Jednym z badań, które zapadły mi w pamięć na długo jest praca opublikowana w 2014 roku w Journal of Gender Studies, którą można streścić w trzech słowach – „piękny i bestia”. Wynika bowiem z niej, że tak właśnie widzimy się „po dzieciach”. Mężczyźni czują się atrakcyjniejsi fizycznie, kobiety zaś, wedle siebie samych, tracą na atrakcyjności. I choć grupa badawcza była raczej niewielka i ograniczona li tylko do młodych małżeństw, to obserwacje te pokrywają się bardzo z tym co wychodzi mi z waszych maili. A przynajmniej jeśli chodzi o to jak widzą siebie kobiety.
Przerażają nas dodatkowe kilogramy, pociążowe zmiany wyglądu piersi (tak, zmiany w wyglądzie piersi są indukowane przede wszystkim przez ciąże, nie przez karmienie – klik), bywa, że samo spojrzenie na rozstępy, które – jak wynika z danych – dotykają nawet 90% ciężarnych sprawia, że chce nam się płakać, luźna skóra na brzuchu drażni, wypadające garściami włosy niepokoją, wory i sińce pod oczami irytują, do tego dochodzi brak czasu na chwilę dla siebie i katowanie się zdjęciami sławnych mam, które 3 tygodnie po porodzie biegają po świecie w charakterze łani o smukłej kibici. Z danych Amerykańskiego Towarzystwa Chirurgów Plastycznych wynika, że aż 62% matek rozważałoby pociążową operację plastyczną gdyby dysponowało wystarczającymi środkami finansowymi.
Zresztą co ja się rozwodzę nad ciałem po ciąży – już ciąża staje się jakąś kuriozalną porównywarką wagową – „ciążeo.pl sprawdź kto ile przytył w ciąży i dlaczego Ty najwięcej”.
A wygląd to nie wszystko – do równania trzeba bowiem jeszcze dodać powątpiewanie we własne kompetencje rodzicielskie oraz pogrążanie się w rozpaczy, powodowanej tym, że dałyśmy sobie wcisnąć kit o tym, że „wszystko jest kwestią chęci i organizacji” więc chcemy i organizujemy ile wlezie, a wychodzi jak zwykle (klik). Nic więc dziwnego, że na przestrzeni tych wszystkich lat blogowania dostałam od was masę maili, z których wyłania się obraz matki raczej niepewnej tego czy obrana przez nią ścieżka rodzicielska jest słuszna, bardzo podatnej na to co myśli o niej otoczenie, wrażliwej na krytykę i oceniającej siebie raczej w kategorii „nieudolna” niż „całkiem spoko”.
Co oczywiste zawsze zastanawiało mnie to, czy to ja mam zaburzony obraz, bo tylko dziewczyny, które potrzebują wsparcia do mnie piszą czy jednak rzeczywiście coś jest na rzeczy i gdzieś tam wraz z macierzyństwem wytracamy pewność siebie, a nasza samoocena spada. Szczęśliwie z pomocą przyszły mi badania opublikowane niedawno w Journal of Personality and Social Psychology, w których udział wzięła spora, bo złożona z niemalże 85 000 grupa norweskich kobiet, które naukowcy począwszy od zajścia w ciążę aż do 3 roku życia dziedziców lub dziedziczek, starannie maglowali w kwestiach poczucia własnej wartości właśnie. Kobiałki z badania zostawały matkami po raz pierwszy, drugi, trzeci lub czwarty więc wydawałoby się, że w każdej z tych podgrup poczucie własnej wartości będzie się kształtowało nieco inaczej z dużą przepaścią pomiędzy matką po raz pierwszy, a tą po raz czwarty, tymczasem okazuje się, że zmiany jakie zachodzą w matczynych głowach są zaskakująco zbieżne niezależnie od liczebności czeladki.
U większości z tych kobiet poczucie własnej wartości spadało wraz z czasem trwania ciąży po czym po porodzie odbijało w górę by osiągnąć szczyt gdy dziecko miało 6 miesięcy, a następnie stopniowo spadało aż do trzecich urodzin latorośli. Jak jest później – nie wiemy, gdyż albowiem badacze nie kontynuowali wątku, niemniej przyznać musicie, że jest to niezmiernie intrygujący wzorzec – zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że powtarzał się on u matek niezależnie od tego czy było to ich pierwsze czy kolejne dziecko.
