Delicje i lody, czyli długa historia krótkiego porodu.

Z dziećmi to już tak jest, że lubią sobie drwić z planów i założeń rodziców. Ot weźmy choćby pod uwagę takie porody – Pierworodna i Drugorodny byli uprzejmi urodzić się przed przewidywanym w karcie ciąży terminem, więc tym razem z góry założyłam, że będzie podobnie.

Tia… Termin nadszedł i nic. Nada. Trochę byłam zawiedziona, trochę smutna, trochę wściekła, a najbardziej to zalana hormonami ponad miarę.

A potem nadszedł kolejny dzień i… nadal nic. Frustracja poziom mistrzowski. Spędziłam więc dzień ów na jedzeniu lodów, pochlipywaniu w kąciku, że będę rekordzistką i jedyną na świecie kobietą, która w ciąży będzie 8276 tygodni i ogólnie uprawiając smęty tego typu, więc żeby nie smęcić dalej położyłam się spać o 21 w stanie psychicznym, który porównać można chyba li tylko z samopoczuciem dwulatka, któremu matka dała picie w złym kubeczku, bo to zła kobieta była. Wiadomo.

I spałabym tak do rana, gdyby nie to, że przekorne dziecię postanowiło ponownie zadrwić z matczynych założeń, bo między 1 a 2 w nocy obudziło mnie przeczucie, że coś tu nie gra i słusznie mnie obudziło, gdyż albowiem okazało się, że te całe wody to postanowiły sobie odejść – i wcale im się nie dziwię, bo mój wieczorny stan psychiczny był tak podły, że każdy kto ma odrobinę rozumu uciekałby gdzie pieprz rośnie.

Gorzej, że wody wodami, ale akcja skurczowa była niemalże zerowa, więc chwilę zastanawiałam się czy budzić Wirgiliusza czy dać mu jeszcze pospać, ale co ma chłop mieć lepiej ode mnie, więc ostatecznie go obudziłam i nakazałam coby przywiózł w trybie natychmiastowym moją mamę – wszak ktoś musiał zostać z dziećmi, gdy akcja się rozkręci. On pojechał, a ja spokojnie skończyłam pakować torbę i z radością odnotowałam, że trzeci poród to jakoś człowiek spokojniej przeżywa, bo poród Pierworodnej również zaczął się od odejścia wód, a ja cała podekscytowana wizją tego, że zaraz będę trzymać w ramionach moją córeczkę na wyścigi gnałam do szpitala. To „zaraz” trwało jeszcze kilkadziesiąt godzin i było najbardziej męczącym doświadczeniem w mym życiu, więc tym razem chciałam odwlec moment przekroczenia progu szpitala na ile tylko się da i zamiast do szpitala udałam się do… lodówki, bo tam czekało na mnie pyszne, zimniuteńkie kakałko, które miałam nadzieję – da mi sił do tego by dziecię porodzić.

Czymże jednak jest jedno kakałko na ciężarnego wieloryba, więc by mieć pewność, że z sił nie opadnę do kakałka dorzuciłam michę pełną lodów –  smakowały o 2 w nocy naprawdę wyśmienicie. Coś mi jednak świtało, że lody nie wiodą prymu wśród metod polecanych na rozkręcenie akcji porodowej, więc z bólem serca przestałam wtranżalać i udałam się w kierunku tej parszywej, wielkiej piłki co niby ma w porodach pomagać. Ja się bujałam, a czarodziejskie ręce mojej mamy masowały mi głowę, kark i plecki – bo masaż to oksytocyna, a oksytocyna to poród. I faktycznie – skurcze jakby przybrały na sile, stały się bardziej wyczuwalne, ale niestety pojawiały się wciąż z taką samą regularnością z jaką ja pojawiam się na siłowni, czyli żadną. Raz co 2 minuty, a raz co 20, a jeszcze innym razem co 8. Raz na 10 sekund, raz na 30. W sumie nie różniły się wiele od przepowiadaczy, które towarzyszyły mi przez ostatnie tygodnie, były jedynie nieco bardziej odczuwalne. No bezsensu zupełnie, więc zrezygnowana położyłam się do łóżka coby odpocząć, bo jak to tak ma wyglądać to pewnie se porodzę jeszcze sto lat jak przy Pierworodnej i w ogóle czemu ja zawsze te porody mam takie przewlekłe, ja się pytam.

