„Nie przy dziecku” – rzecz o ukrywaniu emocji przed dziećmi

„Nie przy dziecku!” Kto choć raz nie usłyszał/nie wypowiedział tych słów ręka w górę. Tak już bowiem mamy że staramy się chronić maluczkich przed złem tego świata. Jedni wolą nie zdradzać z czego zrobione jest mięsko, inni nie informują dzieciny o śmierci ukochanego zwierzątka tylko biegają po sklepach zoologicznych w poszukiwaniu identycznego osobnika albo na poczekaniu szyją historię o pupilu, który pojechał na wakacje i bryka w najlepsze w zwierzęcej sali zabaw. Jeszcze inni starają się przy dzieciach stłamsić trudne emocje, które nimi targają. Emocje, które buzują pod kopułą, bo szefowa znów nadużyła swojej pozycji, bo ciocia ma problemy zdrowotne, bo niespodziewany wydatek, bo kłótnia z teściową/przyjaciółką, bo sąsiad spod piątki znowu nam robi na złość, bo stresów ostatnio jakoś więcej, bo zły dzień po prostu.

Robimy więc dobrą minę do złej gry, zaciskamy zębiszcza i tłumimy emocje, no bo dziecię, nie może nas w takim stanie zobaczyć. Zdarza się wam? Myślę, że tak – jednym rzadziej, drugim częściej, ale sądzę, że każdy z nas choć raz podążył tą drogą. Nowe badanie amerykańskich (a jakże!) naukowców, którego pierwszą autorką jest – swojsko brzmiąca – Helena Rose Karnilowicz powinno nas więc wszystkich zainteresować. I choć w badaniu tym analizowano interakcje rodziców z pociechami w wieku 7-11 lat, więc trudno je przekładać na interakcje z młodszymi dzieciorami, to jakby nie było każdy z was będzie za jakiś czas miał w domu dziecię w takim właśnie wieku. Ba! Ja to nawet za 2 miesiące będę miała w domu pełnoprawną siedmiolatkę, co zresztą na zmianę mnie to raduje i to smuci.

W badaniu tym naukowcy starali się sprawdzić jak taka supresja, czyli tłamszenie emocji i stresu przez rodzica wpływa na jego interakcje z dzieckiem. Do analiz zwerbowano ponad sto par rodzic-dziecko, przy czym – i tu ogromne brawa dla zespołu badawczego – połowa z nich to była para mama-dziecię, a połowa tata-dziecię, bowiem naukowcy chcieli się przekonać czy będzie jakaś różnica w zależności od płci rodzica.

Pierwszym etapem badania było… uwaga, fanfary… zestresowanie bidnego rodziciela. W tym celu naukowcy kazali rodzicom przemówić publicznie, a publice zlecili w sekrecie potraktowanie mówcy „z buta” czyli negatywne odbieranie jego przemowy. No wiecie, taki hejcik troszkę.

Po tej szopce zestresowany rodzic miał wykonać z dzieckiem pewne zadanie, przy czym zestresowanych rodziców losowo podzielono na dwie grupy – jednej z nich naukowcy zlecili by zachowywała się naturalnie w interakcji z dzieckiem, drugiej zaś by próbowała tłamsić emocje jakie w niej buzują.

Zadanie, które rodzic miał wykonać razem z pociechą, też do łatwych nie należało. Wiem, że wyobrażacie sobie teraz, że kazali im przepłynąć wpław przez rzekę pełną krokodyli albo rozwiązać problem głodu na ziemi, ale to było nawet TRUDNIEJSZE. Serio! Wiecie co te naukowe huncwoty aka zła wcielone wymyśliły? One wymyśliły, że pary razem złożą jakiś zestaw Lego, ale, ale – nie ma lekko moi mili. Zła wcielone wręczyły każdej parze zestaw klocków Lego, ale podzielony na pół tzn. papierowe instrukcje tego jak ma wyglądać ostateczna budowla naukowcy wręczyli dziecku, a klocki rodzicowi z zastrzeżeniem, że dziecko nie może dotykać klocków, a rodzic nie może patrzeć na instrukcje. Innymi słowy dziecię zaopatrzone w instrukcje miało werbalnie wyjaśniać rodzicowi krok po kroku co i jak ma robić, nie dotykając przy tym samemu klocków, a rodzic musiał się tym instrukcjom podporządkować bez żadnej kontroli nad tym jak to faktycznie wygląda w instrukcji ani nawet co ostatecznie ma powstać, co miało zmusić parę do pełnej współpracy by osiągnąć sukces.

W trakcie kiedy pary rodzic-dziecko, biorące udział w badaniu próbowały zbudować coś w ten sposób naukowcy analizowali poziom responsywności, ciepła i jakość interakcji między tą dwójką, to w jaki sposób rodzic radził sobie z udzielaniem wskazówek dziecku, a także inne kwestie emocjonalne, które rodziły się w trakcie realizowania projektu przez naszą parę. Dodatkowo i rodzic, i dziecko byli podłączeni do masy czujników, które miały analizować zmiany w ich stanie fizjologicznym, czyli mierzyły na przykład szybkość bicia ich serc.

