Wpis powstał w ramach współpracy z marką Pampers
Kiedy przypominam sobie siebie sprzed ery „dzieci” – widzę kobietę, której ścieżka macierzyńska miała być jasna, sprecyzowana i klarowna od początku do końca. Tymczasem życie pokazało, że była to ścieżka pełna zakrętów i zwrotów o które nigdy bym się nie podejrzewała. Od ciążowej fascynacji tygrysim rodzicielstwem, przez zachłyśnięcie rodzicielstwem bliskości po totalne i absolutne olanie wszystkich możliwych filozofii i wkroczenie na drogę rodzicielstwa, które kreuję li tylko w oparciu o swoje wytyczne. To jest zresztą bardzo ciekawe, bo wiele znanych mi mam potwierdza, że przeszło etap fascynacji jakimś nurtem, po czym w pewnym momencie zostawiło go daleko w tyle i niepamięci – z wielu różnych powodów.
Dziś więc po prawie roku życia z moją trójką i po ponad siedmiu latach od wkroczenia na drogę pod szyldem „jestem mamą” chcę wam opowiedzieć o tym czego się nauczyłam na przestrzeni tych lat i skąd czerpię siłę by trwać mimo że czasem sił brak. A wszystko to na prośbę marki Pampers, która jest w gruncie rzeczy jednym z nielicznych niezmiennych elementów towarzyszących mojemu macierzyństwu od początku. Na rynku zadebiutowała bowiem nowa linia pieluszek Pampers Pure Protection – wykonana m.in. z wysokojakościowej bawełny, celulozy pochodzącej z odpowiedzialnych źródeł i materiałów roślinnych pozyskanych z trzciny cukrowej, a do tego niezawierająca lateksu, perfum, parabenów, chloru ani wybielaczy. Chłonnością nie ustępuje przy tym moim ukochanym Premium Care – Pampers Pure wytrzymują bowiem spokojnie całą noc i mimo wielu nocnych obertasów i akrobacji Wikinga nie zdarzają się im żadne przecieki, są mięciutkie, miłe w dotyku, cienkie (to dla mnie bardzo ważna cecha) i nie krępują ruchów małego akrobaty. Na rynku pojawią się też chusteczki nasączone w 99% wodą.
Zapraszam was zatem do podróży w czasie. Trzymajcie się mocno, bo będziemy skakać od przeszłości do teraźniejszości. I szukać magii.
Minus 8.
Osiem lat temu była jeszcze tylko planem. Niby bliżej nieokreślonym, ale wiedziałam, że będzie dziewczynką. I jak będzie miała na imię. Wiedziałam to odkąd sięgam pamięcią. I kiedy się w końcu pojawiła była perfekcyjna w każdym calu. Szkoda, że ja też chciałam taka być. Że wzięłam na swoje barki wyjątkowo ciężki plecak z napisem „Twoje założenia dotyczące macierzyństwa” przez co sił na wzięcie w ramiona dziecka i cieszenie się życiem chwilami brakowało. Niemniej choć pamięć płata mi figle i obrazy z tego pierwszego okresu życia razem są zamazane, to momentu gdy nasze oczy spotkały się po raz pierwszy nie zapomnę nigdy. Jej przeszywający do szpiku duszy, lustrujący moją twarz milimetr po milimetrze wzrok – jest w mojej pamięci absolutnie czysty i klarowny. I dobrze, bo tylko pamięć o nim oddaje to co wtedy czułam – nie da się bowiem opisać słowami momentu w którym widzisz kogoś po raz pierwszy w życiu i już wiesz, że jest ci najbliższy na świecie.
Tik-tak. Tik – tak. Tak.