Zadzwoniłam więc do szpitala i położnej i upewniłam się, że mogę jeszcze posiedzieć w chatce, a potem zrezygnowana zaleciłam zgaszenie światła (został tylko poblask laptopa – bo Wirgiliusz, na wieść o tym, że rodzę przystąpił do kończenia… zobowiązań pracowych) i położyłam się wsłuchując w śpiew ptaków, które w okolicach 3-4 nad ranem zaczynają świergolić radośnie tuż za naszymi oknami. Było to przyznać muszę całkiem relaksacyjne zajęcie – zwłaszcza, że mama mnie wciąż głaskała i masowała. Mamy to jednak są z innej planety, powiadam wam.

I kiedy już, już z tego nadmiaru relaksu prawie zasnęłam, to do sypialni wkroczył zaspany Drugorodny i niestety z zaskoczenia zastaną sytuacją nie odjęło mu mowy, tylko wręcz przeciwnie zaczął trajkotać jak opętany czym obudził Pierworodną i pewnie połowę ulicy, więc niestety sprawa mojego pospania przed porodem się nieco rypła. I tu ponownie okazało się, że mamy to człowieki-orkiestry, bo potrafią w takiej sytuacji zabrać całą, rozgadaną kilkuletnią czeladkę do innego pokoju, a czeladce rodzącej nakazać wlezienie do łóżka i spanie. Matki się słuchać trzeba i basta więc faktycznie usnęłam chyba na godzinkę, ale w końcu obudził mnie całkiem silny skurcz, a po nim odezwał się budzik sugerujący, że zbliża się w godzina w której czas stawić się w szpitalu więc chcąc nie chcąc trzeba było zwlec odwłok z łóżka.

Ale nie tam, że od razu pojechaliśmy do szpitala. No skąd. Najpierw odwieźliśmy dzieci do przedszkola, a potem… potem zastanawialiśmy się czy nie skoczyć aby do Maca celem skonsumowania śniadania – głównie przez Wirgiliusza, ale olśniło nas, że rano dają tylko MacJajko i inne paskudztwa, a na starego, dobrego Cheesa albo chociaż lody z potrójną polewą czekoladową dla rodzącej nie ma co liczyć więc jednak zrezygnowaliśmy i dotarli do szpitala. Na pełnym luzie.

Szpitalne KTG potwierdziło moje słowa znaczy skurcze są, ale nie mają sensu. Zawołano więc doktora, a doktor okazał się być młodym adeptem medycyny, który tryskał, charakterystycznym dla tego etapu żywota zawodowego, entuzjazmem. Z radością zaczął mnie więc wypytywać o to na kiedy był termin, o której odeszły wody, jak wyglądały, a potem jął się upewniać: „to pani pierwsza ciąża i poród, tak?”

– „Nie, trzecia ciąża, trzeci poród” – odpowiedziałam radośnie, a panu doktoru na chwilę zrzedła miną, ale tylko po to by po chwili tryumfalnie tryskać jeszcze większym entuzjazmem:

– „Łeee to pani przecież więcej wie o porodach ode mnie, ja to ani razu jeszcze nie rodziłem!”

I od razu zrobiło się weselej, a pan doktor czując chyba, że nie ma do czynienia ze spanikowaną pierworódką, tylko doświadczoną matroną ;)) przebadał mnie (i dziecię na USG) tak drobiazgowo jak przed jeszcze żadnym porodem. Dość powiedzieć że czekający na mnie na korytarzu Wirgiliusz zaczął się obawiać, że zdążyłam urodzić – tak długo to trwało. Najważniejsze jednak było, że tym razem w przeciwieństwie do poprzednich porodów rozwarcie jest całkiem, całkiem, bo caluśkie 4 cm. Nie mieli więc wyjścia i mnie przyjęli.

