Dzieci i alkohol – jak to rozegrać?

Wiem, że większość z was ma jeszcze w miarę małe dzieci – takie mniej więcej od noworoda do pierwszych klas szkoły podstawowej – więc kwestia alkoholu was jeszcze mało interesuje, ale te badania obiegły świat, a u nas cicho sza na ich temat więc na mnie spadł nudny obowiązek opisania ich. Z drugiej strony nuda nudą, ale nie da się ukryć, że to ważny temat, a dla mnie osobiście tym ważniejszy, że jak stali czytelnicy wiedzą – mój stosunek do alkoholu jest taki, że go nie pijam, wcale i pod żadną postacią, więc tym bardziej chciałabym wiedzieć jak nauczyć mą osobistą czeladkę odpowiedzialnego korzystania z trunków.

Pytanie jaką drogę obrać pozostawało jednak dla mnie otwarte, bo w życiu swym tak nastoletnim, jak i dorosłym spotkałam generalnie dwa rodzicielskie podejścia. Pierwsze to – dajmy (niepełnoletniemu) dziecku skosztować alkoholu w domu i na naszych warunkach żeby potem go przy rówieśnikach nie kusiło nieznane – i tak zupełnie szczerze jest to podejście, które wydawało mi się całkiem logiczne i uzasadnione. Jest też podejście drugie, czyli polityka zero alkoholu, które też ma jakieś tam logiczne uzasadnienie. Oczywiście między jednym i drugim jest trochę podejść mieszanych, ale generalnie te dwa są bodaj najpopularniejsze.

A tak się składa, że w jednym z nowszych wydań czasopisma Addictive Behaviors opublikowano wyniki długofalowego badania w trakcie, którego przez siedem lat śledzono losy dzieciaków z kilkuset rodzin. Rodzin – co warte podkreślenia – zupełnie zwyczajnych, takich jakich pełno wokół nas, niepatologicznych i nie borykających się z problemem alkoholizmu u któregokolwiek z członków rodziny, opiekujących się dziećmi odpowiedzialnie i z zaangażowaniem. Czyli takich normalnych, zwyczajnych średniaków.

To co mnie zaskoczyło w tym badaniu najbardziej to punkt wyjścia, czyli kwestia wieku, bo autorzy wspominają, że wiek w którym dzieciaki zaczynają kosztować alkoholu bez rodzicielskiej zgody przypada na 13-14 lat. W moim mózgu to było co najmniej 15-16, no ale co ja tam wiem o współczesnej młodzieży 😉

W tym badaniu zaś sprawdzano co się dzieje kiedy rodzice we wczesnym wieku, czyli w okolicach 13 roku życia, a nawet przed jego ukończeniem pozwalają dzieciom na okazjonalny łyk i skosztowanie alkoholu (typu „a u cioci na imieninach to możesz zrobić łyczka”) – dlatego w momencie rozpoczęcia badania dzieci z rodzin w nim uczestniczących miały od 11 do 12 lat.

Jeśli okolice 13 lat na pierwszy łyk alkoholu przy aprobacie rodziców to dla was wcześnie, to nie jesteście sami – po mojej głowie również przegalopowały takie myśli, więc tym bardziej byłam zaskoczona kiedy dotarłam do stwierdzenia, że około 1/3 dzieci przed ukończeniem 13 roku życia ma za sobą okazjonalny łyk alkoholu” za zgodą i pod nadzorem rodziców. I to właśnie był powód dla którego badacze zdecydowali się zagłębić sprawę – by sprawdzić czy jest to rzeczywiście niegroźna rzecz, która – jak zakłada część rodziców – może przyczynić się do nauczenia odpowiedzialnego sięgania po trunki czy wręcz przeciwnie.

I choć oczywiście jak zawsze, pamiętać musimy o tym, że w takich badaniach możemy wykazać tylko pewien związek, a nie przyczynę i skutek, to w badaniu wykazano, że istnieje zależność pomiędzy wczesnym rodzicielskim przyzwoleniem na okazjonalny łyk alkoholu, a zwiększonym i ryzykownym jego spożyciem gdy dzieci nieco podrosną i wejdą w wiek w którym rodzice nie bardzo mają już jak nadzorować latoroślęce spożycie alkoholu na imprezach. Co więcej u nastolatków, którym rodzice stosunkowo wcześnie pozwalali na okazjonalny łyk, zauważono nie tylko zwiększone spożycie, ale też większą ilość negatywnych konsekwencji z nim związanych – czyli wdawanie się w kłopoty, bójki czy kłótnie.