Okazało się, że próby stłumienia trudnych emocji i stresu przez rodzica, sprawiały, że stawał się on mniej fajnym i pozytywnym partnerem podczas interakcji z dzieckiem co manifestowało się przez mniejszą responsywność, mniej ciepłe interakcje, gorszy nastrój i gorszy sposób instruowania dziecka co zrobić by udało im się wykonać zlecone zadanie. Ale, ale – ta supresja oddziaływała nie tylko na rodzica – ona ulegała pewnej transmisji na dziecko, bowiem dzieci w parach, w których rodzice mieli tłamsić swe emocje również manifestowały pogorszenie w zakresie analizowanych parametrów, no i generalnie interakcje tej dwójki stawały się po prostu gorsze jakościowo.

Ciekawe jest natomiast to, że gdy analizy przeprowadzono z rozróżnieniem na płeć rodzica to okazało się, że rekcja dzieci na tłumione emocje rodzica była mniejsza, gdy tłumiącym był ojciec. Badacze nie wiedzą skąd ta różnica, ale sugerują, że może się wiązać z tym, że – jak sugerują inne badania – mężczyźni generalnie częściej próbują tłumić swoje emocje, przez co tata tłumiący swój stan emocjonalny i stres jest dla dziecka czymś znanym i nie oddziałuje na nie aż tak mocno.

W podsumowaniu autorzy sugerują więc, że próba ukrycia swoich uczuć przed dzieckiem może mieć niechciane negatywne konsekwencje, ale też jej siła rażenia może się różnić w zależności od tego czy rodzicem tym jest mama czy tata. W komunikacie prasowym dotyczącym badania jedna z jego autorek mówi też coś, co moim zdaniem jest bardzo ważne – podkreśla ona bowiem, że dzieci są całkiem dobre w wychwytywanie subtelnych zmian w stanie emocjonalnym rodzica, możliwe więc, że gdy podskórnie czują, że rodzicowi przytrafiło się coś niekoniecznie fajnego, ale rodzic próbuje zachowywać się normalnie i nie zwraca na to uwagi, to jest to dla nich mylące, bo rodzic wysyła jednocześnie dwie sprzeczne informacje.

W związku z tym badacze sugerują by zamiast w takich trudnych dla nas chwilach ukrywać emocje przed dzieckiem, lepiej pokazać im całą drogę od ich pojawienia się do uporania z nimi. Powiedzieć, że jesteśmy źli/zestresowani i wyjaśnić co zamierzamy zrobić z tym by sobie z tym poradzić. Dzięki temu być może dzieci same nauczą się regulowania swoich emocji i rozwiązywania problemów.

Oczywiście w prawdziwym życiu nie zawsze i nie w każdej sytuacji damy radę tak postąpić, ba, zakładam że nie w każdej będziemy po prostu chcieli, potrafili, bo dzieci, ich rozwój emocjonalny i choćby wiek różne, rodziny różne, a nasze sytuacje życiowe nawet jeszcze różniejsze, ale pamiętam, że jakiś czas temu ktoś był bardzo zdziwiony, że ja mówię moim dzieciom wprost że jestem zła/zmęczona/miałam ciężki dzień/cokolwiek innego i przez to mogę dziś być co bardziej poirytowana i ogólnie to sorry, ale matka jest tykająca bomba i wieczorne czytanie książeczek może wcale nie być takie relaksujące jak zwykle. Mnie to zawsze pomagało, bo jakoś mi lepiej jak powiem co czuje, im pomagało przygotować się, że matka jakaś taka nietegesowa i lepiej się taty jakby co dziś czepiać i jakoś tak u nas to funkcjonuje całkiem nieźle. I jeszcze tak sobie myślę – choć oczywiście nie muszę mieć racji – że to pomaga odczarować mit matki co zawsze i w każdych warunkach dawała radę. Wiecie ile ja od was wiadomości dostaję, że nie radzicie sobie z codziennością i jest wam źle, a najgorzej to wam przez to, że wasza mama zawsze sobie radziła, więc wstyd wam przed nią się przyznać do słabości. I pewnie jakiś tam odsetek kobiet radzi sobie zawsze i wszędzie i ja je podziwiam, ale myślę też że jest też taki, który sobie nie zawsze radzi, tylko to po prostu doskonale ukrywa? To oczywiście tylko moje luźne dywagacje – nie wnioski autorów badania, ale badanie moim zdaniem całkiem ciekawe i warte poznania, bo czasem dowiadując się czegoś o dzieciach dowiadujemy się też sporo o samych sobie 😉

Karnilowicz i wsp., 2018. Not in front of the kids: Effects of parental suppression on socialization behaviors during cooperative parent–child interactions.