Na postępie porodu nie robiło to niestety wielkiego wrażenia, bo ani skurcze mi nie imponowały, ani rozwarcie się nie ruszało – ogólna nuda, panie, nuda, więc zaczęłam nieśmiało pytać kiedy w końcu dostanę oksytocynę, bo ja już trochę swoje ciało (a przede wszystkim historię poprzednich porodów) znam i czułam, że jest mi w tamtym momencie potrzebna bardziej nawet niż czekolada. Ci tam fachowcy od rodzenia pod postacią lekarzy i położnych zaczęli się więc naradzać intensywnie co zrobić z takim dziwnym tworem jak ja, ale w końcu stwierdzili, że faktycznie możemy już podać.

Podali więc i powiadam wam, była to doskonała decyzja. Kilka minut po podłączeniu kroplówki w końcu poczułam, że to już TO i że faktycznie zaczynamy zabawę w rodzenie. Skurcze były intensywne, regularne, przybierały na sile i częstotliwości. Czy bolały? No ba. Czy się darłam? No ba – zwłaszcza, że bardzo mi to pomagało. A wiecie co jest najlepsze? Ano to, że kiedy po – nie wiem jakim czasie, ale w moim odczuciu było to ledwie kilkanaście minut – moja złota położna sprawdziła rozwarcie okazało się, że było 7 cm. Siedem! To mi dało prawie tyle siły co zimne kakałko, bo przy poprzednich porodach czekanie na 7 cm trwało znacznie, znacznie dłużej. A co więcej usłyszałam, że szyjka jest tak podatna i mięciutka jak kaczuszka, że tu zaraz będzie cała dyszka i żeby wołali ekipę z noworodków, bo tu zaraz poród będzie. I faktycznie – po trzydziestu kilku minutach od pierwszej kropelki zaczęły się parte! 10 minut później nasz mały Wiking leżał na moim brzuchu. Co więcej podobnie jak jego starsze rodzeństwo postanowił przyjść na świat z masą całkiem słuszną, bo oscylującą w granicach 3800 g, z równie słusznym obwodem głowy i w dodatku w pozycji supermana – to jest z rączką przy głowie – co porodu raczej nie ułatwia, ale położna stanęła na głowie i urodziłam bez nacięcia, bez pęknięcia, bez draśnięcia, bez problemu.

Trzy porody, a każdy inny.

Gdyby je porównać do biegów, to pierwszy był zdecydowanie morderczym maratonem, drugi półmaratonem, a trzeci to był sprint na 100 metrów. I ten sprint to jest zdecydowanie mój dystans. Mówcie do mnie Usain’ico Bolt’cico porodówek! Tak to ja mogę rodzić – gdyby jeszcze etap ciąży dało się tak skrócić…

Po porodzie leżeliśmy sobie w kontakcie skóra do skóry, a ja po raz kolejny poczułam, że męża sobie doskonale wybrałam. Wiecie bowiem co ten człowiek zrobił? Przezornie spakował do torby całą paczkę delicji, którymi karmił mnie radośnie gdy ja i Wiking odpoczywaliśmy po sprincie. Ależ to było wyborne!

Co mi dał ten poród (poza dzieckiem rzecz jasna)? Przede wszystkim kolejną lekcję pokory. Kilka tygodni wcześniej cała sieć żyła bowiem tym, że księżna Kate kilka godzin po porodzie wylazła przed szpital w szpilkach i z uśmiechem na licu i co to za pokazówa ma być. Cóż, po tym porodzie czułam się tak dobrze, że zaiste mogłabym śmigać w szpilkach po kilku godzinach – najbardziej pokiereszowaną i obolałą częścią mojego ciała po trzecim porodzie okazało się bowiem być… miejsce wkłucia wenflonu. Naprawdę! Nie ma w tym ani krztyny przesady.