Co jasne to nie jest tak, że każde dziecko, któremu rodzice między 11 a 13 rokiem życia pozwolili na łyk alkoholu u cioci na imieninach skończy jako siedemnastolatek, który czuje zbyt dużą miętę do alkoholu i folguje sobie bardziej niźli rówieśnicy, bo jak zwykle to jest znacznie bardziej skomplikowane i zależy od wielu czynników, a nie tylko tych jednych nieszczęsnych imienin cioci, ale – jako że czas leci szybko i ani się obejrzę a moje najstarsze dziecko wkroczy w wiek nastoletni, to uważam, że jest to jedno z takich badań, które warto mieć gdzieś tam z tyłu głowy kiedy dzieci nam nieco podrosną.

Codler i wsp., 2018. Early alcohol use with parental permission: Psychosocial characteristics and drinking in late adolescence.

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

11 komentarzy

  • Odpowiedz 20 marca, 2018

    Marta

    Ja tylko moge to potwierdzić. Moja mama jako dziecko spijała piankę z piwka i resztki słodkiego wina z kieliszków po imieninach u cioci. W wieku około i przed 10 lat. Skończyła jako mocno uzależniona alkoholiczka i lekomanka. Nikt nie był w stanie pomoc. Jeszcze za młodu to problem sie bagatelizuje bo można powiedzieć, ze ktoś jest imprezowiczem. Po 40 zaczynaja sie schody.

  • Odpowiedz 20 marca, 2018

    Matula

    A ja współczuję rodzicom w Polsce. Mieszkając w niemczech miałam okazję uczestniczyć w wykładach organizowanych przez szkołę na temat uzależnień i od alkoholu i narkotyków i papierosów. Przez tydzień w szczoteczki dzieciaki (córka ma 14 lat) miały warsztaty i spotkania na temat przeciwdziałania narkomanii i uzależnieniom. Oczywiście nie pomoże to wszystkim ale jeśli choć część dzieci zrozumie zagrożenia to uważam że warto. Czasem do młodego człowieka bardziej dociera ekspert niż rodzić mówiący „nie wolno”.

    • Odpowiedz 21 marca, 2018

      Basia

      Dlaczego współczujesz rodzicom w Polsce? Ja sama chodziłam pod koniec szkoły podstawowej na takie warsztaty. Były one obowiązkowe dla wszystkich uczniów. Wiec i u nas ten temat również jest/ bywa poruszany. Aczkolwiek nie jestem pewna czy miały one wpływ na decyzje moich rówieśników co do kwestii sięgania po alkohol. 🙂

  • Odpowiedz 20 marca, 2018

    Agata

    Moja młodsza córka, gdy miała 2.5r napiła się „kolorowego” drinka. Nie to żebyśmy jej pozwolili – poszła do stołu i zamiast swojego soczku wzięła „soczek” cioci, bo był ładniejszy 🙂
    Podobno moja siostra gdy była w wieku przedszkolnym – wczesnoszkolnym została przyłapana na na piciu Advocata naszej mamy prosto z butelki (nie wiem czy to był pierwszy raz).
    Myślę, że wiek „inicjacji alkoholowej” u dzieci w Polsce może być nieco niższy niż te 13-14 lat.
    Jeśli chodzi o moją siostrę, to faktycznie jest nerwowa i konfliktowa ale jednocześnie bardzo odpowiedzialna. Także bez tragedii – nie stoczyła się :). Być może to sekretne popijanie Advocata mamy miało jakiś wpływ na jej charakter, ale wspominając życie w naszej rodzinie myślę, że złożyło się na to znacznie więcej czynników.
    A jeśli chodzi o moją młodszą córkę, to ostatnio (pół roku po jej pierwszym łyczku) zrobiła się krnąbrna i kłótliwa. Ja zrzucam winę na „bunt trzylatka” :). Nawet nie wiem czy coś takiego istnieje, ale tak mi jest wygodnie…. Myślę sobie, że ma 3 lata i po prostu „tak ma” w tym wieku. Tłumaczę jej jak wolno i jak nie wolno postępować licząc na to, że jej zachowanie się poprawi. Czasem też na nią nawrzeszczę. Czasem ma karę.
    Myślę, że większy wpływ na dzieci ma to, jak my – rodzice postępujemy. Może nie chodzi o to w jakim wieku nastąpi ten pierwszy „łyczek” ale o to, jak bardzo liberalne podejście do alkoholu mają rodzice. Przecież wśród rodzin „opiekujących się dziećmi odpowiedzialnie i z zaangażowaniem” na pewno są takie, w których alkohol pojawia się tylko u cioci na imieninach i takie, w których alkohol pity jest częściej.

