu.
Jesteś taką mądra!
Moje dzieci to jednak póki co straszne maluchy i opowieści o mózgach, komórkach i intelektach nie spotkałyby się z ich zrozumieniem. Na szczęście badania pokazują, że intelektualną pewność siebie można zacząć budować już u tak małych dzieci. Klucz do sukcesu tkwi w pochwałach.
Losy kilkudziesięciu dzieci śledzono od niemowlęctwa aż do 3 klasy szkoły podstawowej [2]. Rodzicom maluchów nie powiedziano jaki jest cel badania, poproszono ich tylko by pozwolili naukowcom obserwować i nagrywać codzienne życie rodziny – gdy dzieci miały 14, 26 i 38 miesięcy. Następnie niezależni obserwatorzy analizowali w jaki sposób w danej rodzinie chwali się dziecko. Zwracano uwagę czy do malucha częściej kierowane są:
– pochwały osobiste i wartościujące w rodzaju „jesteś taka mądra”, „jesteś w tym świetny”, „dobra dziewczynka”
– czy też pochwały podkreślające sposób działania i wysiłek jaki dziecko w coś włożyło, czyli „podoba mi się sposób w jaki to zrobiłeś” , ”włożyłaś w to dużo pracy”.
Gdy dzieci uczestniczące w badaniu skończyły 7-8 lat poproszono je o wypełnienie kwestionariuszy w którym znajdowało się m.in. takie pytanie:
„Czy zależy Ci na tym aby mieć do czynienia z problemami matematycznymi które są bardzo trudne, ale ich rozwiązanie pomoże Ci lepiej zrozumieć matematykę?”
Gdy przeanalizowano odpowiedzi okazało się, że im w dzieciństwie częściej stosowano ten drugi typ pochwał, tym częściej w wieku szkolnym dziecko prezentowało postawę „poradzę sobie z tym” i ochoczo podejmowało wyzwania. Pochwały typu osobistego i wartościującego powodowały, że dzieci wiązały porażki z brakiem odpowiednich zdolności w związku z czym by nie umniejszać swej wartości na wszelki wypadek nie podejmowały wyzwań. Zadziwiające jak bardzo sposób chwalenia dziecka, obserwowany przecież ledwie przez kilka dni, miał przełożenie na postępowanie malucha 4-5 lat później.
Baby do garów!
Co smutne w badaniu wykazano, że choć średnia ilość pochwał jaką dziecko dostawało od rodziców była taka sama w przypadku obu płci, to jednak dziewczynki zdecydowanie częściej chwalono za pomocą pierwszego ze sposobów. Zupełnie jakby rodzice od najwcześniejszych lat wtłaczali w dziewczynki intelektualną bezradność typu „umiem albo nie umiem, a jak nie umiem to się nie nauczę”, a niestety jak już wspominałam ze wszystkich przedmiotów szkolnych to właśnie nauki ścisłe postrzegane jako takie, które albo się umie albo nie. Nie śmiem tu dywagować o tym co decyduje o tak małej ilości kobiet w naukach ścisłych, ale może jedna z przyczyn takiego stanu rzeczy leży właśnie tu?
Nie oznacza to oczywiście, że moje dzieci muszą podzielać moją miłość do nauk ścisłych. Mogą swobodnie uznać, że fizyka jest dla nudziarzy i opanować ją w minimalnym wymaganym zakresie, za to zaczytywać się ze swoim tatą w dziełach filozoficzno-historycznych (które jak dla mnie powinny być przepisywane w charakterze leków na bezsenność). Chcę tylko by wiedziały, że jeśli chcą to mogą się nauczyć wszystkiego. By nigdy nie dały się zamknąć w szufladkach ścisłowiec, humanista, mądry, głupi.
Klasowy głupek
Jeden z chłopców biorących udział w nowojorskim projekcie szkolnym był zaliczany do grona klasowych głupków, wiecie taki typ który nie umie siedzieć spokojnie na lekcji, nie odrabia zadań, nie stara się – no zmora nauczycieli. Kiedy w trakcie warsztatów opowiadano dzieciom o tworzeniu nowych połączeń pomiędzy komórkami mózgu – wstał i zapytał głośno „chcecie powiedzieć, że ja nie muszę być głupi?”, a w jego oczach pojawiły się łzy… Na łzach się nie skończyło. Chłopiec zaczął przynosić prace zaliczeniowe nie tyle terminowo co na długo przed terminem by nauczyciel mógł w razie czego powiedzieć mu co ma poprawić. Ba! Zaczął się uczyć, a pod koniec projektu średnia jego ocen podniosła się do B+ (to hamerykański system oceniania, nie jestem pewna, ale zdaje się, że A jest najwyższą notą).