Poznajcie więc oficjalnie Trzeciorodnego aka Wikinga. Ten Wiking to dlatego, że w 33 tc lekarz podczas USG stwierdził radośnie, że młody będzie wielki jak brzoza i wielce owłosiony, a ja się zaczęłam śmiać czy w takim razie urodzę od razu dwumetrowego wikinga z długą brodą czy jak, bo akurat oglądaliśmy 4 sezon Wikingów ;)). I faktycznie jest duży, włochaty i w dodatku, jak na Wikinga przystało, przyszedł na świat w poranek spowity gęstą, piękną mgłą. I imię też ma twarde i mocne, choć niekoniecznie nordyckie ;)) Wracam się tulić. Do usłyszenia! I każdej z was życzę takiego porodu – może niekoniecznie tak szybkiego, bo nie każdy jest sprinterem, ale dokładnie takiego, który zostawi was z poczuciem, że to było dobre i fajne doświadczenie.

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

32 komentarze

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    Asia

    O jej to wspaniaoe. Gratulacje ???

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    Marysia

    Gratulacje <3 aż chce się myśleć o kolejnym dziecku 🙂

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    Anna

    Świetny tekst, uśmiałam się do łez. Serdeczne gratulacje i dużo zdrowia dla Maluszka jak i starszych Dzieciaków!

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    ania

    Ja też po trzecim śmigałam, ale natura wie co robi, nie wyobrażam sobie”zlec” przy trójce dzieci. Toż to niebezpieczne.

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    tymjankowa

    Cudownie się to czyta. Wielkie gratulacje, urodzić Wikinga to jest cos ?
    Gdyby mi tak ktoś dał gwarancyje, że mój trzeci poród będzie równie piękny co Twoj- to kto wie, może i bym się zastanawiać zaczęła nad dobrnieciem do karty dużej rodziny ?
    Ale mój pierwszy poród z identyczna pozycja dziecka, chociaż wagowo mniejszego pozostawił me włościa w stanie opłakanym i z lekka trauma. Także chyba ryzykować nie będę.

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    Asia

    Gratulacje ? Jaki śliczny ten Twój Wiking ?

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    ALATHI

    Dla mnie też najgorszy był wenflon! Pierwsza położna sie na niego uparła mimo że w planie porodu napisałam że nie chcę. Za to na drugi dzień (w sobotę o 13 mialam 3 cm w niedziele o 7 – 4 cm) położna facet z którym rodziłam postanowił mnie uchować i było bez wenflonu i do 10 cm w wannie (od 8 do 9.30 w wannie się zrobiło z 4 do 10) 🙂
    Gratulacje i dużo zdrowia dla Was!!!

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    Paulka

    Mój drugi poród był również hardcorowo sprintowy. Chwilę przed 5 rano obudziły mnie skurcze. Niezbyt silne, ale jednak wystarczyły aby mnie obudzić. Wylazłam więc z łoża, nalałam wodę do wanny i stwierdziłam że przed tym całym szpitalem to trzeba włosy umyć i się wymoczyć, bo potem wiadomo że wszystko utrudnione. O 6 z minutami dopisałam torbę i jeszcze mówiłam „memu mężu” że za wcześnie zęby już jechać, że powiedzmy jeszcze w domu etc. No ale mąż rozkazał jechać, To posłuchałam. Po dojściu do samochodu stwierdziłam że całe szczęście bo skurcze mocno przybrały na sile. W szpitalu byliśmy o 6:40, kolejka, papierkologia, bla bla bla,na porodówce 7:13, podłączają KTG no i 7:30-urodziłam… Cały czas leżąc pod Ktg. W cholerę nie wygodnie, ale przynajmniej ekspresowo.aha. do szpitala zajechałam z 7cm rozwarciem ;P. Pierwszy poród z kolei koszmar, dramat i trauma.