To strasznie dziwne patrzeć jak realnych kształtów nabrał ten cały bliżej nieokreślony plan, któremu bliżej niż dalej do zrównania się ze mną wzrostem. Jak dorasta, zmienia się i tak jak kiedyś milimetr po milimetrze przybliżał się by poznać moją twarz, tak teraz milimetr po milimetrze oddala się by poznać tę część świata i życia, która już niekoniecznie wiąże się z mamą. Ba, coraz częściej im mniej wiąże się z mamą tym bardziej jest kusząca. Kiedy więc nagle podejdzie na ulicy i jak ongiś złapie za rękę by poczuć się na chwilę pewniej, bliżej, bardziej razem – to serce topnieje, a kolekcja klarownych kadrów powiększa się o kolejną stop-klatkę. To co kiedyś było nieodłącznym elementem naszej codzienności, dziś sprawia, że zastanawiam się czemu nie widziałam w tym magii. Bo teraz widzę ją i czuję tak mocno, że aż boli.
Minus 5.
Pamiętam kruche ciastka, szpitalną kawę inkę i pewny chwyt jego małych paluszków. Wyjątkowo silny jak na tak małego, nieporadnego człowieka. Łapał mnie za palca zawsze kiedy go karmiłam albo po prostu kiedy był w moich ramionach. Trzymał mocno i nie chciał puścić. I nie puszczał przez pierwsze 2 lata swego życia. W każdym kadrze jest przy mnie, na moich rękach, nogach, gdziekolwiek – byle obok. Nie w każdym jestem z tego powodu szczęśliwa. Bo choć już wiem, że to mija i staram się chłonąć te momenty, to jestem też rozdarta – w końcu jest jeszcze ona. A często jestem po prostu zmęczona i mam dość.
Tik-tak. Tik – tak. Tak.
Ta siła w nim została. Jest przy mnie od razu gdy zauważy, że niosę coś ciężkiego. Pomogę Ci mamusiu. Z własnej inicjatywy wciąga ze mną po schodach wózek młodszego brata – Ale go pani dobrze wychowała krzyczy jakaś nieznajoma, widząc ten obrazek, a ja się zastanawiam kiedy ja go niby tak wychowałam, bo jakoś sobie nie przypominam. On po prostu taki jest. Od zawsze. Od zawsze też jest obok. Przynosi mokry ręcznik gdy boli mnie głowa. Głaszcze po plecach gdy tylko jęknę, że łupią ze starości. I nadal cierpi na niedostatek tulenia – „tulić, tulić do mamusi” mówi, a moje serce pęka wtedy na milion kawałków i przyrzekam sobie, że muszę zwolnić. To te momenty w których człowiek zatrzymuje się, boleśnie uświadamiając sobie, że dał się wtłoczyć w absurdalną gonitwę za odhaczaniem kolejnych punktów na liście „to do”, zupełnie zapominając, że znacznie ważniejsza jest lista „to be”. Właśnie te momenty budują magię macierzyństwa. Kiedy wiesz, że Twoja wartość nie wynika z tego jak produktywna dziś byłaś, tego jak dziś wyglądasz, ani tego jak kreatywne masz w życiu cele i gdzie się widzisz za pięć lat. Tylko z tego, że jesteś sobą i to w najczystszej, najszczerszej postaci, bez udawania kogokolwiek. Tu i teraz. Taka zwyczajna, codzienna Ty.
Minus 1
Czysta radość i wewnętrzne przyzwolenie na robienie niczego poza tuleniem i studiowaniem plątaniny malusieńkich żyłek widocznych tak wyraźnie pod cienką skóra noworodka. Fascynujących linii życia. Jego życia. I mojego, bo jego pojawienie się po raz trzeci nieodwracalnie zmienia bieg mojego. Kiedy wracam myślami do szpitalnego łóżka na którym trzymam go takiego maleńkiego w ramionach, śledząc z zachwytem niebieskie linie na skroniach, ogarnia mnie absolutny spokój.
Tik-tak. Tik – tak. Tak.
Dziś to jego ogarnia spokój przy mnie. I choćbym była nie wiem jak zmęczona i nie wiadomo jak tęsknie patrzyła na zegarek wypatrując godziny położenia ich spać, to ten moment kiedy się czegoś wystraszy i jak najszybciej człapie do mnie, by bezpiecznie ukryć się w moich ramionach jest… wszystkim.