Autorka książki Pierwsze lata życia matki i współautorka Wspieralnika rodzicielskiego. Od niemal dekady przybliża rodzicom badania związane z tematami okołorodzicielskimi - nie po to by im doradzić, ale po to by ich ukoić. Czekoladoholiczka, która nie ma absolutnie żadnego hobby. Poza spaniem rzecz jasna. Pomysłodawczyni nurtu zabaw Montesorry, a także rodzicielstwa opartego na lenistwie. Prywatnie mama trójki dzieci.

8 komentarzy

  • Odpowiedz 2 grudnia, 2018

    Mel

    Ja tak kompletnie z tyłka napiszę, że kiedy oglądam jakąś animację czy czytam mangę, a tam postać uśmiecha się i stara zachowywać radośnie, kiedy jest jej bardzo źle albo np. kiedy dowiedziała się, że ma umrzeć (z ostatnich lektur), to mnie to zachowanie niemożebnie wk$&#%. Także dzieciom się nie dziwię 😛

  • Odpowiedz 2 grudnia, 2018

    Karolina

    Już czytając opis badania zaczęliśmy się z partnerem nerwowo smiac i wspólnie stwierdziliśmy że chyba tylko rodzic mógł o myśleć tak diabelskie zadanie 😀

  • Odpowiedz 2 grudnia, 2018

    Monika

    Mam w domu 3latka i nie wyobrażam sobie oklamywac go kiedy czuje takie emocje jak złość, smutek, zmeczenie. Nawet nie wiedziała bym co innego mu powiedziec w to miejsce. Wieczne udawanie ze jest ok bylo by meczace. Ale widze ze on kiedy jest zły albo smutny tez mi o tym mówi.

  • Odpowiedz 3 grudnia, 2018

    Mama Ewci i Maciusia

    Myślę, że to szczera prawda. Ja ostatnio gdy jestem zła/zmęczona/nie mam siły (właściwe skreślić) mówię mojej 3-letniej córeczce, że to mnie właśnie spotyka i mogę nie zachowywać się tak jak zwykle. I widzę, że ona to przyjmuje do wiadomości i lepiej reaguje, niż wtedy, gdy we mnie buzuje, ale udaję, że jest ok i „warczę” potem o byle co. A roczny synek odczuwa moje emocje i czasem płacze, gdy się złoszczę, ale gdy „warczę” też dziwnie na mnie patrzy. ?

  • Odpowiedz 3 grudnia, 2018

    baixiaotai

    Potwierdzam. Moje Tajfuniątko przecież właśnie ode mnie uczy się radzenia sobie z emocjami i mówienia o nich. Gdy pyta: „mamusiu, jesteś zła?”, to nie uśmiecham się kwaśno i nie stwierdzam, że skądże, a jednocześnie w myślach wbijam igły w laleczki voodoo, tylko mówię, jak jest i – w sposób dostosowany do dwulatki – tłumaczę dlaczego. Jej to łatwiej przyjąć, ale najważniejsze – mnie to pomaga szybciej sobie poradzić z emocją 🙂

  • Odpowiedz 3 grudnia, 2018

    wisznu

    A ja przypomnieć chciałem, ze duszenie w sobie emocji to prosta droga do zawału serca.
    A chyba wszyscy chcemy dożyć tego czasu gdy dzieci dorosną w końcu pójdą na swoje. Albo chociaż do akademika 😉

  • Odpowiedz 4 grudnia, 2018

    AZ

    Gdy starsza córa była malutka ukrywałam emocje, bo myślałam, że tak będzie dla niej lepiej. Gdy urodziła się młodsza, stwierdziłam, że ja też mam prawo do złości czy innych uczuć! Przestałam ukrywać i zauważałam w starszej córce coraz więcej empatii. Może jej to przyszło z wiekiem, ale ja wierzę, że zmiana mojego zachowania miała ogromny wpływ.

  • Odpowiedz 5 grudnia, 2018

    Naat

    Wszystko racja, tylko jednej podstawowej rzeczy, od której wszystko się zaczyna, w większości przypadków brakuje: dojrzałości emocjonalnej rodziców (i dorosłych w ogóle). Polecam TED Talk dra Guya Wincha „Why we all need to practice emotional first aid”. W skrócie: wszyscy wiedzą, że zdrowie jest bardzo ważne, trzeba dobrze się odżywiać i uprawiać sporty. Tylko to jest zdrowie fizyczne. A co ze zdrowiem psychicznym? Kto codziennie o nie dba? W jaki sposób? Gdzie się to promuje?
    Chodzenie do dietetyka czy posiadanie personal trainer to powód do dumy. Chodzenie do psychologa/psychiatry/terapie grupowe to coś wstydliwego.
    Anegdota o tym jak reagują ludzie, gdy Winch im się przedstawia jako doktor – bezcenna 🙂

Leave a Reply