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    MonaLu

    Fantastyczne! I dziecię i narodziny i tekst! I małż też! 😀

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    Agnieszka

    Czyli Twoje badania mogły Cię uprzedzić, że poród zacznie się właśnie w nocy ? moja historia też spisana i choć może bardziej dramatyczna to jednak z happy end-em. Może ktoś chce? Łapcie: http://www.18czerwiec2014.pobieramysie.pl a na IG znajdziecie mnie jako kossmatka. I nie – wcale nie mam bloga parentingowego oraz nie reklamuję niczego. Jestem zwykłym śmiertelnikiem i lubię się dzielić moimi przeżyciami.
    Pozdrawiam

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    Rainha

    Gratulacje 🙂 niech Wiking rośnie zdrowy a Ty bądź zawsze radosna!! Ja rodzę za ok.miesiąc, będzie to drugi poród i mam nadzieję równie szybki jak pierwszy 😀

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    Ewa 21l.☺

    Ja aktualnie jestem w 3 ciąży . 9tc. Pierwszą córcie urodziłam 2lata temu przez CC. Straszna jest cesarka. Druga córeczka urodziła się martwa w 31tc. Poród SN. Zobaczymy co nam życie tym razem zaplanowało.

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    Bacha

    Super!
    Czego Ci zazdroszcze – to meza z delicjami. Choc, ja bez slodyczy zyc moge, to chcialybym spotkac kiedys takiego, ktory tak by rozumial potrzeby drugiego czlowieka…
    I ze mama w poblizu…

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    Kaczucha

    U mnie trzeci poród był najbardziej traumatyczny- kleszczowy. A statystycznie miało być łatwiej. Panu Bogu dziękować, ze wszystko skończyło się dobrze. Ale historie porodowe cieszą mnie bardzo, bo to coś mistycznego jednak jest. Taka droga, przejście. Powrót do źródła. I nawet przy takiej medykalizacji porodu- to jakieś pierwotne doświadczenie jest. Przynajmniej dla mnie było… Alucha! Życzę Tobie, ale i wszystkim kobietom-matkom takiego oczadzenia każdym naszym dzieckiem, jakie mamy w tym pierwszym okresie po jego narodzinach. Endorfinowa jazda dla każdej kobiety raz! Pozdro!

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    Anna

    Ogromne gratulacje!!!! Jesli chodzi o sprinty to moj poród trwał 45 minut – tzn od chwili przekroczenia drzwi szpitala (7-cm rozwarcia) wcześniej skurcze rozpoczęły sie jakaś 1,5 ha, z czego 45-min spędziliśmy w korku. Dodam, ze byłam „wiekowa pierworódka” i wszyscy mówili o wielogodzinnej akcji porodowej. Wiec gdyby nie aplikacja, dzieki której dowiedziałam sie, ze akcja porodowa sie zaczęła, zapewne urodziłabym w domu. Dlaczego o tym pisze – bo uważam, ze trzeba informować tez kobiety, ze to moze potrwać ekspresowo ! Gdyby nie szkoła rodzenia i rzeczona aplikacja byłabym w kompletnym szoku! A tak wiedziałam, co sie dzieje i co robić!

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    Pola

    Super gratuluję pięknego maluszka. Ja swojego drugiego bobka urodze za 18 dni według aplikacji 😉 Bardzo życzyła bym sobie takiego porodu jak ten opisany albo chociaż takiego jak mój pierwszy czyli szybko i konkretnie 😉 ale… Wszyscy absolutnie wszyscy którzy znają moja historie pierwszego porodu „pocieszaja” mnie ze teraz to zobaczę jak wygląda trauma porodowa. I szczerze mówiąc zaczęłam się stresować. Ciekawa jestem jakie jest prawdopodobieństwo takiego stanu bo póki co wszystko wygląda podobnie tzn czop już odpadł, rozwarcie 3 cm i skurcze raz na jakiś czas. Pierwszym razem z takim stanem chodziłam 3 tyg aż mnie zechcieli przyjąć na oddział w 41 tc z rozwarciem 5cm. Pozdrawiam

  • Odpowiedz 28 maja, 2018

    Aga

    Cudowny opis, czytając początek to świetnie rozumiałam co znaczy dla hormonów termin porodu i nie dzieje się nic, obie córki moje postanowiły się urodzić 12 dni po terminie!! Małpy przebrzydle!! Następnym razem oficjalnie kłamie o tydzień

  • Odpowiedz 29 maja, 2018

    Dżoana

    Gratulacje! I bobasa i porodu 😉 mój poród taki właśnie był – łatwo – czy poród może być łatwy? chyba nie do końca; szybko – dla mnie szybko, jak słucham o porodach kilkudziesięciogodzinnych; przyjemnie – bez nacięcia, bez pęknięcia, 2h kangurowania, no luksus. A jakby mnie odpicowali jak beemkę po dzwonie, to też bym mogła obok Kejt stanąć, a co 😉 temu nie planuję drugiego bobasa, bo pewno limit szczęścia wyczerpany i poród będzie jak z horroru 😉
    Zazdro mamy. Oj bardzo zazdro ?