Jest jednym z tych momentów, których nie chcę zapomnieć. Mimo że, paradoksalnie one często przytrafiają się wtedy… kiedy marzę żeby ten czas już minął. By poszli w końcu spać. A najlepiej to od razu na studia. Dualizm matczyno-uczuciowy. Kiedyś miewałam z jego powodu wyrzuty sumienia, bo przecież pozwoliłam tym momentom przeminąć tak niepostrzeżenie, bo nimi wzgardziłam, nie doceniłam, przegapiłam. Dziś wiem, że czerpanie magii i radości z macierzyństwa nie oznacza wcale, że muszę doceniać każdą chwilę, że nie mogę mieć słabszych dni, a nawet tygodni.
Dziś wiem, że macierzyństwo jest przeplatanką słodko-gorzkich chwil. Tych, które uważamy za pewnik, który będzie trwał wiecznie i tych o których przeminięciu marzymy jak o niczym innym. I że czasem gdy te drugie w końcu przeminą – nie czujemy wcale ulgi. Tylko duszącą gulę w gardle i dziwną wilgoć pod powiekami.
Tych zwykłych, monotonnych, szarych i nudnych. I tych, które dają siłę, którą może dać tylko bezwarunkowa, absolutna akceptacja ze strony drugiego, małego człowieka. Momentów, w których zmęczenie, frustracja i ogrom emocji nagle zmieniają się w kadry, które zapamiętasz do końca życia. Ten nieświadomy uśmiech puszczony przez sen gdy w środku nocy ledwo stałaś na nogach, bujając noworodka do snu. Ten zaraźliwy, szczery śmiech małego człowieka gdy w rozciągniętym dresie i niedbałym kucyku wieszałaś pranie z roczniakiem nomen omen uwieszonym Twojej nogi i ni stąd ni zowąd zrobiłaś akuku zza stosu prania. Ta frustracja i myśli daj żyć gdy mikrus nieporadnie wspinał się na Ciebie wbijając małe pazurki w Twoją skórę i boleśnie trzymając się Twoich włosów, zmieniona w sekundę w euforię, bo uświadomiłaś sobie, że wspinał się tylko by dać Ci obślimtanego dzidzisowego całusa.
Zwykłe kadry, zwykłych dni, a jednak nic nie może się z nimi równać.
I jeszcze to „kocham Cię mamo, jesteś najfajniejsza” wypowiedziane wieczorem kiedy tulisz starszaka i wypominasz sobie w myślach co zrobiłaś nie tak, niewystarczająco dobrze, kiedy strofujesz się za to, że tego co wiesz teraz nie wiedziałaś wcześniej. To jedno zdanie sprowadza Cię na ziemię, bo wiesz, że to było jedno z najczystszych i najszczerszych wyznań miłości jakie kiedykolwiek będzie Ci dane usłyszeć. W sekundę przestawiasz więc głowę z myślenia o tym co Ci się nie udało, na to co udało się wybornie. Twoje dziecko. Strasznie fajny człowiek z niego wyrasta, prawda? Kolejny klarowny kadr, który zostanie w Twojej pamięci na zawsze, dając niebywałą siłę.
„Nie pamiętamy dni, pamiętamy chwile.”
Cesare Pavese
Ma
Pięknie napisane. Aż mi się łezka w oku zakręciła..
Marta_wu
Mmm… Jak w sobie zwalczyć ten chory pęd do bycia perfekcyjną mamąw każdym calu?