  • Odpowiedz 20 marca, 2018

    Rafał

    To ja, ponieważ nie znam się, to wypowiem się tak: wszystko zależy.
    Ja pierwszy raz ordynarnie mówiąc „napierd*liłem” się mając około 9 lat. Było ognisko z beczką piwa. Nikt nie kontrolował gównażerii. Powiedziałem „dość”, kiedy zdecydowałem siąść na kłodzie i okazało się, że kłoda jest kilkadziesiąt cm w lewo. W przeddorosłym życiu miałem jeszcze kilka incydentów ze spożyciem sporo większej ilości alkoholu niż wskazywałaby na to przyzwoitość i zdrowy rozsądek. Co gorsza za milczącym przyzwoleniem rodziców i dalszej rodziny.

    Dodatkowo rodzice kilka razy pozwalali mi nie tylko łyknąć w kontrolowanych warunkach mocniejszego alkoholu (łyknąć, nie pić – tym razem kontrola działała właściwie). Żeby dorzucić więcej patologicznych zachowań rodzicieli wobec mnie, to mama popalała. Jeśli dobrze pamiętam, był to w domu 1 papieros na tydzień. Ciekawiło mnie i dostałem. Tyle, że nie wiedząc jak się tego używa, dmuchałem. Żarzyło się więc było dla mnie OK.

    Efekty: W barku mam kolekcję win i mocniejszych trunków, które zbieram od jakichś 7 lat. Zakazałem przynosić mi alkohol na urodziny, bo przestawał mi się gdziekolwiek mieścić. Dodatkowo jeszcze mam flaszkę weselnej wódki. Też 7 letniej. Druga została z pomocą rodziny przy różnych okazjach oraz do zmiękczania mięs „rozebrana”. Od czasu do czasu pozwalam sobie na jakieś lepsze piwo. Bo lubię. Choć średnia, uwzględniająca różne imprezy, wychodzi może nieco ponad litr tegoż trunku na miesiąc. W całym swoim życiu wypaliłem (łącznie z tą dmuchaną) dwie (sic!) „fajki”.

    Nie stronię od alkoholu. Niemniej nie przepadam za nim na tyle, żeby mnie ciągnęło. W czasach podstawówkowych i licealnych oraz studenckich alkoholu było więcej, ale chyba potrzeba by było ze 3-4 takich jak ja, żeby wyrobić średnią. Wiedziałem jak to smakuje. Wiedziałem też, czym jest kac i jego najbardziej nie lubiłem i nie lubię do dziś. Jakoś udało mi się nauczyć, kiedy jest ten „ostatni”, który gwarantował co najwyżej gorsze samopoczucie, kiedy komuś udało się mnie złamać i nakłonić do jeszcze jednego, ale bez kaca i udawało mi się w większości przypadków zatrzymywać na nim.