  • Odpowiedz 29 maja, 2018

    Patyk

    Gratulacje! Synek jest cudowny. Spisałaś się na medal;)

  • Odpowiedz 29 maja, 2018

    Gosia

    GRATULACJE! całusy dla całej rodziny, choć największe dla dzielnej mamy. Cieszę się Waszą Radością. Wszystkiego co najlepsze!

  • Odpowiedz 29 maja, 2018

    Anonim

    Gratulacje! Muszę się pochwalić, że akurat w kwestii tempa porodów nie mogę narzekać na mój los. Pierwszy trwał 6h, ale już drogi 2,5 h, z czego pierwszą godzinę spędziłam w domu, czekając na teściów, co dzieckiem się zajmą. Jak przyjechaliśmy do szpitala, to z SORu na porodówkę jechałam już z krzykiem Pani położnej, że 10 cm, suwać się, bo dziecko zaraz wypadnie. Niestety nie poszło aż tak szybko 😉 Szybkie porodu to jest to 🙂

  • Odpowiedz 29 maja, 2018

    Mama AgA

    Świetny tekst, uśmiałam się do łez. Gratulacje no i zdrówka dla maleństwa i mamusi.
    Pozdrawiam serdecznie

  • Odpowiedz 29 maja, 2018

    Astrea

    Gratulacje, urodziwy dzieciak!
    Rany, mam nadzieję że i mi pójdzie tak gładko, chociaż przy pierwszym to pewnie niemożliwe 🙂

  • Odpowiedz 29 maja, 2018

    Karola

    Świetnie napisane 🙂
    Pozdrawiam z 15. tygodniową zawartością brzucha!

  • Odpowiedz 29 maja, 2018

    Sylwia

    Smuteczek bo mój poród był tragiczny, pobyt w szpitalu okropny a położne paskudne. Dobrze, ze dziecko kochane. Zdecydowaliśmy, że chcemy mieć tylko jedno i szkoda, że nigdy nie będę miała szansy na takie piękne doświadczenie jak Twoje. Powodzenia dzielni ludzie!:)

  • Odpowiedz 29 maja, 2018

    nanka

    To lody, to muszą być lody…. ja w wieczór poprzedzający poród zrobiłam mężowi karczemną awanturę o brak lodów w zamrażarce (nigdy jakieś parcia by tam były nie miałam;)) i z totalną wścieklizną o 21 pomaszerowałam do pobliskiego centrum handlowego celem konsumpcji 4 gałek z bitą śmietaną i orzechami, musiałam mieć obłęd w oczach bo obsługa patrzyła się tak jakoś dziwnie 😉 ok 4 odeszły mi wody, o 7 zawitałam w szpitalu z 4 cm, po kilku godzinach dali mi oksytocyny conieco bo skurczy było brak, kilka razy przeklełam szyjkę macicy i o 11.30, po 5 minutach partych skurczy mogłam przytulić córeczkę, po porodzie czułam się zdecydowanie lepiej niż przed, gdybym miała tylko lepszego fryzjera i kieckę to nic tylko do zdjęć pozować 😉 To na pewno lody…

  • Odpowiedz 30 maja, 2018

    BabyTula

    Fajny tekst, ubawiłam się. Życzę każdej mamie takiego porodu. Pozdrawiam

  • Odpowiedz 30 maja, 2018

    An

    No gratulacje! Wpis na 3 urodziny mojej córci! Bosko! A ten ból od wenflonu to znam: Darlam się na porodówce na męża zeby mi szybciej ten gaz dawał i na personel żeby mi wenflon wyjęli… Jak to cholernie bolało… Cieszę się ze miałaś tak udany i spokojny poród. Buziaki dla Wikinga!