Aga
W punkt kochana. Poryczałam się jak bóbr. Świetny tekst. Pozdrawiam
Bacha (Grzegorz Bączek)
Dobrze, że miałam dziewczynkę jako drugą… 😉
Kasia Be
Popłakałam się, tak klasycznie, ciążowo… Dziękuję Ci za ten tekst <3
Alix
Ja też miałam łzy w oczach. Dzięki za przypomnienie o tym, żeby zwolnić i więcej być…
Madzia
Takiego tekstu mi było trzeba. Mowie to ja matka a czasem madka 4 miesięcznej córeczki:)
Karo
A mój maluszek właśnie dziś kończy rok. I od rana popłakuję bo wiem, że coś nowego przed nami (żłobek i mój powrót do pracy) a to co było, było piękne 🙂
Agnieszka
Pięknie napisane. Siedze i rycze. O zgrozo w pracy 😉
Sa dni kiedy jestem w miare pogodzona z faktem, że mam i raczej już będę mieć tylko jedno dziecię, wywalczone od losu pazurami, ale czasem to tak bardzo kłuje.
Karo
Bardzo dziekuje za tak wzruszajacy tekst. Piekny i niezwykle wazny.
Paulina
Również się zbeczałam! Pięknie napisane! DZIĘKUJĘ!
Emilia
Dziękuję Ci serdecznie, bardzo potrzebne słowa. Również jestem mamą trójki maluchów i ostatnio jest trudno. Walczę, żeby z tego dołka wyjść i po prostu cieszyć się jak najwięcej czasem, który mamy ?
Mama Ewci i Maciusia
Ojejku, skąd tyle „deszczu z moich oczu”? (jak to mówi moja córka na łzy)… Po prostu piękne, szczere słowa. A w tym fragmencie o tym, że od zawsze wiedziałam, jak moja córka będzie mieć na imię to się podpisuję obiema rękami. Od dziecka to wiedziałam i tylko wygląd i charakter mi się nie zgadza. 😉 A drugie dziecko to synek jak u was i też taka moja pociecha i przyklejka z niego. Mąż się śmieje, że jakby było trzecie, to pewnie znowu syn. Nic na temat trzeciego nie wiem, ale gdyby się zdarzyło, to będę częściej odtwarzać twój tekst w głowie. 🙂 Dziękuję!
Maria Grzybek
Lista „to be” to też teraz moja najważniejsza lista. Ważniejsza od „to do” i „must be done today”. Nie muszę być idealną mamą, jak za pierwszym razem. I wszyscy są jakoś szczęśliwsi…
Dziękuję za ten tekst. Piękny jest
Pati
Alicjo zawsze trafisz odpowiednim mądrym tekstem w odpowiedni czas. Dziękuję Ci za to! Twój blog towarzyszy mi od poczatku rodzicielstwa, niejedno mi rozjasnilas, poukladalas w głowie, nauczyłas ❤️ Myślę że jesteś wspaniała mama, Ktora sake oparcie innym w tym szalonym cyklonie rodzicielstwa. Pozdrawiam serdecznie! Mama, czasem dająca ciała, dwójki ?
Pati
Alicjo zawsze trafisz odpowiednim mądrym tekstem w odpowiedni czas. Dziękuję Ci za to! Twój blog towarzyszy mi od poczatku rodzicielstwa, niejedno mi rozjasnilas, poukladalas w głowie, nauczyłas ❤️ Myślę że jesteś wspaniała mama, Ktora sake oparcie innym w tym szalonym cyklonie rodzicielstwa. Pozdrawiam serdecznie! Mama, czasem dająca ciała, dwójki ??
Agnieszka
Bardzo piękny wpis. Twoje dzieciaki mają super mamę! 🙂
Kasia
Pięknie napisane i mądrze. Jak ja lubię Cię czytać. Jakbyś znała moje myśli. I lubię udostepniać, niech inni doswiadczają dobrych, madrych tekstów.
Kita
Bardzo romantyczne. Spodziewalam sie tekstu, ktory mi wskaze, jak moje nerwy w ryzach trzymac. Jak sobie przypomniec, ze to, co mali rozbojnicy robia, nawet jak nam to nie w smak, nie spowoduje konca swiata, ZANIM sie na malucha nakrzyczy, albo nim targnie, tak, ze sie rozplacze. Jak sie rozluznic, zanim z zacisnietymi zebami cos sie powie i zaraz potem pozaluje.
Jaga
Dziękuję.