Ja wiem natomiast tyle, że potem do tego wszystkiego co myślimy o sobie dochodzi jeszcze lęk o dziecko, o to jak sobie poradzi, o to jak się odnajdzie w świecie pełnym wyzwań, które nam nie były znane (patrz: bycie pryszczatym, zakompleksionym nastolatkiem w czasach social mediów). Chcemy więc im dodać pewności siebie, utwierdzić w przekonaniu, że niezależnie od tego co na FB napiszą o nich Kasia z 6B albo Wojtek z 4A i tak są mądrzy, dobrzy i, a jakże, śliczni. Że piękno nie ma rozmiaru, bo występuje w każdym. Nie ma też koloru włosów ani kształtu nosa i nie musi być odziane w markową odzież.
Zalewamy więc dzieciny falą ciepłych słów, które mają je podbudować i… wszystko to na nic, bo badania sugerują, że niezależnie od tego jaką ilością komplementów zasypiemy nasze dziecko, niezależnie od tego jak często będziemy mu prawić, że jest śliczne, ma doskonałą wagę, figurę, lewy profil i prawy sierpowy (no dobra z tym ostatnim mnie poniosło), to wpływ tych działań na nastawienie latorośli do swego ciała może być znikomy, jeśli latorośl będzie widziała, że… matka negatywnie postrzega siebie. W jednym z badań zauważono nawet, że to jak dzieci widzą podejście matki do jej osobistego ciała jest wybornym prognostykiem tego jak duży brak satysfakcji z własnego ciała będą prezentowały. A! Nie wspomniałam o najważniejszym, bowiem dzieci z badania wcale nie były nastolatkami, które kompleks potrafią sobie zrobić z byle czego (zupełnie jak matki, czyż nie?) – to były dzieci w wieku od 5 do 8 lat. Maluchy takie.
Zatem za każdym razem kiedy stajmy przed lustrem i jojczymy jak nam źle z tym co widzimy, bo tu fałdka, tam rozstęp, a biust to już tylko na operację się nadaje i w ogóle czemu mam takie krótkie nóżki i nie schudłam po ciąży, to kto wie czy nie obracamy wniwecz naszych dotychczasowych działań, podbudowujących samoocenę latorośli.
Co jasne – badania te dotyczą przede wszystkim relacji z córkami, które chłoną negatywne spojrzenie na własne ciało od matuli, internalizują je i zaczynają uznawać, że postrzeganie swojego ciała w kategoriach negatywnych jest absolutną normą wśród płci nomen omen pięknej. Inna sprawa, że moim skromnym zdaniem i synom dostanie się rykoszetem, bo albo sami zaczną się przejmować nadmiernie swoim rozmiarem albo utrwalą sobie jakiś wyidealizowany obraz kobiecego ciała i zaakceptowanie zmieniającego się ciała partnerki po tym jak wyda ona na świat ich potomka, może nie być dla nich łatwe, a stąd droga do wielu dramatów życiowych jakby łatwiejsza.
Uświadomienie sobie tego jest ważne tym bardziej, że są doniesienia sugerujące, że obecnie już przedszkolaki (!), i to płci obojga, choć z przewagą dziewcząt, zaczynają się stresować swoją wagą, bo 1/3 z nich wskazuje, że figura idealna to jest taka, która jest chudsza niż ich obecna. Nie mam nawet odwagi by sprawdzić rozkład procentowy niezadowolenia z własnego ciała wśród nastolatków, bo prawdopodobnie bym się załamała.