  • Odpowiedz 31 maja, 2018

    Katarzyna

    Moj drugi poród był taki łatwy! Dwa dni po terminie, ok godz 15:00 odeszly wody, o 17:00 bylismy w szpitalu, 4cm rozwarcia. Ok 19:00 weszlam do szpitalnej wanny i tam po 15 minutach urodzialm drugą niespodziankę-córeczkę 🙂 o również słusznej wadze 4160g (pierwsza córeczka miała 4420g). Poród cudowny, przeżycia mistyczne! Żadnych nacięć, pęknięć. Połóg trwał… 2 godziny 😉 4 dni po porodzie pojechalam rowerem po starszą córke do przedszkola 😀 Pierwszy poród też był bez nacięcia, ale z oksytocyną no i waga dziecka konkretna, a do tego rodziło sie z buzią odwróconą do mojego brzucha więc było ciężko wypchnąć bobasa na świat, także dochodziłam do siebie 8 tygodni. Pozdrawiam serdecznie, gratuluję pięknego porodu 🙂 i zdrowia życzę!

  • Odpowiedz 1 czerwca, 2018

    Mama Ewci i Maciusia

    Pięknie! U mnie ostatnim posiłkiem przed 2 porodem było „Danio” waniliowe, ale… grudzień był, a ja nie jadam zimą lodów. ? Ale gdybym rodziła naturalnie starszą córkę (sierpniowa), to pewnie też bym jadła lody. Niestety to była cesarka i brzydale nic konsumować nie pozwolili. Jak to mówiły położne i lekarze: za drugim podejściem się uparłam i cesarki nie było. 😛 Moja mama jak przyszła do mnie,żeby zostać z córką (bo mi wody odpłynęły), to nie myślała, żeby mnie masować. A szkoda! Tylko wspomniała, za ona nigdy nie miała odejścia wód (a 3 porody za nią). I była trochę bardziej spanikowana niż ja. Wiking uroczy, aż się chce trzecie dziecko. ☺ A lekarz świetny, też bym sobie takiego życzyła.

  • Odpowiedz 4 czerwca, 2018

    wisznu

    Gratulacje.
    Moment pakowania torby to jak u nas. W pierwszej ciąży to juz w 7 miesiącu była gotowa i zona suszyła mi głowę, że dopiero, bo co by było jakby cos się stało wcześniej.
    Przy drugim dziecku go torbe pakowaliśmy jak już wody odeszły. W sumie zgodnie z planem, bo poprzedniego dnia ustaliliśmy, że „jutro pakujemy, tak na zapas, dla świętego spokoju”
    🙂

  • Odpowiedz 2 lipca, 2018

    Asia

    Przede wszystkim wielkie gratulacje, choć Maleństwo już swoje przeżyło. Wszak miesiąc i troszkę, to ogromny bagaż doświadczeń.
    U mnie było podobnie…..
    Córcia moja, juz prawie pełnoletnia przepędziła mnie znad morza po Tatry.
    27 godzin porodu zakończonego o czwartej nad ranem.
    Drugi syn 8 godzin, ale te 8 były po stokroć gorsze niż 27. Ból, klin i wyciskanie. I jeszcze te poniżania.
    Trzeciego porodu nie bałam się wcale. Wiedziałam, że gorzej nie może być niż mój drugi i z takim nastawieniem zjawiłam się dokładnie rok temu na IP szpitala polozniczego. Odeszły mi wody w domku. Po przyjęciu do szpitala dostałam oxy. Dwie godziny się wszystko rozkrecalo i trwalo tylko dwie godziny. Śliczny trzeciak wyskoczył zdrowy i cichutki. Teraz czwarty….. dokładnie rok po….. czekam .Jeszcze dwa tygodnie do terminu….. mam nadzieję, że dotrę do szpitala na koniec sam i moja macica nie zapomniała jeszcze jak się współpracuje. Na razie trzeci był najlepszy. Teraz też będzie chłopiec….

Leave a Reply