    Aby nie wyciągać zbyt pochopnych wniosków, sam je wyciągnę za Was: nie twierdzę, że to zasługa możności spróbowania alkoholu i papierosów stosunkowo wcześnie. Wręcz z perspektywy czasu uważam, że było to zbyt (sic!) wcześnie. Nie uważam, że takie podejście moich rodziców było dobre. Było jakimś, ale nie nazwałbym go optymalnym. W moim przypadku zadziałało – nie ciągnęło mnie, by pić po kątach z kolegami. Nawet unikałem tego, co nie przysporzyło mi szacunku a wręcz spowodowało sporo dodatkowych problemów z którymi przyszło mi się mierzyć. Nie były to łatwe problemy dla 12latka, który musiał sam stawiać im czoła. Ale nie jestem pewny, czy ciągnęłoby mnie do alkoholu bardziej, gdyby mi zabraniano. Raczej obstawiałbym, że to kwestia osobowości. Nie dostrzegłem w byciu nietrzeźwym niczego ekscytującego. Nie wyrosłem na degenerata. Status społeczny: nie najgorszy. Praca i płaca jak na Polskie warunki bardzo satysfakcjonująca. Rodzina pełna. Nie mam większych problemów i choć jestem nerwowy, to jeszcze na jakichś przedszkolnych zajęciach, zostałem przez (ponoć – bo po tylu latach tego nie zweryfikuję na 100%) psychologa, wrzucony do worka z napisem „choleryk”. A było to dużo wcześniej niż usłyszałem słowo alkohol. Jeśli chodzi o moje prywatne wnioski, to choć nie widzę żadnych negatywnych skutków mojego wczesnego kontaktu z alkoholem, to w moim przypadku „pozwolenie” poszło zbyt daleko i nie zamierzam tego błędu powielać w stosunku do swojego Szkraba. Choć wolę, żeby spróbował alkoholu przy mnie, kiedy mogę kontrolować, ile wypije, bez presji kolegów, to będę stawiał głównie na edukację, jak ten związek chemiczny oddziałuje na ludzki organizm. A nie jest to nic szczególnie pozytywnego (może poza _małą_ lampką wina do obiadu, której i tak nie stosuję).

    • Odpowiedz 23 marca, 2018

      wisznu

      U mnie jest podobnie.
      Rodzice pozwalali spróbować alkoholu, jak miałem młodsze naście lat – dokładnie z tego samego powodu co w artykule – żebym znał smak dobrego trunku, to mnie nie będzie ciągnęło do pokątnego picia z kumplami jakichś sikaczy.
      Tak więc wchodząc w czasy licealne wiedziałem jakie wino jest smaczne (i że wytrawne wykrzywia pysk, bo jest kwaśne, a słodkie wykrzywia bo jest przesłodzone), wiedziałem, że piwa nie lubię (i chyba pierwszy raz mi zaczęło smakować, jak miałem 17 lat – na koncercie Kultu :)) wiedziałem też, że wódka smaczna jest tylko jako nalewka, a wszystkie whisky, brandy i koniaki smakują tak samo i są niedobre (aż mi się przypomina dowcip: „widzisz jak się tata poświęca” ;))
      A obserwując kolegów na wycieczkach szkolnych wiedziałem też, że fajnie jest z kogoś robić sobie jaja, bo się spił, a niefajnie jak tobie robią. 😀

      Potem – właśnie od tych 17 lat miałem okres testowania ile mogę wypić piwa i wódki, miałem odczucie, robienia sobie „obserwacji uczestniczącej” – obserwowałem swoje reakcje po kolejnych dawkach alkoholu, więc ani razu nie urwał mi się film, wiem też ile mogę wypić, żeby poranek był znośny. Umiem też ocenić jak głupie rzeczy mogę zrobić bezpiecznie.
      Wiem też, że nie włącza mi się tryb agresji, wręcz przeciwnie. Zbiera mi się na filozofowanie:)

      Jednak podejrzewam, że to wszystko jest bardziej kwestia charakteru – zakazy by tu nie pomogły, raczej też by nie zaszkodziły. Mnie niespecjalnie ciągnęło do imprezowania, nawet jak uczestniczyłem, to i tak raczej siedziałem z boku i obserwowałem niż byłem w centrum imprezy.
      Choć nie przeczę, że mam za sobą kilka epizodów, za które mi wstyd – bo je pamiętam.

      A obecnie – też mam zapas alkoholi, którego praktycznie nie chce mi się pić.
      Jak jest okazja – jest z kim się napić, i dobry powód i nie prowadzę samochodu, to nie uciekam od picia, ale to wszystko razem tak rzadko się zdarza, że nie ma o czym mówić.
      Naprawdę z rzadka mam ochotę na piwo, cos mi się zmieniło, że z reguły smakuje mi tylko pierwsze pół piwa, a drugie wypijam – żeby się nie zmarnowało… Szampany z niewiadomego powodu śmierdzą mi rybami.
      W sumie jak już się zdarzy – to najchętniej piję szklaneczkę whisky. Chyba masochistycznie, bo nadaj mi nie smakuje 😀

      Oczywiście – to żaden dowód, ale myślę, że to chyba ogólnie kwestia modelu wychowawczego. Zakazy i trzymanie dzieci na „krótkiej smyczy” działa dopóki dziecko nie wyrwie się spod „opiekuńczych skrzydeł” (znam przypadki, gdzie dziewczyny trzymane krótko, gdy wyrwały się na wyjazd w góry wracały w ciąży – bo w końcu nikt nie stał nad nimi z batem. Chyba nie o to chodzi?)
      Przecież wychowanie chyba polega na tym, że człowiek ma poznać swoje możliwości i ograniczenia w możliwie bezpiecznych okolicznościach, by wchodząc w dorosłość miało pełną świadomość kim jest i co może. I tyczy się to też używek. Żeby człowiek nie poznawał swoich ograniczeń na służbowych wyjazdach integracyjnych wśród obcych ludzi.