Czy są zatem jakieś strategie, które pozwolą choć trochę zbuforować kult ciała-w-jedynym-słusznym-rozmiarze-34? A owszem są, ot chociażby w jednym z badań nad relacjami matka-córka zaproponowano pięć takowych strategii, które obejmują:
– filtrowanie, czyli bycie ostrożnym i delikatnym w omawianiu kwestii związanych z ciałem – truizm niby, ale według mnie, obrzydliwie istotny i trzeba interweniować zawsze kiedy ciotki, pociotki i inni wujkowie, łapią nam dziecię za polisie i bredzą coś o tym, że zdrowo wygląda, takie fajne pućki ma i paluszki pulchne do schrupania, a nie takie chucherko jak kiedyś. Żeby nie było – w drugą stronę też działa – ja musiałam raz zrobić rodzinną awanturę i uświadomić wszystkim że jak jeszcze raz usłyszę, że ktoś mówi do mojej córki żeby zaczęła więcej jeść, bo sama skóra i kości z niej i to niezdrowo wygląda, to osobiście głosiciela takich haseł uduszę
– uświadamianie w zakresie niebezpieczeństw jakie płyną z zaburzeń odżywiania, bowiem mogą one doprowadzić nawet do śmierci
– pozytywne wzmocnienie, czyli używanie afirmatywnego języka w odniesieniu do ciała naszych córek (i dodam od siebie – synów)
– omawianie i dostarczanie dziecku narzędzi, które pozwolą mu krytycznie przyglądać się dominującym przekazom o jedynym obowiązującym obecnie kanonie piękna (ot na przykład o tym, że w większości są one nierealistyczne i podbite pięknościowo w fotograficznej szopie)
– przekierowanie podejścia do żywienia i kwestii związanych z prawidłowa wagą, z katowania się dietami i konieczności utraty kilogramów, na sięganie po zdrowe wybory żywieniowe i jednoczesne czerpanie z jedzenia przyjemności.
I wiecie co? W większości to są niby oczywiste rzeczy, ale stosowanie ich w praktyce wcale nie jest takie łatwe. Dla mnie samej to zresztą terapeutyczne, bo nigdy nie czułam się piękna ani szczególnie atrakcyjna, jedynie moja figura wydawała mi się całkiem znośna i przez lata uważałam ją za swój największy wizualny atut. Dziś 4 miesiące po urodzeniu 3 dziecka, 3 lata po trzydziestych urodzinach, a więc w wieku w którym na moje czoło zaczynają wypełzać pierwsze zmarszczki, a nastoletnie dzieci sąsiadów przestają mi mówić „cześć” i zamieniają je na „dzień dobry” – to ciało, które kiedyś lubiłam nie wygląda już tak jak 10 lat temu. Tak nadal jestem szczupła, ale płaski brzuch mam tylko na głębokim wdechu, a ramiona od targania niemowląt rozbudowały się do rozmiarów – jakby to powiedzieć delikatnie – niekoniecznie takich jakie bym chciała.
Swoją drogą wiecie, że jest badanie z którego wynika, że brak satysfakcji z wyglądu własnego ciała istotnie wzrasta od momentu porodu do 9 miesięcy po nim? Innymi słowy najgorzej z tym jak widzimy swoje ciała nie jest wcale w pierwszych tygodniach po porodzie tylko wiele miesięcy później. Jak jest po upływie kolejnych miesięcy – nie wiemy, ale strzelam, że ta satysfakcja rzadko wraca do poziomu 0.
A szkoda, bo przecież to właśnie teraz temu ciału należy się ogromny szacunek i uwaga, wszak to ono z wielkim mozołem i pieczołowitością pozwalało wzrastać najbardziej niesamowitym istotom jakie było nam dane kiedykolwiek poznać. Myślę o tym często, bo to pomaga mi w uczeniu się samoakceptacji. A uczę się pilnie, bo…
Budowanie poczucia piękna i własnej wartości w naszych dzieciach zaczyna się jeszcze zanim przyjdą na świat. Ono zaczyna się w nas.
dr Jessica Zuker
Buduję więc – dla nich, dla tej małej dziewczynki i jej braci, którzy widzą, chłoną i uczą się każdego dnia – nawet gdy wydaje nam się, że są jeszcze strasznie malutcy.
Źródła:
Schepinngern i wsp., 2017. Self-Esteem and Relationship Satisfaction during the Transition to Motherhood
Children, Teens, Media, and Body Image A Common Sense Media Research Brief
Maor i Cwiker, 2015. Mothers’ strategies to strengthen their daughters’ body image
Gjerdingen i wsp., 2009. Predictors of Mothers’ Postpartum Body Dissatisfaction
basia/tumnieboli.eu
Kurcze, strasznie ważny temat. Kiedyś czytałam wywiad z polską profesorką od zaburzeń odżywiania i też mówiła to, co zbieżne z tymi badaniami: że córki słyszą to, że matka stoi przed lustrem i mówi: ale przytyłam! jak ja wyglądam!
Strasznie mi to bliskie, bo sama mam stały problem, że coś z moim wyglądem jest nie tak i bardzo chcę, żeby córka tego nie przejęła. No i oczywiście wydaje mi się, że tylko ja tak mam. Ale szok przeżyłam kiedy kiedyś rozmawiam z koleżankami, które są szczupłe i one mówią: kurcze, kiedyś ważyłam 52kg a teraz ważę 57 olaboga – i z tej perspektywy zobaczyłam jakie to niedorzeczne, że jesteśmy (w ogóle my, Polki) niezadowolone z siebie 🙁 winię popkulturę bardzo.