Ty jesteś ścisłowcem, a Ty humanistą
Wiem, że rodzice moich uczniów mówili „nie jest ścisłowcem” w dobrej wierze – chcąc zapewne usprawiedliwić dziecko w moich oczach bo często towarzyszył temu dodatek – ma to po mnie. Słowa mają jednak ogromną moc. Dziecko, które usłyszy takie słowa utwierdza się tylko w przekonaniu, że choćby wylało siódme poty to fizyki i tak nie zrozumie bo przecież w końcu nie jest ścisłowcem. Nie każdy będzie Einsteinem, ale w każdym kryje się potencjał, przykład nowojorskiego chłopca świetnie to pokazuje. Skończmy więc z przypinaniem łatek dzieciom. W zamian zgodnie z sugestiami naukowców zacznijmy je mądrze chwalić – choć przyznaje, że ta kwestia jest dla mnie strasznie trudna bo nie zawsze potrafię stłumić w sobie ochotę do piania hymnów pochwalnych na cześć intelektu i urody moich dzieci. Wiem jednak, że wszystkiego można się nauczyć. Nie ustaję więc w staraniach. Czego i Wam życzę.
Może Cię także zainteresować:
1. Czy warto uczyć dzielenia się zabawkami.
2. Jak obudzić w dziecku pasję do nauki?
3. Ja Cię kocham, a Ty nie śpisz. Sen dzieci 0-36 miesięcy na świecie.
Zszokowanych informacjami o pochwałach odsyłam do Agnieszki Stein (klik). Zdjęcie – słynny zestaw Lego Research Institute
Kamil
„Jestem humanistą” było najgorszą wymówką jaką człowiek słyszał, kiedy jako jeden z niewielu rozumiał matematykę. Bo najczęściej ten „humanista”, w języku polskim był równie beznadziejny co w matematyce.
joanna
świetny tekst i bardzo ważny. Dla znających angielski polecam kurs online opracowany przez dr Dweck dotyczący kształcenia u dzieci odpowiedniego nastawienia i nawyków myślowych- https://www.mindsetworks.com/ i oczywiście książkę dr Dweck Nowa psychologia sukcesu
Paulina
Świetny tekst. Nie lubię wtłaczania w ramki od najmłodszych lat. Owszem wierzę w jakieś tam predyspozycję, ale jak widzę, że 8 latek duka tekst i słyszę od mamy, no wie pani, bo on taki bardziej do matematyki zdolny to mnie krew zalewa.
Mam swoją własną teorię na temat humanistów nieumiejących matmy. Do przedmiotów ścisłych potrzeba jest naprawdę dobrego nauczyciela, a tych jak na lekarstwo.
Iza
A co, jeśli od początku edukacji dziecko ma talent artystyczny i szóstki z polskiego, a z matematyki nie potrafi najprostszych działań wykonać? 😉
Alicja
Jeżeli to są faktycznie najprostsze działania to jak dla mnie opcje są dwie. Pierwsza to beznadziejny nauczyciel. Druga taka, że dzieć ma błąd jakiś w programie mózgowym w stylu dyskalkulia. Znając polskie szkoły stawiam na 1. A jeśli 2 to po prostu niech w dorosłości unika zawodów w których będzie miał/miała do czynienia z księgowością i pokrewnymi, a będzie mu się świetnie żyło 🙂
Leeni
Mnie osobiście przeraża ta „ucieczka” w kierunki humanistyczne. Zresztą w ścisłe też. Nie wiem skąd się bierze przekonanie, że jeśli mam z czymś problem to się do tego nie nadaję. To tak jak twierdzić, że dyslektyk nigdy nie będzie dobry z j. polskiego, czemu wiele osób wyraźnie przeczy.
gosia. s.t
Na studiach, genialna Pani Profesor z całą stanowczością swej osoby, mówiła nam , że nie ma czegoś takiego jak dyskalkulia. Twierdziła odważnie, że każdy może być dobry z matmy. Predyspozycje do bicia wyjątkowo dobrym, należy wychwycić w 3-4atku. Szkopuł w tym, że w przedszkolu matematyka nie istnieje. Całe życie mi wmawiano, że matma nie jest moją mocną stroną. Jako dorosła osoba, uważam, że bardzo to ograniczyło moje horyzonty. Teraz kiedy z moim dzieckiem uczę się matmy, mam dużą frajdę. Lubi łamigłówki matematyczne i mimo, że ma 9 lat, zadania dla zaawansowanych kosztują mnie trochę czasu 🙂
„DZIĘKI” zamiast pochwały
[…] Alicja Kost „Moje dziecko nie jest ścisłowcem” […]
Anna L
Dzięki za ten tekst, strasznie mnie denerwuje sam podział na humanistów i ścisłowców i mylenie „humanisty” z osobą, która jest po prostu słaba z matematyki (a raczej której nikt porządnie matematyki nie nauczył)
wisznu
No cóż – ja na polskim byłem ścisłowcem, a na matmie – humanistą 😉