      • Odpowiedz 5 kwietnia, 2018

        Lira

        Ciekawa jestem, czy alkohol pojawiał się w Twoim domu np. ojciec codziennie po pracy wypijał piwko przed telewizorem dla relaksu..
        Być może tak nie było i stąd Twój brak zainteresowania rozluźnianiem się tym sposobem.. Niestety „piwko po pracy” staje się coraz bardziej zwyczajne, a według mnie nie jest i nie powinno być..
        Do tego myślę, że jesteś po prostu świadomy swojej wartości i nie potrzebujesz wspomagaczy, które pomogą Ci być śmielszym czy odważniejszym w kontaktach z innymi..
        Niestety, ale dzisiejsza młodzież ma bardzo niskie poczucie własnej wartości i próbuje sobie z tym radzić przy pomocy używek różnego rodzaju.
        Jedyne co nam pozostaje jako rodzicom to wychowywać pewne siebie dzieci 🙂

  • Odpowiedz 21 marca, 2018

    Basia

    Podobno własne doświadczenie przeciwne wynikom badań naukowym niczego nie dowodzi ale i w moim przypadku było zupełnie inaczej niż sugerują wyniki badań. 🙂 Pierwszy łyk piwa dostałam od taty gdy miałam jakoś 4 lata, i jeszcze raz mniej więcej w tym samym czasie po wyjściu gości za plecami rodziców spiłam resztki „soczku” z kieliszków. Bardzo mi nawet smakował. A potem przez długie lata nic. Zero alkoholu. Rodzice zabraniali ale też mnie nie ciągnęło. Całkowita dobrowolna abstynencja az do około 30. Teraz piję ale bardzo okazjonalnie i nigdy nie więcej niż kieliszek. Nigdy też nie upiłam się do nieprzytomniści ani nawet nie miałam kaca. 🙂 Nie ciągnie mnie. Różnie to bywa.

  • A ja nie mogę patrzeć kiedy przed moim własnym blokiem, znajomy daje 2-letniemu dziecku oblizac szyjke butelki po piwie. Dla śmiechu, że się skrzywi od gorzkiego…

  • Ja swojego czasu pracowałam na pa GGdetoksie alkoholowym i zglebialam temat uzależnienia od alkoholu. Z tego co pamiętam to w książce B. Woronicza był tekst, że uzależnienie rozwijają ludzie, u których w domach rodzinnych albo się nadużywało alkoholu albo panowała całkowita abstynencja. Chociaż i tak duży wpływ ma komponenta genetyczna, bo często ludzie uzależnieni odczuwają bardziej euforyzująco działanie alkoholu niż przeciętny obywatel. Dosyć złożona kwestia, ale ja też zawsze się zastanawiam jaka jest najlepsza strategia, jak znajome mamy 17-latkow przeżywają koszmar pt. „Moje dziecko idzie na imprezę” 🙂

  • Odpowiedz 6 maja, 2019

    biedronne

    Wiem, że odgrzewam starego kotleta, ale uważam, że nastolatki nie próbują alkoholu z ciekawości co ten alkohol ze mną zrobi, tylko z powodu potrzeby przynależności do grupy i akceptacji środowiska rówieśniczego. Dawanie na spróbowanie w domu nijak tej potrzeby nie zaspokaja, a jednocześnie daje sygnał, że to jest akceptowalne zachowanie.
    Natomiast budowanie od małego relacji opartej na silnej zdrowej więzi i zaufaniu, wspiera rozwijanie asertywności i poczucia własnej wartości i może pomóc młodym ludziom czuć się dobrze z samym sobą na tyle, żeby wspólne picie nie było wyznacznikiem jak bardzo jest się fajnym.

Leave a Reply