KasiaFru
Oo świetnie że o tym piszesz. Mnie po ciąży ucieszyła moja fryzjerka która stwierdziła, że nie chciałaby być taka chuda jak.przed ciążą, że teraz czuje się bardziej kobieca. I myślę że możemy być też w doroslosci przykładem dla siebie. W lubieniu mojego ciała utwierdza mnie moj 2latek, ktory gdy patrzy sie na siebie w lustrze to usmiecha tak ze serce rośnie!! Oraz fakt że urodziłam dziecko co uprawnia mnie do min. jednej drzemki i czekolady dziennie do konca zycia;)))
Marta
W tym momencie obowiązuje rozmiar 34??? To się załamałam. A miałam takie dobre samopoczucie kupując (wciąż!) ubrania 38/40…
A tak serio, to ważę może 8 kg więcej niż przed ciążami 7 lat temu, ale w sumie czuje się lepiej we własnym ciele. Mimo karmienia łącznie przez prawie 7 lat wydaje mi się, że tak fajnego biustu wcześniej nie miałam. 😉
Ksia
Ja w ciąży wyglądałam fenomenalnie, miałam piękny, okrągły brzuszek i wieczny uśmiech na twarzy. Mam też wrażenie, że po ciąży wyglądam nawet lepiej niż przed. Zdecydowanie jestem też dowartościowana przez przez męża. Córa również jak patrzy w lustro to się uśmiecha, stroi miny. Mam nadzieję, że nam już tak zostanie, przynajmniej w najbliższym czasie. I od razu mówię, nie jestem jakąś niesamowitą pięknością xD To chyba kwestia mojego podejścia do życia i uwielbienia naturalizmu 😀
J
Te dodatkowe kilogramy, które zostają po ciąży biorą się z mięśni! Tych, co to się wytwarzają od ciągłego noszenia dzieciątka 😉
Ewa
Moja teściowa, mimo że zakochana w 9-cio miesięcznym wnuku, często nazywa go „gruby”. Bardzo mnie drażni bo robi to w obecności rodzeństwa ( 3 i 5 lat ). Dodam że syn karmiony piersią, waga w normie- teściowa ze sporą nadwagą. Zwracałam uwagę argumentując że to zły przykład dla rodzeństwa. Niestety nie podziałało (cytuję : bo ” on przecież nie rozumie”….)
Helen
A jaki jest ten związek w przypadku postrzegania swojego ciała przez tatę? Niestety mężczyźni też są pod presją, ich ciała choć nie ciążą tknięte, to zagrożone przez otyłość brzuszną itd. Martwie się, że negatywne komentarze mojego męża wpłyną na syna. Na razie jednak staje przed lustrem, wypina swoje chudzielstwo i mowi z dumą: ale mam duży piękny brzuszek,;)
Jagoda
Ok, dzięki. Miałam już takie podejrzenia, ale teraz wiem na pewno, że moje nastawienie do siebie wpływa na odbiór córki przez nią samą. Będę się starać! U mnie przez wiele wiele lat było z tym bardzo źle. Teraz wydaje mi się, że im starsza jestem tym bardziej mi wszystko jedno co inni sobie o mnie myślą, a lat mam 29. Obecne nastawienie do ciała określam jako ok i ciąża nie zmieniła za wiele.
Wisznu
Stare przysłowie głosi, że kobiety nigdy nie dorównają mężczyznom dopóki nie nauczą się – będąc wyłysiałe, grube i zarośnięte tu i ówdzie – uważać się za cud natury.
Jak widać badania naukowe to potwierdzają:-D
Asia
Ze wszystkim się zgadzam. Ale swoją drogą zastanawia mnie jedna rzecz- obok tego wariactwa na temat rozmiaru 34 widać dookoła wręcz plagę otyłości i to już wśród dzieci. Jak ma się jedno do drugiego, czy to takie wpadanie ze skrajności w skrajność- nie mogę być idealna to wszystko jedno jaka? Może są jakieś badania na ten temat? Mówi się o modzie na zdrową żywność, ale rosnąca liczba osób otyłych jakby temu przeczy.